Słuchaj… słyszysz istnienie
odległe dniami i wymiarem
miast śpiących nocą niespełnienia,
drgające strachem w przekroczenie
granic zwykłego oddychania?
Ujarzmić gest? Skleić słowa?
Niechaj trwa cisza kryształowa
czystej martwoty obrzydzeniem.
To dla niej poród jest koszmarem,
a zgon ostatnim wyzwoleniem.
Popatrz… Czy widzisz spiętrzające
uczuć najwyższe rozmodlenie?
Miłość jak czas z upływem wzrasta…
Przez podział rodzi się wciąż słońce,
dzieli nas sen… dzielą nas miasta…
Dzieli nas chaotyczny świat,
zimna odległość świetlnych lat…
Dzieli nas zimne i gorące
chociaż to samo jest marzenie
i oczy zawsze konające.
Dotknij… W pierś z sercem pulsującym
włożyłeś palec Tomaszowy,
a on nie znalazł tam oporu.
Dowód, że umysł masz błądzący?
Że twoje zmysły bez koloru
lub, że twojego palca nie ma,
rodziców, dzieci, pokolenia
tylko istnieje ślad zdumiony?
Bo poród zawsze jest grobowy
i brzuch, i jaja, i kokony.
12 lutego 1984