Lata sześćdziesiąte. Krystyna (3)

Po powrocie z wakacji ostatniego sierpnia, gdyż Krystyna chciała, by dzieci były jak najdłużej na świeżym powietrzu, spojrzała smutno na dwa nieporadnie obite czerwonym materiałem fotele, które jeszcze bardziej zagraciły duży pokój, ale nic nie powiedziała, co zabolało Rudka. Dwie szafy wzdłuż dłuższej ściany i na sąsiedniej ścianie tapczan, na którym spały z Ewą, a do którego Andrzej przysuwał składane łóżko polowe, przytłaczały pokój. Pionowe łóżko spuszczane na czas przyjazdu Wandy, do którego wnętrza wkładało się na dzień polowe łóżko Andrzeja, pod oknem stolik dzieci do odrabiania lekcji i kwietnik ze spawanych drutów zbrojeniowych, okrągły stół rozsuwany na środku, było przeładowaniem nie do zniesienia po przemyskich, zdawało się, latyfundiach trzypokojowego mieszkania.
W połowie sierpnia w Przemyślu Emil dowiedział się słuchając Wolnej Europy, że Anglicy owinęli pomnik Żołnierzy Radzieckich w Tiergarten w Berlinie Wschodnim drutem kolczastym na znak protestu przeciwko budowaniu muru. Rudek był tam we wrześniu 1958 i widział ten ogromny pomnik.
Zaczęto budować mur o drugiej w nocy w niedzielę 13 sierpnia 1961. Berlińczyków obudziły pojazdy wojskowe wiozące szpule drutu kolczastego, które rozwożono do wcześniej zaplanowanych stanowisk rozładunku. Kolej S-Bahn została zamknięta i tą drogą nie można już było przekroczyć granicy. Rozpoczęto nocą wznosić barykady z drutu ustawiwszy reflektory wzdłuż Bernauer Strasse, gdzie biegła granica między sektorami francuskim i radzieckim. Na Potsdamer Platz, na najbardziej ruchliwym ze wszystkich przejść granicznych zaczęto młotami pneumatycznymi kuć bruk ulicy i stawiać betonowe filary. Wstający dzień odsłonił widok zasieków z drutu kolczastego ciągnącego się wzdłuż granic sektorów wojskowych amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego, przebiegającego niejednokrotnie środkiem ulicy. Ludzie chcący rano pójść do pracy w poszczególnych sektorach zostali zawróceni. Ktoś podobno w nocy zasnął w S-Bahnie i nie udało się mu wysiąść z pociągu na ostatniej stacji w sektorze brytyjskim, został zatrzymany na kilka godzin przez milicję i przetrzymany w NRD. Podobnie zatrzymano żołnierzy, którzy nie zdążyli wrócić z nocnych hulanek po enerdowskich knajpach.
Ulice Berlina nagle opustoszały. Rozpoczął się koszmar reflektorów, wież strażniczych, stanowisk karabinów maszynowych i pól minowych… Czołgi radzieckie stały wokół miasta i czekały.
Mimo tych wstrząsających wieści grożących III wojną światową, Krystyna szybko otrząsnęła się pozostawiając je jakby już za sobą, w Przemyślu. Teraz martwiąc się o dzieci rzuciła się w wir katowickich spraw dnia codziennego. Opłaconego na miesiąc mleka butelkowego w sklepie na Klary Zetkin nie przynoszono, nawet jak kiedyś, w kratkę. Zawsze, kiedy nie przynieśli, na drugi dzień stały pod drzwiami dwie butelki za dzień poprzedni, a teraz nic. Podobno winne były Zakłady Mleczarskie w Nowym Bieruniu, ale co to Krystynę mogło obchodzić. Sąsiadki jeździły do Czeladzi, ale tam stało się od 5 rano w kolejce, a o 8 już go nie było. W Sosnowcu było mleko do nalewania, ale nie było butelkowego. W sklepach kolejki, obsługuje tylko jedna osoba. Na chleb “zakopiański”, bo tylko ten daje się jeść, trzeba polować, a bułek nie ma wcale. Podobno wszystkie dzieci w Katowicach miały dostać kubek mleka w szkole, ale jeszcze nie uruchomiono Zakładów Mleczarskich przy ulicy Dąbrówki, gdyż Katowickie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego nie oddało obiektu na czas i nie dało się zwiększyć produkcji mleka butelkowanego.
Zresztą, sklepy w Katowicach nie mając czym handlować, wykpiwały się często wywieszkami „remanent”. Krystyna będąc w mieście w ciągu piętnastu minut naliczyła wywieszkę „remanent” w „Delikatesach”, w sklepie papierniczym przy Mickiewicza, w księgarni przy 3 Maja 12, obok remanent miała perfumeria, kiosk „Ruchu”, na poczcie okienko zasłonięte kotarą „nieczynny”, na króciutkiej 15-go Grudnia zamknięte były aż trzy sklepy.
Całe szczęście, że Krystyna przywiozła z przemyskich ciuchów zimowe płaszcze dla dzieci i sobie amerykańskie futerko. W październiku Katowicki Dom Mody „Elegancja”, placówka prowadzona przez Katowickie Przedsiębiorstwo Krawiecko-Kuśnierskie posiadające własne biuro projektowania odzieży wystawiła wprawdzie własną kolekcję jesienno zimową, ale tylko na pokaz i to podczas rewii mody w Śląskiej Filharmonii. Krystyna nigdy na takich pokazach nie bywała, jednak zawsze się jakoś o nich dowiadywała, czy w kolejkach w sklepie, czy od Zosi i jej sąsiadek. W klatce schodowej Krystyny też nikt na te w każdym sezonie odbywające się pokazy nie chodził, a jednak się o nich mówiło. Podobno w jakąś niedzielę październikową był tam występ piosenkarzy z konferansjerką, a na wybiegu modelki w płaszczach, kostiumach, kompletach składających się z sukien i narzutek, sukien wyszczuplających sylwetkę, a także zwiewnych, szerokich, naszywanych cekinami… W rewii uczestniczył też Dom Mody Męskiej “Adam”, pokazał ubrania sportowe, wizytowe, płaszcze, smokingi, i fraki… Na końcu losowano trzy nagrody w postaci kołnierzy futrzanych i talon na bezpłatne uszycie ubrania i kostiumu przez Dom Mody „Elegancja”. Krystyna słuchała tego bez żalu, gdyż nie znosiła wszelkich takich estradowych występów, najlepiej czuła się z Zosią na sztukach Teatru Wyspiańskiego. Poszła tam jednak po raz pierwszy po wakacjach z Zosią dopiero w grudniu, by od razu zobaczyć gazetę świetlną, tak szumnie zapowiadaną w telewizji. Uruchomiono ją na barbórkę i zapewniano, że czytać można z odległości aż 200 metrów dzięki 500 zainstalowanym żarówkom na budynku przy ulicy 15 Grudnia, na wysokości piątego pietra. Świetlne litery miały mieć 1,5 metra wysokości i każdego wieczoru przynosić najnowsze wiadomości i serwis reklamowy. To druga tego typu gazeta oprócz warszawskiej, jednak miała przewyższać ją walorami technicznymi. Niestety, początkowa eksploatacja nie obywała się bez licznych awarii i Krystyna z Zosią jej nie zobaczyły. Nie wiedziały też, że 7 grudnia rozpoczął się w Katowicach XII Zjazd Związku Literatów Polskich, na który przyjechało 88 delegatów. Goście zwiedzili kopalnie, huty i zakłady pracy, a potem mieli spotkania z robotnikami. Następnego dnia odbyły się obrady zjazdu w sali marmurowej Wojewódzkiej Rady Narodowej gdzie prezes ZLP Jarosław i Iwaszkiewicz i Prezes oddziału katowickiego Wilhelm Szewczyk wygłosili referaty. Tego samego dnia miała odbyć się impreza z udziałem 25 poetów.
Krystyna z Zosią na drzwiach Teatru przeczytały:
Dziś “Wieczór poetów”
Miłośników poezji zapraszamy dzisiaj o godz. 19 do Teatru im. Wyspiańskiego na “Wieczór poetów”, zorganizowany z okazji Zjazdu Zw. Literatów Polskich. Weźmie w nim udział 25 autorów: A. Baumgardten, R. Brandstaeter, St. R. Dobrowolski, R. Danecki, J. Ficowski, J. M. Gisges, M. Hillar, S. Horak, J. Huszcza, J. Iwaszkiewicz, K. A. Jaworski, A. Kamieńska, K. Koszutski, J. Koprowski, T. Kowalczyk, L. Lewin, R. Liskowacki, A. Międzyrzecki, T. Nowak, M. Piechal, S. Piętak, S. Pollak, A. Słucki, J. Zagórski i J. Zawieyski. Wstęp wolny.

Krystyna z Zosią nie były zainteresowane tak spędzonym wieczorem i szybko wróciły do domu.

Zaczęły się już wywiadówki w szkołach i Krystyna poszła po raz pierwszy do pawilonówki Andrzeja, której uroczyste otwarcie 2 września w sobotę 1961 roku obchodzone było tak hucznie, że słyszała je na balkonie.
Jej pierworodny syn Andrzej dostąpił szczęśliwego losu. Jego klasę szóstą wytypowano do przeniesienia do supernowoczesnej szkoły pawilonowej – pomnika 1000-lecia na Osiedlu Marchlewskiego – najpiękniejszej pod względem architektonicznym i wyposażenia szkoły tysiąclecia w województwie katowickim.
W samo południe, a był wtedy jeszcze letni upał, na dziedzińcu szkoły słychać było przemówienia Przewodniczącego Rady Miejskiej towarzysza Antoniego Wojdy, przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej towarzysza Jerzego Ziętka, I sekretarza PZPR towarzysza Tadeusza Raczyńskiego, komendanta Chorągwi Katowickiej ZHP towarzysza Jana Hensela, przedstawicieli kuratorium, Związku Nauczycielstwa Polskiego, Frontu Jedności Narodu. Joanna Kawalcowa, wdowa, po Janie Kawalcu, gdyż liceum ogólnokształcące numer 5 miało nosić jego imię, przecinała wstęgę. Podstawówka nr 57, do której miał chodzić Andrzej dostała imię Juliana Marchlewskiego, jak i całe osiedle, której starą nazwę Koszutka i tak zazwyczaj używano.
Witano 1200 uczniów.
Teraz w grudniu, jak już było ciemno na dworze, oświetlona rzęsiście szkoła prezentowała się okazale, gdyż pawilony miały szklane ścinany. Projektanci budynku położonego na południowo-zachodnim skraju osiedla wykorzystali spadek terenu i dwukondygnacyjne pawilony rozmieścili na różnych poziomach wiążąc je bryłą wejściową. U wejścia ściana z błękitnych odcieni kafelków ceramicznych wprowadzała optymistycznie w kolorowe korytarze pełne na oknach doniczek z kwiatami.
Cała konstrukcja sprawiała wrażenie lekkości, gdyż w 1/3 długości został wybudowany podcień, z którego wchodziło się do obu szkół oraz na wspólne podwórko.
Krystyna podążyła najpierw do auli, gdzie nastąpiło powitanie wszystkich klas przez dyrektora. Następnie odbyła się pogadanka szkolnego psychologa o kształceniu woli dziecka i młodzieży, o sposobach usuwania niepożądanych nawyków i sposobach wypełniania wolnego czasu dziecku.
Krystyna była zachwycona szkołą. Na dodatek, gdy poszła wraz z innymi rodzicami do klasy Andrzeja, dowiedziała się od wychowawczyni, że Andrzej jest najlepszym uczniem w klasie i nie szczędzono jej pochwał za tak wspaniałego syna.
Jednak po powrocie do domu, Krystyna była niezadowolona. Krzysztof, który potajemnie spotykał się z Andrzejem nosił coraz wykwintniejsze ciuchy i jeździł na wszystkie występy zespołu Marino Mariniego, jak tylko ten włoski piosenkarz pojawiał się w Polsce. Krystyna nigdy nie dała Andrzejowi na bilet, gdyż uważała, że wystarczy, że go widział w telewizji. W listopadzie kwartet „Marino-Marini” występował w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury, gdzie śpiewał piosenki włoskie i po raz pierwszy w Polsce pokazał taniec twist. Na ten koncert pojechał Krzysztof, o niczym innym Andrzej w domu nie opowiadał, jak o tym wyjeździe Krzysztofa do Warszawy. Okazało się, że teraz Marino Marini wystąpił w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu, dał tam dwa koncerty na barbórkę, potem przez dwa kolejne dni cztery koncerty, a sala była tak przepełniona, że wybito parę szyb w drzwiach wejściowych. Ponieważ zobaczyło go już 18 tysięcy ludzi, Krystyna nie miała wątpliwości, że Andrzeja na takie niebezpieczne koncerty wysyłać nie należy, a i też nie miała zamiaru dawać mu na kosztowny bilet.
Rudek był w domu pogrążony w słuchaniu Wolnej Europy. Gazety i telewizja nie pisnęły słówkiem o budowie muru berlińskiego, a zagłuszane radiostacje donosiły o strzelaniu do berlińczyków, którzy chcieli się przedostać na zamkniętą już drutem kolczastym stronę. W dzienniku telewizyjnym mówiono sporadycznie o prowokacjach Zachodniego Berlina. Doniesiono, że Magistrat Wielkiego Berlina podjął na posiedzeniu w dniu 13 listopada 1961 uchwałę o przemianowaniu berlińskiej alei Stalina na aleję Karola Marksa na odcinku od Alexanderplatz do Frankfurter Tor. Dalsza cześć alei otrzymała nazwę Frankfurterallee. Ponadto magistrat postanowił usunąć pomnik Stalina. Rudek widział ten pomnik w 1958 i się ucieszył.

Zaszufladkowano do kategorii lata sześćdziesiąte | Otagowano , , | Dodaj komentarz

WIERSZE ZIELONE (3)

Proste są zawsze lat przemiany
w kleszczach dyscyplinującego trwania
ktoś mnie zawołał, ktoś nie pytany
skierował na mnie zapytania
dmuchnął i plany
zdmuchnął.
Ciężar lat i ciężar ludzi przyciężkawych
rozrzedzi nuda pejzaży,
wystarczy twarzy kontakt ze źdźbłami trawy
po whitmanowsku się odważyć,
zawsze w dół.
Pocieszenie, że jest koniec
permanentnej obławy
potem spokojnie.

Zaszufladkowano do kategorii 2015, Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

Lata sześćdziesiąte. Rudek (2)

Po wyjeździe Krystyny z dziećmi na wakacje do Przemyśla, Rudek chciał natychmiast wszcząć przerwane prace nad meblami, ale był bardzo zmęczony. W to lato postanowił wykonać dwa miękkie fotele z drewna odpadowego przywiezionego z budowy elektrowni Łagisza i wykorzystać do wypełnienia siedzeń watę, służącą tam do uszczelniania rurociągów. Jednak poranne, całoroczne jazdy do Będzina go zmęczyły, a na urlop się nie wybierał.
Lato tego roku było w kratkę, co bardzo Rudka ucieszyło i mściwie z nadzieją myślał, że może na 22 lipca spadnie tu ulewny deszcz, gdyż wszystkie uroczystości państwowe z udziałem Gomułki miały odbyć się na odkrytym lodowisku Torkat, a sam Gagarin miał przyjechać pociągiem i jechać odkrytą „czajką” przez ulice Katowic będzie witany chorągiewkami. Godzinami wyczekujący go tłum katowiczan przymuszony będzie do tej celebry przez zakłady pracy sprawdzające obecność.
Ani myślał w tym wszystkim uczestniczyć. Postanowił na dwa dni, już po pracy w piątek, nocą pojechać do Krystyny i do dzieci do Przemyśla. Nie chciał jechać tam z pustymi rękami. Jak tylko po powrocie z Będzina ugotował i zjadł zupę, postanowił pójść na zakupy i kupić coś dla Leśki i Emila, a dla siebie do ubrania.
W pracy, jako kierownik nadzoru budowlanego miał same kłopoty i miał tego wszystkiego dość. Dyrektor Gliksman był cały czas atakowany przez aktyw partyjny, który o robocie pojęcia nie miał, a teraz wyżywał się na nim. Oskarżono ich o brak postępu robót, żądano, by na 22 lipca ukończyli chociaż jeden komin. Łagisza ma dostarczać 250 MW w 1963, tak postanowiono względem tej wielkiej inwestycji pięciolatki na Plenum KC, a rozpoczęto tę supernowoczesną budowę w 1960. Ale na budowie opóźnienia robiły się coraz większe i sięgały kilku miesięcy i nie było widoków na ich nadrobienie, bo w budowę zaangażowanych było mnóstwo kooperantów. Owszem, prace przyspieszają nowe metody budowania, tańszy materiał, ale wszystko opóźnia się z powodu nie dostarczania na czas elementów z innych budów i fabryk. Prawie gotowa jest stalowa konstrukcja budynku głównego o wysokości 50 metrów. Wybudowany jest też komin elektrowni 164 metrowy, podobno najwyższy tego typu obiekt w kraju. Teraz budują chłodnię kominową, urządzenia do transportu i składowania węgla. Budynek główny z emaliowanej, kolorowej blachy falistej, nowość na skalę nie tylko krajową, podobał się Rudkowi. Łakomie patrzył na te wszystkie budowlane nowości, które mogłyby przydać się w jego domowych konstrukcjach mebli. Na terenie budowy zastosowano nigdzie niestosowane drogi betonowe, demontowane po ukończeniu prac i wykorzystywane na innych budowach.
Problemy budowy bardzo go frustrowały. Rudek miał nadzieję, że jednak gdzieś pojedzie i nie będzie świadkiem tych ciągłych utarczek i katastrof na placu budowy, gdzie niekompetentni urzędnicy nakazywali ciągły pośpiech, kiedy praca jest tak niebezpieczna. Na razie jednak nic nie wskazywało, że go gdzieś wyślą za granicę. Kraje afrykańskie odpadały, po zamordowaniu w styczniu Lumumby w Kongu strach było tam jechać. Z Kuby dochodziły bardziej optymistyczne wieści, w Zatoce Świń w kwietniu doszło do całkowitego zwycięstwa Castro nad USA i przynajmniej Hawana nie została zniszczona, rewolucja bezkrwawo przejęła wszystkie fabryki i farmy, hotele i kasyna witana owacyjnie przez ludność. A on właśnie uczy się hiszpańskiego…
Rudek zabrał z przedpokoju sznurkową siatkę i poszedł kupić Leśce pomadki.
Na Koszutce były tylko dwa spożywczaki, którym w związku ze zbliżającym się świętem postanowiono przedłużyć godziny otwarcia do 22. Na Klary Zetkin zdziwiona ekspedientka wysłała go do spożywczego na Okrzei, ale i tam niczego nie dostał. W restauracji Ostrawa poniżej sklepu kupił sobie piwo i posiedział trochę nad kuflem, gdyż nie zabrał metalowej bańki, w której Ewa w niedzielę przynosiła piwo do domu. Była to typowa mordownia zaczadzona kłębami dymu w której siedzieli zazwyczaj robotnicy budowlani. Siedzieli i teraz, mimo, że mieli na placu Grunwaldzkim po godzinach pracy też dużo roboty. Kończyli prace przy Galeriowcu, który miał być oddany mieszkańcom Koszutki na 22 lipca, ale nie zdążyli. Jednak nakazano im, by zniknęły chociaż rusztowania, betoniarki i by uporządkowali teren wokół, gdzie miał powstać plac zabaw dla dzieci.
Postanowił iść na miasto. Rynek był już udekorowany, na budynku Urzędu Miar i Wag wisiała ogromna płachta z wymalowaną rakietą. W witrynach sklepów stały już portrety Gagarina, a całe miasto tonęło w radzieckich i polskich chorągwiach zatkniętych w uchwytach wmontowanych do elewacji domów i framug okien, oraz na wszystkich latarniach i słupach. Zniknęły już rusztowania przed sklepami i umyto zamalowane okna wystawowe z napisami “remont”. Modernizacja 20 sklepów z męskimi koszulami miała być ukończona na 22 lipca. Jednak przy ul. 3 Maja w dawnym lokalu WPK i sąsiadujący sklep z galanterią skórzaną przy 3 Maja były w dalszym ciągu zamknięte. Ponury sklep Spółdzielni Inwalidów przy ul 3 Maja i 12 podobnych sklepów, mimo, że zmieniły swoje oblicze i przez szyby widać było ich modernizację i wspaniale urządzone wnętrze, były zamknięte. Podobnie “Tekstyl” przy ulicy Dyrekcyjnej, także sklep fabryczny “Otmętu” przy ul. Wieczorka z butami można było oglądać przez szybę wystawową, ale nic kupić. Na witrynach sklepów widniały natomiast obwieszczenia, że PSS i MHD „Włókno” były najlepsze w pierwszym półroczu i uzyskały wyróżnienia jako najlepsze w kraju przedsiębiorstwa handlu uspołecznionego. Rada Ministrów przyznała im Sztandar Przechodni Rady Ministrów za to, że z roku na rok wzrastały obroty, akumulacja, większe były oszczędności, mniejsze koszty transportu, mimo, że konkurencja była bardzo silna, gdyż 440 placówek ubiegało się o to wyróżnienie.
Rudkowi ubzdurało się, że na pewno w całym kraju na 22 lipca będzie lało i koszula z krótkimi rękawami, której nie miał, nie będzie mu w Przemyślu potrzebna.
Jechał nazajutrz, a chciał jeszcze zrobić rysunki techniczne foteli i posłuchać Wolnej Europy, więc szybko wrócił do domu. Szczególnie interesowały go wieści z Berlina, w którym przecież był kilka lat temu i po którym można było się swobodnie przemieszczać. A teraz budują tam mur! On akurat, który nie mając zachodnich dewiz, nie miał co po tamtej stronie szukać, bojąc się jeszcze, że będzie wzięty za szpiega. W maju Wolna Europa doniosła, że oficer polskiego wywiadu podpułkownik Michał Goleniewski przekazał CIA informacje o radzieckim szpiegu George Blake’u, którego w Wielkiej Brytanii skazano na 42 lata więzienia. Zresztą, żołnierze amerykańscy, którzy za jednego dolara mogli zrobić całe zakupy po stronie NRD, roili się przede wszystkim w sklepach przy Karl-Liebknecht-Straße.
Dzisiaj Wolna Europa donosiła, że Chruszczow cieszy się, że wybrano na prezydenta USA demokratę, Johna Kennedy’ego i że postanowił w związku z tym naciskać na niego, by się Amerykanie z Berlina wynieśli do końca oku.
Spotkali się na początku czerwca. Kennedy przypomniał, że są tam z mocy prawa po pokonaniu Niemiec w II wojnie światowej. Chruszczow się spienił, uderzył pięścią w stół i zagroził, że on chcąc pokoju, jedynie z winy Kennedy’ego rozpocznie wojnę. Rudek pomyślał, że jednak Kennedy ma większe problemy w pracy, niż on w elektrowni Łagisza, chociaż tam też walą pięściami w stół.
Może wtedy Chruszczow postanowił wybudować mur. Odpływ berlińczyków do RFN, którzy mieli budować NRD był tak ogromny, że można było ich powstrzymać tylko siłą. Ulbricht został wezwany do Moskwy. Skutkiem obrad powołano Ericha Honeckera, lojalnego członka partii i wyznaczono go do budowy w wielkiej tajemnicy ogrodzenia strefy sowieckiej Berlina.
Rudek był wstrząśnięty wiadomością o tak dużym i kosztownym przedsięwzięciem budowlanym.

Rudek przyjechał do Przemyśla 21 lipca 1961 roku w płaszczu. Pod spodem miał białą koszulę z długimi rękawami, które chciał podwinąć. Krystyna z Wandą zadecydowały, że tak ubrany nie może pokazać się na mszy niedzielnej w upalnym lipcu u franciszkanów. Emil pożyczył zaraz Rudkowi jedną z amerykańskich koszul non iron z krótkimi rękawami kupioną na ciuchach, ale Rudek był już po piekielnej awanturze z Krystyną, która przestała się do niego odzywać.

Zaszufladkowano do kategorii lata sześćdziesiąte | Otagowano , , , , , , , , | Dodaj komentarz

WIERSZE ZIELONE (2)

O, pokrył trawnik nocą szron;
zbielał, zesztywniał nocą szron,
zważył kiełki, liście naiwne pokrył szron,
jak okiem sięgnąć, szron, szron, szron, szron…

Zimno.
Już ludzie skrobią samochody,
się dostosują do złej pogody,
zimno to zimno,
to nagła zapaść, to przerwa w ogrzewaniu, to zaniechana intymność.

Kiedy odchodzą z ziemi wody,
ogrzewa słońce inkubator,
otwiera śluzy, drogi rodne,
nieważne są już złe pogody,
nic na to.
Nic się nie kończy, lecz narasta,
co było jest, kiełkuje materia i fantom,
nawet omszałe miasta, których już nie ma,
i zburzony dom, pokój, biurko, stół kuchenny,
imiona, nazwiska, adresy, radosne i bolesne daty,
niewidzialne kraty zerwane kwiaty, pola, lasy, przestworza…
Nie ma entropii.
Nikt nie wypłynie, kto się utopił,
nie ginie stare i nie następuje nowe,
wszystko jest zapisane jak DNA,
nawet jak nic nie powiesz, to powiesz
myśl twoja po orwellowsku ważna,
odważna,
nie wyczerpie do dna
wszystkich wcieleń,
bo wszędzie jest zieleń.

Zaszufladkowano do kategorii Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

WIERSZE ZIELONE (1)

Wróbli już nie ma. A gołębie w szarościach połyskują bielą,
jakby z krzyżówek dobra ze złem wysnuły przypadkowe klony;
każdy z nich inny. Bo gawrony wciąż takie same pod drzewami
umorusane pędzlem bożym.

Ach, po co chłód przezwyciężany z dnia na dzień karmić tą niedzielą,
kiedy odświętność już nie taka i nie oczyści sprzeniewierzeń…
Nic to, że ja wierzyłam w ciebie, cóż, same z siebie się powielą
rozczarowania i przegrają frakcje najlepsze z gorszych wcieleń.

Wilgoć jest ciągle taka sama, puchną trawniki ziemi gąbką,
struktura poplątanych wątków korzeni zwiąże nerwy w supeł,
zanim wychyną kłącza, pąki, zanim udrożni drogi rodne
ciepło jak pokarm, błogosławione, rozgrzeje,
nowe się stanie. Wszędzie jest życie. Nawet na Marsie.
nawet tam, gdzie być nie powinno.

Najłatwiej przeczyć jest minionym i żyć na nowo,
warstwy przykryje nowa ściółka, kwiatów pył…
i zajmie miejsce to co modne,
bardziej płodne,
co się rozmnoży, co i tak się działo i dzieje,
ale pod inną nazwą, pod inną gwiazdą,
coś, co wszystkie soki wyssie,
jak każde zło.

Zaszufladkowano do kategorii Nie daję ci czytać moich wierszy | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

ŚWIATŁO

Andrzej Paczkowski w „Trzech twarzach” Józefa Światły poleca „Józef Światło: za kulisami bezpieki i partii 1940-1955” Zbigniewa Błażyńskiego i od tej pozycji, jako od tekstu źródłowego, zaczęłam o Świetle czytać.
Jak pisze Paczkowski, Giedroyc wstępnie umawiał się ze Światłą na książkę jego autorstwa, jednak z powodu zbyt niskich walorów literackich przedstawionych mu początkowo 200 stronach, jej wydania zaniechał.
Dzisiaj zapiski Błażyńskiego wobec zatartych śladów mordów i tortur po zlikwidowanym – skutkiem nadawanych w Wolnej Europie audycji z udziałem Józefa Światły -Departamencie X i Departamencie Śledczym, są jedynymi dowodami na zbrodniczy charakter aparatu przemocy i hedonistyczny styl rządzenia.
Trudno przebrnąć przez okrutny katalog win wobec upolowanych rodaków stojących – według oprawców – po niewłaściwej stronie politycznej, umajony powojennymi potrzebami rządzących nuworyszy czerwonej burżuazji antycznymi meblami, daczami, dworkami, pałacykami, wielopokojowymi mieszkaniami warszawskimi, uginającymi się stołami od sprowadzanych z zagranicy alkoholi, papierosów, owoców morza i egzotycznych frykasów, eleganckimi ciuchami, kosmetykami i biżuterią. Aż strach pomyśleć, że niejednokrotnie morze łez wylano i przelano bratnią krew często tylko po to, by pozyskać zegarek, zrabować, wyszabrować coś, co dzisiaj o wiele piękniejsze można tanio dostać w IKEI i w supermarkecie…
Paczkowski cytuje listy Błażyńskiego do Nowaka-Jeziorańskiego dowodzące, że praca dziennikarska wokół sprawy Światły jest podobnie jak dzisiaj, po ponad sześćdziesięciu latach, tak samo etycznie trudna do pokonania:
(…) „Mogę ci powiedzieć this is the dirties job of work I have ever done (…) chciałoby się często ręce myć po podaniu mu ręki, ale cóż facet wie masę – jest to często dynamit i dla nas podarunek zesłany z nieba o nieograniczonych możliwościach propagandowych.”(…)”.
Światło, którego „blask” krwawego kata, naganiacza – gdyż rolą jego było przede wszystkim dostarczanie ofiar bierutowskim katowniom – gaśnie w roli nobliwego obywatela USA po przejściu operacji plastycznej i zmianie tożsamości. Przyświeca jeszcze krótko w latach sześćdziesiątych w Wolnej Europie w trakcie rocznicowej emisji audycji „ Mówi Józef Światło” w celu ich przypomnienia pokoleniom dorastającym już za rządów Gomułki.
Ale, jak słusznie pisze Paczkowski, sprawy ujawnione przez Józefa Światłę o mechanizmach państwa aktualne były nie tylko w czasach stalinowskich, lecz cały PRL…
Represje wobec pozostawionej w Polsce rodziny i krewnych Józefa Światły, wysiedlonej za karę z Warszawy, którym zabroniono opuścić Polskę, skończyły się dopiero w 1968 roku wypadkami marcowymi.
Ot, Światło. Światło Historii.

Zaszufladkowano do kategorii dziennik duszy | Otagowano , , , , , , | Dodaj komentarz

Lata sześćdziesiąte. Wiesław (1)

Dusza Wiesława była zawsze komunistyczna i nie było to kwestią wyboru. Wiesław urodził się z taką właśnie duszą, zdeterminowaną wiarą w komunizm i nawet ateistyczne zaprzeczenie jej istnienia nic by nie zmieniło. Jak po amputacji nogi odczuwa się fantomowo jej istnienie na zmianę pogody, a nawet bóle reumatyczne, tak dusza Wiesława pokonywała wszelkie wątpliwości i wahania zdrowego rozsądku, po prostu istniejąc niezależnie i zawsze.
Nie nadawała się już do religijnych zakazów i nakazów w czasach, gdy tygodnik „Po prostu” rozwydrzył młodzież do rozmiarów niebywałych jak na niewielkie możliwości percepcyjne duszy Wiesława. Jednak, jak każda dusza potrzebuje wiary, tak i komunistyczna dusza Wiesława potrzebowała bezwzględnie ortodoksyjnej wiary w komunistyczne państwo radzieckie.
Krośnieńskie błoto z dzieciństwa Wiesława zapadło mu na zawsze w pamięci. Galicyjska nędza nie przezwyciężona w wolnej Polsce będzie zawsze odnośnikiem zarówno do sytuacji wygranych, jak i przegranych. Robotnikom na wiecach będzie zachwalał ich stan posiadania kilku koszul do sytuacji sprzed wieku, gdy chłop galicyjski miał tylko jedną. Galicyjskie błoto będzie wypomniane rządowi sanacyjnemu i argumentem za nieskuteczną obronę w kampanii wrześniowej.
Szlachetna praca społeczna wsparta domowym patriotyzmem kończyła się przed wojną zazwyczaj w sanacyjnych więzieniach, gdzie ugruntowała się jego pozycja zawodowego rewolucjonisty, pogrążonego w problemach prawdy społecznej i sprawiedliwości.
Wiesław w latach sześćdziesiątych miał już za sobą trudny okres wykluczenia z Partii, uwięzienia, procesu i triumfalnego powrotu. Był u szczytu powodzenia. Lata powojenne intensywnej pracy partyjnej w Warszawie i Moskwie nie poszły na marne. Ani ten wysiłek, gdy w końcu listopada 1948 pojechał do Stalina konsultować zjednoczenie PPR i PPS. Tłukł się pociągiem niemal dwa dni. Zawieziono go samochodem do daczy Stalina pod Moskwą. Rozmawiał ze Stalinem, Berią i Mołotowem całą noc…
Jednak Wiesław nigdy nie był romantykiem. Nie znosił rewolucjonistów z ich marzeniami i mrzonkami, z ich dyskusjami i ogniem w oczach. Uznawał jedynie stabilną pracę w gabinetach biura politycznego i najlepiej czuł się w ogromnych gmachach warszawskich, gdzie na biurku mógł zgromadzić morze dokumentów i pochylać się nad nimi całymi nocami. Jako I sekretarz KC PPR pracował w swoim gabinecie w budynku przy al. Ujazdowskich między al. Róż i ul. Szopena. Jego gabinet mieścił się na pierwszym piętrze, gdzie przyjmował raz w tygodniu interesantów i prowadził rozmowy. W siedzibie Urzędu Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu przyjmował interesantów, przygotowywał się do przemówień publicznych. Stamtąd też kierował Ministerstwem Ziem Odzyskanych, któremu poświęcał dużo czasu i uwagi. W Ministerstwie, przy ul. Litewskiej, jako minister Ziem Odzyskanych miał gabinet i sekretarkę. Gdy w 1949 roku Ministerstwo Ziem Odzyskanych likwidowano, oddając urząd, sporządził pięćsetstronicowe sprawozdanie.
Wiesław należał do inteligencji. Awans ze ślusarza, na którego epizodycznie kształcił się w Cechu Rzemiosł Różnych w Krośnie po ukończeniu 4 lat szkoły podstawowej i 3 klas szkoły wydziałowej, był trwały. Nabyta tam poprawność pisowni, podstawy stylu, czytelne, kaligraficzne pisanie ołówkiem i wycieranie błędów gumką, pozwoliły mu zająć się przede wszystkim pracą literacką. Jako literat, jako osoba pisząca, nienawidził innych piszących i piszących w sposób dla niego niezrozumiały.
Postawił sobie jako główny cel życiowy zrealizowanie socjalizmu w Polsce, mimo wrogich sił reakcjonistów, zamachów na jego życie i skłóceniu z samym sobą wobec ewidentnej prawdy o Katyniu.
Ponieważ doktryna zakładała istnienie wrogów klasowych, rewizjonistów i kontrrewolucjonistów, Wiesław musiał stać się także despotą, co przyszło mu niezwykle łatwo, bo najprawdopodobniej był nim wcześniej. Był człowiekiem państwa, uznawał jedynie obywatela jako jego cząstkę, bez uznania w nim indywidualnych potrzeb. I to tylko Państwa Radzieckiego. Nigdy przez myśl mu nie przeszła możliwość samodzielnego bytu państwowego Polski, bez ZSRR. Uważał, że Polska musi mieć parasol ochronny w postaci przyjaźni polsko radzieckiej, wytykając przy byle okazji przedwojenne przyjaźnie międzynarodowe i to, czym się one skończyły. Jako minister Ziem Odzyskanych jak nikt inny zdawał sobie sprawę z zagrożeń niemieckich i skutków zimnej wojny.
Jednak teraz, jako głowa państwa, jako jedyny decydent w sprawach najistotniejszych, łączył w sobie polityczną elastyczność i oportunizm. Pozorna prostota jego decyzji łączyła się z chytrością prostego człowieka. Zdyscyplinowanie społeczeństwa uważał za jedyny sposób na ograniczenie jego potrzeb, które były nieustanie podsycane przez zdemoralizowane, wyuzdane i pornograficzne prądy z Zachodu. Lubił porządek i życie rodzinne, uważał, że nadmiar potrzeb życiowych, których nie rozumiał, jest zgubny i niepotrzebny.
Nie miał nic z anarchisty. Jako samouk wykształcony na bardzo specyficznym i ograniczonym zestawie lektur, Wiesław nie był w stanie zrozumieć ani meandrów wyrafinowanej myśli, ani wymiarów życia duchowego. Jego prostolinijność i bezpośredniość spłaszczała i zubożała problemy i nie wydobywała ich esencji. Z programowych, nieustannie powtarzanych obietnic zniesienia bezrobocia, wybudowania mieszkań, podniesienia dobrobytu, czy nawet doścignięcia Zachodu, zostały jedynie obietnice. Dla każdego było jasne, że plan Gomułki to wielka utopia.
Sezonowe obliczanie ceny plonów rolnych obowiązujące dla całego kraju bez uwzględniania specyfiki regionu, zakazy i nakazy dla lokalnych władz miały za każdym razem zły skutek, gdyż ani nie ograniczały korupcji i malwersacji, a mnożyły koszty biurokracji.
Moralność Wiesława, przejawiająca się w prostym, nobliwym życiu nie wykluczała okrucieństwa służb specjalnych. Jego zwyrodniały, a od początku niezwykle ograniczony światopogląd ulegał nieustannej atrofii.
Nie znoszący wulgarności, Wiesław zamieniał Polskę z roku na rok na coraz bardziej wulgarne w swojej siermiężnej prostocie i zaniedbaniu obszary pijackiego zamroczenia i bezprawia. Z roku na rok coraz mniej liczył się z doradcami i coraz więcej spraw, na których się nie znał, choć uważał przeciwnie, brał na swoje barki. Jego biurko uginało się od sprawozdań, dokumentów i nierzadko zupełnie nieważnych spraw, które pieczołowicie czytał i opiniował, bo wiedział, że tylko on potrafi je właściwie zinterpretować.
Świat spoza Bloku pędził na przód, wynalazki i wysoka technologia połowy dwudziestego wieku pozwoliły całkiem innymi drogami na realizację marzeń Lenina co do proletariatu i chłopstwa powojennej Europy. Praca tam stawała się lżejsza, opłacalna, krótsza i przyjemniejsza.
Wiesław był odporny na wszelkie wrogie komunizmowi nurty filozoficzne, a marksizmu nie rozumiał. Dlatego tak bronił totalnego światopoglądu dialektycznego materialisty. Dyktatura proletariatu, dyktatura mniejszości w państwie nie była demokracją. Stworzenie silnej jednej Partii miało za celu narzucić rządy mniejszości nad większością, były z konieczności ortodoksją. Wszelkie odchylenia i wahania automatycznie stawały się zamachem na Partię. Dyktatura proletariatu wmawiająca wyższość proletariusza nad innymi warstwami społecznymi wymuszała wrogi i podejrzliwy stosunek do elit intelektualnych i kultury wysokiej.

Zaszufladkowano do kategorii lata sześćdziesiąte | Otagowano , , , , , | 2 komentarze

Lata sześćdziesiąte. Wanda (2)

Na Matki Boskiej Zielnej Iśka jak zwykle robi małe przyjęcie tylko dla nich, dla Krzysi i dzieci. Dzieci już poszły na Słowackiego. Mimo, że jest święto, to ogród Iśki jest tak zarośnięty i tak osłonięty, że nikt z ulicy nie zauważy, że chodzą po drzewach i wkładają gruszki do worków. Jutro przyjdą jeszcze raz dokończyć zbieranie i przynieść worki, bo dzisiaj z workami po ulicy iść nie wypada. Krzysia już poszła do swojej szkolnej koleżanki Zosi, która z mężem Józkiem, też przyjacielem z czasów szkolnych i ich trójką dzieci, mieszkali we własnej kamienicy naprzeciwko Isi. Widzieliby z okna, jak by szli, więc wolała najpierw zajść do niej, by się przywitać.
– Zdumiewające, że w Katowicach Krzysia też ma zaprzyjaźnione małżeństwo o tych samych imionach – zamyśliła się Wanda.
Wanda od początku wakacji postanowiła odżywić dzieci. Co one tam na Śląsku jedzą?! Wanda zamartwiła się bardzo poważne. Andrzej nie urósł wcale, Ewa przyjechała zupełnie przezroczysta i zielona. Teraz są opaleni po Sanie, ale w dalszym ciągu drobni i rachityczni.
Wanda ubierała jedwabną sukienkę, wkładała pończochy i kapelusz, mimo upalnego, sierpniowego południa wsuwała na dłonie koronkowe rękawiczki. Emil jutro pobiegnie na targ na Zasanie, ma umówiony już schab, ale Krzysia będzie musiała jeszcze z Jagiellońskiej przynieść umówiony ser i jajka. Co by było, gdyby Gomułka nie złagodził ustaw względem rolników indywidualnych? Nie byłoby nic! A tak okoliczne wsie karmiły Przemyśl i można było dostać wszystko. W sklepach, jak co roku w panice zbliżającej się wojny znikało jedzenie, jednak Emil miał swoje dojścia.
Niedawno złożyli się w trójkę i kupili za swoje emerytury telewizor na raty. Belweder. Emil tak go kochał i tak się z nim cieszył, że na ciuchach od ruskich kupił kolorową szybkę, która na górze miała kolory zimne, błękity imitujące niebo i w środku przechodziła w róże i brązy. Na tak wyszlachetnionym ekranie nawet Gomułka wyglądał niczego sobie. Zresztą, oglądali telewizor w środkowym pokoju, w salonie z tak dużej odległości, że żadna dosłowność i precyzja wizerunków nie wchodziła w grę. Wanda uwielbiała wszystkich spikerów, że są tacy eleganccy, spikerki, że mają takie piękne fryzury, szczególnie Irena Dziedzic. Ale, jak usłyszała nieprawdę, oburzona pisała list do telewizji w Warszawie skierowany imiennie do spikerki bądź spikera, zależnie, kto wiadomość przeczytał. Zmylona dystynkcją i arystokratycznym wyglądem postaci telewizyjnych wierzyła, że jest to jakaś opozycja względem świata powszedniego. Pisała te listy z pozycji zawiedzenia własnego zaufania i miłości do kogoś, kogo zbyt pochopnie pokochał. Próżno czekała na jakąkolwiek odpowiedź, czy usprawiedliwienie. Niemniej, co jakiś czas ponawiała swoje korespondencyjne boje, a jako osoba lubiąca pisać listy, słała je już bez wiary w jakąkolwiek wymianę.
A i tak mimo kłamstw w końcu wszystkiego dowiadywali się z Wolnej Europy mimo zagłuszaczek, które tutaj na wschodzie Polski zagłuszały z większą mocą, niż na Śląsku. Tak dowiedzieli się, że Mur Berliński już od dwóch dni dzieli miasto nad Sprewą, podobnie jak dwadzieścia lat temu nad Sanem i wiedzieli, że nic z tego dobrego nie wyniknie.
Gomułka w przemówieniach zapewniał, że będzie dążył do socjalizmu inną drogą niż ZSRR, bardziej polską, ale nic na to nie wskazywało. Podobno, jak głosiła Wolna Europa, sam wymyślił grafik prac dla wszystkich pegeerów w Polsce. Bazary w Przemyślu uginały się od przemycanych produktów radzieckiego przemysłu, a polski przemysł w Przemyślu nie wytwarzał nic, jedynie propagandę. Gdzieś funkcjonowała spółdzielnia „Czerwona Zorza” założona przez Polska Ligę Kobiet, działało aż 6 zakładów produkcyjnych, ale zawsze w czasie przyszłym, wśród planów, w celebracjach wmontowywania kamieni węgielnych pod ich budowę, lub w trakcie rozbudowy i modernizacji przedwojennych. Straszono, że przedwojenna „Polna”, nie będzie już produkowała maszyn do szycia, ale nie było wiadomo co będzie. Piotr Jaroszewicz fotografował się nieustanie przed jakimiś obiektami, których tożsamości nie dawało się rozpoznać na prasowych zdjęciach. Straszono, że już wkrótce wybudują Zakłady Płyt Pilśniowych, że przemyski oddział przedwojennych Zakładów Wytwórczych Aparatury Rozdzielczej teraz im. Georgija Dymitrowa już niedługo ruszy. Ale po mieście niczego nie było widać. Miasto żyło podobnie jak przed wojną niemal dwadzieścia lat i atroficznie kurczyło się. Jakby sennie zapadało się w siebie, nie remontowane domy gniły, a nowych nie budowano.
Wanda całymi nocami czytała książki przyniesione z biblioteki na Grodzkiej. Kiedy tam wchodziła, przypominało jej się kasyno garnizonowe, które było tu zanim po wojnie umieszczono tu bibliotekę. Przed wojną nie bywała, a teraz przyszło jej tu zachodzić tak często. W kasynie całą młodość spędziła jej szwagierka, Isia. Isia, jak tylko rano zjawił się u niej ordynans męża i napalił w piecu, już czekająca, ubrana elegancko i umalowana, szła ze Słowackiego na Grodzką do kasyna i tam grała z oficerami i ich żonami w brydża. Synów kierowała do swojej matki na Czarneckiego, by tam po szkole zjedli obiad. Na popołudnie umawiała się z Wandą i szły do kina. Potrafiły w ciągu jednego wieczoru zaliczyć dwa seanse, z „Olimpii” na Rejtana szły do „Polonii” na Mickiewicza, lub odwrotnie. Jeśli repertuar się nie zmienił, potrafiły pójść zachwycone jeszcze raz na ten sam film. Czasami zabierały Krzysię, ale musiały ją przemycać i ukrywać przed nauczycielkami z gimnazjum Konopnickiej, gdzie obowiązywał surowy zakaz chodzenia do kina na seanse nie dla dzieci.
Isia do „Fredreum” nie chodziła. Wanda zabierała tam Krzysię. Na Zamek szły najczęściej na premiery, w których grała młodziutka aktorka Janka Górska, żona Bolka, brata Franciszka. Ale Wanda lubiła chodzić do Fredereum na wszystko. Mimo, że sztuki były najczęściej głupie, to jednak cała ta teatralna otoczka, szczelnie nabitej ludźmi trzymającymi płaszcze na kolanach sali, gdyż teatr nie miał szatni, była podniecająca. Spotykał się tam cały inteligentny Przemyśl, żony przemyskich notabli i oficerów, bogaci kupcy i rzemieślnicy. A jak przyjeżdżał teatr ze Stanisławowa na występy gościnne, biletów nie można było dostać.
Teraz Wanda nie chodziła do Fredreum, nie wiedziała nawet, co tam się dzieje. Janka podobno w dalszym ciągu gra, mimo, że Niemcy spalili w baszcie, jak się potem okazało, 1469 sztuk rekwizytów, 2078 sztuk garderoby i 2866 książek teatralnej biblioteki. Niedługo minie sto lat od powstania teatru, mieli co palić.
Teraz jest podobno na Zasaniu kino panoramiczne „Bałtyk” w Domu Robotniczym, ale jeszcze tam nie była. Oprócz „Przekroju” Wanda nie kupowała gazet i nawet nie wiedziała, jakie teraz w Przemyślu wychodzą. W międzywojniu wychodziło 65 tytułów lokalnych, jednak Franciszek kupował tylko krakowski Ilustrowany Kurier Codzienny” zwany „Ikacem”. I faktycznie kupował go codziennie, Krzysia musiała mieć ilustrowany tygodnik „As”. Teraz Emil kupował warszawski „Ekspres Wieczorny” by mieć program telewizyjny, Leśka kupowała „Za i Przeciw”, ale Wanda tego nie czytała i nie wierzyła, że można coś prawdziwego napisać w komunistycznej gazecie o życiu religijnym w Polsce. Gomułka właśnie wycofał religię ze szkół, zniósł dzisiejsze święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.

Wanad szła sama w górę Smolki i tam dopiero, jak ulica się kończyła, wchodziła na Słowackiego. Pięła się cały czas pod górę i przy jej otyłości był to dla niej wielki wysiłek. Ulica było opustoszona, przechodząc pod balkonami kamienic niepokoiła się, że zaraz puszczą zardzewiałe kosze secesyjnych elewacji i runą na jej głowę. To było takie piękne miasto, którego teraz nie lubiła. Niby to samo, wiele się tu nie zmieniło, jednak coś sztywnego i martwego unosiło się w powietrzu. Nic dziwnego, że jak tylko złachmanione wojsko Armii czerwonej pojawiło się od strony Bakończyc, jak wjeżdżało na Franciszkańską czołgami, Franciszek postanowił opuścić to miasto i już nigdy tutaj nie wrócić. Podobnie zrobił syn Isi, Jasiek o rok starszy od jej Leszka. Jak wyjechał w sierpniu 1939 roku z ojcem do Rumunii, to zaciągnął się do angielskiej marynarki i nigdy już do Przemyśla nie przyjechał, nawet na pogrzeb ojca. Wrócił jego ojciec i jako były oficer sanacyjnego wojska, żyjący w ustawicznym strachu po presją inwigilacji i zagrożenia aresztowaniem, zmarł zostawiając Isię samą z dwoma kamienicami. Isię odwiedzał rzadko jej młodszy syn Jurek, młodszy od Krzysi, który nie nadawał się jeszcze na wojnę i dzięki temu pozostał w Polsce, skończył studia w Krakowie i tam pozostał. Isia została w Przemyślu sama i dostawała nawet paszport, by mogła odwiedzić syna w Wielkiej Brytanii, ale jak tam jechała, nigdy go nie odwiedzała. Mieszkała u jednej z przyjaciółek z czasów, kiedy grała w brydża w Oficerskim Kasynie Garnizonowym, nie znosiła angielskiej żony Jaśka, ani ich dzieci i chyba z wzajemnością.
Jednak, jako matka chrzestna Krzysi, lubiła ją bez przymusu i rodzinnych zobowiązań. Podziwiała Krzysię, że wyrwała się z Przemyśla, że wyszła za maż za inżyniera i że ma takie miłe dzieci. Isia lubiła dzieci Krystyny i nie podzielała strachu Wandy o ich zdrowie. Isia była przerażająco chuda, właściwie patrząc na nią myślało się, że się zaraz złamie, że cienkie jej nogi pękną. Isia ubierała się z angielska, zawsze na płaskich obcasach, w wełnianych spódnicach i wykwintnych sukienkach, których miała mnóstwo i których nie mogła nikomu podarować, gdyż były zbyt obcisłe na Krystynę, a tym bardziej na Wandę. Zachwycała tymi sukienkami noszonymi też „koło domu”, bez używania, jak u Wandy i Lesi, szlafroków.
Dzieci właśnie przebrały się i myły w łazience zachwycone, że jest łazienka na dodatek bardzo ładna, cała w różowych, malowanych w różyczki kafelkach przedwojennych, z miedzianymi kranami i porcelanową wanną. Siostra Isi Olga mieszkająca w Krakowie, podarowała Isi własnej produkcji wianuszki, które wisiały na ścianie łazienki idealnie się w nią wkomponowując. Secesyjny wystrój kamienicy, ozdobna klatka schodowa z rzeźbionymi plafonami powtarzał się w mieszkaniach i łazienka też utrzymała ten styl. Olga, smażąc nad ogniem plastikowe opakowania w zieleniach i różach skomponowała całkiem udane wianki róż imitujące porcelanę, wygięte ogniem w secesyjne w ekspresyjne kształty-łamańce nie bardzo kleszczami i śrubokrętem kontrolowane, wymykające się samowolnie uderzeniom narzędzi. Ewa była zachwycona tymi wiankami, jak i wszystkim, co było w salonie cioci Isi. W ogromnym pokoju z dywanami na parkiecie inkrustowanym mosiężnymi okuciami stało kilka stolików, jakby przygotowanych do gry w brydża. Już dawno nikt tu nie gał w karty, Isia przykryła je serwetami szydełkowanymi, lub haftami huculskim. Na ścianach wisiały ludowe dywany z kresów. Na nich, w kosztownych ramach pastele artystów szkoły lwowskiej, obrazy olejne i szkice. Obrazy były jedynie oprawą dla drogich secesyjnych mebli, kredensów, szaf, foteli i sofy.
Ewa łakomie patrzyła na skórzane pudła na kapelusze, niedbale wtłoczone w jakieś zapomniane pomieszczenie mieszkania, stanowiące rupieciarnię miedzy piętrami kamienicy, ale nie ośmieliła się ciocię Isię choćby o jedno poprosić. Ciocia Isia tymczasem wniosła na srebrnej tacy móżdżek zapiekany w maleńkich maślanych bułeczkach, które były gorące i trzeba było je natychmiast zjeść. Mimo okropnej nazwy Ewa wiedziała już, że nic na świecie nie ma smaczniejszego, niż móżdżek cielęcy. Isia, mimo, że całą przedwojenną przemyską młodość, jako młoda mężatka spędziła w kasynie oficerskim na grze w karty nie troszcząc się o dom i posyłając dzieci do babci, wspaniale gotowała i piekła. Różowe babeczki z kremem porzeczkowym, które ciocia Isia zaraz wytłumaczyła jak prosto się robi – szklanka cukru, szklanka porzeczek, jedno białko i ucierać tak długo, aż zrobi się krem – Ewa potem długo powtarzała w Katowicach, jak tylko udało jej się zebrać porzeczki.
Tymczasem zbliżało się już to, co było przyczyną spotkania w to piękne sierpniowe popołudnie. Wszyscy wyszli na balkon, gdzie ciocia Isia postawiła już krzesła. Nie wiadomo, jak można było zaufać balkonowi, że nie runie, jednak zaufano. Wszyscy, na wołanie Isi wtargnęli na balkon z odzewem, że już idą, zostawiając swoje talerzyki z jedzeniem. Na balkonie naprzeciwko siedzieli już Kotkowscy z dziećmi, Józek i Zosia machali przyjaźnie ręką. W dole, z wysokości pierwszego piętra widać było zbliżającego się w białym habicie dominikanina z krzyżem. Potem szła procesja otwierająca morze pątników wracających z Kalwarii Pacławskiej. Przyjechali pociągiem z okolicznych miasteczek i wsi do Przemyśla, by stamtąd dołączyć do innych grup idących dwadzieścia kilometrów z Przemyśla do Kalwarii. Teraz wracali obwieszeni nanizanymi na sznurki preclami dmuchanymi, poprzedzielanymi kolorowa bibułką. Ewie najbardziej podobała się ta pielgrzymkowa biżuteria. Tłum zawodził pieśni religijne, przesuwał się wolno i szedł tak, że korowód nie ustawał i się nie kończył Ludzie siedzący na balkonach wzdłuż Słowackiego rzucali im kwiaty. Nie doczekali jednak końca pielgrzymki, po jakimś czasie każdy z widzów powoli wymykał się z balkonu i wracał do pysznego jedzenia Isi.
Ewę zachwycały różne anielskie drobiazgi, torebka herbaty ze sznurkiem zakończona obrazkiem dyliżansu i siedzących na nim opasłych dżentelmenów w cylindrach, którą Isia podawała w delikatnych filiżankach i spodkach na korowych podstawkach z maleńkimi srebrnymi łyżeczkami.
Trzeba było już wracać. Ewa poprosiła o pozwolenie zerwania z ogrodu nasturcji, gdyż chciała je malować i ozdobić nimi szybki kredensu Babci. Zeszła jeszcze raz do ogrodu, który przy rozpoczynającym się zmierzchu pachniał wszystkim zapachami przemyskiego lata. Ewa omdlewała od tych zapachów. Minął już lipiec i lilie, po których zapach wstępowała do każdego z kościołów, modląc się długo przy ołtarzach obłożonych białymi liliami. Potrafiła godzinami klęczeć na klęczniku w kościele, byleby tylko narkotyzować się tym zapachem i czystością świętości. Teraz cierpki zapach nasturcji w przeróżnych odcieniach czerwieni ją znowu odurzał.
Wołali już ją, już odprowadzała wzrokiem gruszki leżące w wysokich trawach zadowolona, że są pretekstem, by przyjść tu jutro. Wanda już stała na ulicy, zarzuciła letni czarny płaszcz jedwabny i ubrała rękawiczki. Przytrzymała na głowie słomkowy czarny kapelusz z szeroką, jedwabną szmaragdową wstążką. Po pątnikach nie było już śladu, tylko cała jezdnia pokryta była umierającymi kwiatami.

Zaszufladkowano do kategorii lata sześćdziesiąte | Otagowano , , , , , , , | 14 komentarzy