Czy pamiętasz dzień, kiedy długi cień kład się w poprzek drogi
między sosen mrok
w lata skwar, w głuchość skał, bezradność rąk
w ciszę ptaków wrogich.
Gdzieś w kamieniach tkwił poziomkowy pył
jak zakrzepła krew wysuszonych jagód,
staw znieruchomiały na wyrok kabały lustrem był
zatopionych wód.
Czy pamiętasz mnie, było mi tak źle, znikły wszystkie kwiaty
drżał w powietrzu miał
z przejeżdżanych aut drogą pośród skał,
żadnych pytań czy, los nie żądał nic, najmniejszej opłaty.
Ogień tlił się gdzieś, łuna słała wieść zbudziwszy strażaków,
syren ostry ton przeciął dzień i swąd
jak z palonych ciał powytrącał sad
z letnich aromatów.
Czy śpiewała gdzieś pożegnalna pieśń, bym jej nie słyszała?
Nieruchomy kadr bez głosu i nuty
w zaciętości tkwił, metalicznie był napędem popsutym.
Cień się znowu kładł na aksamit lat, na fałsze zegara,
na Kosmos zatruty.
Tkwiące w mózgu łzy dróg nie miały by wysączyć się próżno,
uwięziony krok
w snu nagłego zwrot zastygł zadziwiony.
Nic, co jest posłuszną
nadzieją obrony,
już się nie powtórzy.