Przyszli tu ludzie bez zwątpienia,
bez niepokoju i radości
i w tym pokoju, gdzie krew długo
sączyłam, dla dowodu sprawy,
zmienili dar w gest bez znaczenia,
sprofanowali gościnności
święte obrzędy i ofiary.
Wciskali w popielniczkę długo
brązowy ustnik papierosa
i wycedzali banał szybko
dla tłumaczenia pewnych spraw,
deszcz w rynnie brzęczał słodką ulgę,
że już nie muszę o nic prosić,
ani domagać się swych praw.
Wyszli stąd ludzie…Nie patrzyłam
ile ich było, kto gdzie siadł,
tylko rytm deszczu o tę rynnę,
jak odniesienie w przestrzeń czasu
by odrobinę choć wyjednać
ponad wytarty, szary banał,
leonardowych ust grymasu.
14 września 1996 Julin