JEDYNACZKA

1.
Nie wiadomo, dlaczego zdecydowały się z nią spotkać, widać, było to jakoś ukartowane, myślała czytając kolejne maile. Sama zaproponowała osiedlową kawiarnię, pierwsze takie miejsce ich dziecięcych lat, kiedy w nowopowstałym, nowoczesnym budynku z corbusierskimi balkonami, którymi można było dotrzeć do wszystkich mieszkań na piętrze równocześnie, stworzono na dole tę kawiarnię z winylowymi, drucianymi krzesłami. Nie była tam nigdy ale wiedziała, że one w czasie ich licealnych lat przebywały tam codziennie podczas gdy ona po podstawówce wybrała szkołę średnią na południu miasta odległą o 3 km od domu, mającą więcej przedmiotów niż ogólniak i jak wracała do domu było już ciemno i na nic siły. Zresztą, nie odważyłaby się przekroczyć progu tej kawiarni wówczas, była tylko raz w tym wieżowcu u szkolnej koleżanki Usi, która już w siódmej klasie chodziła z synami Hiszpanów. Władze przydzieliły na osiedlu jeden budynek, by komuniści schronili się tu przed reżimem Franco i kilkoro hiszpańskich dzieci chodziło do ich klasy. Nikt już nie wiedział, co stało się z Hiszpanami, wywiał ich wiatr Historii z powrotem do ojczyzny i widocznie osiedle uznane za najpiękniejsze w mieście ich nie zachwyciło oraz możliwość zamieszkania w tak pięknym budynku Pedra, a potem Lopeza z Usią. Ale po Usi ślad zaginął i nie można było jej namierzyć na zadanym portalu sieciowym by mogło to się nazywać spotkaniem klasowym podstawówki, a szkoda, pasowałaby do tego zaplanowanego, majowego spotkania, tak mówiły. Jednak zawsze się jej wydawało, że zorganizowały to spotkanie tylko dla niej, tylko po to, by się jej przyjrzeć, nie miała pojęcia po co, szczególnie, że Jedynaczka do końca nie była podobno zdecydowana czy przyjdzie, czy zechce, czy nie będzie w podróży.
Mariola, która teraz pełniła odpowiedzialną funkcję przewodniczącej rady parafialnej plątała się w mailowych tłumaczeniach, a ona wiedziała, że wszystko jest przed nią ukryte i że nigdy nie będzie z nimi, będzie zawsze osobno i że coś raz na zawsze zostało przerwane, a takie spotkanie to trzech na jednego.
Ale się pomyliła, było czterech na jednego, Jedynaczka na spotkanie przyszła z Aniutą, z którą kończyła studia. Aniuta dołączyła do ich klasy w ostatnim roku i właśnie w siódmej klasie przestała ją już uważać i zaczęła ignorować mimo, że siedziały w dalszym ciągu razem w ławce.
W kawiarni już nie było tego wystroju jaki oglądała w gazecie, kiedy był jeszcze w rysunkowym zamyśle, osiedle było prestiżowym projektem miasta i lokalne gazety prześcigały się w trąbieniu o budowie tej kawiarni. Były lata sześćdziesiąte i już zerwano z siermiężnymi świetlicami dla młodzieży, na ich ważne i duże miasto wojewódzkie nie nadawała się też żadna wsiowa klubokawiarnia, musiała być kawiarnia taka jaką mieli lewicujący egzystencjaliści w Paryżu ze stolikami i parasolami na zewnątrz. Ale czasy się zmieniły, teraz był odwrót od komuny, nie nastała jeszcze moda na resentyment postkomunistyczny, kawiarnię zamieniono na ludową, bezpieczną ideologicznie i nijaką restaurację z niewybrednym jadłospisem, a na obszernym tarasie stoliki pozsuwano i parasole powiązano, czekając na sezon. Sezonu jeszcze nie było, był zimny maj i pogoda mokra, ale kiedy wreszcie przekroczyła próg tej byłej kawiarni odczuła pozorne ciepło bijące z drewnach stołów i ław, krzeseł w stylu góralskim, chociaż miasto nie miało z takim folklorem nic wspólnego tak jak i wtedy z Paryżem. W tych czasach lokale tego typu świeciły pustkami szczególnie na takim osiedlu, gdzie wywiało młodzież, a emeryci nie nawykli jeszcze do zachodniego trybu życia z wieczornym wychodzeniem z domu, by pobyć wśród ludzi. Nie, nikt na osiedlu już tutaj nie zaglądał, nie wiadomo jakim sposobem lokal się utrzymywał i z czego żył. W tym zupełnie pustym pomieszczeniu złożonym z dwóch otwartych pomieszczeń w rogu siedziała jedynaczka z Aniutą. Nawet nie spojrzały w jej stronę co było komiczne, gdyż nikogo absolutnie więcej tu nie było, a one jak małe dziewczynki zabsorbowane były tylko sobą, swoim jedzeniem, widelcami podnosiły do ust kawałki schabowego i kapusty, swoją konwersacją przetykając wybuchami śmiechu. Ona próbowała przywitać się z Jedynaczką, ale ta nawet nie wstała z buzią pełną jedzenia, nie odwzajemniła uścisku, jej pocałunek jakoś ześlizgnął się po jej czarnym golfie, Aniuta nawet nie ruszyła się, by się z nią przywitać. Chciała w pierwszym odruchu nawet stąd uciec, ale kelnerka natychmiast podeszła, zamówiła kawę, niczego by i tak w tej sytuacji nie przełknęła.
Po chwili zjawiła się Kasia, która co roku przylatywała samolotem z Ameryki na ich licealne spotkanie klasowe i być może był to jej pomysł, by ją tu ściągać, ale kto to mógł wiedzieć. Z Kasią przywitały się bardzo serdecznie i pomyślała, że lata emigracji Kasię ucywilizowały, zdawała się bardziej bezpośrednia i swojska. Też nic nie zamówiła tłumacząc się skarmianiem jej przez sąsiadkę, u której na czas polskiej wizyty mieszkała, gdyż mieszkanie zlikwidowali wyjeżdżając i zabierając ze sobą matkę. Na końcu przybyła Mariola prosto od fryzjera, dlatego – tłumaczyła – lekko spóźniona, widocznie tak robiła przed każdą pielgrzymką i każdą organizowaną wycieczką do Rzymu. Tu chciała zaplanować posiłek z góry, ale na całe szczęście do tego nie doszło. Zamówiła więc schabowego z kapustą i kartoflami, mimo że mieszkała z matką ulicę dalej, ale może zamówiła, by nie być gorsza od Jedynaczki i Aniuty, być może by tym właśnie jakoś się z nimi zbratać i zespolić.
Wszystkie zamówiły składkowego szampana, potem jeszcze butelkę wina, i następną butelkę, nastała już era nie palenia papierosów i Jedynaczka częściej przebywała z papierosem na tarasie niż z nimi, zresztą była w żałobie po śmierci matki i jej nietowarzyskość łatwo można było wytłumaczyć.
Aniuta dopytywała się jej, czy zrobiła karierę artystyczną i upewniwszy się, że nie, a ona wyczuła moment jak odetchnęła z ulgą, mimo, że nic na to nie wskazywało, ale ona i tak wiedziała, że wiedziała, że odetchnęła, opowiadała o fascynującej pracy nauczycielki biologii i wszystkie słuchały grzecznie, z wielkim zaangażowaniem oglądając w komórce fotografię jej córki.
Spytała, czy pamiętają jak przysięgały sobie we czwórkę pod balkonem Jedynaczki braterstwo krwi, kiedy plamiły kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę przerwanym szpilką naskórkiem palca, krwią którą tak trudno było z palców wydobyć. Zakopały to w pudełeczku, potem się pokłóciły i wykopały i potem się pogodziły i powtórnie zakopały i tak już zostało.
Nie, niczego takiego nie pamiętały mimo, że wspominały czasy szkoły wiarygodnie, szczególnie Mariola miała pamięć jak słoń, pamiętała dosłownie wszystko i pod wpływem czerwonego wina atmosfera zrobiła się coraz przyjemniejsza, a nawet pod koniec, kiedy kelnerka je fotografowała amerykańskim aparatem Kasi, była bardzo przyjemna i kiedy kelnerka jak na szpilkach czekała by je rozliczyć i wreszcie pójść do domu, żałowały wspólnie, że to już koniec, i że muszą to powtórzyć. Ale ona wtedy powiedziała grzecznie, ale zdecydowanie że nie, że nie chce się spotykać i zważyło to tę szampańską atmosferę, poczuły się nagle obrażone, nie pytały dlaczego, poczuły się dotknięte, przecież nikt nie grymasi, jak spotykają się co roku ze swoją licealną klasą, a nie wszystkie właśnie chodziły do jednej klasy do liceum i zrobiły dla niej taką właśnie uroczystość… zorganizowały spotkanie podstawówki, a ona nie?
Nazajutrz Kasia przysłała mailem zdjęcia pisząc, że spotkanie było wspaniałe, widocznie tylko na emigracji są tak wrażliwi, pomyślała. Potem wymieniły kilkanaście maili, w jednym z nich Kasia donosiła, że Jedynaczka skorzystała z jej zaproszenia i była u niej w Ameryce miesiąc z czego bardzo się cieszyła, że kawałek naszego osiedla do niej przyleciał i pobył.

2.
Weszła do kościoła dwie minuty przed dziewiątą z bukietem czerwonych różyczek których było osiem, więcej o jedną niż liczba lat podstawówki z Jedynaczką. Była dopiero garstka żłobników siedząca w ławkach i dosiadła się do Marioli pogrążonej w modlitwie, która jej w tym pustym kościele zrobiła miejsce obok siebie jak komuś zupełnie obcemu. Wyglądało to tak jak z dowcipu o staruszce pustego autobusu domagającej się ustąpienia miejsca przez jedynego pasażera, którym jest ktoś młodszy od staruszki i winien ustępować jej miejsca. Spytała Marioli, jak dostać się po mszy żałobnej do odległego o 3 km cmentarza i chciała jeszcze dowiedzieć się dlaczego i na co zmarła Jedynaczka, która na ich spotkaniu sprzed 8 laty była w bardzo dobrej formie, ale Mariola szepnęła, że jakoś się to przemieszczenie na cmentarz załatwi, a teraz – wskazała na wchodzącego księdza i położyła palec na usta.
Rozglądała się po kościele zupełnie przebudowanego, teraz już nie był nawowy z czasów, gdy czytały sobie z Jedynaczką wzajemnie karteczki z grzechami przed konfesjonałem, ale był rotundą, a mozaikę w stylu picassowskim z Chrystusem rozpiętym na umownym krzyżu jakimś sposobem oderwano od głównego ołtarza i wstydliwie zainstalowano w bocznym. Cały ten konsekwentny zamysł nowoczesnego architekta lat sześćdziesiątych został zniweczony złotym kolumnami i kiczowatym Chrystusem gdyż kościół był pod wezwaniem Serca Jezusowego i serce promowało teraz z chuderlawego ciała mosiężnymi drutami co go jeszcze bardziej prócz korony cierniowej i gwoździ w dłoniach i stopach przybitych do krzyża, raniło.
Przybywało spóźnialskich i kościół wypełnił się w jednej dziesiątej, ale większość przybyłych łącznie z synem Jedynaczki nie znali liturgii i wszyscy kierowali głowy na Mariolę, która zawsze wiedziała kiedy wstać i klęknąć, i powtarzać za księdzem katolickie kwestie.
Trumna Jedynaczki stała na środku z wieńcem czerwonych róż, a z tyłu, oddzielając ją od ołtarza, stały na stojakach wieńce z których najokazalszy był ten podpisany „Kasia z mężem”, widocznie opłacony w Ameryce i dostarczony tutaj przez świadczącą takie usługi kwiaciarnię. Dalej klasowy, wesoły bukiet z różowych goździków i różnorodnych drobnych kwiatów i kilka już bardzo skromnych wiązanek.
Ona postanowiła swój bukiet trzymać przy klęczniku, a jak nie uda jej się przedostać na cmentarz, da wtedy, postanowiła, do samochodu z trumną i wróci do domu.
Jak doniósł ksiądz, ofiara mszy świętej nie była tylko za Jedynaczkę, ale za dusze członków jej rodziny. Powymierali wszyscy, mąż zmarłej, rodzice i teściowie, przy życiu pozostał jedynie czterdziestoparoletni stojący z dziewczyną syn Jedynaczki. Już łysiał i siwiał, i był jedynym jej krewnym przybyłym na uroczystość z egzotycznego zakątka świata gdzie, jak dowiedziała się na fb, pracował. Ksiądz wodząc po zgromadzonych wyciągnął wniosek, że Jedynaczka była bardzo dobrym człowiekiem, pełna oddania służyła sąsiadom i ludziom, gdyż w przeciwnym razie by tu nie przybyli. Wtedy na jej twarzy pojawił się blady, ironiczny uśmiech, który Mariola udając, że jej nie ma i nie patrząc na nią jakoś kątem oka dostrzegła.
Kiedy po komunii Mariola nie wstawała z klęczek i żarliwej modlitwy, trumnę już wyniesiono, wyszła za żłobnikami przed kościół i zapytała – sądząc po wieku jedną z klasowych uczestniczek pogrzebu – na co zmarła Jedynaczka.
– Miała udar, wtedy syn ją zabrał, była tam trochę, ale potem miała drugi udar i już z niego nie wyszła – informowała mnie ciepło, podczas gdy ona dziękowała jej z całego serca za te wiadomości tłumacząc się, że jest tylko przyjaciółką aż z podstawówki, a tu są tylko koledzy licealni.
I w momencie, kiedy kierowała się do samochodu z trumną, by złożyć tam kwiaty i wrócić do domu, wyrosła nagle Mariola z rosłym kolegą klasowym, teraz ordynatorem ważnego miejskiego szpitala dysponującym wolnym miejscem w swoim samochodzie.
Podeszła do ogromnego samochodu, nie wiedziała, czy ma jeszcze jechać te trzy kilometry na cmentarz, czy nie starczy msza, ale nie miała odwagi odmówić. Sprawa podrzucenia na cmentarz przeciągła się, dwaj koledzy klasowi będący też bez własnych samochodów zaczęli przed kościołem podziwiać samochód z którego lekarz był najwyraźniej dumny i z tego, że podziwiają jego samochód ci, którzy chodzili z nim razem do szkoły i być może nie stać ich na taki samochód, który jest w cenie małego mieszkania własnościowego w tym mieście. Ociągała się i ona nie wsiadała, stała grzecznie obok, jak wypalą papierosy i jak zadecydują, że ona ma siadać z przodu, bo są przecież dżentelmenami, a i tak tablica rozdzielcza i ekran komputera samochodowego został już zaprezentowany.
Rozmawiali w trójkę ze sobą jakby jej nie było i jakoś ona wtrąciła, że na tym cmentarzu nie była pół wieku od czasu, gdy pochowali tam sławnego aktora którego władze zakazały pochować z kapłanem i były dwa pogrzeby, a oni całą klasą poszli na wagary na pogrzeb z kapłanem, gdyż cmentarz był widoczny z okien szkoły. I okazało się, że lekarz też jest z tego rejonu miasta i zna Janka z którym ona była na studniówce i zna Rożka, który był z ich klasy i który widocznie z nią studiował we Wrocławiu. Ale ona nie znała Rożka, a ci co siedzieli z tyłu zakrzyknęli, że to nie był Rożek, ale Mrożek i ona się ucieszyła, bo znała Mrożka, który chodził rok niżej.
Dojechali, dojechały też inne samochody i grupa wielkości licealnej klasy odsłuchała gry na trąbce i modlitwy księdza, który podał rękę synowi Jedynaczki, szybko odszedł do samochodu i zostawił stojących na zielonym dywanie imitującym trawę, a ci kładli trzymane w rękach wieńce i wiązanki do otulonej takim samym dywanem jamy, gdzie spuszczona trumna stała czysta bez grudki ziemi. Widocznie brudna ziemna robota należała już do robotników cmentarnych – pomyślała kładąc na dywanie swoją wiązankę obok tej od klasy licealnej z różowymi goździkami. Podeszła do Marioli i podziękowała jej, że mailem powiadomiła ją o śmierci Jedynaczki w przeddzień pogrzebu, mimo, że Jedynaczka zmarła dwa tygodnie wcześniej i czekała w zamrażarce cmentarnej aż przyjedzie syn z jakiegoś azjatyckiego państwa i matkę pochowa i nie wiedzieć czemu, ani Mariola ani Kasia z Ameryki nie powiadomiły jej wcześniej i dziw, że Mariola powiadomiła ją, więc podziękowała Marioli gorąco za to, pomyślała, że zmarnowała cały dzień na ten pogrzeb i nie omieszkała Marioli przypomnieć, że o pogrzebie Aniuty nikt jej nie powiedział i nie była, a tak, udało się mnie powiadomić, podsumowała. Mariola przemilczała to i się uścisnęły.

3.
Było to tylko trzy kilometry i z górki, miasto było górzyste i ona miała do szkoły średniej pod górę, ale za to wracała zawsze z górki, wracała dwoma tramwajami, lecz jak była w stresie wolała się przejść i tak teraz wolała iść na piechotę, szczególnie że świeciło słonce, a grudzień był ciepły.
Miasto było już ubrane bożonarodzeniowo, z ciekawością oglądała ulice przed starym zabytkowym dworcem gdzie usuwano ciężkimi koparkami asfalt i wyglądało jak za czasów jej młodości. Weszła na Rynek gdzie postawiono bożonarodzeniową karuzelę, minęła stragany świątecznego jarmarku i skierowała się, zbaczając z drogi, do domu na osiedle pod dom Jedynaczki. Na drzwiach klatki schodowej odnowionego socrealistycznego bloku w którym był dom rodzinny Jedynaczki i z którego nie wyprowadziła się nigdy, gdyż matka pozyskała dla siebie mieszkanie pracując w Spółdzielni Mieszkaniowej i się stamtąd wyprowadziła zostawiając je córce, wisiały już pozostawione przez Zakład Pogrzebowy podziękowania dla sąsiadów za udział w pogrzebie .
Budynek, gdzie było jej rodzinne mieszkanie stał pod kątem prostym do domu w którym mieszkała Jedynaczka i jako jedynaczka miała własny pokój, a na dodatek mieszkania tego właśnie domu były o jeden pokój większe i Jedynaczka była w najlepszej sytuacji z wszystkich w klasie, gdyż każdy mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu i miał jakieś rodzeństwo, podczas gdy ona nie musiała się z nikim dzielić, kłócić i bić. Ojciec Jedynaczkę widywał rzadko, gdyż był albo na delegacji, albo cały czas w pracy, gdyż był w ekipie stawiającej osiedlowe nowe, już nie socrealistyczne bloki, ale widziała, że ją uwielbiał, Jedynaczka też jak witała się z nim na ulicy kiedy skądś wracał, z radosnym piskiem powiewając dwoma długimi warkoczami i wskakiwała mu na ramiona obejmując długimi nogami jego biodra nawet, jak już wiek nie pozwała na takie zachowanie.
Ona codziennie przed szkołą wstępowała po Jedynaczkę, która nie zawsze była na czas gotowa, sięgające do ud włosy Jedynaczki trzeba było codziennie długo czesać i czekała na nią w przedpokoju, aż Jedynaczka będzie wyczesana, nakarmiona i ubrana przez nadopiekuńczą matkę która jeszcze nigdzie nie pracowała i jedynym jej zajęciem było, by dbać o jedynaczkę gdyż jej mąż bywał w domu rzadko, a jak fama osiedlowa donosiła, zdradzał ją, pił i któregoś dnia jak Jedynaczka kończyła szkołę średnią z ulicy się nie podniósł i zmarł.
Ale w ciągu tych siedmiu lat, kiedy szły codziennie do odległej szkoły, gdyż nowej jeszcze, tej nakazem Gomułki na tysiąclecie nie wybudowano, i kiedy przeniesiono ich całą klasę do innej szkoły, gdyż ta skutkiem demograficznego wyżu pękała już w szwach, zawsze siedziały razem w ławce, a Kasia i Mariola siedziały blisko ich. Były wszystkie cztery piątkowymi uczennicami i wychowawczyni zgadzała się, by były blisko siebie, by tworzyły reprezentacyjną grupę klasową, zastęp harcerski, którego zastępową ku oburzeniu pozostałych wyznaczono właśnie ją, nieśmiałą i najniższą.
Kiedy wspominała to wszystko teraz stojąc pod klatką schodową Jedynaczki, pod własnościowym mieszkaniem, które odziedziczył teraz jej syn jedynak, nie mogła pojąć jak wiele czasu spędzały w tych latach w czwórkę. Spotykały się po lekcjach, wszystkie mieszkały blisko, w sąsiednich ulicach w takich samych socrealistycznych domach wzorowanych na warszawskim MDM-ie tylko w skromniejszej skali jednak z podobnymi ambicjami architektów. Szły wspólnie na religię, na nabożeństwa majowe, na roraty, na wszystkie kościelne imprezy, Mikołaje, wizyty biskupa, na atrakcje fundowane im przez kościół, spotykały się w domach na urządzanych imieninach, urodzinach, kinderbalach, chodziły razem do pożydowskiej łaźni na basen załatwiony przez ojca Marioli.
Ale tylko ona z racji najbliższego zamieszkania została wydelegowana na siostrę Jedynaczki, na towarzyszkę z racji braku w jej domu rodzeństwa, a dziewczynkę uzupełniającą, dodaną. Nie miała pojęcia, jak się to stało, że dała się tak uwikłać, wrobić, a w konsekwencji pokochać Jedynaczkę miłością siostrzaną, zaangażować się w tak nie rokujący związek. Czy stało się to za przyczyną wspólnych wakacji, kiedy ich matki widząc przywiązanie dziewczynek postanowiły razem pojechać w góry wynajmując u górali w oddzielnych domach pokoje, by mogły spędzić razem miesiąc wakacji. Ona miała jeszcze starszego brata i razem chodzili na wycieczki szlakami górskimi, i kąpali się w potoku zbudowawszy wspólnie tamę.
Kiedy wbrew protestom rodziców zdecydowała się nie zdawać do osiedlowego ogólnika, który w międzyczasie powstał jako bardzo prestiżowa, nowoczesna i wyposażona sztandarowo w najnowocześniejsze edukacyjne pomoce szkoła średnia i nie kontynuować nauki ze swoimi przyjaciółkami, nagle wszystko się rozpadło i Jedynaczka mimo, że siedziała jeszcze z nią w jednej ławce, zaczęła chodzić na przerwach z Aniutą, a potem z nią wracać do domu.
Po komersie i odtańczeniu twista, kiedy wszyscy radośnie żegnali szkołę podstawową przystępując do egzaminów wstępnych do szkoły średniej, nikt z ich czwórki, a tym bardziej Jedynaczka nie zwracali już na nią uwagi. Czasami Jedynaczkę widywała na ulicy, ta skręcała wtedy w inną stronę lub ostentacyjnie mijała ją nie popatrzywszy nawet. Po maturze, którą jak osiedlowa plotka głosiła Jedynaczka zdała tylko dzięki Marioli, ich drogi też się rozeszły, gdyż z Aniutą Jedynaczka poszła na uniwersytet powstały niedaleko osiedla, do którego od dwóch lat uczęszczał jej brat. Jedynaczka zignorowała też bogu ducha winnego jej brata, z którym była razem na wakacjach i nie odpowiadała na jego ukłony.
Niemniej, kiedy ona też już była na studiach w innym mieście, przyszła kiedyś do jej matki po brystol, gdyż z racji kierunku studiów była pewna, że taki w domu się znajdzie i się nie pomyliła, matka dała jej brystol.
Na uczelni Jedynaczka poznała asystenta, który był we władzach uczelnianych i wszyscy cichli na stołówce jak przechodził bojąc się, że jest donosicielem. Jedynaczka poślubiła go zrywając z osiedlowym chłopakiem niezwykle urodziwym, ale bez wykształcenia nawet średniego, więc przeszła naturalnym trybem do miłości bardziej racjonalnej, co nie było pewnie trudne, gdyż po rozmowie matek, które w odróżnieniu od córek przyjaźniły się w dalszym ciągu, plotkowały razem na rogach ulic i sklepach osiedla – można było wnioskować po sumach, jakie matka Jedynaczki płaciła za telefon, że było to prawdziwe zakochanie.
Kiedy Jedynaczka została na uczelni asystentką, nastał karnawał Solidarności, który wraz z mężem potępiali, czego matka Jedynaczki znieść już nie mogła, gdyż pochodziła z Kresów i sowieckich czystek doznała wraz z rodziną, żaliła się jej matce, że córka przez zięcia została całkiem przekabacona.
Niemniej, gdy ona z noworodkiem na ręku poszła do matki Jedynaczki by ta, będąc już kierowniczką działu Spółdzielni Mieszkaniowej władnej od ręki załatwić jej formalności związku z przydziałem mieszkania na które czekała jedenaście lat, i właśnie dzięki tej Solidarności i strachowi prezesa je otrzymała, potraktowała ją zimo i oschle, bez żadnych priorytetów i zrobiło jej się bardzo przykro i żal, bo przecież znała matkę Jedynaczki tak dobrze, jak samą Jedynaczkę, a teraz wszystko nagle przestało istnieć w niepojęty sposób.

Wracała już z osiedla dzieciństwa na własne osiedle wyrosłe w mieście dopiero jak ukończyła studia i założyła rodzinę. Było budowane pospiesznie sowiecką metodą fabryki domów, może betonowa wielka płyta był brzydsza i bardziej nieludzka niż lukrowane, pełne gzymsów i ozdób socrealistyczne osiedle niemniej z ulgą znalazła się tam, gdzie już nie było wspomnień i gdzie nic już nie mogło przypominać czasów wspólnego przebywania z Jedynaczką.
Zastanowiła się jak to możliwe, że dla tylu ludzi jest to najsłodszy okres, podczas gdy ona nie zaznawszy żadnej wojny, wzrastająca w sytości i bezpieczeństwie wspomina te czasy tak źle, że najchętniej by je po alzheimerowsku wymazała.
Ale dzisiaj, pomyślała, zamknęła wreszcie ten etap swojego życia, etap który nagle zmienił kategorię, zmienił stan skupienia, przeszedł w niematerialność i pożyje sama jeszcze trochę z tym poczuciem nieistnienia zanim sama przestanie istnieć.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, dziennik ciała | Dodaj komentarz

TRZY SIOSTRY

Po zobaczeniu „Les trois soeurs”, filmu Valerii Bruni Tedeschi postanowiłam przeczytać „Trzy siostry” i zobaczyć, jak dalece interpretacje utworu z początku XX w. (ale dotyczą wieku XIX) są w XXI wieku odległe od oryginału. Czechow zmarł po czterech latach od napisania Sióstr mając 44 lata zdruzgotany jej złym odbiorem, a teraz takie ma powodzenie i zastanawiałam się, gdzie tkwi tajemnica nieśmiertelności utworu.
I właśnie wtedy, kiedy roztrząsałam smuty Olgi, Maszy i Iriny – moskwianek uwikłanych w prowincję, odezwała się ze Szwecji trzecia siostra będąca odpowiednikiem czechowowskiej Olgi.
Odezwała się to mało powiedziane, po prostu mailem wysłała tekst, który napisałam jej na NaszejKlasie.pl prosząc, by mi pomogła w rewizji wspomnień potrzebnych do pisania o latach sześćdziesiątych. Ucieszona, gdyż próba pozyskania czegoś z tych czasów od pozostałych dwóch sióstr – po czechowowsku środkowej Maszy i najmłodszej Iriny – zakończyła się niepowodzeniem. Tym bardziej się ucieszyłam i zarazem zaniepokoiłam, gdyż po chwili przyszedł mail następny, tym razem pusty. I cisza.
Napisałam:

„Olgo”, o co chodzi? Zadałam pytanie, czy mnie pamiętasz i czy chcesz mi pomóc. Nie ma sensu pisać listu bez tej odpowiedzi.
Ze słów Twojej siostry „Maszy” wiem, że mieszkasz w Szwecji. Z nk, że lubisz na emeryturze uprawiać ogródek. Ale czy pamiętasz mojego brata Andrzeja, który miał wczoraj imieniny, tego nie wiem. Napisz coś, chętnie nawiążę kontakt.
Pa, Ewa

Nie zgadzało się tylko to z dramatem Czechowa, Andrzej nie był bratem trzech sióstr, a moim, był starszy o rok od najstarszej siostry i kochał się tylko w „Maszy” na zabój, ale ponieważ wszyscy byliśmy wtedy niepełnoletni, musieliśmy kotłować się i kisić w piątkę, a ja dla mojego brata byłam wygodnym tłem jego zalotów.
Jednak po jakimś czasie przyszedł list:

Nie bardzo pamiętam te czasy, twojego ojca pamiętam zanim przyjechaliście, był samotny i często u nas bywał. Był bardzo miłym człowiekiem. To tyle, jako 15- latka nie bardzo byłam zainteresowana dorosłymi, taki wiek. Pamiętam jak przyjechaliście.
Tyle się wydarzyło w moim życiu.
Rok temu miałam wylew i operację mózgu w związku z czym ręka niezupełnie działa (dlatego poprzedni e-mail poleciał do Ciebie bez mojej woli).
Zajrzyj na Facebook jeżeli masz tam konto, dużo tam piszę o sobie.

Zajrzałam na Facebooka, ale ponieważ nie byłam znajomą „Olgi”, niczego się nie dowiedziałam. „Olga”, która znała moją mamę, gdyż żony kiedy przyjeżdżały tam, gdzie nasi ojcowie pracowali, często wypuszczali się we czwórkę do kabaretów, ale na wieść o tym, że moja mama zmarła trzy miesiące temu ani nie złożyła mi zwyczajowych kondolencji, ani też nie napisała, w jakim sama jest stanie.
Moje troskliwe wynurzenia o udarze z wiedzy, którą z racji przedśmiertnej choroby mamy pozyskałam w nadmiarze, zbywała z początku milczeniem. Trud ocieplenia relacji przynosił odwrotny skutek, na dodatek jeśli coś pamiętała z tych lat wydzielała mi informacje w moim odczuciu po trochu, sadystycznie bawiąc się moją potrzebą i przestawałam wierzyć, by miała coś z czechowowskiej Olgi, która była przecież jak i pozostałe siostry, człowiekiem dobrym. Do końca nie wiedziałam, czy ma sparaliżowane ręce, które wypuszczają puste maile, czy jej sparaliżowany język, gdyż jak napisała, sepleni, jest na drodze do wyleczenia. Nie podziękowała mi też za to, że dzięki mojej znajomości ich nazwisk po ich mężach dostają teraz od Wydawnictwa „Dwie Siostry ” tantiemy z praw autorskich po zmarłym ojcu, gdyż właśnie do mnie po owe dane adresowe zgłosiło się Wydawnictwo drukując wznowienia jego książek. Na dodatek nie była dobrego zdania o swoich dwóch pozostałych siostrach, z którymi od lat kontaktu nie ma, a ja też na podstawie moich krótkich spotkań telefoniczno-mailowych z nimi, nie mogłam oponować.
Dotarcie do sióstr nie było łatwe, nazwisko wschodzącej literatki było takie samo jak ich panieńskie, ale dopiero jednego z użytkowników działającej wtedy pełną parą sieciowej platformy literackiej uprosiłam, by mnie z nią skontaktował i ona przysłała mi telefon swojej matki.
Nie wiem, czy „Masza” miała wtedy już swojego maila i umiejętności komputerowe, było to chyba z sześć lat temu. Mój brat miał nosa, gdyż wszystkie siostry były niesłychanie urodziwe, ale Masza była najprzyjemniejszą z sióstr, jednak dwugodzinna rozmowa z nią na mój koszt nie powiększyła wiedzy. Wiem z doświadczenia, że nie mogę być tak interesowna za pierwszym podejściem i muszę wysłuchać o rozwodach, dzieciach, wnusiach, nowych związkach i próbach zmiany życia dzięki naszo-klasowym odgrzewaniu pierwszych miłości, które też są już po przejściach, rozwodach, i próbach ucieczki stamtąd, gdzie w czasach PRl-u jechali wiedząc, że jako nielicznym udało się uciec z demoludów. Zwyciężył romantyzm, „Masza” nie musiała jak czechowowska rezygnować z upragnionej Moskwy, przeciwnie, ona była w Warszawie i pragnęła się z niej wydostać i z miłością klasową osiąść w domku nad jeziorem z dala od ludzi. Niestety, realizacja tych planów powiodła się, dwa lata temu już z polskiego buszu napisała mailem kilka zdań. Że jest w dalszym ciągu w trakcie porządkowania swojego, jak się wyraziła, zmarnowanego życia, ale już nie dowiedziałam się, czy tym razem marzy o, jak Masza z Czechowa, o powrocie do Warszawy.

(…) pamiętam Ciebie i często myślę o Tobie i Andrzeju, z „Olgą” miałam całe życie kłopot, każdy chłopak któremu się podobałam był jej celem, prawie zawsze wygrywała a ja uciekałam, Andrzej bardzo mi się podobał, długo go wspominałam ale ona zawsze stawała między nami a ja byłam nieśmiała.

Szczęściem, albo i nieszczęściem podała mi wtedy nazwisko po mężu najmłodszej „Iriny”, która okazała się żoną bardzo sławnego rzeźbiarza i której namiary z racji ich wspólnego rzeźbiarskiego biznesu w sieci były.
„Irina” wydała się bardzo grzeczną, powiedziałabym ugrzecznioną artystką traktując mnie raczej jako podziwiaczkę ich dokonań i całą korespondencję skierowała na moją wizytację ich pracowni rzeźbiarskiej, która nie mieści się w ich domu rodzinnym, który znam, ale w innej dzielnicy Warszawy. Kiedy poprosiłam o jakieś zdjęcia rodzinne z tych lat, zdjęcia obrazów które malowała jej mama, a które pamiętam i sądząc z opisu wiszą u niej w mieszkaniu, niczego mi ani nie przysłała, ani nie sfotografowała i nagle przestała się odzywać.
Tak, „Olga”, najstarsza z sióstr nie miała o swoich siostrach dobrego zdania, a ja też nie miałam dobrego zdania o nich, gdyż niczego się nie dowiedziałam, a czas wytraciłam. I na końcu wybuchła, co przy wielokrotnym analizowaniu naszej korespondencji nie miałam pojęcia dlaczego, gdyż pisałam do niej tak grzecznie jak Chińczyk.

(..)Siostry to nie wiem, byłam starsza i raczej miałam w nosie ich pomysły.(…)W Szwecji wszyscy emeryci chodzą na siłownię raz w tygodniu i praca w ogrodzie jest polecana. To ponoć zapobiega demencji itp. Może by było lepiej zapytać jak mi jest niż pisać o stroku mamy i jej śmierci … gdybym była w marnym stanie to by to było raczej niepocieszające.
Polskie takie radzenie nie wiele wiedząc. Bez wiedzy zawodowej(..).

I tak na koniec tej arcyciekawej znajomości zostałam pouczona jak miałam się wobec „Olgi” zachować, która dopiero na samym końcu oznajmiła, że jest już wyleczona. Natomiast zmarnowałam tydzień na słanie bezużytecznych maili, oglądanie zupełnie nie na temat ogromnych fotografii jej syna w różnych pozach i słanie niepotrzebnych w konsekwencji moich zdjęć z epoki, których siła historyczna w moim pojęciu miała otworzyć czakry pamięci „Oldze”, by wreszcie „puściła farbę” o tych czasach, a głównie o tym, co się wydarzyło, kiedy byłam u nich z Andrzejem owego pamiętnego wieczoru, kiedy wybuchła wielka awantura, a romans mojego brata z „Maszą” został raz na zawsze udaremniony.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, dziennik ciała | Dodaj komentarz

MOC

Obok mnie spadała gwiazda,
– nie powiem też, że brałam darmo-
a szansa była, lecz polazła
nie do mnie, ale przeszła mimo.

Los, co śniegową kulę toczy
po brudnych świata zakamarkach
uśmierza ból, a ślad wybroczyn
zostaje trwale w intrygantkach.

Nie zlikwiduje nic tej siły,
która pcha jak chce, kiedy, po co,
analfabetyzm jest odwieczny,
a pisanie mocą.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

KOCHANKOWIE

Jak zamarznięty kwiat w ogrodzie,
pragnienia lata dozna przechodzień
w listopadowym spleenie krańcowym
gdy neon „Żabki” na szmaragdowy
zabarwi postać, twarz, włosy w chłodzie…

Chwilowo wyrwie z otchłani nocy…
Przecież go nie ma. A my jesteśmy! Jak bliźnięta,
bo obrys ciała gest zapamięta
i pakt jedności będzie w mocy,
ubiegnie to, co wam, prorocy

chodzi po doświadczonych głowach
by z dwojga ludzi robić odwach,
co się nie mieści i w twórczości
i zwykłym racjonalnym trwaniu,
we wspólnym domu i mieszkaniu.

Być może, że to anachronizm
przebywać razem i to po nic.
Człowiek jak ogień, liczby mnogie
mu są nieobce, nie wie po co,
do czego Drugi przed północą.

I nawet ten za pan brat z Bogiem,
nie zna znaczenia współistnienia
mając wciąż głowę czymś zajętą,
nie wie, czym jest powszednie święto.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

SPRAWIEDLIWOŚĆ

Dla ciebie to nie piekło
przez które coś wyciekło,
wycieńczony entuzjazmem
czekasz, by ktoś coś szepnął
na moją rzecz, w mojej obronie.
Niewiele,
prawdziwie, zgodnie z serca rytmem,
czym myśliciele
czerpali z ksiąg, jak z apteki,
trąbili przez wieki
by ludzkość nie sczezła z syndromem
nieładu, by nie bolało.
Lecz nikt nie wsparł i mój świat tonie.
Kąpiele
w gównie są niezasłużonym piekłem.
Widzisz, wolą swoje duperele
ochraniać, niż mnie.
Obywatele.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

DIABEŁ

By scalić się w rytmie
jałowej gonitwie
chełpliwej modlitwie

trzeba być… snem pełnometrażowym, prawdziwym, leniwym,
nowym gadem przedpotopowym, swoim przodkiem duchowym,
narodowym, wężowym, żywym smutkiem listopadowym,
prawicowym, lewicowym, splugawionym i bezpłciowym.

Utopić w bursztynie
zastygłej przyczynie
jak czyn w cudzej winie,

by stać się…wolnym stworzeniem grupowym, garnizonowym,
salomonowym i gorączkowym, klubowym, rasowym,
tchórzliwym, osobowym, krzyżowym, gardłowym, tym i owym,
kłamliwym, dwugłowym, cierpliwym, różowym, rozbiorowym,

i w zbrodni i seksie,
takim świat cię zechce
w strasznym paradoksie.

Trzeba być też ekshibicjonistą cyrkowym, bezpłciowym,
głupkiem miejscowym, obowiązkowym, myśliwym cierpliwym,
by się żywym umknąć udało przed spojrzeniem spiżowym,
otępieniem umysłowym, ufnym, międzynarodowym,

dojechać do końca
mrocznego wybrańca,
ziemskiego posłańca.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

ODRODZENIE

Przyjdzie czas, gdy drogi splotą
węzeł z pogubionych lat
scalą w jedność słowa po to
by nie było, że żył robot
w kalendarzach z dat.
Niech się wszystkie siły sprzęgną,
niech spowolni względny czas,
a zdobędę chociaż jedną
szansę, by uchwycić sedno.
Szansę biedną.

Karkołomnie w płynnym stanie
wróżyć ze starej koronki,
zamulonej zakłamaniem,
podszeptanej przez złe panie
co słyszały szkolne dzwonki.
Drży z łoskotu autostrada,
mkną do pracy młodzi ludzie;
w życie się podstępnie wkrada
przyszłość, która się nie nada
bazującym na obłudzie.

Niechaj puchnie i narasta
w użeraniu i po walkach
miejski chłop i wiejskość w miastach
równi starcy, równi w latach
równi też na katafalkach.
Niechaj nigdy nie zanika
dla ciągłości i dla trwania
sącząca się z dna muzyka
kosmicznego samotnika,
aż umilknie pochowana.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

ŚMIERĆ

Czy pamiętasz dzień, kiedy długi cień kład się w poprzek drogi
między sosen mrok
w lata skwar, w głuchość skał, bezradność rąk
w ciszę ptaków wrogich.
Gdzieś w kamieniach tkwił poziomkowy pył
jak zakrzepła krew wysuszonych jagód,
staw znieruchomiały na wyrok kabały lustrem był
zatopionych wód.

Czy pamiętasz mnie, było mi tak źle, znikły wszystkie kwiaty
drżał w powietrzu miał
z przejeżdżanych aut drogą pośród skał,
żadnych pytań czy, los nie żądał nic, najmniejszej opłaty.
Ogień tlił się gdzieś, łuna słała wieść zbudziwszy strażaków,
syren ostry ton przeciął dzień i swąd
jak z palonych ciał powytrącał sad
z letnich aromatów.

Czy śpiewała gdzieś pożegnalna pieśń, bym jej nie słyszała?
Nieruchomy kadr bez głosu i nuty
w zaciętości tkwił, metalicznie był napędem popsutym.
Cień się znowu kładł na aksamit lat, na fałsze zegara,
na Kosmos zatruty.
Tkwiące w mózgu łzy dróg nie miały by wysączyć się próżno,
uwięziony krok
w snu nagłego zwrot zastygł zadziwiony.

Nic, co jest posłuszną
nadzieją obrony,
już się nie powtórzy.

Zaszufladkowano do kategorii 2019, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz