KARŁOWATOŚĆ

Głos ściszony. Spontaniczność
dawno już straciła moc,
nieugięty i dojrzały
twój charakter. Człowiek mały
człowiek, a w nim ciągle moc,
a dziś trwa i wraz z nim przyszłość.

Obok mija prawd krzykliwość,
czystość w legendarność zmienia,
nie dowierza świat idiocie
i idiota kulą w płocie
dzień jednego przeznaczenia
na przeciętność i na marność.

Jestem. I mój głos dociera
do najgłębszych warstw istnienia,
i ktoś inny adresatem.
Głuche to, co było światem
martwy czas i martwa ziemia,
stan chorego wyzwolenia.

29 marca 1987, Katowice

Zaszufladkowano do kategorii 1987, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , | Dodaj komentarz

GÓRNICY

Ci górnicy pijący śmietanę
przechylali szybko butelki
przychodziłam zmęczona nad ranem
wypić mleko w garnuszku blaszanym.

Mieli wokół rzęs obszar niewielki
pyłu węgla na zawsze, na stałe
rano długo wodą z łazienki
myłam oczy jeszcze zaspane.

Ci górnicy nic nie mówili
zostawiali las pustych butelek,
a w tym lesie gdzieś zabłąkany
stał mój garnuszek blaszany.

21 lipca 1976 Szyb Łabędy

Zaszufladkowano do kategorii 1976, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , | Dodaj komentarz

KONIEC ROKU

Rok już się kończy. I tamte światy
mitycznych prób, bezsilnych powstań,
kończy się proces wolnych rozstań,
czas podsumowań i zapłaty.

Nie da się uciec w żadną stronę
mimo modlitwy, zaklęć, czarów;
to tylko pusty czas wagarów,
lekcje na czas nie odrobione.

I chociaż wokół umieranie
z czasem uszczelnia się i wcieka,
twój głos z daleka drży w powiekach
zamkniętych szczelnie na wołanie.

18 grudnia 1999, Katowice

Zaszufladkowano do kategorii 1999, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano | Dodaj komentarz

BEZSENNOŚĆ ŚNIEŻNEJ NOCY

Noc już się kończy. Wichry wiały i śnieg o szybę szorstko walił,
telefon milczał, a głos pytał o los fabuły. I co dalej..?
Jutro? Pojutrze? Za lat kilka? Wiatr huczał i rozrywał głowę.
Lecz świt nie wstawał. I dni nowe
nie nadchodziły. Mróz pokrajał
komórki mózgu ścięciem białka
i żaden oddech swą bliskością nie wskrzesił chuchem swym oddania.
Dom spał. Kaloryfery grzały mocno, a ja tuliłam swoje członki
przed chłodem nocy i otchłani
nigdy nie skończonego trwania.

18 stycznia 2000

Zaszufladkowano do kategorii 2000, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

MODLITWA

Boże, nie pozwól na swoją obronę
na plucie na kwiaty po ogrodach
i na plucie w gwiazdy.
Człowiek jest mały i dlatego ma skazę
ach, nie tylko w wyobraźni.

Ma w czynie, w ruchu dłonią powolnym,
w spojrzeniu niewinne pierwszym,
w słowie latami układanym i przy tym,
w wierszu z wyobraźni.

7 września 1973, Warszawa

Zaszufladkowano do kategorii 1973, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , | Dodaj komentarz

LIST

I tylko wstyd. List czytasz drżący…
Nie ma ucieczki przed przyznaniem.
Lecz się nie przyznasz. Świat płonący.
Uszy w nim płoną, jak w ekranie
telewizora samoloty. Czapkę włożysz.
Kobieta spyta: co wychodzisz?
W noc wyjdziesz. Pełnia, do cholery.
Księżyc za duży i za szczery.
Czy jest monetą, czy też twarzą,
niczego obcy ci nie każą.
Wypuścisz list niepostrzeżenie,
przylgnie spragniony w wilgoć błota,
przechodniów buty w pył go zetrą.
Wrócisz, kobieta spyta: kto tam?
Jestem. Wróciłem. Ja. Morderca.

19 stycznia 2003, Kraków

Zaszufladkowano do kategorii 2003, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

ŚWIĘTY SPOKÓJ

Tandetę każą mi szantażem
wysnuć tak jak niestrawne włókno,
śmiechem zanoszę w świat pokutną
mą duszę. Jak popiół przed ołtarzem
wiatr rozdmuchuje w strony cztery
tak ja rozpierzcham się w litery.

A każda z nich, to nie jest słowo,
ani na treści nowy zaczyn,
nie ziarna siewne, nie świat ciszy
brzemienny w jakość całkiem nową.
Jestem rozbita i pocięta,
nie zakończona, nie poczęta.

Tandetę każą mi z przegranych,
zdewaluowanych raz już spraw,
wskrzesić w diabelskim tańcu obaw,
być przewodnikiem podejrzanym
i kupić za to święty spokój,
czy tak się da.

15 marca 1987, Katowice

Zaszufladkowano do kategorii 1987, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , | Dodaj komentarz

BURZA MÓZGÓW NA PLENERZE MALARSKIM W JULINIE

Przyszli tu ludzie bez zwątpienia,
bez niepokoju i radości
i w tym pokoju, gdzie krew długo
sączyłam, dla dowodu sprawy,
zmienili dar w gest bez znaczenia,
sprofanowali gościnności
święte obrzędy i ofiary.

Wciskali w popielniczkę długo
brązowy ustnik papierosa
i wycedzali banał szybko
dla tłumaczenia pewnych spraw,
deszcz w rynnie brzęczał słodką ulgę,
że już nie muszę o nic prosić,
ani domagać się swych praw.

Wyszli stąd ludzie…Nie patrzyłam
ile ich było, kto gdzie siadł,
tylko rytm deszczu o tę rynnę,
jak odniesienie w przestrzeń czasu
by odrobinę choć wyjednać
ponad wytarty, szary banał,
leonardowych ust grymasu.

14 września 1996 Julin

Zaszufladkowano do kategorii 1996, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , | Dodaj komentarz