Dziennik amerykański. 22 kwietnia 2013, Las Vegas

Jean Baudrillard w „Ameryce” ustanawia pustynię jako nicość dominującą, rodzącą taką, a nie inną aktywność ludzkiej inteligencji, determinującą taką, a nie inną rozkwitłą tu kulturę. Być może poezja Baudrillarda jest nadinterpretacją tego procesu, a odcinek Autostrady Międzystanowej nr 15 między Los Angeles, a Las Vegas biegnącej między pasmami gór po pustyni, jedynie komunikacją. Jednak ta pustynna, wielogodzinna asceza poprzedzająca czekające szaleństwo architektury Las Vegas nie jest dla jej odbioru obojętna. Jean Baudrillard szukając wytłumaczenia, dlaczego świat podąża tutaj w tym, a nie innym kierunku rozpaczliwie wspomaga się przyrodą, podkreślając jednak, że pustynna nicość jest europejska, że Europa została zaanektowana dla celów zupełnie innych, niż te, jakie Europa kultywuje w Europie. Jeśli metafora umarła w Europie, to jednak tutaj dopiero jest jej kres. Baudrillard pisze to, dziwuje się i zdumiewa dwie dekady wcześniej. Robi to już po książce Huntera Thompsona z 1971 roku, według której Terry Gilliam nakręcił film „Las Vegas Parano” (ang. Fear and Loathing in Las Vegas) w 1998 roku. Tam dziennikarz Raoul Duke, alter ego autora podróżuje ze swoim prawnikiem, dr. Gonzo:
„- Mieliśmy dwie torby trawy, 75 tabletek meskaliny, 5 arkuszy przesyconych kwasem znaczków, pół solniczki kokainy i całą galaktykę wielokolorowych przymulaczy i rozśmieszaczy. A także litr tequili, litr rumu, skrzynkę piwa, pół litra czystego eteru i dwa tuziny pastylek amylu.”
Ta epoka, sądząc po scenografii filmu, już nieodwracalnie minęła. Minęła też epoka reganowska, którą opisuje Baudrillard.
Po pierwszym oszołomieniu i kąpieli w ekskluzywnych basenach hotelu Vdara, gdzie wręczają każdemu przy wejściu aż trzy białe prześcieradła frotowe, by je po krótkim czasie wychodzącym odebrać i wrzucić do kontenera do prania, wychodzimy na Las Vegas Strip mieszając się z tłumem podobnych nam przybyszów. Po Las Vegas Boulevard jeżdżą samochody, można przejść na drugą stronę na światłach, ale najczęściej korzysta się z licznych mostów, na które prowadzą ruchome schody, i są to jednocześnie wejścia do oszałamiających budowli, będących i kasynem, i hotelem wraz z pasażami handlowymi i restauracjami. Las Vegas Strip jest wygodą, przyjemnością, sposobem zobaczenia obu stron ulicy wśród energetyzującego, zachwyconego tłumu, który całą noc wędruje, przemieszcza się starając się wchłonąć jak najwięcej, a zawsze jest to tylko ułamek możliwości ludzkiej percepcji.
Bellagio teraz stoi na miejscu zburzonego w 1998 kompleksu wypoczynkowego Dunes. Obok Deana Martina i Liberace śpiewała w Dunes Violetta Villas. Większość zabudowy Las Vegas Strip nie podlegała konserwacji, lecz wyburzeniu i postawieniu jeszcze okazalszych, super nowoczesnych budowli.
Jaka tam nierządnica, jakie biblijne potępienie. Las Vegas nie powala na kolana jak socrealistyczne pomniki Moskwy, jak faszystowska Latina we Włoszech. A jednak powala na kolana zupełnie czymś innym, co starał się w swoich esejach uchwycić zdumiony Baudrillard i to antycypować. Ta niesłychana przychylność ludziom zdawałoby się monstrualnych budowli nie polega ani na uwodzeniu, ani na europejskim smaku i wykwincie, ani też na licznych konotacjach, aluzjach i odniesieniach do historii sztuki. Postmodernistyczni architekci stwarzając jednolity twór z tak odrębnych estetyk, uzyskali całkiem nową jakość: niesłychanie funkcjonalne pasaże i pawilony, dalekie od jedynie teatralnej i magicznej funkcji miejskiego labiryntu.
W Bellagio w holu wchodzimy na instalację z żywych kwiatów, stworzoną na cześć wiosny. W dywanach z tulipanów, hortensji i pierwiosnków sterczą ironicznie monstrualne owady, zrobione też z kwiatów. Wśród źródełek, wodospadów i fontann krążą zwiedzający. Zapach unoszący się w powietrzu jest tak intensywny, że dolatuje jeszcze do kolejnych sal i kasyna. W kasynie wbrew wyobrażeniom z filmów o przebywających w nich wydekoltowanych damach i facetach w czerni, siedzą podobni turystom ludzie, którzy jakby tylko na moment przysiedli na obrotowych krzesłach, by potrzymać w jednej ręce szklankę z lodem, a drugą wprawić w ruch maszynę.
Zostawiamy sufit zrobiony z 2000 kwiatów z dmuchanego szkła, za nami bije w nocne niebo fontanna na jeziorze przed hotelem synchronizowana z muzyką, idziemy do hinduskiej restauracji na kolację, po której każdy wychodzący przed posągiem Buddy srebrną łyżeczką nabiera sobie garść ziół do żucia.
Hotele i kasyna zawierają często jakąś opowieść etniczną zawsze z puszczonym okiem nie dla sygnalizowania zdystansowania, ale dla podkreślenia odrębności. Wszelkie pomysły, jak postawienie przy ulicy piramidy, która przecież jest tylko bardzo funkcjonalnym i wygodnym futerałem na 4407 apartamentów, mają na celu nawet nie pokrzywianie się starożytnej kulturze, ani na popisie, że taką świątynię w Luxorze, i piramidę Sfinksa buduje się tutaj w kilka miesięcy, ale na zwyczajnej funkcjonalności. W środku piramidy jeżdżąc ruchomymi schodami na najwyższe kondygnacje, gdzie z lotu ptaka można zobaczyć tłum przechadzających się turystów docenia się właśnie tę funkcjonalność. Tak samo New York-New York, to nie tylko hotel i kasyno wraz z repliką Statui Wolności i podniebną kolejką, nie tylko hołd dla tego miasta, ale wielopoziomowa przestrzeń, wykorzystywana przez Cirque du Soleil w trakcie ich pokazów.
Co kilka kroków mężczyźni i kobiety rozdają przechodniom kartoniki ze zdjęciem nagiej prostytutki, jej numerem telefonu i ceną. Natrafia się na stojącą Marlin Monroe na kratce wentylacyjnej z podwiewającą sukienką. Ale wszystko dzieje się mimochodem, bo wszystko jest ciągle zmieniającą się scenerią przypominającą bardziej wyścig królika z „Alicji w Krainie Czarów”, niż maniery rozważnego konsumenta. Ledwo otworzy swoje podwoje na kolejnym moście monumentalny Caesars Palace z replikami posągów Rzymu, jego fontannami i starożytnym splendorem Imperium Rzymskiego i Watykanu, a już przechodzimy na drugą stronę ulicy, do The Venetian. Dzwonnica, wieże, kanały, mosty, gondole, malowidła nad recepcją hotelową, stropy i ściany kasyna ociekają weneckim przepychem. Oszałamia tak samo Paris Las Vegas z wieżą Eiffla w skali 1: 2, Łukiem Triumfalnym o 2/3 wielkości pierwowzoru, kasyno z paryskim błękitnym niebem z białymi chmurkami, kamienicami Montmartre, gdzie wśród stolików na wybiegu tańczą roznegliżowane, w gorsetach i siatkowych pończochach tancerki.
Wiele kasyn i hoteli nie kojarzy się z niczym, a jednak wykorzystanie w zdobieniach nowoczesnych technologii – neonów, elektronicznie zmieniających się na kolumnach obrazów, gigantycznych kotar z plastikowych koralików, żyrandoli, czystych, fosforyzujących barw i pulsującej w takt muzyki laserowej iluminacji – udostępnia całym rodzinom z dziećmi i dziadkami zamieszkanie, jak powiedziałby Peter Sloterdijk – w Kryształowym Pałacu.

Wracamy nazajutrz, pustynia zamyka Las Vegas swoją neutralnością. A jednak drzewa w Narodowym Parku Joshua Tree nie przypominają mi, jak mormońskim osadnikom wzniesione ku niebu ręce modlącego się proroka Jozuego, ale bardziej rozczochrane muppety, które stojąc w piasku pustyni wyginają się w różne strony, a każde drzewo robi to inaczej.

Zaszufladkowano do kategorii dziennik duszy | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | 5 komentarzy

OGRÓD KALIFORNIA (10)

OGRÓD BOTANICZNY

Rośliny rosną wszystkie tu z całego świata
ujarzmione białymi dla gości ścieżkami,
trudno ogarnąć zachwyt, jest go coraz więcej.
Pojąć względność pór roku. Szatan
też podziwia, przechodząc czasami
obok perwersji kształtu bez żadnej intencji,
wynikłej z rafinacji w drodze ewolucji.
Życie to tylko woda w erekcji
zamknięta w barwie, zapachu, w ciągle nowych płodach.
Modlitwą jest wiatru trącanie. Więc się módlmy
do trwania. Albo się dowiedzmy
jak bez lęku wędrować po takich ogrodach.

The Huntington Botanical Gardens, San Marino 6 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

OGRÓD KALIFORNIA (9)

TRAWA

Park Artura jest piękny, słowo daję, nie kłamię,
nie jest zaczarowany, jednak nawiedzony,
przez łowców dusz, a przecież chodzi tam o ciało,
by w upalne weekendy leżało na trawie
pod liściem palmy lub w kwiatach tuberozy
patrzące na wielką fontannę, jaką jest jezioro.
Jednak wokół wody, z megafonami
oblegają zakątek głośni misjonarze,
ich głos przeszywa ludzi, kaczki i łabędzie.
Cristo te ama!– wołają za mną im poddani.
W trawie lesbijki śpiące na tym skwarze,
wiedzą, że miłości oprócz ich, nie będzie.

Mac Arthur Park 20 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013 | Dodaj komentarz

OGRÓD KALIFORNIA (8)

BAMBUS

Dom chroni przed światem bambusowa ściana
przenika przez listki słońce uwięzione w patio,
natura ogrodu jest pierwsza. Skrawek jej ogromu
rzucony między domy tylko do mieszkania,
jest ideą jedynie. Może tę ostatnią.
Lano beton na trawnik robiąc ściany domu,
Schindler łączył je z sekwoi grubymi balami
secesję zostawił w Wiedniu. Tutaj do mieszkania
wystarczyła surowość drewna, szary, ciężki beton
i cisza. Ulica Kings Road z samochodami
była lasem bambusowym zaraz wytłumiana,
by w nim być i hedonistą, i być też poetą.

Schindler House West Hollywood 19 kwietnia 2013

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

OGRÓD KALIFORNIA (7)

HURTOWNIA KWIATÓW

Między 7 a 8 na Wall Street
ciągną się hale z kwiatami z całego świata,
a tylko hiszpański słychać.
Kto to wszystko kupi, kto zapewni zbyt?
Jednak znikają. Po nich upojny zapach
zostaje, nawet pachnie płyta chodnika.
Wyrzucili na śmietnik lwie paszcze
jeszcze się jarzy ich kolor…
Kwiaty cięte są ścięte.
Handluje się nimi od zawsze.
Muerte por favor
w pąkach, właśnie te.
   
Los Angeles Flower District 8 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

OGRÓD KALIFORNIA (6)

MALWA

Rezydencję Hollyhock
zbudował Frank Wright sto lat temu.
Te rytmy w ornamentach, to podobno malwy.
Stoi na szczycie wzgórza. Gaj oliwny porasta stok.
Widok stąd najpiękniejszy na Znak Hollywoodu,
jeszcze go wtedy nie było, a dom też nie stałby,
gdyby nie miliony dolarów i miłość
do kwiatu malwy Aline Bransdall.
Nie chciała w nim mieszkać, dom jak grób ją złamał,
a jednak jest w jego planie zatopiona boskość,
kwiat malwy w witrażach na nic się nie przydał
bryle bunkra, bo świątynie nie są do mieszkania.

Barnsdall Art Park 15 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz

OGRÓD KALIFORNIA (5)

OLEANDRY

Weszłam na szczyt powdychać powietrzem wielkich tego świata,
potem schodziłam w dół wzdłuż domów, zawsze skrytych w kwiatach
serpentynami niemal pionowymi.
Mrok mnie zaskoczył. Zgubiłam się. A tam
w dole rzeka aut nieustannie pędzących…
Oleandry pachnące mnie poprowadziły,
ciągnęły się ich szpalery brzegiem autostrady,
wciskałam się w kwitnące gałązki, by było mnie jak najmniej
w miejscu niedozwolonym dla żywych. I miły
zapach mnie otumaniał i zabliźniał ślady
przerażenia, aż światła skrzyżowania horyzont odsłonił.

Laurel Canyon, 14 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | 2 komentarze

OGRÓD KALIFORNIA (4)

IRYSY

Malowane były w psychiatryku
najdroższe na świecie irysy.
Wiszą w ostatniej sali zachodniego pawilonu,
kładzione bez impastów, bez pomocy znikąd,
jakby Van Gogh na siłę żywot wskrzeszał lichy
w nich bez szans się oddalał od własnego zgonu.
Idziemy w dół schodami, a marmury białe
to zastępujące Grecję dzisiejsze podniety.
Malarstwo zakończył Van Gogh. Nic już nie ma po nim
z tarasów widokowych obraz jest cudowny,
herbatę jaśminową sprzedają w Cafe.
Tylko jeden jest Stwórca, tylko Jean Paul Getty.

Getty Center, 13 kwietnia 2013   

Zaszufladkowano do kategorii 2013, Nie daję ci czytać moich wierszy | Dodaj komentarz