I tylko wstyd. List czytasz drżący…
Nie ma ucieczki przed przyznaniem.
Lecz się nie przyznasz. Świat płonący.
Uszy w nim płoną, jak w ekranie
telewizora samoloty. Czapkę włożysz.
Kobieta spyta: co wychodzisz?
W noc wyjdziesz. Pełnia, do cholery.
Księżyc za duży i za szczery.
Czy jest monetą, czy też twarzą,
niczego obcy ci nie każą.
Wypuścisz list niepostrzeżenie,
przylgnie spragniony w wilgoć błota,
przechodniów buty w pył go zetrą.
Wrócisz, kobieta spyta: kto tam?
Jestem. Wróciłem. Ja. Morderca.
19 stycznia 2003, Kraków