Próżność jako ewangeliczny grzech główny spowodowało powstanie tej książki, bo, jak donosi autorka w swojej biografii, z brakiem pieniędzy nigdy problemu nie miała. Nie miała też nigdy problemów z religią katolicką, gdyż potajemnie ochrzczona przez babcię była od zawsze córą kościoła katolickiego zarówno w czasie wizyt z rodzicami u Ojca Świętego w Watykanie, jak i w momencie ochrzczenia swojego syna. A jednak permanentne łamanie przykazań bożych jest w tej beznamiętnej narracji jakimś według autorki pozytywnym rysem jej osobowości, sygnalizującym witalność i dzielność.
Nie da się tej książki przyjmować jako dzieło artystyczne, nie jest też dokumentem i nie jest fałszem, mającym na celu dowartościowanie autorki. Jej letniość polega na rozwadze i przyjęciu niezłomnej postawy niezależności wobec losu ludzkiego, któremu Monika Jaruzelska ani nie przeczy, ani się na niego nie skarży, ani też się nim nie chwali. Ta neutralność byłaby nawet wartością, gdyby nie zwykła oczywistość, że los zdeterminował jej życie, a nie ona los. I tak jest w greckich tragediach. Bohaterowie poddawani boskim eksperymentom wracają – być może tylko ze względu na dydaktyczne przesłanie mitu – do pierwotnych sytuacji wyjściowych, kiedy ich deformacja była jeszcze w boskich planach. Nacisk Historii na życiorys Moniki Jaruzelskiej, przeczy anonsom wydawcy książki, jakoby ten literacki utwór miał na celu przywrócić pisarce normalność i pokazać czytelnikowi, że jest taka sama, jak on, jest takim samym człowiekiem. Ale przecież nie można od czytelnika żądać rzeczy niemożliwych, jak i nie można żądąć ich od autorki. Gdyby Monika Jaruzelska nie była córką swojego ojca, w życiu bym tej arcynieciekawej książki nie przeczytała. Stan wojenny w Polsce pod koniec ubiegłego wieku to moja młodość, to najważniejszy okres w moim życiu i naturalną moją potrzebą jest sięganie właśnie po takie książki, jak „Towarzyszka Panienka”. Spisane przez tytułową towarzyszkę panienkę czyny i rozmowy mają uzupełnić lukę, którą mój życiorys domaga się wypełnić. Poszukuję odpowiedzi na pytania, których wtedy zadawać nie było wolno i ich tutaj nie znajduję, a mogłabym, gdyby Monika Jaruzelska zechciała na nie odpowiedzieć. Ale nie, mimo psychiatrycznej i psychologicznej edukacji, certyfikatu psychoterapeuty, autorka książki unika wszelkich konkretów wodząc czytelnika za nos, ale nigdy siebie na pokuszenie ekspiacji. A więc dowiaduję się w kim kochała się towarzyszka panienka w serialu „Czerech pancernych” i w serialu z Kapitanem Klossem. Z kim ze znanych artystów estrady i kina chodziła na spacery, do kawiarni, kto się z nią kumplował i kto przysyłał samochód, by mogła poprawić coś w złożonych w redakcji artykułach. Dowiaduję się, kto z władców ówczesnego świata, oprócz Fidela Castro, który zatroskał się o jej talerz w czasie bankietu w jednej ze swoich willi na wyspie z koralowej, zauważył jej człowieczeństwo i kobiecość. Właściwie cała książka jest właśnie o tym, że jesteśmy wszyscy takimi samymi ludźmi, tylko że trochę różnią się nasi ojcowie. Ale, rodzina to rzecz święta, figura ojca to przecież coś, co nie podlega ocenie. O ewangelicznym Ojcu uczymy się już na religii i takie chrześcijańskie przesłanie przesyca całą książkę, szczególnie, że generał Wojciech Jaruzelski, mimo zdeklarowanego ateizmu przez swoje całe zawodowe życie, miał też przecież Ojca a ten… wierzył w nieskazitelnego Boga Ojca.