LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (17)


Rozdział VI

Wanda(7)
Od jakiegoś czasu Wandzie zaczęła przynosić książki z Biblioteki Publicznej pani Mira. To Zosia, przyjaciółka Krysi pracująca w bibliotece na Grodzkiej, zwróciła uwagę, że właśnie zatrudniono młodą kobietę z pięciorgiem dzieci na stanowisku bibliotekarki, która – jak przeczytała w przedłożonym życiorysie – niedawno dostała z mężem mieszkanie w zaułku Pierackiego, niemal naprzeciwko kamienicy Wandy. Zosia przekazywała Wandzie książki poprzez panią Mirę i Wanda nie musiała po nie tak daleko chodzić, aż na Grodzką.
Wanda miała niesłychane spożycie książek. Jak nie przeczytała książki w ciągu nocy, miała stany lękowe i taka wygoda była dla niej wybawieniem.
Pani Mirze, jak z biegiem czasu dowiadywała się od niej, rodziły się dzieci od momentu, kiedy jesienią 1943 w kościele akademickim pod wezwaniem św. Mikołaja we Lwowie wzięła ślub z partyzantem. Teraz wraz mężem zamykali je w mieszkaniu kiedy szli do pracy i po powrocie ściany wymazane były ich odchodami. Wanda, która miała przed wojną do dwójki dzieci dwie nianie, a i w trójkę nie mogły sobie dać rady, a przecież była jeszcze kucharka, nie patrzyła na panią Mirę z podziwem, czego pani Mira podając przez drzwi książki, oczekiwała. Znając jej pośpiech i ustawiczny brak czasu, nie proponowała wejścia na herbatę, ale wkrótce pani Mira sama się wprosiła i opowiedziała Wandzie swoją historię.
Pani Mira mieszkała z bratem we Lwowie kiedy wybuchła wojna, major AK sam zaproponował jej współpracę i wkrótce została zaprzysiężona w Komórce Legalistycznej Okręgu AK Lwów jako łączniczka, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Do śmierci Bieruta ukrywali się po wioskach, a teraz przyjechali do rodzinnego miasta męża.
Wanda z ulgą odebrała to jako widoczne złagodzenie restrykcji, bo skoro pozwolili się byłym akowcom ujawnić i nie zamykali ich już do więzienia, a tych co uwięzili zwalniali, coś jednak szło ku dobremu.
Obok, na terenie dawnego klasztoru Dominikanek było przed wojną wojskowe kasyno oficerskie, gdzie szwagierka Wandy, Isia, przesiadywała całymi dniami z żonami oficerów i grała z nimi w karty. Była tam też oranżeria, teraz niedostępna, zajęło ją LWP, ale w jednej z sali zrobiono kino „Kosmos”. Biblioteka przylegała do klasztornych zabudowań, mieściła się w niskiej kamieniczce, do której wchodziło się po schodkach od Rynku i wkrótce zaczęła pękać w szwach od nadmiaru zbiorów, więc wygospodarowano dodatkowe pomieszczenie w kamienicy po przeciwnej stronie ulicy.
Biblioteka nie ograniczała się do wypożyczania książek. Pełniła też ważną funkcję propagandową. Zosia musiała pilnować, by regularnie oklejać ją przywiezionymi z Rzeszowa materiałami, w których cały czas grożono wojną, jeśli naród nie będzie czujny i nie dostrzeże imperialistycznych zakusów. Trzeba było zapewniać o dozgonnej przyjaźni z ZSRR. Nie mogła ominąć nakazanej celebry żadnego ze świąt państwowych i wyklejać na gazetce ściennej wycinki z gazet co tydzień ją aktualizując. Zapraszano też różnych prelegentów i Zosia musiała dbać o szczelnie wypełnioną salę biblioteczną. W ogromnych nakładach zwożono materiały walczące z analfabetyzmem okolicznych wsi, spadku po rządach sanacyjnych, które musiała do następnej dostawy rozdać i rozprowadzić wśród załóg nielicznych przecież zakładów przemysłowych na terenie Przemyśla i przyległych wsi, które przysłał dział Pracy Masowo-Politycznej z Rzeszowa. Uruchomiono Koło Miłośników Języka Rosyjskiego, Koło Młodych Miczurinowców i Zosia dwoiła się i troiła, gdyż nikt nie chciał się zapisywać. Na dodatek lokalne „Nowiny Przemyskie” pisały cały czas nieprawdę o wykonanym rzekomo planie sześcioletnim i entuzjazmie młodzieży, a tymczasem wyłożonych w bibliotece gazet zarówno polskich, jak i radzieckich, nikt nie brał do ręki.
Ale wszystko jednak powoli się rozluźniało.
Wcześniej Zosia konspiracyjnie skarżyła się, że w bibliotece huk roboty, nakazy odgórne muszą być ściśle przestrzegane co do księgozbioru i wprowadzania nowych broszur z komentarzami do dzieł klasyków marksizmu-leninizmu. Bibliotekę zalewały najnowsze publikacje historyków piszących historię Polski z właściwego punktu widzenia oraz mnóstwo poradników rolniczych, tłumaczeń publikacji o pracy radzieckich kołchozów. Od 1949 roku systematycznie usuwano książki, których wykaz ciągle aktualizowano. Kazano likwidować stare katalogi, zakładać nowe i pracownicy biblioteki nie mogli nadążyć z wykonywaniem coraz to nowych zaleceń. Zosia nie miała pojęcia dlaczego każą usunąć nawet Makuszyńskiego. Przysłali instrukcję Zarządu Kontroli Prasy Ministerstwa Oświaty zalecającą wyrzucenie przedwojennych wydań książek, zarówno klasyki dziecięcej jak i historycznych oraz religijnych. Zosia wykreślała książki patrząc na miejsce i rok wydania. W ich miejsce zwożono tony książek radzieckich, ich tłumaczeń i nowe wydania pisarzy, których nazwisk nigdy nie znała.
Ale upłynęły już dwa lata od śmierci Stalina, już coś się ruszyło, już mogli zakupić dla biblioteki to, co chcieli, nagle nie było nakazów odgórnych. I tak Wanda mogła zaspokajać swój głód książkowy.
Zmiany szykowały się w sądach, co Wanda przywitała z ulgą, gdyż natychmiast poprawił się nastrój jej brata, mecenasa Janka, który wpadał do nich na zupę, gdyż miał blisko z gmachu Sądu i nie wiedział, czy w domu Wisia da mu cokolwiek do zjedzenia. Przychodził do nich wiecznie zdenerwowany, w pracy kazano im zwiększyć rewolucyjną czujność, szukać wrogów klasowych, a on był po pięćdziesiątce i już wszystkiego miał dość. Mimo, że miał kochankę Krzysiunię, nie wiadomo jakim sposobem zapłodnił Wisię i Hania urodziła się nieplanowana i niechciana. Przy trójce dzieci, niepracującej żonie i kochance, nie mógł sobie pozwolić na nie branie spraw w zespole adwokackim, na widok których dostawał mdłości. Ich zadaniem nie było sądzenie sprawiedliwe, a wykrywanie wrogów ustroju. Powołana Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym miała pełne uprawnienia do ochrony nie obywatela, a państwa. Na dodatek skutkiem wielości rozpraw, kształcono na gwałt nowe kadry, przysyłano absolwentów z Wyższej Szkoły Prawniczej, gdzie studia trwały dwa lata i niejednokrotnie przyjmowano tam bez matury. Młodzi, zaangażowani ciągle się ich starych czepiali, ukraińscy zwierzchnicy nie mieli do przedwojennego absolwenta Uniwersytetu Lwowskiego żadnego szacunku.
Adwokatura podlegająca radom adwokackim, zbierała się, by analizować wytyczne najwyższych organów sprawiedliwości. Jednak powoli się liberalizowała i starzy przedwojenni koledzy tacy jak Janek z ulgą przywitali uchwały IV Krajowego Zjazdu Zrzeszenia Prawników Polskich.
Zmieniło się też na „Targowicy”. Emil wcześniej bał się tam chodzić, ale już coraz śmielej wypuszczał się na targowiska na Zasaniu i za Kamienny Most, gdyż nagle milicjanci przestali tam zaglądać i zaroiło się od sprzedających, nie tylko bab z koszami jajek i serów, ale tajemniczych mężczyzn w prochowcach, którzy wyciągali towar rozchyliwszy płaszcze. Emil właściwie oprócz jedzenia niczego nie potrzebował, a że był z natury strachliwy, nie dociekł czym handlują, chociaż wiedział, że handluje się wszystkim, a głównie zegarkami i dolarami.
W lutym Wolna Europa przeczytała fragmenty tajnego referatu Chruszczowa przeciwko kultowi jednostki i Wanda siedząc wieczorem przed radiem z siostrą i szwagrem, jedząc zdobyte na Franciszkańskiej ptasie mleczko, nie mogli się Chruszczowem nazachwycać. Wandzie zawsze Chruszczow przypominał wielkiego, białego robaka i jego odpychający wygląd kłócił się z dobrodziejstwem jego słów. Stalin nie żył już trzy lata i nareszcie nadchodził upragniony czas zmian nazwany odwilżą.
Niczego nie można było być pewnym w tych pokrętnych sformułowaniach, niemniej komentarz Wolnej Europy był entuzjastyczny i im się udzielił. Uczcili to zaraz kieliszkiem spirytusu z sokiem wiśniowym, ale to nie był jeszcze koniec szczęśliwych zdarzeń.
W marcu z Moskwy wrócił Bierut w trumnie i Wolna Europa nie wiedzieć czemu wyznaczyła natychmiast Gomułkę, jako pierwszorzędnego następcę. Ale został nim Ochab, mimo to o Gomułce zaczęto ciągle mówić, czego Wanda nie mogła zrozumieć, ale widocznie tylko on miał szansę, by być w zamian za kogoś jeszcze gorszego.
Kiedy nastał maj, w którym jak zwykle Wanda wymówiła się od pochodu ostrym atakiem serca. Starała się też o wcześniejszą emeryturę, więc traktowano ją w tartaku jak kogoś na wylocie. Wanda poczuła wiosnę. W zaułku Pierackiego zaczęto budować przylegający do jej ogrodu Ogródek Jordanowski, z którym łączyła wielkie nadzieje. Zatęskniła za wnukami, a najmłodszej, wrocławskiej wnuczki Mirki przecież jeszcze nawet nie widziała. Krysia z dziećmi planowała wakacje w Sidzinie, a Leszkowie bali się jechać z Wrocławia pół Polski w zatłoczonym pociągu z tak małym dzieckiem.
Pogrążyła się więc, jak wszyscy w całej Polsce w sprawie Mazurkiewicza.
O procesie pojmanego Mazurkiewicza, mordercy mordującego od powojnia, oskarżonego o kilkanaście zabójstw pisały wszystkie gazety. Zwłoki zamordowanych znaleziono pod betonową podłogą w jego garażu, więc nie mógł się już wymigiwać. Emil od dawna zaczął kupować warszawski „Ekspres Wieczorny” i teraz się przydał. Codziennie czytali z wypiekami na twarzy kolejne doniesienia Lucjana Wolanowskiego zatytułowane „Gdzie Mazurkiewicz tam śmierć”. Władysław Mazurkiewicz wyglądał jak przedwojenny inteligent, był wytworny, elegancki, niezwykle grzeczny i ujmujący, na dodatek przystojny, miał 46 lat, potrzebę zabawy, życia na poziomie, co mógł tylko osiągnąć rabując swoje ofiary. Typowy rabuś rozbójnik, pomyślała Wanda mając cichą nadzieję, że to wszystko nieprawda i że został wrobiony przez Służby Bezpieczeństwa. Ohydnym okazał się adwokat Mazurkiewicza, określając ofiary mordercy jako osoby bezwartościowe w dzisiejszym ustroju i proces zaraz nabrał niezamierzonych rumieńców.
Jednak ta ponura rozrywka ogólnopolskich kibiców procesu seryjnego mordercy została przerwana wydarzeniami jeszcze bardziej tragicznymi, co skłoniło wszystkich do intensywniejszych nasłuchów Wolnej Europy.
Kończące się w Poznaniu Targi z końcem czerwca zbiegły się z wybuchem pierwszego po wojnie wielkiego strajku generalnego w Zakładach przemysłu Metalowego im. Józefa Stalina, co władze wykorzystały by obwinić za to szpiegów i podżegaczy imperialistycznych, którzy zjechali na Targi.
Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, Wyroby Hutnicze Poznań, Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne, Poznańska Fabryka Łożysk, Rzeźnia Miejska, Poznańskie Zakłady Przemysłu Gumowego Stomil – cały Poznań solidaryzował się ze strajkującymi.
Ruszył ulicą pół tysięczny tłum. Zrzucano szyldy z napisem Stalin, wywieszono transparenty przeciwko władzy. Zniszczono zagłuszarki zachodnich audycji radiowych. Po placu Stalina jeździł samochód z megafonem objaśniając, co się dzieje. Z okna gmachu UB padły strzały. Powstańcy zdobyli broń wdzierając się do więziennej zbrojowni.
Potem mówiono o polskim wojsku strzelającym do robotników, gdyż powiedziano im, że w tłumie są komandosi amerykańscy z RFN zrzuceni na spadochronach.
Głównymi ofiarami byli młodzi ludzie i dzieci. Około tysiąca rannych zapełniło poznańskie szpitale.
Przybyli Cyrankiewicz i Gierek. Kazali posprzątać trupy. Cyrankiewicz wyrecytował:
„Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść przeciw władzy ludowej rękę, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie walki o podniesienie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia…”
Nowo wybrany przy rządzie Chruszczowa premier ZSRR Nikołaj Bułganin, przybył do Warszawy na uroczystości 22 lipca i przywiózł 25 milionów dolarów, by poprawić w Polsce zaopatrzenie.
Poszły z Ginalską specjalnie do kina, by zobaczyć kronikę filmową. Tam dowiedziały się, oglądając zrujnowane ulice Poznania i poprzewracane tramwaje, że jest to robota imperialistycznych prowokatorów, którzy zostali złapani i będą osądzeni.
Powołano komisję do wypadków poznańskich, którą prowadził Gierek. Ostatecznie rozpoczęto rozprawy w sądzie 58 uczestników zajść.
Wanda chodząc co tydzień do reformatów dowiadywała się też o działaniach Kościoła, dążącego do powrotu prymasa Wyszyńskiego uwięzionego już trzy lata. Wiernym powiedziano na kazaniu, że 26 sierpnia przy milionie modlących się na Jasnej Górze powtórzono w Częstochowie śluby króla Jana Kazimierza z 1656 roku w katedrze lwowskiej, z czasu wojny ze Szwedami, czym dano znak, że zagrożenie jest podobne.
Kończyło się lato, Mazurkiewicza skazano na śmierć. W Sejmie zażądano odwołania generała Rokossowskiego, zapiekłego stalinisty i dymisji innych, co zaniepokoiło Moskwę.
Jak gorączkowo informowała Wolna Europa, w nocy z 18 na 19 października Armia Czerwona stacjonująca na Dolnym Śląsku ruszyła na Warszawę. Równocześnie do Warszawy przyleciał ze świtą Chruszczow. Zdołano go przekonać, że sami dadzą sobie radę i Chruszczow zarządził odwrót wojsk i też odleciał zabierając ze sobą Gomułkę.
Wolna Europa entuzjastycznie opisała wiec Gomułki 24 października w Warszawie, gdzie było 400 tysięcy wiwatujących. A przecież Gomułka zawdzięczał to tylko Węgrom.
Powstanie węgierskie wybuchło 23 października 1956 roku i trwało do 10 listopada z tą różnicą, że stała się rzecz potworna, Armia Czerwona jednak wjechała na ulice Budapesztu. Odwróciło to Chruszczowa od spraw polskich. Można było pozbyć się Rokossowskiego, uwolnić Wyszyńskiego, zgodzić się na naukę religii w szkołach i wiele naobiecywać.
Wanda znowu poszła z Ginalską oglądać kroniki filmowe w kinie, gdzie przedstawiono podziurawione domy Budapesztu kulami, pociskami czołgów, trupy na ulicach i zbiórki warszawskie dla potrzebujących krwi węgierskich szpitali.
Wszystko było wstrząsające i przygnębiające i Wanda nic a nic nie rozumiała z gomułkowskiego entuzjazmu. Na dodatek w kronikach pastwiono się nad sądzonymi w wypadkach poznańskich chłopcami, którzy rzekomo byli wysłannikami wrogich, obcych mocarstw.
Ginalska powiadomiła ich, że w sobotę 15 grudnia zostanie nadana audycja „Matysiakowie” w programie II Polskiego Radia o wpół do ósmej i będzie cyklicznie nadawana w każdą sobotę po 30 minut. Usiedli, posłuchali, ale ich nie wciągnęły te robociarskie rozmowy, ani nie obchodziły.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (16)

Rozdział V

Rudek (6)
Mimo, że Rudek nie miał na nic czasu, ucieszył się, że właśnie jego Leszkowie wybrali na chrzestnego urodzonej w ubiegłym roku Mirki. Wraz z siostrą Reni miał trzymać dziecko do chrztu w poniemieckim Kościele Świętej Rodziny. Na Sępolnie był też kościół protestancki Gustawa Adolfa, po wojnie czynny, ale niedawno zamieniony na kino “Światowid” oraz Dom Kultury. Leszek nie chodził do żadnego, po intensywnej indoktrynacji gimnazjum jezuitów w Chyrowie był zupełnie zniechęcony do Kościoła, ale do Partii się nie zapisał. Wziął ślub z Renią w Katedrze Wrocławskiej i dzieci chrzcił.
Leszkowie spieszyli się z chrztem, bo dziecko było już duże, miało ponad pół roku i wstyd tak późno chrzcić, a zrobił się już marzec.
Po obiedzie skorzystali z wiosennej pogody i wszyscy z wózkiem, który pchał ośmioletni Witek, poszli do parku Szczytnickiego. Krystyna nalegała, by dzieci zobaczyły Zoo i Ewa z Andrzejem, wraz ze smutnym Witkiem ujrzały pierwszy raz w życiu małpę, niedźwiedzicę Lolę, hipopotama Lorbasa, wielbłąda jednogarbnego i lamę.
Zoo otworzono po wojnie na trzy dni przed Wystawą Ziem Odzyskanych, blisko ogrodu Hali Ludowej. Odstąpiono nawet na czas wystawy część przedwojennych terenów Zoo dla pokazania pawilonów wsi polskiej. Było z początku ponad dwieście zwierząt i Rudek z Krysią je wtedy zobaczyli, ale teraz zwierząt było więcej i budynki zostały odremontowane, w tym dyrektorska willa. Zoo było na wschodnim obrzeżu parku Szczytnickiego, dość daleko od domu. Nagle zaczęło padać i wszyscy z wózkiem schronili się w Altance nad Wielkim Stawem i czekali rozradowani, śmiejąc się, aż wiosenny deszcz ustanie.
Rudek nazajutrz miał pilną konferencję związaną z budową masztu telewizyjnego zleconego jego Biurze Projektów i musieli szybko wracać do Katowic mimo protestów dzieci.
Biurowiec Centralnego Zarządu Biur Projektowo-Montażowych w Katowicach należący do Ministerstwo Górnictwa Węglowego w Katowicach stał się już wielkim potentatem, a z racji planów sześciolatki stawiających głównie na industrialny rozwój Polski Ludowej, zasypywany był zleceniami z całej Polski i Rudek pełniący funkcję kierownika pracowni projektowej nigdy nie wiedział, co zarządzą do natychmiastowego wykonania Organy kolegialne: kolegium Ministerstwa i Rada Techniczno-Górnicza.
Budowa masztu Telewizji Katowice w Bytkowie była sprawą palącą. Już trzy lata temu eksperymentalnie nadano słyszalną jedynie w Warszawie piosenkę, a nawet przemówienie Bieruta, jednak zasięg był minimalny, w kilkudziesięciu zaledwie punktach, przez radziecki telewizor „Leningrad” i tylko na terenie zakładów pracy. Już rok później powstało studio na Pradze w Instytucie Łączności, ale wkrótce opuszczono to niezwykle ciasne i upalne studio gdzie reflektory podnosiły temperaturę do 50 stopni. Przeniesiono je do większego locum przy placu Wareckim, przedwojennym Placu Napoleona do dawnego budynku Banku Spółek Zarobkowych, gdzie zainstalowano je w skarbcu pod ziemią. Stąd wyemitowano pierwszy program dla dzieci, a dzień przed 1 maja Cyrankiewicz uroczyście je otworzył. Wszyscy już wiedzieli, że telewizja wbrew początkowym zapowiedziom o rozrywkowym jej charakterze, wprzęgnięta zostanie do propagandy i będzie o wiele potężniejszym narzędziem niż skromna Polska Kronika Filmowa, która z racji niewielkiej liczby kin, miała niewielki zasięg.
Budowa w Katowicach tak wysokiego masztu nie była prosta ze względu na szkody górnicze, a z uwagi na polityczny jej aspekt, bardzo ważna dla Biura Projektów. W Warszawie anteny nadawcze umiejscowiono na szczycie Pałacu Kultury, co pozwoliło na odbiór w promieniu 60 kilometrów. Warszawiacy mogli już krótko oglądać telewizję codziennie. Ustawiano odbiorniki w kawiarniach, świetlicach i zakładach pracy. Wkrótce 10 tysięcy warszawiaków kupiło telewizory do swoich mieszkań. W Stalinogrodzie, mieście równie ważnym dla procesu codziennej indoktrynacji mieszkańców, wszystko było w powijakach.
Matka Rudka, Anna, już od Wielkiejnocy leżała w szpitalu w Chrzanowie i Rudek nie wiedział, kiedy tam pojechać, szczególnie, że jego brat Marian mieszkający w Chorzowie Batorym też nie kwapił się do częstych odwiedzin. Lekarze nie dawali żadnej nadziei. Matka Rudka była kierownikiem Izby Porodowej w Regulicach i już od miesiąca nie była w pracy. Rak krtani zdiagnozowany został w ostatnim stadium. Jak złośliwie oceniła Krystyna, raka nabawiła się z samogonu, który po każdym udanym porodzie częstowali ją w domach, a potem zapraszali na chrzciny i też spijali alkoholem domowej produkcji. Krystyna od momentu kiedy odwiedziła Annę jako narzeczona Rudka w małej chałupie stojącej przy szosie łączącej Górny Śląsk z małopolską, zbudowanej z bali zakładanych na krzyż narożnie, od razu jej nie polubiła z wzajemnością. Teściowa potem kilka razy przyjeżdżała do nich do Katowic, przywiozła nawet drogi kubraczek filcowy Andrzejkowi. Taki ludowy kubraczek, wraz z czapeczką można było kupić tylko w Sukiennicach w Krakowie. Jednak teściowa miała innego chłopca do kochania. Dała kubraczek ale zabrała Andrzejowi cukierki i zawiozła Stefankowi, którego bardzo kochała. Chałupa z klepiskiem miała tylko dwie izby, Anna zbudowała ją z wielkim trudem, przy pomocy wujków z Zalasa na kawałku gruntu wydzierżawionym przez gminę Regulice, by móc ją tutaj, jako akuszerkę, zatrzymać. Jej mąż, oficer wojsk austrowęgierskich poznany w szpitalu krakowskim, którym opiekowała się jako pielęgniarka w czasie I Wojny Światowej, po urodzeniu przez nią trzech synów uciekł do Wiednia i pozostawił ją bez środków do życia i mieszkania. Gnieździła się kątem u wujków w podkrakowskiej wsi Zalas. Z zemsty nie dała mu nigdy rozwodu, ale usamodzielniając się, wykonała wielki wysiłek kształcąc dzieci i przyprowadzając do domu coraz to innych kochanków w nadziei, że pomogą jej w trudnym losie. W konsekwencji okazywali się pijakami i brutalami. Raz małego Rudka jeden z nich skatował do krwi i chłopak musiał się ukrywać u sąsiadów. Rudek zapamiętał raz na zawsze moment, kiedy jako kilkuletni chłopak był z matką w lesie i nagle matka zniknęła. Wiedział, że właśnie odbiera sobie życie. Jednak się przełamała i wróciła, potem zawsze to sobie przypominał ilekroć w dorosłym już życiu próbował opuścić Krystynę.
Anna pozbyła się trzeciego syna pozostawiając go u jakiś obcych ludzi w Czechosłowacji, gdyż nie mogła sobie dać rady z trójką, ale nigdy nie chciała o tym mówić. Rudek z Marianem jak dorośli, bezskutecznie szukali brata po Czechosłowacji. Pojechali też do Wiednia, Rudek na widok ojca wpadł w szał i Marian musiał go przywiązać do krzesła, by ojca nie zabił.
I to był ich ostatni kontakt z tatą.
Od momentu, kiedy w Krakowie zaraz po wojnie w niepodległej Polsce Anna otrzymała Dyplom Położnej od Dyrekcji po kursie dla położnych i zdaniu egzaminu przed komisją z oceną celującą, po złożeniu przepisanego ślubowania przed Dyrektorem, nabyła prawa do wykonywania praktyki położniczej w obrębie Rzeczypospolitej Polskiej. Przysługiwała jej, za zgłoszenie się do miejscowych władz, gdzie miała pracować, pomoc dla położnych. A w Regulicach jej potrzebowano. Rudek dojeżdżał do gimnazjum przez okrągły rok na rowerze, najpierw do Chrzanowa, a potem jeszcze dalej, do Wadowic. Wieczorami budował z matką i bratem dom i uczył się pod gruszą. Sąsiedzi okazali się wyjątkowo nieżyczliwi, a Anna jako nowa na wsi musiała długo się wkupywać w łaski mieszkańców. Na terenie jej ogrodu jakaś rodzina miała wcześniej wykopaną ziemiankę i nie dało ich się pozbyć, a Anna nie miała pieniędzy na sądy. Sąsiedzi nie pozwolili w jednej ze ścian wybudować okna, co powodowało, że druga izba była zupełnie ciemna. Dom postawili z modrzewiowych bali rozebranego mostu podarowanego przez gminę na 7 arach zaledwie. Mimo, że Anny nigdy nie było w dzień i w nocy, wzywana ciągle do nagłych porodów, potrafiła ten skrawek ziemi zagospodarować. Nie mieli studni i chodziła po wodę do płynącej niedaleko Regulanki. Posadziła nawet krzewy piwonii, siała jednoroczne kwiaty i Krystyna zawsze podziwiała u teściowej jej pedantyczny porządek, czystość i piękny ogród.
Rudek po maturze podjął pracę w tutejszym kamieniołomie jako kancelista. Komisja poborowa w Wadowicach 27 stycznia 1939 uznała Rudka do zdolnego do czynnej służby wojskowej kategorii A.
Zgodnie z obwieszczeniem 20 września 1939 roku wszyscy mieszkańcy wsi musieli zgłosić się na posterunek policji i wypisać ankietę drukowaną w dwóch językach, niemieckim i polskim. Rudek wpisał, że jest narodowości polskiej i że pracuje jako pomoc kancelaryjna w kamieniołomie. Trzeba było odcisk palca i podpis wykonać w trakcie składania blankietu meldunkowego. Po przyłożeniu okrągłej pieczątki z hitlerowskim orłem i swastyką dokument musiał posiadać każdy mieszkaniec wsi. Zaraz potem wywieziono go na roboty do Niemiec, a ze względu na niemieckie imię i nazwisko, potraktowano łagodnie.
Po wojnie, kiedy synowie Anny pojechali na Górny Śląsk, Anna zlitowała się nad losem swojej siostrzenicy, która wróciła z robót w Niemczech z rocznym synkiem Stefanem. Wprawdzie zawarła z ojcem Stefana, Polakiem, ślub w Niemczech, ale okazał się łajdakiem i uciekła od niego, tułając się po obcych domach. Tak z dala od swojej wsi, od skandalu, Andzia zamieszkała u Anny pracując na kolei, a Stefan stał się z biegiem lat jej ulubieńcem.
Anna, skutkiem nieprawdopodobnej ilości porodów po wojnie miała pełne ręce roboty, na dodatek szybko ukrócono wszelkie prywatne praktyki i urząd skarbowy w Chrzanowie upominał się o podatek z każdego zarejestrowanego porodu. Izba porodowa, która mieściła się w wybudowanym przed wojną domku za torami pracowała pełną parą i wkrótce Anna została jej kierowniczką, a na pomoc wezwała swoją siostrę, o cztery lata młodszą Stefę. Stefa przed wojną poszła w ślady siostry i w latach dwudziestych, jako już stara panna zdała celująco takie same jak Anna egzaminy na akuszerkę i z powodzeniem odbierała porody po wsiach, wynajmując pokój w chacie w domu w Płazie, w gminie Bolęcin. Działała przed wojną, w trakcie i po wojnie na całym terenie w Alwerni, Babicach, Kwaczale, Bolęcinie, Nieporazie-Oblaszkach. Jednak polityka Polski Ludowej dążyła do likwidacji prywatnych lekarzy i pielęgniarek. Domiar i podatki zmusiły ją, by zatrudniła się na zmianę z Anną w regulickiej izbie porodowej, a kiedy Anna zaczęła chorować została za nią mianowana kierowniczką z pensją 770 zł miesięcznie.
Zamieszkała więc w domu siostry Anny z Andzią i jej upiornym synkiem, którego od razu znielubiła z wzajemnością.
Rudek przyjechał na pogrzeb w czerwcu z Krysią, Andrzejem i trzyletnią Ewą od razu do Zalasa, gdyż Anna pragnęła być pochowana wśród swoich, w swojej wsi rodzinnej. Ewa w trakcie wyprowadzania zwłok z kaplicy cmentarnej natychmiast się zgubiła i odnaleziono ją zanurzoną w czyjejś gnojówce. Krystyna zaczęła suszyć Ewę w jednym z domów licznych kuzynów Rudka i właściwie całej ceremonii nie widziała, natomiast Rudek bardzo ją przeżył.
Cieszył się, że będzie mógł ostatnie wakacje przed szkołą Andrzeja odwieźć ich służbową warszawą do Sidziny na dwa miesiące.
Lipcowe święto przeszło swoją wystawnością same siebie i Rudek z żalem w ciężkiej żałobie po matce obserwował ten stalinizm bez Stalina w swoim najpotworniejszym, wyuzdanym wydaniu. W Warszawie udało się zdążyć z ukończeniem Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina i otwarto też z pompą Stadion Dziesięciolecia, całą uwagę skupiając na Warszawie. Na Śląsku wprawdzie wiadomo było, że planu sześcioletniego nie wykonano, niemniej było widoczne gołym okiem bez statystyk i badań, że planowana industrializacja przyspieszyła. Głodny nieustannie rynek pracy górników dołowych i kampania propagandowa spowodowały napływ młodzież ze wsi a mieszkań było brak. Ceny jedzenia wzrastały, płace nie rosły, dniówki wydłużano. Równoczesne niezadowolenie robotników powodowało też rozluźnienie w pracy, a aparat bezpieczeństwa po rewelacjach Światły nie był już tak bezwzględny. Stalinogród w dalszym ciągu był bardzo ważny, ale nie spełniał oczekiwań, które bez zmiany nastawienia Centrali były nierealne.
Mamiono różnymi obietnicami, Rudek w pracy zobaczył w numerze „Architektury” bardzo dokładny plan cyrku mającego powstać na terenie Diabliny na Osiedlu Marchlewskiego. Zakazano używania nazwy Koszutka.
Jednak nowe budowle cały czas powstawały. Właśnie oddano Dom Związków Zawodowych, który zbudowano na fundamentach rozebranego przez hitlerowców Muzeum Śląskiego zaraz na początku wojny. W Parku Kultury świętowano ukończenie prac przy Planetarium.
Rudek, z racji wykonywania różnorakich zleceń projektowych odwiedzał różne biura i zakłady pracy, gdzie mimo śmierci Stalina właśnie w Stalinogrodzie szczególnie rozwinął się jego kult. Wprawdzie o dziwo, w mieście nie zdążono postawić Stalinowi żadnego pomnika, to jednak popiersia stawały się obowiązkowe w każdym obiekcie publicznym, a projektanci od razu przeznaczali na godne wyeksponowanie popiersia specjalne hole, wnęki i pokoje.
Rudek nie wierzył, że ktokolwiek celebruje tę narzuconą religię, szczególnie, że kazano im stosować w pracy, odciętych od zachodnich wynalazków technologię sowiecką spóźnioną o 50 lat i wszyscy w biurze zdawali sobie z tego doskonale sprawę. Całe szczęście jego niewiara nie wpłynęła na decyzję Dyrektora, by odznaczyć go na barbórkę Uchwałą Rady Państwa Złotym Krzyżem Zasługi.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (15)

Rozdział V
Wanda (6)
Jak dowiedzieli się w Wolnej Europie, z 12 na 13 lutego 1955 do Polski poleciało 800 tysięcy balonów z rewelacjami Józefa Światły, których co wieczór regularnie słuchali. Rewelacje „Za kulisami partii i bezpieki” drogą balonową ledwo przedostawało się przez zachodnią granicę. Do balonów były też niejednokrotnie doczepione książki, takie jak „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella, ale Wanda mogła obejść się tylko smakiem. Do Przemyśla było widocznie za daleko i nic takiego z nieba do nich nie przylatywało, gdyż po drodze milicjanci powystrzelali wszystkie balony, łącznie podobno z jakimś lecącym człowiekiem. Pozostało jej jedynie słuchanie przez Radio Światły z Emilami i czytanie nocami Kraszewskiego, którego było pod dostatkiem w bibliotece.
Biały Pałac Kultury zmienił nazwę na Stalina już stał w Warszawie gotowy, samotny i zdawał się nikomu niepotrzebny, ale z pompą oddany do użytku i Wanda na Polskiej Kronice Filmowej proroczo przewidywała, że jak Sowieci się już nasycą taką dominacją, to może jak smok, odpoczną i już nie będą dominować, wyszastani Pałacem. Zaczęła więc zrezygnowana przestawiać się na sprawy jej bliższe.
Jak donoszono z dumą, odnotowano w Polsce najwyższą liczbę urodzeń i jej wnuki z powodu wyżu demograficznego nie będą miały lekko. Właśnie jesienią ubiegłego roku urodziło się jej czwarte wnuczątko, wnuczka Mirka we Wrocławiu. Chrzest niedawno odbył się huczny we wrocławskim mieszkaniu na Sępolnie, ojcem chrzestnym był Rudek. Krysia z dziećmi też tam pojechała, a dla Wandy na tak krótki okres było za daleko. Właśnie reaktywowane po wojnie wrocławskie ZOO miało wielkie powodzenie, jak donoszono, najwięcej na świecie odwiedzających. Wanda ucieszyła się, że Ewa i Andrzej z Witkiem, jej pierwszym wnukiem, oglądają po raz pierwszy w życiu egzotyczne zwierzęta.
Ponieważ Andrzej już zaczynał czytać, Wanda zaczęła wypożyczać z biblioteki lektury obowiązkowe i nadobowiązkowe dla uczniów podstawówki i postanowiła je swoim pięknym pismem przepisać. Sama pamiętała jak kanon lektur z okresu zaborów, kiedy chodziła do podstawówki przechodził metamorfozę i Krysia z Leszkiem w wolnej Polsce znowu mieli inny. Ale o tym, czego doczekała się teraz, nie miała pojęcia. W Polsce Ludowej liczono na nieświadomego niczego ucznia, gdyż na taką jak ona, Wanda, przecież już nie wpłyną.
Pod przewodnictwem ZSRR walczącego o pokój i postęp, skutecznie wyzwalającego w czasie II wojny światowej, do lekcji polskiego włączono sceny wojenne, życiorysy nowych bohaterów narodowych podane jako opowiastki dla dzieci, opisy pracy rodziców dzieci, którzy byli albo robotnikami, albo chłopami. Helenę Bobińską, Helenę Boguszewską, Janinę Broniewską czy Janinę Porazińską Wanda znała z „Płomyczka”, dodatku do „Płomyka” kupowanego dzieciom przed wojną. Zaskoczona, dowiedziała się, że pierwsza napisała życiorys Stalina dla przedszkolaków pod tytułem „Soso”, a pozostałe piszą jakieś dziwne teksty o mostach, pionierach i fabrykach. Na dodatek tłumaczy się i wydaje w Naszej Księgarni, Kirowa, Kassila, Kosmodemiańską, Koszewoja, Korolewa, Katajewa a postacie dzieci mają na imię Szura, Zoja, Timur, Sasza i mówią do wszystkich dorosłych ciociu i wujku.
Wanda była bezradna wobec ogromu pokazywanych jej w bibliotece książek i nie wiedziała co wybrać na pierwszy ogień do przepisania, gdyż nie mogła uwierzyć, by nauczyciele ulegli presji i wprowadzili takie książki na swoje lekcje. Na dodatek też chciała mieć coś z tego, a nie przepisywać teksty z odrazą. Wybrała więc „Kubusia Puchatka” w genialnym tłumaczeniu siostry Tuwima. Książki nie można było kupić w księgarni, był rozchwytywany. Nieudolnie wykonała też rysunki w zeszycie w linię i wraz z załatwionym w kiosku „Świerszczykiem” i „Przekrojem” wysłała w paczce do Stalinogrodu.
Siostra Wandy, Leśka i jej mąż Emil czuli się w mieszkaniu Wandy, jakby mieszkali tu od zawsze. Leśka paliła „Sporty” produkowane bez filtra z czarnego tytoniu bez poddawania go procesom ulepszania. Paczka kosztowała 3,50 zł i kupował ją codziennie Emil, ale Leśka potajemnie schodziła jeszcze do kiosku po drugą paczkę, lub wysługiwała się mieszkającą naprzeciwko małą Kiką. Kika była córką pijaka, dostawała od Leśki całe pięć złotych i reszta była dla niej. Wandzie niepalącej, jak i Emilowi, wydawało się, że nie wytrzymają odoru „Sportów”, ale z biegiem czasu się przyzwyczaili.
Mimo że, jak głosiły oficjalne komunikaty, ukazywało się w Polsce ponad 400 tytułów czasopism i 43 gazet codziennych, gdyż w dużych zakładach wydawano gazetę przyzakładową, nie było co czytać. Emil w końcu kupił raz Express Wieczorny, i już czytali go codziennie. Tam dowiedzieli się, co oznaczają napisy na sklepach REMANENT, gdyż obowiązkowo każdy sklep raz na kwartał miał remanent, co ograniczało manko. Dowiedzieli się, co to jest manko, czyli nie zgadzanie się sumy pieniędzy w kasie. Manka potrafiły być bardzo wysokie, blisko 3 miliony złotych, a nawet pięciu. I dlatego sklepy, do których Emil szedł na kraniec miasta, były co chwilę zamykane.
Kupili parkę kanarków, którą postawili w klatce w kuchni przy oknie, ale nie doczekali się potomstwa w przeciwieństwie do białych myszek, które jakiś kolega kolejarz podarował niefortunnie Emilowi. Nie przewiedzieli, że liczba myszy będzie gwałtownie rosnąć i pewnego dnia Emil wsiadł do pociągu z tekturowym pudłem i wysiadł na jakiejś stacji w szczerym polu. Tam w krzakach otworzył pudło wypełnione myszami.
W drodze powrotnej wstępując do znajomego kolejarza wrócił do Leśki z białym, kudłatym szczeniakiem. Lesia przelała niespełnione macierzyństwo na szczeniaka nie szczędząc Pusi rurek z kremem. Pusia nieprawdopodobnym sposobem wyjadała tylko krem, zostawiając nienaruszoną rurkę.
W Przemyślu były tylko trzy cukiernie, które walczyły z domiarami i utrzymaniem się. Niewielkie, rodzinne, na zapleczu wypiekano ciasto. W drugim pomieszczeniu była mała, oszklona lada i jeden stolik z krzesłem. Przywożono bryły lodu z Sanu, przechowywano je w piwnicach i kręcono lody według lwowskich receptur. Były pyszne. Kolejka ciągnęła się przez kilka ulic. Najbliższa była cukiernia na Mickiewicza u Karpinala i tam chodził Emil i przynosił w zimie ciastka, a w lecie lody.
Emil, czujny i ruchliwy kolejarz dysponujący wielkim kluczem od kamienicy, którą punktualnie, co do sekundy zamykał o dziesiątej w nocy, utrzymywał stale szczupłą sylwetkę skarmiając Leśkę i Pusię wystanymi też na Franciszkańskiej w Delikatesach czekoladkami. Z zawiadowcy stacji stał się skrzyżowaniem właściciela kamienicy z dozorcą. Jednak, gdy wyrywany dzwonkiem z ulicy otwierał spóźnionym i niejednokrotnie pijanym lokatorom – a Emil otwierał drzwi wejściowe zawsze w sportowym, przedwojennym garniturze – oddawali mu szacunek należny właścicielowi kamienicy.
Emil sumiennie przestrzegał piętrzących się nakazów dla właścicieli kamienic, wchodził na drabinę i zdejmował flagę zaraz po pierwszym maja. Były wysokie kary pieniężne za brak flagi pierwszego maja, a pozostawienie jej 3 maja podlegało nawet karze więzienia za dywersję.
Kiedy fala kolejkowych niepokojów powodowana pewnością, że imperialiści wejdą i nic w sklepach nie będzie można kupić, Emil posłusznie wystawał świtkiem przed jeszcze zamkniętymi sklepami i gromadził zapasy żywności dla coraz grubszej żony. Leśka ubierała się elegancko idąc z Emilem w niedzielę na siódmą do reformatów. Resztę tygodnia zaraz po przyjściu z pracy spędzała w szlafroku z papierosem w dłoni. Niewiele czytała cierpiąc na chroniczne zapalenia spojówek, które tłumaczyła tym, że w pracy na stacji w Żurawicy używa nieustannie czerwonego atramentu.
Tymczasem Przemyśl degradował się w zastraszającym tempie wbrew propagandzie afirmującej najnowsze posunięcia władz miasta. Wyszydzana codzienność przez Ginalską, która w tym celu kupowała „Nowiny Przemyskie” by przy kieliszku i kuchennym stole ją omawiać, była niezmiennie smutna.
Przemyska Liga Kobiet otworzyła spółdzielnię „Czerwona Zorza”, która miała zatrudniać tylko kobiety i tak stworzyć nowe miejsca pracy, ale nikt nie wiedział, co te kobiety będą tam robić. Tymczasem usiłowano rozbudować w Przemyślu wodociągi. Oprócz skanalizowanego centrum, które też ucierpiało w czasie wojny i wymagało naprawy, na podwórzach w dalszym ciągu były studnie. Organizowano też kursy dla analfabetów, skutkiem napływu siły roboczej z okolicznych wsi. Organizowano je w nowopowstałych spółdzielniach, powstało ich kilkanaście, instytucje mnożono, by zatrudnić coraz więcej ludzi. Reaktywowano Polskie Towarzystwo Turystyczne, powstało Miejskie Przedsiębiorstwo Remontowo Budowlane, Przemyskie Zakłady Przemysłu Terenowego, Przemyskie Zakłady Gastronomiczne. W Hurku, w nowym porcie lądowym przeładowywano to, co szło do Związku Radzieckiego lub odwrotnie. Rudę dla hut, maszyny, zboże i Wanda zastanowiła się po rewelacjach Leny Ginalskiej, czy rzeczywiście Przemyśl jest takim miejscem, skąd wychodzi wszystko, co mogłoby znaleźć się w sklepach. Nic nie było trudne dla propagandy. Syreny „Polnej” ogłosiły przedterminowe wykonanie planu 6-letniego. Naśladowały ją inne Zakłady. Robiono wszystko, by wzrosła produkcja rolna i w Bakończycach w pałacu Lubomirskich zamienianym na Technikum Rolnicze, zorganizowano Pierwszą Powiatową Wystawę Rolniczą.
Wanda nawet w myślach nie nazwała jej 1 Maja. Zawsze była to ulica Dworskiego i teraz jak przedwojenne Towarzystwo Upiększania Miasta Przemyśla zostało zawieszone, wszędzie było brudno. Do Bakończyc szło się lub jechało w lewo, była to ulica jednokierunkowa, ale Wanda ani nie chodziła na wystawę rolniczą ani nigdy tam nie chodziła na spacer, mimo, że Pałac był piękny. Ale iść do Technikum Rolniczego… Zresztą na poziomie gmachu Sądu po drugiej stronie ulicy pod 26, w czteropiętrowej dziwiętnastowiecznej kamienicy Sapiehów, gdzie przed wojną była policja granatowa, a teraz jest MO i SB, strach było przechodzić.
Piękne kamienice obok z rzeźbionymi zwieńczeniami, nie remontowane były w ruinie. Ulica miała XIX-wieczne, dwupiętrowe kamienice z pięknymi balkonami narożnymi. Przed wojną był tu hotel, a dalej po przeciwnej stronie zrujnowany przez hitlerowców i nie odbudowany teatr żydowski. Przy jednokierunkowej przecznicy Rejtana stało kino „Olimpia”, do którego codziennie Wanda z Isią chodziła przed wojną na seanse. Dalej niszczały supernowoczesne budynki, z niegdyś czynnymi windami.
Wanda czekała na przyjazd dzieci, ale one nie przyjeżdżały. Krystyna słała pocztówki z Sidziny, gdzie podobno mają lepsze powietrze.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (14)

Rozdział V
Krystyna (6)

Właściwe nic nie obchodziła Krystynę otaczająca rzeczywistość. Nie chodząc do pracy i nie ulegając codziennej indoktrynacji patrzyła na świat wyłącznie pod względem jego użyteczności i w pewnym sensie odrazy, a ofertę od świata miała marną. Na dodatek nie dawała się spacyfikować, mimo wysiłków specjalistów od propagandy kierujących ją do odbiorców niezależnych, czyli takich „przy mężu”. Do takich właśnie kobiet siedzących w domu adresowała ofertę Liga Kobiet mająca w lutym 1954 roku już w Katowicach 2000 członkiń i swoje Koło założone też na Koszutce, na którą się jednak na razie nie skusiła. Starczyły jej już indoktrynujące mieszkańców witryny sklepowe, będące głównym tematem lokalnych gazet piętnujących opieszałość lub karygodne niedbalstwo w wypadku ich nieumycia przy wstawianiu wizerunków celebrantów na okoliczność świąt państwowych.
Krystynę nic a nic nie obchodziły święta państwowe, niemniej do sklepów chodzić musiała.
W ciągu roku na Koszutce przybył zaledwie jeden sklep spożywczy, a liczba zasiedlanych mieszkań stale rosła. Były już dwa warzywniaki, jeden nabiałowy, jeden mięsny, jeden tekstylny, jeden punkt szewski wraz z naprawą mechaniki precyzyjnej, podczas gdy osiedle liczyło 7 tysięcy mieszkańców. Błoto, które nigdy nie wysychało, gdyż skutkiem licznych awarii było systematycznie nawadniane, uniemożliwiało przemieszczanie się. Dlatego w trakcie zakupów z Koszutki I do Koszutki II szło się drogą okrężną przez Armii Czerwonej.
Obiecywano dużo, ale wszystko było dopiero w planach: boisko, sześć sklepów, cztery warsztaty rzemieślnicze, kotłownia centralnego ogrzewania, druga szkoła i żłobek, centralna pralnia, suszarnia, dom kultury, kino. Rozszerzona miała być Dzierżyńskiego o podwójną linię tramwajową do Parku Kultury. Na razie było tylko błoto.
We wrześniu ukończono na Koszutce szkołę podstawową, do której za dwa lata miał pójść Andrzej i Krystyna się bardzo ucieszyła, bo była to szkoła ładna, zaplanowana wraz z osiedlem w stylu socrealistycznym, solidnie, z kolumnami i niedaleko. Wybudowana w rekordowym tempie przez piątki murarskie, dwupiętrowa, miała kubaturę jak donoszono, aż 13000 m sześciennych. Dwadzieścia pomieszczeń mieściło klasy, sale pomocy naukowych, gabinet lekarski, świetlicę, kuchnię, prysznice, salę gimnastyczną, a na parterze był taras do zgromadzeń. Obok budowano już przedszkole.
Ale inne budowle na osiedlu nie były tak ważne jak sklepy. Życie powszednie Krystyny jak i pozostałych mieszkańców osiedla z konieczności zdominowane były sklepami i zastanawiała się, czy tak właśnie nie jest specjalnie, by już o niczym innym nie myśleć, niczym się nie interesować tylko o codziennym, nudnym polowaniu.
Do sklepów skutkiem inercji i niewydolności głównych hurtowni dystrybuujących towar, do których trafiało wszystko z fabryk i było sprawiedliwie rozprowadzane po kraju, trafiały w zimie kąpielówki i opalacze, latem futra, pelisy i zimowe płaszcze. Czasami wyprawa do odległych sklepów była niepotrzebna i jałowa. Pojawiły się natomiast specjalne, wielobranżowe sklepy, dwanaście we wszystkich miastach województwa stalinogrodzkiego, jeden w Katowicach na Warszawskiej. Sprzedawano tam na talony odbiorniki radiowe “Pioniery”, „Mazury”, “Mazury­Luxy”, „Syreny”, zegarki francuskie, materiały wełniane na garnitury „setki”. Sprzedawano też poszukiwane garnki emaliowane, fotele, krzesła, pralki i lodówki. Miały zadziwiająco wszystko, o czym marzono, by kupić, mając pieniądze, ale po wejściu okazało się, że tylko za okazaniem talonów górniczych. Obłudnie dowodzono, by wynagrodzić wysiłek górniczy, a tak naprawdę, by więcej dzieci szło do kopalni. Krystyna drętwiała, jak pomyślała, że jej Andrzej mógłby być górnikiem i miała za nic te atrakcyjnie, importowane bądź wysyłane tylko na eksport towary leżące na wystawach. Talony mogli otrzymać przy odsprzedaży przysługującego im deputatu węglowego po normalnej cenie rynkowej. Za jedną tonę węgla otrzymywali 270 zł za co na talony mogą sobie coś kupić. Ponieważ talony były tylko dla górników dołowych, Krystyna nigdy takiego talonu nie miała, mimo, że Rudek pracował w górnictwie. Pod Halą Targową Krystyna napotkała dużo sprzedawców z ogromnymi torbami, w których mieli to wszystko, na co w sklepach się polowało: smoczki, gumki do majtek, biustonosze. Mieli też z paczek autochtonów upragnione nylony, które Krystyna chciała od nich kupić. Nagle pojawili się u wylotu Liebknechta milicjanci i handlarze z torbami zniknęli.
Prywatny handel już praktycznie nie istniał. Zniszczony domiarami, czyli nakładaniem bardzo wysokich podatków, wegetował gdzieś pokątnie, po domach, bramach, tajnie, gdzie handlowano wystanymi w kolejkach towarami. Natomiast kwitły monopolistyczne wielkie państwowe przedsiębiorstwa jak Miejski Handel Detaliczny, Miejski Handel Mięsem, Dom Książki. Zbankrutowały też przedwojenne spółdzielnie i ludzie mieli żal do Bieruta, przedwojennego spółdzielcę, że do tego dopuścił. Spółdzielnie zbiurokratyzowały się i praktycznie przestały się różnic od przedsiębiorstw, ZGS „Społem” zamieniono na Związek Spółdzielni Spożywców.
Kobiety z klatki schodowej, podobnie jak Krystyna, nie pracowały i nieśmiało starały się zaprzyjaźniać ze sobą pożyczając sobie różne wiktuały w czasie gotowania obiadu i powiadamiając wzajemnie, co gdzie rzucili. Zazwyczaj wystane w kolejce produkty były limitowane i można było zwiększyć ich ilość wracając powtórnie na koniec kolejki, na co już nikt nie miał czasu i siły. Ale i tak Krystyna była wdzięczna i lecąc do kolejek po wiktuały, podrzucała dzieci do Łypowej lub piętro niżej do Koniecznej, lub Buczkowskiej.
Zawsze na Boże Narodzenie udawało jej się zgromadzić wszystko do wigilijnej kolacji, a różne ingrediencje po paskarskich cenach były już dostępne w Delikatesach, słane przez rodziny autochtonów z RFN.

W grudniu zmarła siedemdziesięcioletnia Zofia Nałkowska na udar mózgu i Krystyna przeczytała o tym z dużym poślizgiem w „Przekroju”. W lecznicy na Emilii Plater w Warszawie leżała jeszcze kilka dni zanim zmarła i Krystynie – oglądającej zdjęcia z państwowego pogrzebu, trumnę ze zwłokami wystawioną w sali kolumnowej Ministerstwa Kultury i Sztuki – zrobiło się smutno, że dowiedziała się tak późno. Niczego nie wiedziała na bieżąco, radia nie chciała słuchać, gazet codziennych nie kupowali. Krystyna zastanawiała się, czy za radą Zosi, nie kupować „Przyjaciółki”, „Kobiety i życia” czy kwartalnika „Świat Mody”, gdzie podobno były wykroje ubrań i rady jak wyglądać ładnie w fabryce i biurze, na co dzień, a nie tylko w niedzielę. Pokazywano co jest modne, że włosy mają być krótkie, po trwałej ondulacji nakręcone na wałki, ramiona spadziste a nie wywatowane jak za czasów okupacji. Spódnice półdługie, rozkloszowane, lub wąskie, suknie wydekoltowane, płaszcze o linii zwężającej się ku dołowi. To wszystko wiedziała z „Przekroju”, a na panującą w innych pismach propagandę nie miała już ochoty i niczego takiego nie kupowała. Zresztą, z opowieści Zosi te pisma też trudno było dostać bez skorumpowanej kioskarki.
Z biegiem czasu Krystyna opanowała umiejętność życia i radzenia sobie, a nawet wieczorem na jeszcze częstsze wyskakiwanie do kina z Zosią lub Henią. Niezmiennie trwały festiwale filmu Radzieckiego i taki też repertuar był w kinach na co dzień, na dodatek przybywało filmów socrealistycznych z Czechosłowacji, Rumuni, Bułgarii oraz NRD i właściwie te radzieckie w konsekwencji okazywały się najlepsze.
Raz Krystynie pomyślnie udało się wreszcie zobaczyć dobry film i była to „Cena strachu” i zarazem zobaczyć Polską Kronikę Filmową z pogrzebem Bieruta. Podobnie jak przy śmierci Stalina, Krystyna nie miała pojęcia, czy to dobrze, czy źle, że Bierut tylko o osiem lat starszy od jej matki zmarł, ale doszła do wniosku, że to bez znaczenia, gdyż przecież po Stalinie nic się nie zmieniło i tak będzie też po Bierucie.
W niedzielę w związku z przyjazdem dwóch cioć Zosi z Zatora, zorganizowali wspólny wyjazd na majówkę tramwajem do Parku Kultury, w dalszym ciągu w budowie, jednak już częściowo udostępnionym. Krystyna pojechała z Rudkiem i dziećmi, Zosia z ciociami i Mają, a zabrał się też z nimi sąsiad mieszkający nad Zosią i Józkiem, pan Florian z córeczką Jolą. Jola była o rok starsza od Ewy, Maja była o rok starsza od Joli, a Andrzej najstarszy, ale wcale nie największy, liczył już ponad pięć lat.
To co zobaczyli, zaparło im dech w piersiach: gigantyczny, po horyzont obszar nieużytków z rachitycznymi drzewkami i z widniejącym na horyzoncie wzgórzem na jego szczycie błyszcząca kopuła Planetarium. Były już asfaltowe uliczki okolone kamiennymi balustradami, nad dużą wodą po drugiej stronie stał Krąg Taneczny jak grecka świątynia z kominami, a po lewej stronie Restauracja Ambasadorów nad przystanią kajakową. Próbowali coś kupić w tej restauracji, ale była zamknięta. Stały już przysadkowate pomniki z betonu o tematyce ludowej, bądź robotniczej. Wesołe Miasteczko dopiero budowano, a w ZOO stała już rokokowa brama przywieziona przez Ziętka ze zrujnowanego pałacu pruskiego przemysłowca i kapitalisty Guido Henckla von Donnersmarcka ze Świerklańca.
Ale nic nie było jeszcze czynne, niemniej, przy tym rozbuchanym placu budowy w odświętnych ubiorach, mężczyźni w garniturach, dzieci w aksamitnych ubrankach, dziewczynki trzymające torebki, wyglądali jak właściciele jakichś włości, wizytujący swoją budowaną właśnie posiadłość. Wszystko to podniosło Krystynę na duchu. W pewnym momencie zauważono brak Ewy. Było to pierwsze Ewy w życiu zagubienie i pierwsza ulga, kiedy przyprowadzili ją jacyś obcy ludzie. I zdziwienie, że tak naprawdę, nikt się tym nie przejął.
Krystyna próbowała w ramach poszerzenia horyzontów zabierać dzieci z Koszutki do miasta, ale przy „Fotoplastykonie” stały zawsze kolejki. Udało jej się pokazać dzieciom PDT przy 3 Maja po remoncie, ale był taki ścisk, że bała się, że je zgniotą. Codziennie przybywało tu piętnaście tysięcy klientów, przebudowano wejście, stoiska na parterze i na pierwszym piętrze. W hallu był dekoracyjny średniowieczny kominek, w środku kolumna z wyrytymi motywami przemysłu górniczego, na ścianie lustro i kafelki. Do stoisk już nie dotarli i nie wiadomo nawet było, co tam rzucili.
Ubiegłoroczne wakacje w Sidzinie były tak udane, że Krystyna pojechała do tych samych gospodarzy i w tym roku, gromadząc przez ten rok więcej używanych ubrań i butów.
Krystyna lubiła siadywać z młodym Jankiem na drewnianych ogrodzeniach zbudowanych dla owiec i palić z nim papierosy. Janek opowiadał jej, że tutaj z powodów górzystych nie mogą uprawiać ziemi, a życie pasterskie nie jest łatwe. Klimat górski i podgórski, ze względu na wysokie położenie jest ostrzejszy, zimy są dłuższe, temperatury niższe. Ojciec, który bacował przed wojną i stał się dzięki temu gazdą powiedział mu, że „kto ma owce, ten ma co kce”. I do szkół nie poszedł, jest juhasem, ale chyba pójdzie, bo to wszystko przyszłości nie ma. Krystyna zaciekawiona dopytywała się, jak udaje im się sprzedawać wełnę i sery oraz mięso przy takich państwowych restrykcjach.
Powstały wprawdzie prywatnie związki Hodowców Owiec, zgrupowane w Zrzeszeniu Związków Hodowców Owiec w Polsce, ale ceny jakie im oferowano były poniżej kosztów wytworzenia i teraz właściwie wszystko robią tu tajnie. Owce wypędza się w kwietniu, baca tam śpi w szałasie, wracają w październiku, dlatego teraz nie ma tu owiec. Józek tam chodzi, pomaga, dostaje za to ser. Wszystko sprzedawane jest po domach, rynek jest ogromny, wszystko natychmiast chłonie.
Rudek starał się odwiedzać ich w Sidzinie w niedziele. Chodzili wtedy wszyscy do lasu na grzyby, o tym gdzie rosną Rudek zdawał się zawsze wiedzieć wcześniej. Podnosił najniższe gałęzie młodych świerków na zboczach gór i odsłaniał kolonie prawdziwków.
Krystyna ususzyła w to lato dużo grzybów. Po powrocie wysłała część prawdziwków nanizanych na nitki do Przemyśla i Leśka wszystkie natychmiast wyrzuciła, uznawszy, że są gorzkie i trujące. Krystyna też zaczęła bać się tych grzybów, co doprowadzało Rudka do szału.
Po powrocie do Katowic dzieci bawiły się w domu we wszystkie chłopięce zabawy. Łóżeczko polowe Andrzeja było przysuwane do tapczanu. Jak tylko Krystyna wychodziła po położeniu ich do łóżka, następowało przemeblowanie całego pokoju. W łóżkach formowali dwa samoloty z pierzyn i ogromnych poduszek robiąc z nich kabiny z wygodnymi oparciami i pulpity z systemem sterowniczym z jaśków. Tak podróżowali kilka godzin kierowani do miejsc komendami pilota Andrzeja czytanymi z atlasu podarowanego mu przez Wandę.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (13)

Rozdział IV

Rudek (5)
Rozwój przemysłu ciężkiego w Polsce Ludowej stał się najważniejszy dla całego bloku sowieckiego podsycany ogromnymi potrzebami przemysłu zbrojeniowego. Szczególnie biura projektów decydujące o kształcie „kombinatu górnośląskiego” były pod presją. Dla wykonania ich projektów młodzież ze wsi dzięki umiejętnej propagandzie szła do miast i zamieszkiwała hotele robotnicze. Jej liczba była cały czas niewystarczająca, a przedwojenna migracja za chlebem, skutkiem zamknięcia granic, niemożliwa. Dla mas ludzkich przybywających na budowy trzeba było szybko dostarczać skuteczne rozwiązania techniczne, biuro pracowało pełną parą i Rudek nie miał ani chwili wytchnienia. Dobrze, że chociaż na półtora miesiąca Krysia z dziećmi wyjechała do Rabki i mógł przynosić pracę do domu.
Jednak i tak w pracy było coraz gorzej, bo szukano winnych spadku wydobycia węgla i niemożności wykonania Planu Sześcioletniego. Mimo wydłużenia dniówki, nakazu pracy w niedzielę i święta, wykorzystania w górnictwie więźniów, junaków, młodzieży, kobiet, węgiel sprzedawany był poniżej kosztów jego wydobycia i Państwo musiało dofinansowywać kopalnie. Zdesperowany Rudek szykował się do przejścia do hutnictwa, gdzie też nie było lepiej. Nieuleczalną przyczyną niewydolności gospodarczej była doktryna ekonomiczna stalinizmu, polegająca na monopolizacji całego Kombinatu Górnośląskiego, gdzie wszystko polegało na planowaniu centralnemu. Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego kontrolująca dosłownie wszystko wymagała większej administracji, mieszącej sprawozdawczość, kontrolerów, przydziały, rozprowadzanie materiałów i środków, wysokość płac, zatrudnienie. Zawsze kopalnią zawiadywał jeden dyrektor mianowany przez ministra względnie odwoływany. Kopalnie były objęte zjednoczeniami terenowymi i Rudek musiał dogadywać się z poszczególnymi dyrektorami, gdzie projektował zlecone elementy. Dyrektor też nie miał samodzielności, gdyż wszystko koordynowała Rada Ministrów. Projektowanie nowych kopalń oddzielono od wykonawstwa i wcześniej utworzone Centralne Biuro Projektów Przemysłu Węglowego w Świętochłowicach przekształcono na Zarząd Biur Projektów Przemysłu Węglowego, które kierowało biurem Rudka w Katowicach. Wychodziły co i rusz różne dekrety mające na celu zwiększenia wydobycia węgla, którego potrzebowała nieustannie odbudowująca się ze zniszczeń Europa. Do większej ofiarności nakłaniano obietnicą większego zarobku, premiami i Kartą Górnika. Motywowano możliwością zakupu roweru, samochodu, motocykla, pralki, lodówki, zegarka, maszyny do szycia, jednak talony rozdawano tylko przodownikom pracy. Oddziały Zaopatrzenia Robotniczego rozdawały też talony do stołówek, miejsca w żłobkach, wczasy, bilety na imprezy. Rudek z żadnych z tych dobrodziejstw nie korzystał, a nawet nie wiedział, że są takie przywileje. W czasie jego wyjazdów w teren, górnicy skarżyli się na wydłużanie godzin pracy, na ogromne kary za bumelki. Za 4 dni nieobecności groziła kara 3 miesięcy z pozbawieniem 25% premii, a za niewywiązanie się więzienie. To sprawiało, że chętnych do zawodu górnika było coraz mniej, natomiast w szybkim tempie rosły kadry urzędnicze.
Jesienią Krystyna wróciła z dziećmi i zaczęło brakować im pieniędzy. Jak podały gazety, w Stalinogrodzie zamknięto ostatni lekarski gabinet prywatny, ale na całe szczęście otworzono koło kościoła nową, dużą przychodnię. Lekarka zaleciła dalsze wyjazdy do uzdrowisk zakładając małej Ewie książeczkę gruźliczą i Rudek już przestał myśleć o zmianie pracy zupełnie poddając się zalecanym przez kierownictwo pracom. We wrześniu wezwano Rudka na komisję wojskową i w związku z jego pracą w Zjednoczeniu bez żadnych ćwiczeń został przeniesiony do rezerwy rozkazem MON będąc w stopniu szeregowca, gdzie należał do piechoty, w której pełnił funkcję strzelca. Rudka wojsko nigdy nie interesowało, więc z ulgą miał to już z głowy i pogrążył się w swojej pracy nasłuchując Wolnej Europy. O nowo mianowanym Pierwszym sekretarzu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Nikicie Chruszczowie mówiono nie najlepiej, ale i tak lepiej, niż o Stalinie, chociaż też był odpowiedzialny za czystki i głód w swojej rodzinnej Ukrainie w latach trzydziestych. Zapowiedziano też zwolnienia więźniów, jeńców niemieckich i powrót niesłusznie uwięzionych w Gułagu.
W związku z tym, że teściowa oszczędzała urlop na wyjazd do sanatorium, nie przyjechała z Przemyśla. Żadna ze śląskich gazet codziennych nie informowała, że tak ważne święto nastało, niemniej podawała ceny choinek i gdzie je będą sprzedawać. Spędzili święta Bożego Narodzenia sami z dziećmi, które już zaczęły zajmować się sobą i nie były tak absorbujące.
Po ciężkiej zimie, podczas której wzywano do łopat i odśnieżania wszystkich mieszkańców Koszutki i tak chodniki były cały czas zasypywane nie ustającymi opadami śniegu. Rudkowi w Biurze Projektów Górniczych Przedsiębiorstwa Państwowego Stalinogród przy ulicy Marchlewskiego 2a, bo tak teraz mieli na pieczątkach pracownicy Biurowca, przydzielono samochód warszawę z kierowcą i dzięki temu Rudek mógł jeździć na budowy szybko i przyjemnie. Przeszły też Święta Wielkanocne i już w kwietniu w ich biurze zaczęto przygotowania do obchodów pierwszomajowych, bo okazało się, że to okrągła dziesiąta rocznica pierwszomajowa w Polsce Ludowej. Już w marcu niepokojono się, że nie przysyłają wytycznych, jak tegoroczny Maj ma wyglądać.
Nitki pochodu formowały się na różnych ulicach; Armii Czerwonej, szły Dzierżyńskiego, Bogucicką, 1 Maja, Warszawską. Ich biuro jak zwykle przeszło ulicą Warszawską przez rynek, trybuna była przyklejona do ściany teatru Wyspiańskiego od Warszawskiej. Tym razem pochód się rozwidlał i jedna grupa szła Mickiewicza, a druga 3 Maja. Wszelki ruch kołowy był zamknięty od 9 rano. Wieki napis DZIESIĄTY MAJ W WOLNEJ OJCZYŹNIE nieśli chyba przodownicy pracy, ale Rudek zdążył tylko przeczytać nazwy; „Kleofas”, „Gottwald” i „Baildon”. Kobiety wiejskie niosły grabie, chłopcy z Pałacu Młodzieży w pilotkach na głowie modele samolotów, niesiono portrety Bieruta i Malenkowa. Jechał nawet wózkiem zaprzężonym w osiołki chłopczyk, na furze wiózł worki z kukłą kułaka.
2 lipca 1954 Biuro Projektów Górniczych Stalinogród Osiedle Marchlewskiego na piśmie zleciło Rudkowi pracę inżynierską, dla Kopalni Węgla kamiennego Kościuszko Nowa w Jaworznie. Dotyczyła mostu samowyładowczego: Kopalnia Kościuszko przystąpi po otrzymaniu reszty konstrukcji z Mińska mazowieckiego do montażu mostu samowyładowczego na szybie Leopold. Ponieważ montaż mostu wykonywać będzie Mostostal Kraków, który dotychczas nie wykonywał montażu takiego mostu, wydelegowano Rudka na miejsce budowy celem udzielenia wyjaśnień przedsiębiorstwu wykonującemu montaż.
Dzięki tym delegacjom Rudek mógł odwiedzić przebywającą od czerwca w Rymanowie Krystynę, wsiadając po pracy w Krakowie na pociąg do Rymanowa. Stamtąd było tylko 9 km do Rymanowa Zdroju, które z przyjemnością pokonał pieszo. Rymanów Zdrój był pięknie położony, otoczony lasami szpilkowymi, w dolinie, gdzie płynął potok górski Taba.
Krystyna wynajmowała pokój w bardzo porządnej drewnianej chacie i nawet zaprzyjaźniła się z młodą nauczycielką, która mieszkała dom wyżej i przebywała tu z jeszcze młodszą od Ewy córeczką. Chodziły razem do drewnianego Pawilonu, nie tak pięknego jak przed wojną ale odbudowanego, z zadaszeniem, gdzie wydawano wody lecznicze ze źródeł mineralnych, nazywających się Tytus, Celestyna i Klaudia. Obok był park i plac zabaw dla dzieci, na którym we trójkę się bawiły. Z dala widniał kościół w stylu gotyckim, klimat był łagodny, powietrze czyste, przesycone balsamiczną wonią drzew i ozonem. Jeszcze przed pierwszą wojną światową Potoccy, właściciele Rymanowa pobudowali tu pensjonaty potem zupełnie zniszczone przemarszem wojsk, ale w międzywojniu za własne pieniądze, bez dotacji państwowych odbudowane. II wojna światowa znowu zniszczyła Rymanów, ale zapadalność na gruźlicę była tak wielka, że już w drugiej połowie lat czterdziestych zaczęto wszystko na gwałt remontować w budynkach dawnego zakładu kąpielowego oraz w prywatnych willach i pensjonatach, w tym modernizację zakładu przyrodoleczniczego, wyposażając go w nowoczesne urządzenia zabiegowe. Tak jak i w Rabce, dało się wszędzie zapłacić za zabiegi i można było brać wspólne kąpiele matkom z dziećmi, tak obszerne były wanny. Ale wszystko było za drogie i ustalili z Rudkiem, że zapłaci swojemu kierowcy, który Warszawą przewiezie ich po pracy do Sidziny, w której można mieszkać za grosze, a powietrze jest tam też czyste i balsamiczne. Krystyna poleciła Rudkowi, by zapakował do samochodu garnki i pierzyny i ona u chłopa będzie sama gotować. Szofer zabrał na wycieczkę narzeczoną. Ładowano do obszernego bagażnika pierzyny, garnki, stare ubrania, znoszone buty, wełniane płaszcze i rozciągnięte swetry.
W Sidzinie Rudek wniósł po drewnianych schodkach rzeczy do Izby. Gospodarze wszystkimi darami z miasta byli zachwyceni. Szofer z narzeczoną poszli do lasu. Wielopokoleniowa rodzina góralska odstąpiła Krystynie jedną izbę, wszyscy pomieścili się w drugiej. Pomogli jej gotować obiady, prać i zabawiali dzieci. Wieś była niezelektryfikowana, Krystyna umierała podczas burz ze strachu, gdyż chałupa nie posiadała piorunochronu. Dla dzieci wszystko, co tu oglądały, było nowe i zachwycające. Pluskały się w potoku Sidzinka i opalały na ogromnych głazach. Te dwumiesięczne wakacje okazały się dla zdrowia dzieci przełomowe. Piły owcze mleko, jadły sery, zbierały jagody i nieustannie przebywały na powietrzu. Uwielbiały Józka, dwudziestoletniego syna gospodarzy, woził je na koniu na oklep, wkładał kapelusze góralskie na głowy i pozwalał bawić się ciupagą.
Kiedy strzygł owce, Krystyna poprosiła go o podcięcie za długich włosów Andrzejowi. Wtedy Ewa powiedziała, że też chce mieć krótkie włosy, ponieważ chciałaby być chłopcem. Józek ściął Ewie włosy na chłopca, odsłaniając wrzody na szyi. Przez całe wakacje Ewa sikała jak chłopiec na stojąco nie zdejmując majtek, jedynie przesuwając w bok materiał w kroku. Była zachwycona, że jest chłopcem.
Rudek wracając zmęczony po pracy mógł tylko słuchać radia. 28 września 1954 Wolna Europa rozpoczęła codzienne audycje zaczynające się zawsze tymi samymi słowami: „tu mówi Józef Światło”. Pułkownik Światło, wysoki urzędnik Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego uciekł na Zachód przez Berlin już w grudniu ubiegłego roku, bojąc się zapewne zmian w swojej pracy, spowodowanych śmiercią Stalina. Audycja nazywała się „Za kulisami bezpieki i partii”.
Z biegiem dni puszczania na falach taśm z nagranymi słowami Światły, Wolna Europa obficie informowała słuchaczy, jakie reperkusje te słowa powodują w Warszawie i u samego Bieruta, który je też codziennie wysłuchuje.
Nikt w pracy Rudka nie komentował tych audycji. Na mocy nagłych rozporządzeń Górny Śląsk wyjechało do RFN w ramach łączenia rodzin niemal 3000 obywateli, z których połowa została uznana za autochtonów i wszyscy, którzy dostawali od nich listy i paczki, byli w ewidencji Stalinogrodzkiego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa. Każdy mógł być posądzony o dywersję i szpiegostwo.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (12)

Rozdział III

Wanda (4)

Marszałek Piłsudski w 1935 roku określił Stalina krótko: „bandyta” i Wanda przywitała śmierć Stalina z wielką radością. Musieli wprawdzie wszyscy w tartaku wyjść na zewnątrz i stać nieruchomo, ale od wieców i żałobnych akademii wykręciła się chorym sercem, a ze względu na wiek nikt nie naciskał. Przyzwyczaili się, że nie chodziła na pochody pierwszomajowe i że nie uczestniczy w żadnych pracownianych uroczystościach, nie stara się też o żadne wycieczki i sanatoria, co stało się podejrzane. Złożyła więc Wanda podanie o sanatorium, jej przedwojenny lekarz wypisał je bez problemu i czekała na swoją kolej.
Tymczasem okazało się, że Emil chętnie po powrocie z kolei objął obowiązki dozorcy kamienicy i robi to o wiele lepiej od dotychczasowego, którego Wanda zwolniła. Emil codziennie o 22 z kolejarską punktualnością zamykał na klucz i otwierał o szóstej rano klatkę schodową rozdając wcześniej lokatorom klucze, ale i tak je zapominali i dzwonili nocami, by im otworzyć. Niemniej zupełnie ustał odór moczu i batiary sikały po innych klatkach.
Lokatorzy Wandy z magistrackiego przydziału, zamieszkujący teraz kamienicę byli jej najczęściej zupełnie nieznani, ale wkrótce się ze wszystkimi zaprzyjaźniła.
Mieszkały dwie rodziny żydowskie. Sonia mieszkała na parterze, mąż Sonii był kapo w obozie i dlatego nie mogli wyjechać do Izraela, bo tam czekała na niego kara śmierci. Sprawiał wrażenie nienormalnego i oprócz przyklejonego do twarzy uśmiechu nie dawał nic więcej otoczeniu. Mieli małego synka. Halinka i Marek byli dziećmi drugiej żydowskiej rodziny mieszkającej nad mieszkaniem Wandy i Emilów. Nad nimi mieszkała Lena, która codziennie wpadała do nich na kieliszeczek spirytusu z sokiem, by opowiedzieć najnowszy dowcip polityczny.
Wanda tęskniła za wnukami i ciepłem katowickich kaloryferów, ale codzienny, nieugaszony niepokój, który od powojnia odczuwali wszyscy absorbował ją tak bardzo, że przestawała myśleć o Stalinogrodzie. Rzeczywistość zamrożonego i odciętego od Zachodu kraju zdawała się przerażająca i nieodwracalna, jakąś pułapką życiową. Być może młodzi ludzie wstępując do ZMP, czy do Partii, czuli to inaczej. Ale oni przeżyli trzy wojny w tym wojnę roku 20 i wszystko już wiedzieli, nie dawali się nabrać i łudzić.
Wanda koiła lęk siedząc z siostrą i szwagrem w salonie przy radiu. Emil skonstruował sieć anten i zagłuszanie nie było tak uciążliwe. Wszystko co usłyszeli napawało grozą. W kwietniu dowiedzieli się o procesach żydowskich „zabójców w białych fartuchach”, których aresztowano w styczniu 1953 i oskarżono o umyślne skrócenie życia działaczom Związku Radzieckiego.
Wanda bała się wszystkiego co pochodziło z ZSRR. Pamiętała, jak przed wojną wysadzili w Moskwie XIX wieczną katedrę prawosławną i w jej miejsce mieli postawić największy na świecie budynek, na którego czubku miał stać pomnik Lenina tak duży, że sam palec wskazujący liczył 4 metry. Tylko wybuch wojny ojczyźnianej uniemożliwił powstanie tej piekielnej budowli. Teraz tam jest ogromny dół po spalonym zborze i wkopane pierścienie, fundamenty pod Pałac Sowietów. Właśnie z tego cyklu budowli powstaje w Warszawie sowiecki pałac, dar Stalina. Całe szczęście, pomnik darczyńcy mają umieścić na placu przed, a nie na czubku. W „Przekroju” pokazali na zdjęciu już połowę tego okropnego gmachu, budowa postępowała dzięki przodownikom pracy w zawrotnym tempie.
Tak jak cieszyli się, kiedy pierwsza wojna światowa się skończyła, tak teraz nie cieszyli się wcale. Oczywiście, nikt nie tęsknił za okupacją hitlerowską, jednak postępująca z dnia na dzień martwota zionęła beznadzieją i brakiem przyszłości.
W życiu publicznym kopiowano wszystko, co sowieckie i ostatnią deską ratunku dla Wandy, Leśki i Emila był katolicyzm. Ale mimo, że Bierut uczestniczył w procesjach Bożego Ciała, to jednak prymas Wyszyński był w niełasce już od maja. Komunistyczny rząd nie mógł pozwolić na religijność obywateli, gdyż było to sprzeczne z ideologią marksizmu uznającą tylko naukowy pogląd na świat, niemniej nie mógł wydać wojny z całemu narodowi, musiał działać stopniowo. Pojawili się uprzywilejowani „księża-patrioci”, którzy nagle w swoich parafiach nie mieli żadnych problemów z podatkiem, czy remontem kościołów. W zamian popierali nową Konstytucję, wzywali do realizacji wytycznych Partii, namawiali za głosowaniem na Front Narodowy. Zerwano Konkordat i stosunki z Watykanem. Caritas, wspomagany przez Zachód i paczki amerykańskie, został oskarżony o okradanie najuboższych, tych, którzy w czasie wojny stracili wszystko. Prorządowe Stowarzyszenie PAX wchłaniało wszystkie wydawnictwa katolickie, po śmierci Stalina, za karę za nie dostateczną celebrę wchłonął najbardziej ambitną gazetę katolicką, niedostępny w kioskach Przemyśla „Tygodnik Powszechny”, o którym słyszeli tylko z Wolnej Europy. Na wschodnich ziemiach likwidowano polskie biskupstwa w granicach ZSRR, a na Ziemiach Odzyskanych, gdzie nie udało się namówić księży na wstąpienie w szeregi księży patriotów, nie pozwalano na zakładanie parafii. Teren trudny, RFN i Watykan nie uznawał granicy na Odrze i Nysie, ale Kardynał Wyszyński, następca Hlonda, uznał. Zgodził się też na weryfikację wszystkich biskupów mianowanych na terenach pod polskim zarządem, lecz ciągle był w niełasce.
Pozostał tylko „Przekrój”.
„Przekrój”, który nawet na okładce pokazał Kardynała Hlonda, był pismem łagodnym, prześmiewczym, rozmiękczał opór Polaków w sposób przyjemny odwołując się do przedwojennych manier mieszczańskich, wprowadzając cichaczem estetykę sprzeczną z obowiązującym socrealizmem w sztuce, jednak w normie, tak, że Wanda nie biorąca do ręki żadnej gazety, ani nawet „Ekspresu Wieczornego” kupowanego przez Emila, wierzyła „Przekrojowi”, wierzyła, że jest opozycyjny.
Ani Wanda, ani Leśka, nie dały się w pracy zapisać do Ligi Kobiet, ani do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, a dzięki wiekowi przedemerytalnemu nie nalegano. Natomiast zintensyfikowały chodzenie do kościoła, co zresztą stało się oczywiste dla wszystkich w Przemyślu. Była to kontestacja – stawiać opór jak to tylko możliwe. Liczne kościoły w Przemyślu nie mieściły wiernych, ludzie stali na zewnątrz podczas mszy i wylewali się z nich niezliczoną masą. Największym pokazem siły był przemarsz procesji Bożego Ciała ulicami parafii Reformatów i Wanda z Leśką już dość otyłe i mało mobilne, z satysfakcją oglądały, stojąc na chodniku przez godzinę idących parafian, niosących obrazy, chorągwie, feretrony z girlandami sztucznych lub prawdziwych kwiatów. W strojach ludowych z Kresów, w białych habitach młodzieży pilnującej pochód, z odświętnie, w kapeluszach, i rękawiczkach, butach na obcasach przemyskich dam w trwałych ondulacjach. Dziewczynki sypały kwiatki przed celebransem z Najświętszym Sakramentem pod baldachimem, a wszystko wśród zawodzeń smutnych pieśni kościelnych.
Tymczasem Państwo, jako jedyny pracodawca, stopniowo i systematycznie zagarniało pod swoją kuratelę wszystkie dziedziny życia. Z braku i niemożności wprowadzenia w Przemyślu przemysłu ciężkiego i fabryk z dużą liczbą robotników, robotę partyjną prowadzono w ośrodkach zdrowia i szpitalach wprowadzając w czasie pracy obowiązkowe nauczanie doktryny marksistowsko-leninowskiej. Szkoły, w których usunięto lekcje religii obsadzano szybko kształconymi nauczycielami niejednokrotnie tylko po szkole partyjnej. Wanda pożerająca książki, nie miała co czytać. Chociaż jak głoszono z triumfem, w ciągu roku drukowano 120 milionów książek, według „Polskiej Kroniki Filmowej”, trzy razy więcej niż przed wojną, to już same tytuły odstręczały. Wielu młodych pisarzy mogło teraz dzięki odpowiedniej tematyce zaistnieć.
Wanda z Leśką chodziły do kina nie dla filmu, który był najczęściej radziecki, ale na „Polską Kronikę Filmową”, by się dowiedzieć, co się dzieje i po niej wychodziły. I tak Wanda zobaczyła polskiego szlachcica Rokossowskiego na trybunie koło Teatru Wyspiańskiego, parady czołgów jadących ulicami Stalinogrodu, w którym jeszcze nie była, ale słała już paczki ze zmienioną nazwą. W Wolnej Europie nie pozostawiono suchej nitki na generale, który już przed wojną był w Armii Czerwonej, a teraz został mianowany na polskiego ministra obrony narodowej. Przyznawał gigantyczne pieniądze Wojsku Polskiemu, które stawało się częścią Armii Czerwonej, a budowanie Nowej Huty miało na celu szybkie wyprodukowanie stali do produkcji zbrojeniowej.
Śmierć Stalina niczego właściwie nie zmieniła, wydawało się, że będzie jeszcze gorzej. W Moskwie zaczęto wściekle bić się o władzę, zastrzelono Berię i zwyciężył Chruszczow, którego Wanda pamiętała na moście kolejowym jak przybył do Przemyśla okupować prawobrzeżny San.
We wrześniu gruchnęła wiadomość, że uwięziono Kardynała Wyszyńskiego, a pokazowy proces biskupa Kaczmarka skończył się wyrokiem 12 lat więzienia.
Kończył się rok i szykowali się na przyjęcie księdza po kolędzie. Emil chodził do kolejek i wiedział dzięki poczcie pantoflowej, w którym sklepie rzucą produkty do tradycyjnej wigilii. Nie było co robić wieczorami, grali w karty i pili spirytus z sokiem malinowym. Ogólny marazm miasta udzielał im się i odbierał energię.
Nagle w Wolnej Europie zaczęto mówić o kimś, kto miał na nazwisko Światło i mówiono o nim z takim przejęciem i podnieceniem, że w pewnym momencie wstąpiła w nich nadzieja. Że w tym komunistycznym tunelu na końcu może jeszcze zaświeci światło.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (11)


Rozdział III

Krystyna (5)
Od roku Krystyna mieszkała na Koszutce i bardzo poważnie zastanawiała się, czy dobrze zrobiła opuszczając Przemyśl. Takie wygody jak gaz, łazienka z piecykiem gazowym i ciepłą wodą, kaloryfery nie rekompensowały widoku za oknem. A był straszny. Nadszedł maj, a na podwórzu koło kłębiących się dzieci wokół brudnej piaskownicy i trzepaka nie było źdźbła trawy, krzaka ani drzewa. Sąsiad na parterze, pan Horoszczak, zasadził bez pod oknem, ale był jeszcze tak anemiczny i niepewny, czy się przyjmie, że sprawiał wrażenie zwiędniętego. Schodziła tam z dziećmi, gdyż Andrzej lubił się z innymi bawić, a Ewa, już chodząca, powtarzała wszystko, co robił jej brat. I tak pewnie się tam zaraziła.
Z początku symetryczne zgrubienia pod uszami, które z dnia na dzień się powiększały, aż urosły do poważnych guzów wyczuł Rudek, ale nie miał kto tego zdiagnozować. Ewa rozwijała się prawidłowo, była dzieckiem wesołym, chociaż też już niejadkiem, jak Andrzej.
Ewa i Andrzej karmieni byli łyżką z jednego talerza – bo na ich samodzielne jedzenie nie starczało czasu – jedli niewiele i niechętnie, nieustannie zmuszani przez Krystynę. Wielką, wzorcową przychodnię budowano koło kościoła, ale miała być oddana dopiero za rok, a teraz Krystyna musiałaby jechać z wózkiem na Armii Czerwonej lub na Mariacką i czekać w tłumie chorych. Krystyna bardzo bała się, że w przychodni pozarażają się jej dzieci, a przecież Rudek był cały czas nieobecny i wszędzie musiała chodzić z Andrzejem sama. W Stalinogrodzie organizując sieć przychodni nakazano wszystkim lekarzom, którzy zazwyczaj jako inteligencja nie należeli do partii obowiązkową pracę w przychodniach, by byli pod kontrolą i właściwie praktyki prywatne były nielegalne i tajne. Niemniej Krystynie udało się odwiedzić lekarza mieszkającego na Koszutce, który, ku przerażeniu Krystyny zdiagnozował u Ewy początki gruźlicy.
Były aż dwie przychodnie przeciwgruźlicze w Stalinogrodzie, gdyż na gruźlicę w dalszym ciągu chorowało mnóstwo ludzi: na Wita Stwosza i na Dworcowej. Bała się tam jechać. Zakażano się drogą kropelkową i prątki gruźlicze wtargnąć musiały w Ewę, jako mniej odporną od Andrzeja, podczas zabaw, od innych dzieci. Zazwyczaj u dzieci nie ma żadnych objawów, tylko u Ewy te zgrubienia.
Niestety, lekarz prywatny nie miał dla Krystyny dobrych wieści. Wbrew oficjalnym komunikatom i skutecznej walce wydanej gruźlicy, jedna czwarta Polski kwalifikowała się do sanatorium, a dziecięce, podobnie jak dla dorosłych, były zapchane. Poradził, by u górali w Rabce wynajęła pokój i chodziła na kąpiele do ośrodka. I tak zrobiła.
Rabka już przed wojną była jak Zakopane dla dzieci, ale z tą przewagą, że tam nie jeździło się tylko dla powietrza, ale i dla wód.
W sierpniu Krystyna po przesiadce w Krakowie wysiadła z pociągu jadącego jeszcze dziewiętnastowieczną koleją galicyjską z dwójką małych dzieci, wózkiem spacerowym i niewielkim bagażem. Napis RABKA ZDRÓJ na pięknej, drewnianej stacyjce z zadaszonym od deszczu peronem z rzeźbionymi po góralsku belkami Krystynę zachwycił. Powietrze, mimo spalin lokomotywy było krystaliczne, a na placu stała wolna dorożka. To w niej Krystyna dostała adres willi i niedrogi pokój. Po drodze mijali wspaniałe, piętrowe wille w stylu zakopiańskim, całe z rzeźbionych drewnianych bali i kryte gontem. Mijali wille „Warszawa”, „Pod Trzema Różami”, „Józef”, „Anioł” „Topolówka”, „Antonina, „Liliana”, „Gwiazda”, „Krzywoń”, „Pod Orłem”, „Luboń”.
Wszystko poszło gładko. Rabka zdawała się nie wiedzieć, że jest uzdrowiskiem w kraju komunistycznym, gdzie nie powinno być niczego prywatnego. Przy pieniądzach, a Krystyna na całe szczęście takie posiadała, można było opłacić prywatnego lekarza, posiłki i korzystać za darmo z sanatoryjnych wanien Domu Zdrowia.
Kąpiele solankowo-jodowo-borowinowe, zawierające powyżej 15 gram soli na kilogram wody, jak tłumaczył Krystynie lekarz, na naczynia skórne działają leczniczo poprzez ich 50-krotne przekrwienie w temperaturze 38 do 45°C i czasie od 10, 30 a nawet 60 minut kąpieli. Krystyna się przeraziła, że dzieci tego nie wytrzymają, usmażą się, bo postanowiła profilaktycznie moczyć też Andrzeja. Na dodatek ciepłota kąpanego dziecka po wyjęciu podnosiła się do 39° C i dopiero po dwóch godzinach odpoczynku wracała do normy. Lekarz zalecił dużo płynów, dużo jarzyn, dużo owoców.
Ale wszystko się udało. Dzieci wkładano albo pojedynczo do wanien, albo po kilkoro w kwadratowe, metrowe koryto baseniku wyłożone białymi kafelkami. Ewa i Andrzej byli zachwyceni, potem owinięci w koce leżeli w metalowych łóżeczkach polowych na werandzie sanatorium wraz z innymi dziećmi. Najwięcej dzieci, jak się dopytała Krystyna, chorowało na zołzy odrętwiałe, czyli wczesną gruźlicę dziecięcą. Sama nazwa już była ohydna, ale cóż było robić. Na dodatek na te zołzy dzieci moczono przez cały rok, a Krystyna planowała najwyżej sześć tygodni. Całe szczęście jej dzieci nie miały krzywicy, co charakteryzowało się skrzywionymi nóżkami i było bardzo powszechne.
Krystyna przy okazji, podczas zabiegów dzieci, gdzie rodziców nie wpuszczano, zwiedziła Sanatorium. Zniszczona po wojnie Rabka szybko odrodziła się, narastająca liczba chorych była przerażająca. W 1947, jak pamiętała, Aleksander Zawadzki, wojewoda śląsko-dąbrowski otworzył hucznie dwa sanatoria, ale najważniejsze było właśnie to, gdzie Krystyna chodziła na zabiegi z dziećmi: otwarte w miejscu przedwojennego, małego, na 70 łóżek Sanatorium Czerwonego Krzyża dla śląskich dzieci z 1922 powstał Dziecięcy Ośrodek Sanatoryjno-Prewencyjny im. Wincentego Pstrowskiego. Krystyna nie starała się o to sanatorium, w którym leczono ponad pół tysiąca dzieci równocześnie przez okrągły rok, gdyż nigdy by takich małych dzieci nie oddała samych. Ale było przepiękne. Budynek w rekordowym tempie dzięki wielkiemu zaangażowaniu robotników wożonych tu z Górnego Śląska, a także tubylców, pod hasłem, że robi się dla dzieci, zbudowany był w rekordowym tempie na 550 metrowym wzgórzu Nowego Świata, dzielnicy Rabki. Na południowym stoku, nasłoneczniony, skierowany frontem na Rabkę, wśród lasu świerkowego. Z okien widać było Tatry i Babią Górę. W holu stało na postumencie czarne popiersie 44 letniego górnika, przodownika pracy, który zapłacił ten nieludzki wysiłek życiem i był świadectwem niehigienicznego i niezdrowego żywota, o czym widząc go, pomyślała Krystyna. Na najwyższym, siódmym piętrze południowego tarasu w słońcu mnóstwo leżaków w regularnych rzędach z kocami czekało na dzieci. Niższy, pięciopiętrowy był od północy. Było 36 sal po 8 łóżek, 36 łazienek i 315 ustępów. Były trzy otwarte i jedna zadaszona leżakownia. Jadalnia była na parterze. Podłogi wyłożone zachwycającym Krystynę czeskim linoleum.
Tego wszystkiego Krystyna dowiedziała się czekając na dzieci z wiszących w holu tablic.
Wracając do swojej willi zjadali obiad z innymi rodzinami i ich dziećmi siedzącymi przy stole. Od nich dowiedziała się, że można wybrać się w okoliczne góry, na Turbacz, Banię, Zaryte, Szumiącą, Górne Słone, Wielki Luboń, Ryplówkę, Krzywoń, Maciejówkę, Św. Krzyż Grzebień, Dzielcę, skąd widoki są przepiękne. Wieczorami można bawić się w przedwojennej restauracji, teraz znacjonalizowanej w willi pod „Pod Gwiazdą, gdzie były dancingi do późnej nocy.
Po obiedzie Krystyna wózkiem jechała na placyk przed altaną koncertową wybudowaną jeszcze przed wojną, gdzie była fontanna i wokół bawiły się dzieci. Spacerowała też wydłuż Słonki, potoku płynącego przez środek Rabki, lub szła do Poniczanki, rzeczki pełniej na brzegu okrągłych kamieni. Przynosiła też z biblioteki bajki, najczęściej Tuwima, które Andrzej znał już na pamięć.
Wróciwszy do Katowic zorientowała się, że wydała mnóstwo pieniędzy, a życie stawało się coraz droższe.
Jeszcze na początku roku w styczniu podrożał chleb, ale informowano z entuzjazmem, że potaniały lokomotywy. W witrynach sklepów powywieszano kartki, że są nowe gatunki: chleb łęczycki, poznański, pomorski, mazowiecki, olsztyński, podlaski, sandomierski, zakopiański, kujawski, lubelski, bułki francuskie oraz rogaliki maślane.
W dwa delikatesy w Stalinogrodzie były zapchane ludźmi, bo można było wystać holenderskie kakao za 32 zł za 10 dkg. Wywieszono kartki, że Delikatesy skupują żywność z paczek zagranicznych. Po wypadkach berlińskich wypuszczono z kraju, jak ich pogardliwie nazwano autochtonów i ci słali pozostałym tu krewnym paczki z NRF. Jednak skup z paczek zagranicznych odbywał się według cen wyznaczonych przez Ministerstwo Handlu i zainteresowanie było niewielkie.
Mimo tak uciążliwych zakupów w sklepach uspołecznionych tępiono i pędzono wszelkie oddolne inicjatywy sprzedaży. Na Rynku jeszcze w lipcu Krystyna zauważyła plac targowy i 10 smętnych kramików, pod Teatrem stały trzy, a u wylotu Armii Czerwonej 2. Teraz jesienią po powrocie z Rabki śladu po nich nie było. Natomiast na okrągłych słupach ogłoszeniowych wisiały plakaty z Dymszą, który był tu w Hali Ludowej, a na Rynku odbywały się seanse filmowe polskich i radzieckich filmów na wolnym powietrzu.
Nie mogła też już z Henią iść do Rialta. Lubow Orłowa zjechała do Stalinogrodu na VI Festiwal Filmów Radzieckich i właśnie w Rialcie ją goszczono na nie kończących się, wielkich pokazach.
W każdym sklepie były długie kolejki. Już była jesień i zapobiegliwi ludzie wykupywali przezornie wszystko na Boże Narodzenie, ale najczęściej, dochodząc do lady okazywało się, że towar został już wyprzedany. Najpewniejsze były zawsze Delikatesy, gdzie można było kupić kurczaka, mak i orzechy, a nawet czasami migdały. Rzucano cytryny, ale te znikały w nieprawdopodobnym tempie i nawet nie można było przypisać im długich kolejek.
Spadł śnieg i osiedle pokryte grubą jego warstwą stało się bardziej strawne. Matka w Przemyślu nie najlepiej się czuła i nie miała zamiaru przyjechać na święta. Oszczędzała urlop na wczasy pracownicze. Przysłała tylko paczkę z „Przekrojami” i jabłkami z ogródka. Jabłka były niewielkie, ale bardzo dobre i Krystyna wzruszyła się ich zapachem. Krystyna kupiła w Hali Targowej niewielki świerk, który bardzo ucieszył dzieci. Czekał na balkonie na wigilię i ciągle do niego zaglądały.
Rudek z Barbórki przyniósł dzieciom paczki, które chyba były też w ramach prezentów od Dziadka Mroza. Zawierały nieosiągalne czekoladki wedlowskie, batonik „Danusia” i po jednej pomarańczy. Dzieci po raz pierwszy zjadły pomarańczę. Krystyna skrupulatnie namoczyła skórki i usmażyła w cukrze. Z okazji Dnia Górnika radio z dumą podało, że pracujących w kopalni pod ziemią kobiet jest dwa tysiące sześćset i planuje się zwiększyć ich zatrudnienie o dalsze dwa tysiące pięćset, budując w Stalinogrodzie kolejne żłobki. Kobiety są dobrymi górniczkami, awansują, aktualnie jest 12 kobiet sztygarów. Krystyna pomyślała, że w końcu jej los nie jest taki zły.
Krystynie zrobiło się przykro na wieść o śmierci Tuwima. Słuchała w radiu sprawozdania z Zakopanego, gdzie od wczesnego rana w świetlicy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej u stóp katafalku pełnego wieńców gromadzą się literaci, lud Warszawy, Krakowa, Zakopanego i całego Podhala. W południe zabrali trumnę do Warszawy, chyba pociągiem jak Krystyna zdołała usłyszeć klejąc pierogi. Tak, na dworcu czekają na niego.
30 grudnia trumnę wystawiono tym razem w sali gmachu Ministerstwa Kultury i Sztuki, żegnał go przemówieniem wiceminister Sokorski. Kondukt wyruszył na cmentarz powązkowski, trumnę nieśli pisarze, za trumną rodzina, rząd, delegacje. Nad trumną przemówił Cyrankiewicz.
Było już po świętach i Krystyna wreszcie mogła poczytać w spokoju swoje ulubione „Przekroje” z Przemyśla, gdzie był w marcowym numerze i Tuwim, jeszcze zdrowy, pełen sił witalnych, który potrafił tak przejmująco napisać o śmierci Józefa Stalina w artykule zatytułowanym „Potęga, której nic nie złamie…”:
Wielka jest nasza ziemia – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa.

Pewnego wieczoru Rudek położył Ewę na kolanach, wycisnął jej wrzód na szyi. Wylała się ropa i pokazała krew. Krystyna szalała z rozpaczy, była wielka awantura, oskarżała Rudka o nieodwracalne wyrządzenie krzywdy Ewie przez swoją głupotę. Ewa wolałaby umrzeć, niż usłyszeć tę awanturę z jej powodu. Od tego dnia wrzody zaczęły się zmniejszać, ten pod lewym uchem całkiem zanikł, po wrzodzie pod prawym uchem Ewy pozostała jedynie blizna.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz

LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (10)

Rozdział III
Rudek (4)
Rudek wychodził z Andrzejem na sanki, ale tylko wokół bloku, na całe szczęście śniegu było dość, a dzięki jesiennej awarii rur na osiedlu były górki. Już we wrześniu ubiegłego roku przedsiębiorstwo instalacji centralnego ogrzewania zryło teren wokół wszystkich bloków Marchlewskiego celem wymiany rur. Od lutego zaprzestano robót, a dziur nie zasypano, nie zabezpieczono przed wpływami atmosferycznymi i w mrożnie noce można było obserwować przez okno wydobywające się kłęby pary wodnej. Natomiast zwały ziemi i gliny dochodziły 1 piętra i można było śmiało z nich sankami zjeżdżać. Od miesiąca była u nich teściowa i bardzo Krystynie pomogła, ale skończył jej się urlop i musiała wracać do Przemyśla. Żadna taksówka nie przyjechałaby pod dom, z powodu tych rozkopów, więc Rudek odprowadził ją na dworzec. Szli wzdłuż zamarzniętej Rawy mijając Halę, Rudek niósł małą, piękną, skórzaną walizeczkę przedwojenną Wandy, w której wiozła dla Leśki i Emila skromne upominki. Rudek na dworcu dawno nie był, bo wożono ich na delegacje samochodami. Na stacji Stalinogród, zbyt małej do obsługi tak dużej ilości pociągów leżały wszędzie porozrzucane śmieci, a nigdy nie malowane ściany i odpadający brudny tynk, przygnębiały. Ponieważ była niedziela i Wanda zmusiła Rudka do wyjścia na dworzec z ponad godzinnym zapasem, siedli w zatłoczonej restauracji zarządzanej przez Kolejowe Zakłady Gastronomiczne, gdzie panowała nieznośna atmosfera zaniedbania, ogólnego brudu i smrodu przepoconych płaszczy. Zamówili herbatę w szklankach i Rudek ze smutkiem patrzył na degradację miasta, które przed wojną było wizytówką niepodległej Polski.
Rudek pilnując wieczorami dzieci w czasie gdy Krystyna wychodziła z Henią i Zosią do teatru lub do kina, nasłuchiwał Wolnej Europy. Wbrew kilkuszpaltowemu tłumaczeniu na łamach Trybuny Robotniczej, która w pracy leżała codziennie niemal do obowiązkowego czytania, Wolna Europa dowodziła, że polskich oficerów w zemście za wojnę polsko-radziecką z 1920 roku wymordowało NKWD, a nie Gestapo. Natomiast w Trybunie uznano to za pomówienie, w którym maczała swoje brudne łapska propaganda amerykańska, starająca się wszelkimi siłami judzić i skłócać naród polski z zaprzyjaźnionym narodem radzieckim. Oprócz drobiazgowych dowodów nieprawdy, obalając nawet cień podejrzeń na ZSRR, gazeta drukowała też listy czytelników, żołnierzy armii Andersa, ochotniczek czerwonego krzyża w Kairze i wielu osób oburzonych niesprawiedliwymi posądzeniami Stalina o zbrodnię katyńską.
Gazeta donosiła o toczącym się procesie sprawców zabójstwa Stefana Martyki, który od dłuższego czasu występował w Fali 49, plugawej audycji w Polskim Radiu, z której naśmiewała się Wolna Europa. Pogrzeb Martyki jako męczennika walczącego ze szkodliwością amerykańskiej kultury odbył się jesienią dwa lata temu, władze spędziły wtedy do Teatru Narodowego i na Plac Teatralny, a potem na Powązki tłumy, nie obyło sie bez przemówień najwyższych władz. A teraz sprawców schwytano jak i całą organizację i groziła im kara śmierci.
Rudek miał dość tych wszystkich przygnębiających zdarzeń, jeździł ciągle na budowy, gdzie cały czas ktoś ginął. Na dodatek musiał też wizytować ogromny plac budowy Nowej Huty, gdzie rosło jak na drożdżach pierwsze socrealistyczne osiedle wznoszone prymitywnymi metodami drewnianych rusztowań, złożone z tak samo brzydkich jak Koszutka niskich domów mieszkalnych na niedawno żyznych polach podkrakowskich, które bardzo dobrze znał, gdyż były to jego rodzinne strony. Stał już ratusz, Dom Partii, gmach ZMP. Bloki mieszkalne ze sklepami na parterze miały docelowo pomieścić 7 tysięcy mieszkańców. Porządkowano plac centralny, trwała budowa Parku Kultury, hali sportowej, wielkiej piekarni oraz budowa magazynów. Wszystko tonęło w błocie, trzeba było kilometry przemierzać w gumowych, niewygodnych butach.
W marcu przestało bić serce wielkiego Stalina, nikt się tego nie spodziewał, ani nie mógł przewidzieć, czy to źle, czy dobrze.
W trzy dni po tej wiadomości, w której drobiazgowo opisywano stan ciała generalissimusa w chwili śmierci, zmieniono nazwę Katowic na Stalinogród. W biurze Rudka musieli żyletką wyskrobywać na planach starą nazwę i nanosić nową. Był niesamowity bałagan, zabrano z pokojów wszystkie pieczątki do wymiany, ludziom plątały się nazwy. Przemianowano też ulicę łączącą dzielnicę Koszutka z Bogucicami na Stainogrodzką i bardzo uważano, by do poprzedniej nazwy nie wracać, a nawet o niej nie napomykać. Po prostu Katowice zniknęły z mapy świata tak, jakby były jakimś niedobrym miastem skazanym na zagładę i w radiu, w Kronice Filmowej, i we wszystkich gazetach nie wolno było słowa Katowice używać. Był to dla Rudka jakiś nierealny koszmar, w którym nagle przyszło mu przebywać, gdyż miał mnóstwo zaległej pracy, a tu nie dawano pracować.
Wszystkich z biurowca spędzono na wielką manifestację na Placu Dzierżyńskiego 9 marca 1953 roku, gdzie stalinogrodzki wojewódzki i miejski komitet Frontu Narodowego w poniedziałek 9 marca 1953 czcił pamięć wodza. Po przemówieniach, o godzinie 10 rozpoczęto pięciominutową ciszę, w której nieruchomo stali ludzie. Zdjęli czapki, stanęły samochody, tramwaje, na torach pociągi. Rozlegały się złowieszcze, przeszywające syreny i wystrzały armatnie oraz rozdzwoniły się na trwogę dzwony kościelne.
Potem odwołano w całym mieście wszelkie imprezy kulturalne imprezy rozrywkowe, pozamykano teatry, kina, kawiarnie i restauracje. W radiu emitowano tylko muzykę żałobną i odwołano wszelkie audycje.
A jak w pracy pospiesznie próbowano do ładu doprowadzić wszystkie dokumenty związane ze zmianą nazwy miasta, zmarł prezydent Czechosłowacji Klement Gottwald i wszystko zaczęło się od początku tylko w mniejszej skali, gdyż wielkości żłoby po Stalinie nie wolno było przebić. Zaraz też ich resort musiał zmienić nazwę powstałej na początku wieku kopalni „Eminencja” na „Gottwald”, by uczcić pamięć zmarłego prezydenta, który, jak donosiła Wolna Europa, miał syfilis i ciężką chorobę alkoholową. Po II wojnie światowej „Eminencja”, którą Rudek widział wychyliwszy się z balkonu, upaństwowiono i należała do Katowickiego Związku Przemysłu Węglowego, czyli do ich resortu i znowu poszły w ruch żyletki.
Cały czas zresztą Państwo czegoś chciało od obywatela i nie można było skupić się ani na sobie, ani na swojej rodzinie. Zakazano pod karą, celebry przedwojennych świąt i nakazano nowe. I tak podstawowymi świętami stały się 1 Maja i 22 Lipca. Czczono też z równą gorliwością nakazem dekorowania witryn sklepowych i ulic miast 21 stycznia śmierć Lenina, 27 stycznia Wyzwolenie Katowic, 23 lutego utworzenie Armii Czerwonej, 8 marca Dzień Kobiet, 1 czerwca Dzień Dziecka, w lipcu Miesiąc Odbudowy Warszawy, 12 października Dzień Ludowego Wojska Polskiego, październik był Miesiącem Pogłębiania Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, 7 listopada Rocznica Rewolucji Październikowej, 4 grudnia Dzień Górnika, 5 grudnia urodziny Stalina.
Nim przewaliły się uroczystości żałobne, już kazano pisać sprawozdania potrzebne do odczytów na trybunie w czasie pochodu pierwszomajowego. W tym roku po raz pierwszy pochód odbywał w zupełnie nowym mieście, w Stalinogrodzie, gdzie wszystko było dziewicze i nieskazitelne, a na dodatek żądano od mieszkańców sprostania tak godnej nazwie, czyli zwiększenia i tak już napiętych norm pracy, większego jeszcze wysiłku i poświęceń. Podwojono, a nawet potrojono starania i uroczystość pierwszomajowa w Stalinogrodzie była jeszcze bardziej okazała, niż dotychczas. Postanowiono trybunę tym razem postawić przed Teatrem Wyspiańskiego.
Rudek pod groźbą wyrzucenia z pracy, jak inni pracownicy biurowca stawił się rano w garniturze. Przedarł się przez dzieci z Pałacu Młodzieży w białawych koszulach, krótkich spodniach, czerwonych chustach niosących gigantyczny portret olejny przedstawiający w rzeczywistych rozmiarach stojącego Bieruta, jak głosił napis, „najlepszego opiekuna i ojca” i dołączył do swojego punktu. Na ulicach było mnóstwo młodzieży w pionierskich koszulach i mundurkach ZMP.
Pochód się formował, niesiono portrety Stalina z czarną wstążką, Malenkowa, Mao Tse-tunga, Kimir-Sena, Piecka, Thoreza, Togliattiego, Czerwienkowa, Ibarruri, hasła, że domagamy się zaprzestania wojny w Korei. Pochód zamykała kolumna ORMO-wców.
Rudek dołączył do swojego biura gdzie wręczono mu szturmówkę, ale odmówił.
Rudek nie tylko nie uczestniczył w żadnych posiedzeniach rad zakładowych, ale nawet nie chciał wiedzieć o tym, ze istnieją. Ale nie dało się nic nie wiedzieć, skoro już egzekutywa KW PZPR od 15 kwietnia 1953 projektowała pochód, na korytarzach wyklejano gazetki ścienne, trenowano pieśni i skandowanie, zakupywano ogromne ilości sztucznych kwiatów, a tzw. malarnie pracowały pełną parą. Zdecydowano się na dwa nurty pochodu, nad nimi dekoracje, wszystkie okna mieszkań mieszkający w nich byli zobligowani udekorować.
Pierwsi mieli maszerować górnicy kopalni Stalinogród, za nimi 18 grup z poszczególnych zbiórek zakładów pracy.
O godzinie 10 na trybunie zebrało się 500 przedstawicieli władz Stalinogrodu i zaproszonych gości. Przez megafon puszczono warszawskie przemówienie Bieruta i potem gdy popłynęła Międzynarodówka, wypuszczono w powierze gołębie i balony. Na czele pochodu niesiono napis: „Stalinogród wita Pierwszy Maja”.
Rudek zziajany wrócił do domu po trzech godzinach. Odgłosy z Rynku dochodziły nawet do Koszutki, wszyscy tam świętowali, pili oranżadę, noszono na baranach zachwycone dzieci. Rudek odetchnął, że nie musi tak iść z dziećmi, które według niego był za małe. Krystyna żałowała, że nie przyniósł ze stoisk pierwszomajowych żadnej wędliny, którą to podobno można było bez problemu kupić.
Ale Rudek był poirytowany, zmęczony i nawet nie chciał po południu pojechać z nimi tramwajem do Parku Kościuszki, gdzie rozpoczynały się festyny i zabawy dla dzieci.
Rano poszedł do pracy i pogrążył się w problemach budowlanych pochylony nad swoim rajzbretem, ale w czasie przerwy jedząc kanapkę przygotowaną przez Krystynę znowu go coś rozwścieczyło. Sięgnął odruchowo po jedną ze stosu gazet codziennych, gdzie była fotografia z Warszawy. Przypomniano, że 5 kwietnia 1952 roku podpisana została umowa pomiędzy ZSRR a PRL dotycząca prezentu Stalina dla zrujnowanej warszawy. Budowano Pałac Kultury i w maju wykopano fundamenty. Już w lipcu betoniarki zrzucały cement, a w rocznicę Rewolucji Październikowej wyrosły stalowe kolumny szkieletu. Teraz budowano boczne skrzydła Pałacu Kultury, mury i półkolista sala kongresowa. Widać spawaczy, widać murarzy, wysokościowców, wierchołazów, ale mało, gdyż wszystko jest zmechanizowane. Półfabrykaty i prefabrykaty przygotowuje się na dole, dźwigi, windy robocze podają na górę cegły, płyty ceramiczne, stropy. W sierpniu Pałac będzie miał już 34 kondygnacje i 136 metrów wysokości. W bazie przemysłowej w Jelonkach budowniczowie radzieccy zamawiają materiały w Związku Radzieckim i one wagonami z hut, zakładów ceramicznych, fabryk do Polski jadą.
Cały maj był przepiękny i w końcu Rudek dał się namówić Krystynie na wycieczkę do nowobudowanego Parku Kultury z dziećmi, ale nie dało się tam przejechać. Tramwaj miał dopiero w planach kursować między Koszutką, a Chorzowem po ulicy Dzierżyńskiego.
Pojechali więc do Parku Kościuszki, gdzie zdołano trochę go uporządkować w związku z kończeniem budowy ogromnej Hali Ludowej powstałej na bazie byłego pawilonu Tragów Katowickich odbywających się tam rok rocznie przed wojną. Teraz Hala Ludowa miała być kolejnym miejscem spędów propagandowych, konferencji, akademii i występów estradowych dla celebracji świąt państwowych. Jednak z majowych festynów pozostało jeszcze dużo atrakcji dla dzieci i postanowili przyjeżdżać to częściej.
Ale Rudek ciągle był zmęczony po pracy, a nasłuchy wolnej Europy jeszcze bardziej go wycieńczały. Właśnie dowiedział się, o czym w Polsce zupełnie milczano i zatajono, żadna gazeta nie wzmiankowała, że w NRD wybuchł wielki, masowy sprzeciw . Powstanie robotników niemieckich w Berlinie stłumiono radzieckimi czołgami IS-2, które wjechały do zrewoltowanych miast 17 czerwca 1953. Byli zabici i ranni, kilkaset osób aresztowano, wprowadzono stan wojenny. Szczególnie interesowało to tych kolegów z pracy, którzy mieli tam krewnych i bezskutecznie starali się o wyjazd na stałe z Polski do Niemiec. Słuchali z zachodniego Berlina radiostacji RAIS, Rudek też zaczął jej słuchać i z trudem, by nikt nie podsłuchał, dzielili się w pracy informacjami i niepokojami. Wkrótce, nie wiadomo jakim sposobem, nagle dostali te upragnione pozwolenia wyjazdu do NRF i zniknęli z Biurowca.
Tymczasem szykowano się do obchodów 22 lipca i Rudkowi przykazano obowiązkową obecność. Jak się domyślał, właśnie na Górnym Śląsku w Stalinogrodzie, w odpowiedzi na czerwcową rebelię w NRD tutaj zorganizowano centralne obchody 9 rocznicy uchwalenia Manifestu PKWN 22 lipca i pierwszą rocznicę uchwalenia Konstytucji zorganizowano właśnie w Stalinogrodzie.
W okropny upał, o 8 rano Rudek w garniturze dołączył do swojego biura, które tym razem nie musiało iść w pochodzie, jedynie stanowiło widownię stojącą na ulicy Warszawskiej. Wzdłuż trasy pochodowej ustawiali się mieszkańcy Stalinogrodu i delegacje zwiezione z całego województwa. Po ulicy szła głównie młodzież, jechały czołgi , gdyż jak się okazało, była to defilada wojskowa, która przekształciła się w manifestację i przegląd siły obronnej Ludowej Ojczyzny. Na trybunie obok teatru siedział sam Marszałek Rokossowski z konsulem ZSRR Nikitinem.
Musieli stać nieruchomo w czasie grania hymnu narodowego przez orkiestrę wojskową, salw armatnich, wysłuchać przemówień roznoszonych megafonami, potem oglądać jak maszeruje piechota zasypywana z okien i balkonów kwiatami. Potem marynarze. Następnie motocykle. Samochody. Gaziki. Spadochroniarze. Jadą działa przeciwpancerne, przeciwlotnicze, haubice na gąsienicach. Nad głowami samoloty. Bombowce. Po ulicy jadą katiusze. Rakiety. Czołgi.
Potem idą sportowcy. Młodzież w różnych konfiguracjach, chłopcy przemieszani z dziewczętami, studenci, górnicy junacy, przodownicy, niosą różne napisy. Rudkowi kręci się w głowie, jest przemęczony. Wszędzie wirują szturmówki, ludzie w amoku skandują Rokossowski.
Ostatkiem sił widzi jak niosą makietę Berlina z kukłą Adenauera, który podpala wschodni Berlin.

Zaszufladkowano do kategorii 2021, dziennik ciała | Dodaj komentarz