Wiersze które weszły w skład tomiku są ujednolicone tematycznie (choroba i śmierć), co powoduje, że klimat tomiku automatycznie zabarwiony jest melancholią. Poetka trafnie wyczuła nieuchwytny moment ludzkiej egzystencji, w którym się jeszcze żyje i żyć przestanie, ale cały czas trzyma się życia, tego, które odchodzi i tego, które pozostaje wśród żywych bliskich zmarłemu.
Przedstawiony stan daleki jest od abstrakcji i ma praktyczny wymiar leczący: w minorowej sytuacji bez wyjścia odnajdujemy mimo wszystko pocieszenie. Niełatwo jest mówić o chorobie, o śmierci i zarazem uciec od patosu. Opalińska krąży wokół mikro spraw dnia powszedniego, różnorakich jego drobiazgów, z których tworzy jak gdyby siatkę, i jak rzeźbiarz nanosi na ażurową konstrukcję wybrane, znaczące elementy. Czasami one się oddalają, dublują – jak profil kobiety w autobusie [w co ja właściwie wierzę czyli o Bogu nic nie można powiedzieć] – stają się magiczne, jak ubrania, które pozostają po chorych:
„(…) chorzy zaczną wychodzić ze swoich ubrań
szpitalnych szlafroków i koszul nocnych (…)”
[Prognozy]
Ale mimo środków nadrealnych wszystko jest wiarygodne i dalekie od mistycyzmu. Poetkę prowadzi jakieś wewnętrzne życie wiersza, trafione jak odpowiedni refren melodii wyczuwalny w każdym utworze, prowadzące do pewnej skończonej sytuacji niczym sentencja na nagrobku określająca zmarłego. Mak, jednorożec, parasol, karzeł, miejsce po fotografii – to tylko rekwizyty pamięci, wydaliny snu, one nie stanowią konstrukcji narracji, one są zawsze poza. Narratorka pochyla się nad tymi śladami, bierze je pod lupę, czule ogląda, ale to nie są ani pamiątki, ani cząstki kogoś, kto już nie jest w naszym zasięgu. Unika tym sposobem sentymentalizmu na rzecz konkluzji, że zawsze stajemy od nowa sam na sam z tajemnicą, której nie da się oswoić i która nie jest z tego świata.
Cierpienie, nieodłączne odczuwanie bólu poetka analizuje nie filozofią, religią, ale ascezą. Narratorka wybiera szlachetny sposób pokonania męki, stara się kontemplować wewnętrzną stronę życia, cała energia poznania idzie do środka (stąd tytuł tomiku), tutaj dochodzą zaledwie odgłosy pulsującego życia, z którym nie traci kontaktu. Odrzuca oszołomienie, krzykliwość szpitalnych gości, telewizor z serialami, czyli łagodzenie, ogólnie stosowane metody pokonywania złych przeżyć. Jeśli poddaje się porządkowi [Porządek], to ta nieodzowna rzeczywistość nie krzyżuje się z podmiotem lirycznym, który żyje innym torem, innym wymiarem. Nie neguje jej – czarne samochody zabierają resztki pogrzebowe, na cmentarzach nie ma już miejsc, trzeba szukać nowych „domów” dla umarłych – lecz to są wszystko sprawy nieistotne, które przecież są, zajmują przestrzeń wiersza, ale podane mimochodem służą jedynie do zakotwiczenia problemu w świecie. Jeśli bohaterowie wierszy (ciotka z [Po przejściach]) stwarzają fakty nieistniejące historycznie, nie mające miejsca w dziejach rodziny, to są to efekty pomieszania przestrzeni i czasu jedynie poza egzystencją, są niematerialne, bo są jedynie mentalne.
A prawdziwym problemem jest właśnie to coś, co się już nie wiąże z materią, coś, czym nasycone są wiersze Aleksandry Opalińskiej dowodzące, że dostępne jest to jedynie dla wtajemniczonych, dla poety.