Przyjdzie czas, gdy drogi splotą
węzeł z pogubionych lat
scalą w jedność słowa po to
by nie było, że żył robot
w kalendarzach z dat.
Niech się wszystkie siły sprzęgną,
niech spowolni względny czas,
a zdobędę chociaż jedną
szansę, by uchwycić sedno.
Szansę biedną.
Karkołomnie w płynnym stanie
wróżyć ze starej koronki,
zamulonej zakłamaniem,
podszeptanej przez złe panie
co słyszały szkolne dzwonki.
Drży z łoskotu autostrada,
mkną do pracy młodzi ludzie;
w życie się podstępnie wkrada
przyszłość, która się nie nada
bazującym na obłudzie.
Niechaj puchnie i narasta
w użeraniu i po walkach
miejski chłop i wiejskość w miastach
równi starcy, równi w latach
równi też na katafalkach.
Niechaj nigdy nie zanika
dla ciągłości i dla trwania
sącząca się z dna muzyka
kosmicznego samotnika,
aż umilknie pochowana.