LAMENT ROŚLINY

W spiekotę dnia, w bezduszny upał
leję mą całą życia treść,
jak pot, jak nalot i jak pleśń
prastarych i umarłych chęci.
Lato ocali i poświęci
od dawna zakończoną pieśń
o życiu wolnym i koniecznym…

Być tu wśród chwastów kimś serdecznym,
spijać kropelki rosy chłodne
w niebo spoglądać, czy pogodne
i drżeć, czy przyszło już odchodzić
w nieznany kres, do przednarodzin,
w bankach nasienia czarnej skiby,
w legendy zapomnianą treść…

Jak światło rozpryśnięte słońcem
w wilgoć ogrodu czarne liście,
wdrgana pomiędzy jabłka, wiśnie,
omdlewająca i jaskrawa
żyję, oddycham tym zachwytem
rzucając cień, gdzie rośnie trawa
moim upalnym, letnim byciem.

1 sierpnia 1988

 

 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 1988, Nie daję ci czytać moich wierszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *