Noc już się kończy. Wichry wiały i śnieg o szybę szorstko walił,
telefon milczał, a głos pytał o los fabuły. I co dalej..?
Jutro? Pojutrze? Za lat kilka? Wiatr huczał i rozrywał głowę.
Lecz świt nie wstawał. I dni nowe
nie nadchodziły. Mróz pokrajał
komórki mózgu ścięciem białka
i żaden oddech swą bliskością nie wskrzesił chuchem swym oddania.
Dom spał. Kaloryfery grzały mocno, a ja tuliłam swoje członki
przed chłodem nocy i otchłani
nigdy nie skończonego trwania.
18 stycznia 2000