Tandetę każą mi szantażem
wysnuć tak jak niestrawne włókno,
śmiechem zanoszę w świat pokutną
mą duszę. Jak popiół przed ołtarzem
wiatr rozdmuchuje w strony cztery
tak ja rozpierzcham się w litery.
A każda z nich, to nie jest słowo,
ani na treści nowy zaczyn,
nie ziarna siewne, nie świat ciszy
brzemienny w jakość całkiem nową.
Jestem rozbita i pocięta,
nie zakończona, nie poczęta.
Tandetę każą mi z przegranych,
zdewaluowanych raz już spraw,
wskrzesić w diabelskim tańcu obaw,
być przewodnikiem podejrzanym
i kupić za to święty spokój,
czy tak się da.
15 marca 1987, Katowice