Nominowani NIKE 2012: Jacek Dehnel „Saturn: czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya” (2011)

Po paradokumentalnej „Lali” Jacek Dehnel próbował różnych stylów i poddawał się różnym wpływom. Nieudane „Balzakiana” nie sprostały wyzwaniu pisarskiemu, odwzorowanie metody pisarskiej Balzaca na potrzeby polskiej transformacji politycznej i zarazem obyczajowej okazało się za trudne. Pisarz próbował potem oderwać się całkowicie od wszelkich realiów i w nieudanym „Fotoplastikonie” stworzyć na podstawie zakupionych na targach staroci zdjęć i pocztówek powołać do życia światy, które nigdy nie istniały.

W tegorocznym „Saturnie” pisarz zmienia metodę pracy rezerwując sobie jedynie doświadczenie artystyczne zdobyte podczas pisania „Fotoplastikonu” dla opisu 14 obrazów wiszących w Prado, które ostatnimi czasy wywołały różne medialne sensacje i skandale. Juan José Junquera, profesor historii sztuki na Uniwersytecie Complutense w Madrycie, najbardziej znany z badań hiszpańskich mebli, dostał zlecenie od muzeum napisania książki o “Malarstwie czarnym” Goi, które przeniesiono do Prado z “Quinta del Sordo”, domu na obrzeżach Madrytu. Jacek Dehnel snuje swą opowieść pod wyraźnym wpływem Pascala Quignarda, zresztą na wstępie go cytuje. Być może właśnie francuskiemu pisarzowi zawdzięcza zdyscyplinowanie pisarskie i perfekcyjne szlifowanie zdań, niezmiennie we wszystkich prezentowanych na kartach książki monologach płynnie wchodzących w podświadomość czytelnika uwodząc go jedynie formą.
Jednak nawet najpiękniejsze frazy nie zastąpią przecież istoty literatury, czyli komunikacji. Co Jacek Dehnel chce czytelnikowi przekazać? Wiele nonsensów na temat epoki, która przecież jest mimo wszystko udokumentowana licznymi księgami parafialnymi, aktami własności, wszystkim, co każdy kraj pieczołowicie ochrania, by jakiś intelektualny najeźdźca z obcego państwa mu tego nie poburzył i nie zamącił. Dlaczego według Jacka Dehnela księżna Alba, której tożsamości nie wyklucza się w portretowanej Mai Nagiej i Mai Ubranej jest mężczyzną?

„(…)La Alba! To nie była kobieta, to był mężczyzna o cienkiej talii i długich czarnych włosach, i porządnym cycu, to był najpotężniejszy człowiek w królestwie.(…)”
[mówi Francisco]

Dlaczego Jacek Dehnel zmienia płeć postaci historycznej Maríi del Pilar Teresa Cayetana de Silva y Álvarez de Toledo ze szlacheckiej rodziny Alba urodzonej 10 czerwca 1762, poślubionej José María Álvarez de Toledo, 15 księcia Medina Sidonia ? Małżeństwo to, najbogatsze w Hiszpanii, niezwykle pomogło Goi w jego malarskich początkach i im właśnie Francisco Goya zawdzięcza rozkwit swojego talentu i geniuszu. Powieść z założenia napisana jako fikcja literacka, ma podobno na kanwie autentycznych życiorysów malarza, syna i wnuka badać relacje sławnego ojca z niedocenionym i wzgardzonym synem Javierem, który nagle staje się autorem 14 obrazów z cyklu „Pinturas negras” wiszących teraz w Prado, a które przecież są tematycznym i mentalnym podsumowaniem całego życia Goi. Jeśli polski artysta chce żerować na skandalach hiszpańskich, to automatycznie jego twórczość winna być przeszeregowana do popularnego gatunku sensacyjno – historycznego, gatunku powieściowego mającego wielkie nakłady, masę odbiorców, takich patronów jak Dan Brown, gdzie rozmnaża się Chrystusa, dopisuje ewangelie. „Saturn” omawiany jest jako książka niesłychanie ważna i wartościowa dla polskiej literatury, entuzjastyczne recenzje napisano w „Tygodniku Powszechnym”, „Polityce”, „Gazecie Wyborczej”.

Wbrew wszystkim bredniom zawartym w monologach trzech literackich postaci: Mariano, Javiera i Francisca, łącznie z zupełnie nietrafionym literacko portretom 14 obrazów wchodzących w cykl „Czarnego malarstwa”, trzeba przede wszystkim oddać sprawiedliwość hiszpańskiemu geniuszowi, o którego życiu najmniej wiemy i po którym właściwie nic, oprócz obrazów, nie zostało. O Goi pisało wielu intelektualistów, wielu zaraz po jego śmierci bezskutecznie walczyło z rosnącą legendą wymyślaną dla pieniędzy i sensacji. Wielu wielkich, szlachetnych duchów zdołało zdementować wszelkie fikcje narosłe wokół portretowanych kobiet, robiąc z Goi lubieżnika i człowieka niezdyscyplinowanego. Kto nie wie kim jest geniusz – a Jacek Dehnel dał w „Saturnie” dowód na to, że nie ma o tym zielonego pojęcia – podpowiadam, że jest to człowiek bez reszty oddany twórczości. Wspaniałe iluminacje malarstwa Goi (bez których nie byłoby impresjonizmu, ekspresjonizmu, współczesnego nam Bacona, a bez Velázqueza nie byłoby Goi) trwają przez całe jego twórcze życie, aż po czas osiemdziesięcioletniego, głuchego starca, kiedy tworzy „Saturna”. Wypunktowywanie tzw. słabości geniusza nie ma sensu, bo geniusz nie ma czasu na słabości, są one nieistotne i pomniejszanie nimi (na dodatek domniemanymi) osobowości geniusza nie ma zupełnie sensu. Niesprawiedliwy portret Francisco Goi, nie wiadomo dlaczego (cóż on zawinił ten biedny Goya polskiemu pisarzowi?!) sportretowany przez Jacka Dehnela tak obleśnie i tak sprośnie, być może jakąś robaczywą duszę zainspiruje do dalszego pławienia się w we własnych, a nie goyowych obrzydliwościach, bo przecież świat jest pełen różnych anomalii. Nigdy dość powtarzania: Goya to wielki geniusz hiszpańskiego malarstwa, którego rzekome braki erudycyjne wytknięte przez Jacka Dehnela nie miały miejsca, ponieważ nikt inny nie potrafił przenikliwiej zobaczyć swojej epoki, (przebywał wśród artystów skupionych wokół księżnej Alba i były to najwyśmienitsze umysły epoki) zsyntetyzować swoich wrażeń, przetworzyć język malarski na przekazanie swoich doświadczeń, a właśnie te zupełnie nie sprzedażne, malowane na tynku obrazy były jego ostatnim krzykiem i testamentem i jeszcze polski pisarz nawet tego go pozbawia!

Niestety nadszedł w Polsce “Czarny okres literatury”, kiedy promuje się artystów o mentalności Salieriego. Tacy będą niszczyć na każdym kroku wszelkich Mozartów, a ogłupiała polska krytyka literacka będzie temu tylko przyklaskiwać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

46 odpowiedzi na Nominowani NIKE 2012: Jacek Dehnel „Saturn: czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya” (2011)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    Jedyną – “negatywną” recenzję znalazłem tutaj:
    http://www.dwutygodnik.com/artykul/2028-czy-goya-byl-gejem.html

  2. Jacek Dehnel pisze:

    LOL. Wszystkie kretynizmy tej “recenzji” przyjmuję na klatę, bo niczym mnie Pani nie zaskoczy. Ale jeśli zdanie Goyi o księżnej rozumie Pani jako postawienie tezy, że była ona faktycznie mężczyzną, to mogę to tylko zareklamować znajomym na facebooku jako obciach roku.

  3. Robert Mrówczyński pisze:

    Jeśli to są kretynizmy to i klata jest nadmiarowym określeniem. Jaka klata? Dehnel powinien był spojrzeć w lustro zanim użył tego słowa, ale tak po prawdzie ten lansowany od lat autor nominowanego gniota mnie również nie zaskoczył. Niezmiennie radośnie lekceważący i protekcjonalny, wobec jasnych i miażdżących spostrzeżeń Ewy, co można w końcu zrozumieć, w kontekście zdemaskowania go jako Salieriego polskiej literatury.

  4. Ewa > Rysiek listonosz pisze:

    Dzięki Rysiu. Polecam film „Goya: Crazy Like a Genius” (2008) jest do ściągnięcia w Sieci. Tam krytyk sztuki Robert Hughes podróżuje po Hiszpanii w poszukiwaniu rzeczywistości odmitologizowanej hiszpańskiego malarza Francisco Goi.

  5. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Panie Jacku, nie wykonałam tak wielkiego trudu pisząc o Pana ostatniej książce tylko po to, by Panu robić przykrości. Napisałam bezstronnie, jak ja tę książkę odebrałam, szczególnie, że Goya już w liceum był moim ulubionym malarzem dzięki możliwościom zakupu w Dreźnie albumów enerdowskich z malarstwa, mogłam zobaczyć go nawet w kolorze, co w PRL-u było wielką rzadkością. Przeczytałam wtedy biografię Liona Feuchtwangera, jak teraz widzę, mocno upolitycznioną i wniosek z tego tylko taki, że co epoka to jeździ się po geniuszu jak po burej suce. Mój głos jest tylko aktem sprzeciwu wobec dzisiejszej samowolki, gdzie z braku dokumentów dorabia się nie mogącemu się bronić absurdalną biografię. Te wszystkie postmodernistyczne brednie dorabiające rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły osobom znanym historycznie, potępiała już w swoich esejach Susan Sontag (o wycieraniu się wizerunków), nic nowego. Pana szkodnictwo polega na tym, że wplątał Pan w te monologi prawdziwe przedmioty, powiedzenia i zdarzenia, i to wszystko może po jakimś czasie faktycznie stać się prawdą według zasady, że im bardziej się kłamie, tym kłamstwo staje się prawdziwsze.
    A na Facebooku to proszę sobie nie żałować. Właśnie nie żałuje sobie teraz na portalu Liternet.pl Pani Mary Lou.

  6. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Jakiego “nominowanego gniota”? Przecież “Saturn” wyszedł niedawno, do niczego nie był nominowany.
    A przeczytałeś Robercie tę książkę? Wprowadzam absolutny zakaz wypowiadania się o książkach, których się nie przeczytało.
    Na razie przeczytały tę książkę tylko dwie osoby:Jacek Dehnel i ja. Ja przeczytałam najpierw całość, a potem czytałam tylko monologi tak, by przeczytać cięgiem wypowiedź jednej osoby. To podobno z Pamuka, ale bardzo utrudnia zrozumienie.
    Bardzo bym chciała wreszcie przeprowadzić tu jakąś dyskusję, a nie walkę.

  7. Robert Mrówczyński pisze:

    Myślałem, że piszesz tylko o nominowanych książkach, ale to pewnie nic straconego. Niestety nie dojechałem do końca książki (z wypożyczalni) więc nie będę brał udziału w dyskusji podobnie jak zainteresowany Dehnel. Świntuszenie zawarte w książce zupełnie mnie zniesmaczyły. To są świntuszenia obleśnie, zupełnie nie ta liga, do której należał Goya, nawet jeśli niewiele wiadomo o prawdziwym Goyi, to portret stworzony przez Dehnela tego malarskiego giganta jest płaski i niesmaczny. Muszę pożyczyć ponownie żeby wynotować te żenujące perełki, choć bardzo mi się nie chce.
    Trojanowski na ten przykład, był ordynarny, ale dowcipnie i celnie, ordynarnością rubaszną, szeroką z dystansem rabelais’owską, a Dehnela ordynarność jest kącikowa, obleśna, w złym stylu, bez wyczucia, pozostawia niesmak.

  8. Jacek Dehnel pisze:

    P. Bieńczycka:

    szkoda zatem, że zatrzymała się Pani na beletryzowanej biografii sprzed lat 60-ciu, a nie zapoznała się z naukową biografią Hughesa (wyszła po polsku; to nie to samo, co program tv), czy Connela. Mogłem zmyślić sobie to, że to nie Goya namalował “Czarne obrazy” (bo “Saturn” nie jest biografią, co wyraźnie piszę, ale wariacją na temat) – jednak nie wymyśliłem sobie, tylko poszedłem tropem konkretnie podbudowanej faktami teorii prof. Junquery, archiwisty, u którego Prado zamówiło książkę o “Czarnych obrazach” i który przekonująco udowadnia, że Goya nie mógł tych obrazów namalować.

    W tym samym czasie wybuchła wieść, że to nie Goya namalował “Giganta” – i, co więcej, Prado oficjalnie musiało przyznać, że unieważnia dotychczasową atrybucję.

    Nie umniejsza to ani wielkości “Czarnych obrazów” i “Giganta”, ani wielkości Goi.

    A co do “szargania” Goi – książka zawiera sprośne cytaty z jego własnych listów (polecam obszerny wybór sporządzony przez Sarah Symmons) .

  9. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    U nas na Śląsku są e-booki w bibliotekach, „Saturna” czyta autor. Ja nie lubię e-booków, ale pożyczyłam mamie. Koniecznie pożycz i wróć na blog.

  10. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Dlaczego jest Pan złośliwy? Po czym Pan sądzi, że nie przeczytałam „Goya : artysta i jego czas” Roberta Hughesa? Przecież omawiamy tu książkę Pana, a nie setki książek o Goi, które wychodziły na kuli ziemskiej przez ostanie półwiecze. Że zatrzymałam się na licealnych lekturach? Czy ja Panu zarzucam braki erudycyjne? Napisałam, że jest Pan rozsiewaczem nieudowodnionych plotek, co wynika z Pana nieumiejętności dostrzeżenia osobowości genialnej. Te profesorskie bzdury o tym, że „Czarne obrazy” powstały jak Dom Głuchego już nie istniał może skrywają jakąś tajemnicę, ale nie są żadnym dowodem na to, że obrazy będące podsumowaniem całej twórczej drogi artysty są autorstwa jego syna pozbawionego według ojca talentu. Geniusz zawsze dostrzeże geniusza, jeśli Javier byłby autorem tych prac, musiałby być geniuszem. A sam Pan pisze ustami Francisco, że pozbawiony jest talentu.
    Natomiast tak jak już napisano, w tej epoce listy miedzy mężczyznami mogły znaczyć zupełnie coś innego. Pańska kompilacja jest niestrawna ponieważ, jak słusznie zauważył Robert, Goya nie mógł być świntuchem, całe czyste jego malarstwo o tym świadczy. Nie może ktoś być lepki w piśmie, a w malarstwie nie, bo to jest sprawa osobowości. Tu jest cały czas problem kłamstwa i prawdy. W tym poleconym Ryśkowi filmie Hughes pyta, czy „Kaprysy”, czy „Okropności wojny” dają przyjemność oglądającemu. I pada odpowiedź: tak. Bo zawsze prawda sprawia przyjemność, nawet tak okrutna w wydaniu Goi. Pańska książka jest skłamana i da przyjemność tylko snobom.

  11. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo, jakby to Pani powiedzieć: to, że postać w książce ma jakieś zdanie, nie znaczy wcale, że jest to zdanie autora. To są zupełne rudymenta teorii literatury.

    “Czy ja Panu zarzucam braki erudycyjne”? Tak, nie zauważyła Pani?

    “Te profesorskie bzdury…” – ok, rozumiem, że albo Pani czytała pracę prof. Junquery i zapoznała się z jego argumentami, albo Pani “zasada”, że mówi się tylko o książkach przeczytanych, Pani jednej nie obowiązuje.

    Uważam, że autor “Czarnych obrazów” był malarzem genialnym, jeśli tym autorem był Javier, to geniuszem był nie tylko ojciec, ale i syn.

    Kompilacja to autentyczne słowa napisane przez Goyę. Więc niech mi Pani nie opowiada, że “Goya nie mógł być świntuchem”, bo to XIX-wieczna dulszczyzna, dość żenująca. Świntuchem był Mozart, świntuchem był Goya, Schiele napastował małe dziewczynki, Schulz był masochistą. I co z tego? To część ludzkiego doświadczenia i nie ma co marszczyć noska. To, że listy Goi Pani nie pasują do Pani wizji, świadczy o tym, że wizja jest błędna. A nie o tym, że listy są fałszywe.

    PS: Nie, to nie ja czytam “Saturna” w audiobooku.

  12. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Ależ mówimy o różnych rzeczach. Dlaczego Pan uważa, że ja uważam, że bohaterowie Pana książek wypowiadają Pańskie sądy? Skąd taki absurd? To, że Pan kreując pewne postacie zostawia Pan w nich cząstkę siebie, to jest zupełnie oczywiste, bo na tym polega proces twórczy, na osobowości. Dlaczego uważa Pan, że mam obowiązek przeczytać książkę Juana José Junquera, by wolno mi było przystąpić do omawiania Pana książki? Skąd taki przymus? Jakbym czytała wszystkie bzdury wychodzące w dzisiejszych czasach dla sensacji lub innych celów (np. słynna książka opolskiego profesora dowodząca, że cyklon A i B nie miał w Oświęcimiu zastosowania), to byłoby to właśnie oznaką braku erudycji. Pan napisał książkę, przyswoił pewne materiały potrzebne do jej napisania i absolutnie nie musi robić tego czytelnik. Gdyby wykorzystał Pan tezę Junquera do wyrażenia istoty twórczości Goi, to nic bym nie miała przeciwko temu skandaliście. Ale Pan swoją książką dokopał Goi, malarzowi cierpienia, dzięki któremu wbrew zakazom Inkwizycji dowiadujemy się co ona wyczyniała, co wyczyniały wojska napoleońskie. Przecież to kawał wielkiej, odważnej, odkrywczej roboty ku przypomnieniu, co dzieje się, gdy rozum śpi, a rodzą się potwory! A formalne środki? Nikt nie rozkwitał tak pomysłami, wynalazkami, czego credem są właśnie „Czarne obrazy”, które Pan malarzowi odbiera!
    Powtarzam, gdyby były autorstwa Javiera, Javier musiłby przejść całą drogę twórczą, taką jak ojciec, by móc je namalować. Jeśli był tak wielkim formatem jak ojciec, to gdzie jest ta jego twórczość? Przecież ojciec go zachęcał. Pan podobno jest malarzem, Pan musi wiedzieć, że malowanie klasyczne to jak u pianisty – nie gra, przestaje być wirtuozem. Wszelkie przestoje w malarstwie są nie do odrobienia. Właśnie Goya był malarzem bez wytchnienia, przechodził natychmiast z jednej pracy w drugą, jego wynalazki graficzne (a wchodziła właśnie litografia, którą natychmiast wchłonął) były gorączkowe, nienasycone, co widać w kresce. A właśnie tam w „Czarnych obrazach” doszło do pełnej syntezy oszczędnych środków wyrazu, tam skrystalizowała się pełna wypowiedz artysty. A Pan to wszystko kwestionuje i w miejsce rzeczy niepowtarzalnych, cudownych, wstawia jakieś alkowiane miazmaty! Nie odbieram Panu umiejętności pisarskich, ale Pana etyczny przekaz w wydanych właśnie książkach jest dla mnie nie do przyjęcia. I daje temu na moim blogu wyraz.

    W notce nie zanalizowałam poszczególnych obrazów w Pana wydaniu. Zobaczymy, jak ta nieprzyjemna wymiana komentarzy się potoczy, może jeszcze to zrobię. Zarzuciłam Panu brak wrażliwości w opisach poetyckich poszczególnych „Czarnych obrazów” w tym i „Saturna”. Może to jeszcze rozwinę.

  13. Ewa pisze:

    Dziękuję Jackowi Dehnelowi za sprostowanie: Audiobook: Jacek Dehnel “SATURN. CZARNE OBRAZY Z ŻYCIA MĘŻCZYZN Z RODZINY GOYA” czyta nie autor, a Leszek Filipowicz, Roch Siemianowski, Janusz Zadura.
    Za mylnie podaną informację przepraszam.

  14. Jacek Dehnel pisze:

    LOL, Pani jest kosmiczna, Pani pisze te wszystkie bzdury, a potem sama nie wie, że je napisała. “Dlaczego Pan uważa, że ja uważam, że bohaterowie Pana książek wypowiadają Pańskie sądy? Skąd taki absurd? ” Ano może dlatego, że napisała Pani: “jeśli Javier byłby autorem tych prac, musiałby być geniuszem. A sam Pan pisze ustami Francisco, że pozbawiony jest talentu.” To, że Francisco tak mówi, nie oznacza ani tego, że ja podzielam jego zdanie, ani tego, że on w głębi duszy nie rozpoznaje w Javierze geniusza. To są monologi, a bohaterowie nieraz kłamią, plączą się, zatajają.

    Nie ma Pani obowiązku czytać niczego. Jeśli jednak wypowiada się Pani o teorii Junquery per “profesorskie bzdury”, to warto by było te “profesorskie bzdury” najpierw przeczytać.

    Żeby rozmawiać o przekazie etycznym “Saturna”, musiałaby Pani rozumieć tekst choćby na poziomie podstawowym, tzn. nie takim, że jak Francisco nazywa księżnę mężczyzną z cycem, to znaczy, że zmieniłem jej płeć i jest to książę Alba z ginekomastią. Rozumienie przekazu etycznego tej powieści jeszcze hoho przed Panią.

  15. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Pisarz wypowiada ustami swoich bohaterów pewne kwestie, bo literatura jest komunikacją. „Saturn” jest fikcją literacką, jak Pan przyznaje i bohaterowie mogą wypowiadać, co chcą. Pytam tylko, po co wypowiadają rzeczy umniejszające wielkość geniusza Goi i mianujące geniuszem jedynego syna Goi, Javiera. W jakim celu zmienia Pan bieg historii sztuki bazując przecież na tylko hipotezie ujętej w książce Junquera, a takich książek pisanych dla medialnego zaistnienia będzie pojawiać się coraz więcej żerujących na tym, że brak dowodów na wykluczenie, jak i potwierdzenie absurdalnych hipotez działa na ich korzyść.
    O Javierze pisze w „Goya : artysta i jego czas” Robert Hughes (poświęca mu zresztą niewiele w swojej książce) tak:

    „(…)Javier, jak można przypuszczać, rozczarował ojca, jednak Goya kochał go i wspierał na wszelkie możliwe sposoby. Na przykład w 1803 roku malarz wynegocjował z Koroną, że w zamian za oryginalne płyty miedziane Kaprysów i 240 niesprzedanych kompletów rycin jego syn otrzyma dożywotnią rentę. W 1806 roku, po ślubie Javiera z Gumersindą Goico-echea, Goya podarował młodej parze swój duży dom przy calle de los Reyes 7 w Madrycie, żeby byli na swoim. Jego ojcowska czułość nie była szczególnie odwzajemniana. Javier okazał się dzieckiem nieudanym, leniem, niemal nicponiem. Nie podjął żadnej pracy zawodowej (Goya mówił o nim pintor, choć były to raczej pobożne życzenia, ponieważ Javier niczego nie namalował), utrzymywał się z pieniędzy, które regularnie dostawał z Quinta del Sordo, a także ze spadku i rent — jedną ufundowała dlań księżna Alba; dzięki niej nieźle mu się wiodło — a następnie ze sprzedaży dzieł ojca, które dostał od niego lub odziedziczył. Zmarł w wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat, niewiele w życiu dokonawszy.(…)”
    [fragment w przekładzie Hanny Jankowskiej]

  16. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo, to nie ja “zmieniam bieg historii sztuki”, tylko historycy sztuki – na przykład prof. Junquera, jeśli jego teoria jest słuszna (nic dziwnego, że Hughes o niej nie pisze w swojej biografii, która wyszła wcześniej). Ja, posługując się teorią, mówię rozmaite rzeczy o naturze rodziny, o systemie patriarchalnym, o odczuwaniu malarstwa, o tworzeniu.

    Nie sądzę, żeby “Saturn” umniejszał Goyę w jakikolwiek sposób; to, że był pyszałkiem, arrywistą i gburem, łatwo wyczytać z jego korespondencji – polecam – ale nie zmienia to ani jednej plamki w “Portrecie Karola IV z rodziną”, ani jednej kreski w “Kaprysach”. A artysta odpowiada przed nami wyłącznie swoimi dziełami, nie swoim życiem.

    I znowu: nie przeczytała Pani prac Junquery, ale oskarża go Pani, że napisał je “dla medialnego zaistnienia” (a nie na przykład dlatego, że zamówiło je u niego Museo del Prado, które jakoś dziwnym trafem wybrało specjalistę od XVIII-wiecznej Hiszpanii, a nie Ewę Bieńczycką, besserwisserkę). Nie zapoznała się Pani z ani jednym argumentem, ale odrzuca je Pani a priori (choć o życiu Goi wie Pani, jak widać z tych wpisów, bardzo niewiele). Żenada, żenada, żenada.

  17. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Rozmawiamy o Pana książce, a nie o książkach, które Pan użył do stworzenia własnej. Jako czytelnik odniosłam wrażenie, że wysuwając na plan pierwszy wielkość Javiera, rzekomego twórcy „Czarnych malowideł” i „Kolosa” uświetnił tym nie tylko wszelkich Salierów, jacy żyli od początku świata, ale i synalków wybitnych osobowości, którzy rzekomo byli przez rodziców pożerani i niszczeni, i żyjąc w luksusie, będąc na dodatek genetycznymi geniuszami z kaprysu sobie malują, bo wiadomo, mają to w genach. Dla mnie, czytelniczki tak postawiony problem w powieści jest demoralizujący i etycznie nie do przyjęcia.
    Hughes bardzo drobiazgowo przedstawia klimat polityczny Hiszpanii w momencie zdobienia ogromnych pokoi przez Goyę w Domu Głuchego. Mnie nie interesuje sposób przenoszenia obrazów, zdjęcia rentgenowskie, wszelkie spekulacje burzenia ścian, mnie interesuje wielka, wizjonerska praca artysty. Pan napisał książkę przyczynkarską, gdzie o wielkich filozoficznych problemach nękających oszalały umysł Goi nie ma ani słowa. Ktoś, kto sięgnie po tę książkę zobaczy świat skrojony na miarę Pana. Świadczą o tym nie tylko te puste nomologii, ale i Pańskie opisy tych malowideł. Robert Hughes „Czarne malowidła” mentalnie rozbiera i jako historyk sztuki wzbogaca wiedzą. W Pana wypadku, w wypadku poety nie jest to potrzebne. Ale Pan, patrząc na te obrazy, ich nie rozumie. Widziałam Goyę tylko w muzeach Nowego Jorku i Filadelfii, w Hiszpanii nigdy nie byłam, mogłabym coś o nich powiedzieć na podstawie tylko tego, wymienianego filmu, jakość jest rewelacyjna i dzięki sylwetce Hughesa widać, jakie są duże. Postaram się dzisiaj obalić Pana charakterystyki 14 „Czarnych malowideł”.

  18. Jacek Dehnel pisze:

    Rozmawiamy o mojej książce, ale jeśli pisze Pani o “profesorskich bzdurach” to już o książce Junquery, bo ja, o ile wiem, profesorem nie jestem (i zapewne nie będę). Jeśli Pani mówi, że nie interesują Pani szczegóły techniczne, tylko “wielkość wizji”, to znaczy, że nie ma Pani zielonego pojęcia o historii sztuki i jej naukach pomocniczych. Nową atrybucję “Kolosa” Prado stwierdziło nie po “wielkości” czy “małości” wizji, ale właśnie po szczegółach technicznych: pociągnięciach pędzla, składzie chemicznym, itp. Proszę mieć pretensje do świata, że nie jest taki, jak Pani go sobie wyobraża.

    Gdyby Pani uważnie czytała “Saturna” to widziałaby Pani, że nie ujmuję się ani za Javierem przeciwko Francisco, ani za Francisco przeciwko Javierowi. Obaj są skrzywdzeni i krzywdzący, bo trochę na tym polega ludzka kondycja. A już zwłaszcza jeśli się żyje w XVIII-wiecznej Hiszpanii. Javier nie jest żadnym “Salierim” – ani jeśli naprawdę namalował “Czarne obrazy” (bo wtedy jest po prostu geniuszem), ani jeśli ich nie namalował (bo nic nie wiemy o jego chorobliwych ambicjach i sztucznej, dworskiej sławie); jeśli w “Saturnie” jest jakiś Salieri, to jest nim Mengs.

    Ekfrazy w “Saturnie” to nie są żadne moje analizy “Czarnych obrazów”, ale immanentna część książki, monologi malarza (od pewnego czasu wiemy, że jest nim Javier), który tworzy w “Czarnych obrazach” komentarz do tego, co go najbardziej uwiera: strasznego węzła rodzinnych emocji. Nie może mi zatem Pani zarzucać, że czegoś “nie rozumiem”, co najwyżej mogłaby Pani pokazać, że jakiś fragment tych monologów jest niespójny z resztą świata przedstawionego w powieści. Może Pani próbować.

  19. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Pan nie napisał dzieła naukowego, tylko utwór artystyczny. „Saturn” to powieść. I pozostańmy w klimatach powieści, a nie wchodźmy w kompetencje historyka sztuki, bo on posługuje się zupełnie innymi narzędziami. Stąd mój osąd Pańskiej wizji tych czasów i osoby Francisco Goi. Pozostałe postacie są absolutną fikcją, która wchłonęła parafialne dokumenty urodzeń i aktów nadania królewskiej renty oraz nabycia majątków (domów) i ciężką pracę dokumentacyjną biografów Goi . W Pana powieści tylko Goya jest ważny, wszelkie spekulacje relacji ojcowsko synowskich są tylko Pana literacką fikcją. Pan przerobił w swojej książce pewne problemy z których wynika, że Javier nie był autorem ani „Kolosa”, ani „Czarnych malowideł” wbrew powieściowej perswazji. Nie był, bo jak Pan pisze, ekfrazy (jak zwał, tak zwał) są też monologiem wewnętrznym Javiera. Skoro tak, to nie są to spostrzeżenia geniusza, za którego Pan Javiera uważa. Tak, napiszę, o co mi w tym chodzi, ale jeszcze nie mam tyle czasu, za kilka godzin.

  20. Jacek Dehnel pisze:

    Otóż to: nie napisałem dzieła naukowego, ale Pani pretensje dotyczą tego, że Pani się “nie zgadza”. Że przecież “Czarne obrazy” namalował Goya, nie jego syn. Bo co, bo była tam Pani, widziała, za rękę złapała? Nie, to są ustalenia historyków sztuki, nader zresztą – jak widać w tym przypadku – wątpliwe. Nie tyle “przerabiałem” problemy, co wybrałem jedną z teorii, do czego miałem pełne prawo.

    O, to ciekawe, w mojej powieści tylko Goya jest ważny? Cóż, forma całości mówi coś zupełnie przeciwnego; są trzy monologujące postaci. Jeśli ktoś jest tu postacią centralną, to prędzej Javier: książka zaczyna się jego narodzinami, kończy jego śmiercią.

    Natomiast nie zaspokoję Pani potrzeby portretowania Goi w banalny sposób jako “obłąkanego geniusza”, zgodnie z romantyczną modą; takich cukierków z naftaliną to ja nie produkuję, jest ich aż nadto.

  21. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Pozostałe postacie stworzone przez Pana są nic niewarte z artystycznego punku widzenia. Pana tezy są nieetyczne. Już dwa dni próbuję Panu wytłumaczyć, dlaczego.
    Tak, oczekuję wizerunku Goi chociażby takiego, jaki stworzył Jose Ortega y Gasset. W Polsce jest dostępny jedynie wybór tych olśniewających esejów: „Velazquez i Goya”. Wyboru dokonał Stanisław Cichowicz ; przeł. [z hisz.] Rajmund Kalicki “Czytelnik” 1993.
    Pan nie powinien się łapać za świętości, bo Pan je tylko szarga. Moim obowiązkiem na blogu jest chronienie świętości.

  22. Jacek Dehnel pisze:

    Z artystycznego punktu widzenia są warte lub niewarte, w zależności od sądów czytelnika – to są bowiem sądy estetyczne, a one zawsze były, są i będą subiektywne. Tak więc: tak, z Pani punktu widzenia te postaci są nic niewarte, i nie mam z tym żadnego problemu.

    I znów: Ortega y Gasset napisał eseje (świetne, tu nie ma między nami sporu; pisząc “Saturna” wróciłem do nich po ładnych paru latach), a nie powieść; poza tym Goyę Ortegi y Gasseta już mamy. Przepisywanie tego, co już było, nie ma dla mnie większego sensu.

    Na “chronienie świętości” nic nie poradzę. Jeśli ma Pani misję, to niech ją Pani prowadzi; ja tu, zaraz pod domem, na Krakowskim Przedmieściu, mam całe stadko z taką misją; jedna osoba w tę czy w tamtą nie czyni mi różnicy.

  23. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Ortega y Gasset to tylko przykład. Przykład tego, że wielki napisał o wielkim z pozycji małości, człowieka który „nic nie wie”. Pan zrobił coś zupełnie przeciwnego, bo Pan wszystko wie.
    To nie jest misja, tylko obowiązek. Obowiązek ochrony tych, którzy nie mogą się bronić, bo nie żyją. Obowiązkiem dzisiejszych blogów jest zabieranie głosu w publicznej sprawie, ponieważ Pana książkę ktoś niedouczony może wziąć za prawdę artystyczną z racji jedynie tego, że jest sprawnie napisana. Może wziąć ją za wartość, a jest, powtarzam, bezwartościową postmodernistyczną bzdurą napisaną dla pieniędzy. Na dodatek będzie aspirować w kategorii książek wartościowych, co stanie się skutkiem dopuszczonych jedynie do głosu marnych elit intelektualnych w Polsce.
    Gratuluję dobrego samopoczucia.

  24. Jacek Dehnel pisze:

    Ortega y Gasset nie pisał z pozycji człowieka, który “nic nie wie”; mówił, że nie jest historykiem sztuki (i uczynienie takiego zastrzeżenia jest eleganckie), ale równocześnie przedstawiał bardzo konkretne i pewne sądy. “To tylko przykład” – owszem, ale znaczący. Esejowi stawia się inne wymagania niż fikcji literackiej.

    Tak, o świecie przedstawionym w powieści autor wie – przynajmniej potencjalnie – wszystko. Nie znaczy to, że wiem wszystko o prawdziwych Franciscu, Javierze i Mariano Goyach, ale ci z powieści zależą zupełnie ode mnie, takie jest prawo autora beletrystyki. Gdybym napisał, że Goya jest kobietą, to by nią był. Na tym polega wolność literatury, między innymi – i nie trzeba przed nią “chronić”, bo mechanizm oczyszczający jest bardzo łatwy: albo tekst działa, albo nie działa, albo jest spójny, albo pęknięty (a wszystko to odczytują na własna rękę, subiektywnie, czytelnicy; nigdy nie ma ostatecznego czy obiektywnego wyniku).

    Skoro użyła Pani “świętości”, to będę się upierał, że ten samozwańczy obowiązek jest jednak misją (i jako czytelnik Pani postów mam prawo do takiego założenia). Co więcej, jest obudowana całym zespołem przesądów spod znanego krzyża: złe jest to, co “elitarne” (są to łżeelity), złe jest to, co “postmodernistyczne” (bo postmodernizm pokazuje względność sądów, a sądy są jedynie słuszne i to obrońcy są ich depozytariuszami), a do tego w tle majaczą jakieś straszne “pieniądze”, które oznaczają zło (choć wszyscy gardłują, że “zabrano, ukradziono”, czyli sami się jakoś tymi pieniędzmi nie brzydzą i chętnie by je “odzyskali”). Do tego fantazmat “obrony” – Ewa Bieńczycka, blogerka, broni Francisca Goi, mysz otacza zbrojnym kordonem górę. LOL again.

    Za gratulacje dziękuję.

  25. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Miałam na myśli skromność Ortegi y Gasseta, który jest wobec hiszpańskich geniuszy służalczy w sensie pozytywnym (oddaje im cześć nie brązowiąc i nie odczłowieczając). Gatunki się mieszają, powieść ma wolność, ale to wcale nie znaczy, że pełną samowolkę, jak teraz się dzieje np. u Jacka Dukaja, o którym pisałam tutaj jak najgorzej nikogo nie broniąc, tylko samej literatury. Nie wiem Panie Jacku, do niczego ta nasza wymiana komentarzy nie doprowadziła, mam pewną koncepcję sztuki i próbuję ją na blogu prezentować. Jest w polskiej kulturze tak wiele braków i po prostu takie książki jak „Saturn” są dla mnie zwyczajną marnacją energii twórczej. Fikcja literacka jest wielką potęgą artystyczną, przestaje nią być, gdy jest używana jedynie dla ekwilibrystyki słownej i w konsekwencji tylko dla fikcji.

  26. Jacek Dehnel pisze:

    Cóż mogę Pani powiedzieć: z czytelnikami jest tak, że widzą tylko to, co są w stanie zobaczyć, jedni więcej, inni mniej. Pani widzi tu “marnację energii twórczej” i “ekwilibrystykę słowną” – inni czytelnicy coś więcej. To jest wszystko w dziedzinie sądów estetycznych, subiektywnych całkowicie, więc nie mam na to najmniejszego wpływu.

    Jeśli natomiast zarzuca mi Pani działania nieetyczne, a także zmianę płci księżnej Alby oraz obwinia Pani szanowanego profesora o pisanie “bzdur” (dla “medialnego zaistnienia” a może i dla “złych pieniędzy”) nie czytając jego prac, to mogę tylko taką groteskową postawę obśmiewać.

    Miłego wieczoru!

  27. Ewa pisze:

    Ekfraza „Saturn” na podstawie „Saturno devorando a un hijo” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno
    146 cm x 83 cm
    Museo del Prado , Madryt, Hiszpania

    Jacek Dehnel podaje ten obraz słowami Javiera jako metaforę ojcowskiej autodestrukcji. Naciągana teoria podnosząca napięcie między Javierem a Goyą do relacji niemal kafkowskich („List do ojca”) czyni z pretensji bardziej karykaturę, niż autentyczne przejęcie. W kanibalistycznym, zwierzęcym wzroku sportretowanego Boga widać szczyt ekspresji, tu wchodzą w grę kosmiczne siły, Jacek Dehnel spłyca romantyczny symbolizm Goi do zupełnej powszedniości dramatu rodzinnego, do męskich zachowań, jakoby mężczyźni mieli największy problem z ciałem i pożądaniem seksualnym, a nie potwornością świata, któremu świadkują.
    Nieprawda. Goya – jakkolwiek zinterpretuje się Kronosa (najczęściej interpretują go politycznie) – malował w wielkiej gorączce twórczej, to nie są obrazy wyspekulowane, chciał nam, potomnym, przekazać coś bardzo ważnego i wieloznacznego.

  28. Ewa pisze:

    Ekfraza „Pies” na podstawie Dog semihundido” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 131,5 cm x 79,3 cm
    Museo del Prado , Madryt, Hiszpania

    Jacek Dehnel rozwija swoje poetyckie gadulstwo w momencie, kiedy Goya malując przerażającą, kosmiczną samotność wrzuconego do studni psa nie mówi właściwie nic, bo nie wypada. Wielkie puste płaszczyzny z ledwo zarysowanym noskiem pieska wstrząsają swoją czułością i bezradnością na zło świata, na opuszczenie, na rozpacz. Jakie tam Panie Jacku marzenie psa o kiju! Co Pan…

  29. Ewa pisze:

    Ekfraza „Starzy” na podstawie „Dos viejos comiendo sopa” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 49,3 cm x 83,4 cm Museo del Prado , Madryt, Hiszpania
    Goi nie chodziło nigdy o starość, o rozpad ciała, o fizjologię z którą człowiek sobie nie radzi. To bardziej „Staruszeczki” Baudelaire, straszne nie ciąłem, a duszą. Goya przedstawia robaczywe dusze na mocy ich zewnętrzności, przecież tam nawet młodzi ludzie są upiorami. Pławienie się Panie Jacku trzydziestoletni w takiej czasowej projekcji sensu nie ma, szczególnie, kiedy jesteśmy w świecie sztuki, gdzie nic się nie starzeje fizycznie, tylko mentalnie. I nie jesteśmy w Baroku, tylko w Romantyzmie. Wszelkie odchody, wapory, gazy, wrzody i trądy mają tutaj zupełnie inne, magiczne znaczenie, inne niż w ogarniętym ciałem Oświeceniu.

  30. Ewa pisze:

    Ekfraza „Kobieta z nożem” na podstawie „Judith y Holofernes” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 144 cm x 82 cm Museo del Prado , Madryt, Hiszpania
    Obraz przedstawia morderstwo, i jeśli Pan pisze, że przyszła po to, by obciąć to co obciąć miała, to groza jest o wiele większa w tych właśnie kredowych, martwych zarysowaniach jedynie, niż w Pana powolnym opisie agonii. Obraz jest przeciwko morderstwu, temu rytualnemu, temu tak osławionemu w Biblii. Goya to orędownik człowieka, jego człowieczeństwa i te wszystkie „szkła boleści” to przecież wyjmowanie malarskie z oka, a nie pławienie się nad estetyczną ich formą.

  31. Jacek Dehnel pisze:

    Pani Ewo: jak pisałem: widzi Pani to, co zobaczyć Pani umie, rozumie to – co może zrozumieć. To nie jest mój problem.

  32. Ewa pisze:

    Ekfraza „Cap” na podstawie „El aquelarre” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 140 cm x 438 cm Museo del Prado, Madryt, Hiszpania
    To sabat czarownic, to wolność i odreagowanie na świat kobiet. Nie ma tam, jak Pan sugeruje, żadnej lubieżności. Jest tłum kobiet skupionych wokół jednej postaci przewodniej ubranej w maskę zwierzęcia. Ale Goya przecież nie mówi o chuci, o bezeceństwach, tak jak Pan. To tłum ludzi przerażonych, zgromadzonych tajnie, nocą (Inkwizycja karała śmiercią już 12 letnie dziewczynki). Przecież kontekst tego obrazu jest szerszy, ogólnoludzki…

  33. Ewa pisze:

    Ekfraza „Trzy Mojry” na podstawie „Las Parcas” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 123 cm x 266 cm Museo del Prado, Madryt, Hiszpania
    Córy Nocy…Parki…Goya tu jest ironiczny, los zgotowany ludziom jest losem zgotowanym przez ludzi, ale ogłupiałe Boginie są bezradne wobec tego, co tam na dole… Są lustrem świata, bo są ze świata.

  34. Ewa pisze:

    Ekfraza „Pielgrzymi” na podstawie „La romería de San Isidro” olejne malarstwo ścienne przeniesione na płótno 140 cm × 438 cm Museo del Prado, Madryt, Hiszpania
    Tylko z tym jednym opisem się zgadzam z Jackiem Dehnelem. Jest bardzo dobry, chociaż uważam, ze Goya tu jest bardziej antyklerykalny.

  35. Ewa > Jacek Dehnel pisze:

    Mój blog – mój problem.
    Dobranoc.

  36. Robert Mrówczyński pisze:

    Nie wiem czy mogę, wbrew absolutnemu zakazowi, wypowiadać się o książce, której niestety nie przeczytałem do końca, choć bardzo się starałem. Ale nie powinnaś być tak surowa skoro publiczna tv zaprasza ludzi do dyskusji ludzi o książce Cenckiewicza, której nikt z wyjątkiem promotora A. Grabowskiego nie przeczytał, a mimo to dyskusja szła na całego. Ja jednak przeczytałem 1/4 i odsłuchałem połowę.
    Zwabiła mnie wersja audio i to z głosem autora (dopiero później przeczytałem sprostowanie), ludzie nie zdają sobie sprawy jakie walory poznawcze i korzyści historyczne płyną z takiej konfrontacje tekstu z jego twórcą, nawet jeśli pisarz nie potrafi czytać. Niestety na Saturna joba dostali właśnie aktorzy i tego Saturna położyli całkiem. Bo polscy aktorzy potrafią, i to jak! Martwota i nieautentyczność książki też się temu musiała przysłużyć. Przedwojenna maniera polskiego aktorstwa, a więc histeria, emfaza, nieustanna brawura, wręcz agresja wobec słuchacza, jakby w obawie, że nie dość pojmie, nie dość się zachwyci, nie dość zrozumie wielkość i znakomitość tekstu. Po godzinie moja wytrzymałość pękła. Gdyby to była książka naprawdę wielka, tak jak o niej piszą niemal wszędzie, z pewnością bym przecierpiał torturę tego kiczu dźwiękowego. Ale nie jest. To książka, jak napisałaś przyczynkarska, ale jej główne zło tkwi w przykrojeniu Goi do łokciowej miary Dehnela. Jak widać nie tylko profesorowie intensywnie pracują, by zweryfikować negatywnie geniusza epoki i udowodnić, że to praca wielu równie utalentowanych ludzi. Podpieranie się „szanowanymi profesorami”, czerpanie z ich odkryć jest jedynie oznaką słabości i w niczym nie podnosi rangi książki. Dehnel jako nie naukowiec zażywa Goię “literacko” pokazując go jako starego “cieknącego” lubieżnego dziada, prostaka z ewidentną gejowską przeszłością bezwzględnie „pożerającego” własne dzieci, nękanego głównie problemami niewyżytej chuci. Celem tej kreacji dnia codziennego drużyny Goya, rozmów, refleksji, wspomnień itd jest przybliżenie, pokazanie, że to tacy sami ludzie jak my, z wadami, obleśni, śmiertelni, których nieprzeciętność, na którą w gruncie rzeczy nawet nie zasługują, wzięła się nie w wyniku ciężkiej pracy i wielkiej wrażliwości, a od kapryśnego losu. Dzięki temu Javier – leń patentowany ni z tego nie z owego zaczyna udatnie malować, co oczywiście nie może być prawdą. Życie jest za krótkie by można zrealizować jednocześnie plan Geniusza i kiszki stolcowej z przyległościami, czyli pospolitości. Goya takim jak go odmalował Dehnel być nie mógł. Ale Dehnel tego nie rozumie, wydaje mu się, że postmodernistyczne chwyty można stosować w imię wolności twórczej, bo niby ta wolność sama z siebie wyłowi jakąś prawdę, zwłaszcza jak się ma taki talent jak Dehnel, o czym mu donoszą na każdym kroku. Żeby takie coś się udało też trzeba być poniekąd geniuszem. Udało się to genialnej ekipie Monty Pythona w „Świętym Graalu” i „Żywocie Briana”, kiedy tworząc absurdalną fikcję docierali do najistotniejszych prawd o epoce i o człowieku i to w brawurowy sposób. Dehnel geniuszem nie jest, nie jest niestety również dowcipny, nie ma dystansu do siebie, co widać w jego obrażonych, napuszonych i niegrzecznych, ale zachwyconych sobą komentarzach, dlatego „Saturn” w tym sensie jest zupełnie niewykorzystaną szansą. Dlatego nie bardzo rozumiem Ewę, kiedy pisze o sprawności tego tekstu. Dla mnie jest martwy i ciężki, „nie zachwyca” pozbawiony dowcipu i ironii. Natomiast natrafiamy tam na słowa, które w żadnym razie znaleźć się tam nie powinny. „Ruinka”, „gwózdek”, „dziubciać”, „dziubdzianina”, „wacek”, „wyłomotać” „cycuszki” tyle zdołałem zapamiętać, ale jest tego pewnie więcej. To słowa z innej bajki i najlepiej taką bajkę spalić.
    Nie sądzę jednak żeby Dehnel nie wiedział co mu z książki wyjdzie. Jak dla mnie to etyczne przesłanie, rodem z telenoweli, by spłaszczyć tytana znakomicie się Dehnelowi udało i trafia w ducha czasów i oczekiwania odbiorców i temu zawdzięcza sukces. Dzięki przejechaniu się walcem po wielkościach w ogóle była możliwa ta groteskowa i megalomańska dedykacja: „mojej Mamie: malarce”. Sztuka to przecież nie imieniny u cioci i robienie przyjemności mamusi!

  37. Robert Mrówczyński pisze:

    Gwoli ścisłości, bo passus o dedykacji może być niezrozumiany, dedykować książkę pisarz może komu tylko zechce, ale wystarczyło napisać: “mojej Mamie”. Ale Dehnel, dedykując, wprowadza do książki o malarskim geniuszu Goi nikomu nieznaną postać swojej matki, skromnie dodając, że TEŻ jest malarką, a przecież tej postaci nie znamy, nic o niej nie wiemy, niczego o jej malarstwie znaleźć nie można, a i sam żadnej informacji nie daje. Gdyby napisał książkę o malarskim rodzie Dehnelów i zadedykował to Goi, też byłoby idiotyczne, ale do zaakceptowania, w drugą stronę jest kuriozalne.
    Komentarz ten poświęcam mojej Matce: kierowniczce administracji.

  38. Jacek Dehnel pisze:

    P. Mrówczyński:
    W Dwójce leciało pięć odcinków czytanych przez Radziwiłowicza i Bonaszewskiego, polecam. Czepienie się wszystkiego, łącznie z tym, czym zajmuje się moja mama i że pan o niej nie słyszał… – cóż, kiście się, misie, w swojej żółci, ja lecę na wakacje. Bye.

  39. gabor pisze:

    Pani Ewo,

    Moim zdaniem Pani uwagi są kuriozalne. Pominę tę wpadkę z niezrozumieniem metafory księżna Alba – mężczyzna. Ale ‘etyczny przekaz’? To nie jest narzędzie do oceniania literatury, sztuki.

    Relacja ojciec – syn jest w tej książce fascynująca w swej złożoności. Czy tak trudno to dostrzec?

    Francisco sportretowany przez Denhela nie przestaje być geniuszem. Jako niełatwy ojciec (i mąż), nienasycony kochanek, człowiek próbujący odnaleźć się w zmiennym klimacie politycznym ówczesnej Hiszpanii (tak kariera była dla niego ważna), wreszcie starzec – jednocześnie czuły dla bliskich (druga rodzina) i przerażony samym starzeniem się, próbujący ironią, pracowitością, wiarą w swoją cielesną żywotność przezwyciężyć nizaprzeczalny fakt, że ciało – tak po prostu biologicznie – go zdradza (stąd ta obsesja cielesności?) – jest geniuszem niejako bardziej. Bo czytelnik nagle rozumie, że nie tylko sztuka wypełniała jego życie. Ten portret nie wyklucza genialności Goi, dopełnia ją.

    Co do interpretacji ‘Saturna’; pisze Pani: ‘Jacek Dehnel podaje ten obraz słowami Javiera jako metaforę ojcowskiej autodestrukcji.’ Nie on jeden i nie on pierwszy proponuje tę interpretację: http://www.nereview.com/22-3/morgan.html I znowu ta interpretacja nie wyklucza innych (z politycznym, kosmologicznym kluczem), lecz dopełnia je. W strukturze powieści ‘zawężenie’ i skupienie się na ‘zupełnej powszedniości dramatu rodzinnego’ jest jak najbardziej uzasadnione: rozwój postaci Javiera, krytyczny moment dokonania rozrachunku.

    W jakimś sensie jest ‘Saturn’ powieścią przyczynkarską, fakt. Ale nie jest to, przynajmniej nie przede wszystkim powieść o Goi; to nie jest biografia!

    To jest powieść o relacjach mędzy ludźmi, z uwypukleniem relacji między geniuszem (kimś ważnym) a jego rodziną, szczególnie synem. Autor wybrał tylko pewien sztafarz. I niech mi Pani wierzy, jesli chodzi o portret relacji ojciec – syn, trafia powieść w sedno. Nie trzeba być genialnym malarzem i jego miernym synem, żyjącym w cieniu ojca, by móc zrozumiec lub zidentyfikować się z uczuciami bohaterów.

    Pzy okazji, odnośnie szargania świętości, póki co książka Denehla nie zmieniła nawet wikipedii. 😉

  40. Ewa > gabor pisze:

    Dlaczego Pan uważa, że z księżną Alba to wpadka? Jeśli Jacek Dehnel miesza wyimki z listów z fikcją literacką, to ja jako czytelnik nie mam żadnej potrzeby odczytywać tych słów inaczej jak czytam. Tam nie ma żadnej ironii i metafory, ani cytatu.
    Link Pana przeczytałam. Nic tam nie ma nowego, ani tego, że Javier namalował Kronosa. Móje podstawowe pytanie dotyczy głównie tego: kto jest autorem „Czarnych malowideł” w Domu Głuchego. Jacek Dehnel napisał książkę o tym, że te malowidła namalował syn Goi Javier. Dla mnie tak poprowadzona akcja powieści jest nieetyczna i niesprawiedliwa wobec Goi któremu skradziono 14 obrazów. Nic Jackowi Dehnelowi nie wadzi tutaj Goya przy snuciu swoich nadinterpretacji, a mnie wadzi. Uważam, że powinien napisać książkę o relacjach syna z ojcem bez jeżdżenia po Bogu ducha winnym geniuszu hiszpańskim.
    Ja akurat na moim blogu przyglądam się przesłaniu etycznemu (zachwyciło mnie np. w ostatniej książce Andrzeja Stasiuka, który nie miga się od roli pisarza w dzisiejszym świecie).
    A przeglądnęłam chyba wszystkie Wikipedie i pod hasłem „Francisco Goya” w żadnej nie ma absurdalnej teorii profesora Junquery, nigdzie nie kwestionują autorstwa Goi. Oczywiście literatura może być o najbardziej szalonych teoriach, tylko u Jacka Dehnela nie widzę zupełnie takiej potrzeby. Relacje ojcowsko synowskie można pokazać, jak już napisałam wyżej, na zupełnie anonimowej rodzinie, nie trzeba kłamać, każde kłamstwo artystyczne natychmiast wylezie. Dla mnie, czytelniczki wylazło. Dla Pana nie.

  41. gabor pisze:

    Pani Ewo,

    Pisze Pani; ‘Link Pana przeczytałam. Nic tam nie ma nowego, ani tego, że Javier namalował Kronosa. Móje podstawowe pytanie dotyczy głównie tego: kto jest autorem „Czarnych malowideł” w Domu Głuchego.’

    Link podałem ze wzglądu na interpretację ‘Saturna’, odnośnie ‘Czarnych malowideł’: http://www.nytimes.com/2003/07/27/magazine/the-secret-of-the-black-paintings.html (szczególnie strona 5 i dalej)

    Pisze Pani; ‘Uważam, że powinien napisać książkę o relacjach syna z ojcem bez jeżdżenia po Bogu ducha winnym geniuszu hiszpańskim.’ Ma oczywiście Pani prawo do własnej opinii, ale od tak postawionego przekonania jest już tylko krok do cenzury (lub przynajmniej postawy ‘nie szargajmy świętości’.) Francisco Goya aniołkiem nie był. Niezależnie od tego, w przeciwieństwie do Pani, nie widzę w powieści ‘jeżdżenia’ po nim. Jest za to interpretacja, próba przeniknięcia osobowości malarza, do której mamy wgląd poprzez jego korespondencję i biografię. Szczerze mówiąc, Francisco nie jest na kartach książki Denhela żadnym potworem; jest za to ambitnym, apodyktycznym, świadomym swojej wartości i (cieleśnie) głodnym życia człowiekiem.

    Pisze Pani; ‘Ja akurat na moim blogu przyglądam się przesłaniu etycznemu’ I znów – Pani prawo. Tylko, w moim odczuciu, to bardziej publicystyka nż krytyka. Sam Francisco Goya miał problemy z takimi, którzy kwestionowali ‘przesłanie etyczne’ jego sztuki. Inkwizycja nie tylko przesłuchiwała malarza w kwestii zleceniodawcy obrazu ‘Maja naga’, ale też skonfiskowała obie ‘Maje’ twierdząc, że są obsceniczne. Obrazy były ‘uwięzione’ przez około dwie dekady.

    Idąc tropem Pani krytyki, Goya powinien malować tylko Maję ubraną.

    Może prościej niż zasłanać się jakimś etycznym przesłaniem, byłoby po prostu przyznać, że nie lubi Pani książki Denehla, gdyż – Pani zdaniem – ‘odbrązawia’ Pani idola.

  42. Robert Mrówczyński> gabor pisze:

    Nieetyczne jest nawet nie to, że Dehnel przejechał się po formacie duchowym o jakim nie ma pojęcia i go ni w ząb nie wyczuwa, a który jest całkowicie bezbronny wobec takiej obróbki, ale że go spłaszczył jak naleśnik, że Goya mówi plackowatym językiem Dehnela, że świntuszy jak Dehnel. Takie pismo obsłużyłoby co najwyżej inną rodzinkę, rodzinkę mniejszego kalibru. Przecież te wszystkie wstrząsające odkrycia psychologiczne, tak zachwycające i przejmujące gabora, można by wygrzebać również z obrazowania życia mężczyzn i kobiet z rodziny Dehnel z mamusią w roli Saturnicy, przecież też malarka, dziadek pisał słuchowiska, zdaje się wszyscy tam jak u Goi artyści jak malowanie. Byłoby uczciwiej przynajmniej, a z pewnością zabawniej, bo książce chronicznie brakuje dowcipu.
    Nie ma to nic wspólnego z odbrązawianiem, a raczej pokryciem pomnika warstwą kupy. Ale gabor najwyraźniej nie ma również wyczucia stylu i formy i nigdy nie zrozumie, że o geniuszach mogą pisać ludzie podobnego formatu. Jak się łapią za taką robotę dehnelowskie formaty, wychodzi postmodernistyczny gniot.
    Zresztą mało tu pojawiło się obrońców sztuki Dehnela, co wielce dziwi. Natomiast echa “wyłomotania” Dehnela znalazłem na czujnym jak zawsze liternecie, gdzie jak zwykle bojowy Królik -obrońca wykluczonych i niedocenionych – ujął się za niedocenionym, wykluczonym i skrzywdzonym Dehnelem, choć uczciwie przyznaje, że książki nie czytał i nie zamierza (czytał jedną tylko, ale nie tę). I to należy docenić i naśladować, bo zupełnie bezbronny rzucił się w obronie kopanego Dehnela. Ale tam zresztą nikt nie czytał, co zrozumiałe u literatów, ale panuje przekonanie, że książka dobra, a Ewa nie.

  43. Hortensja Nowak pisze:

    Trzeba utworzyć komitet obrony rodziny Goya.

  44. Ewa > Hortensja Nowak pisze:

    Tak Hortensjo, jeśli już taki nie powstał.
    Czytałam na blogach hiszpańskich pomstowania na książkę Juana Jose Junquery “Pinturas negras”. Tak jak pisze Robert, tworzenie książek z innych książek jest ryzykowne zazwyczaj, bo rzecz się bardziej spłaszcza, niż uwydatnia.

    Jutro Hortensjo Różycki.

  45. J.Trześniewski pisze:

    Tak się składa że “Saturna” czytałem. Z wielkim ukontentowaniem . Z nie mniejszym -Twoją Ewo arcyciekawą dyskusję z Jackiem Dehnelem.Podkreślam szanuję Twój głos odrębny- masz doń prawo.
    Z powodu siły wyższej ( szpital) nie mogłem zabrać głosu w obronie- tak w obronie książki Jacka Dehnela. Ja w całości akceptuję koncepcję “Saturna” Dehnela, jego autorską wizję – w której nie widzę szargania świętości.Ma prawo tak a nie inaczeaj napisać. A co do powoływania komitetu obrony rodziny Goya – jestem przeciw.
    Dodam że warto przypomnieć z polskiego podwórka inną też odbrązowioną postać – Stefana Żeromskiego. Biograficzna powieść o żonie Żeromskiego “Oktawia ” -autorki-niestety nie pamiętam -tez wywołała podobny wstrząs…
    Pozdrawiam bardzo serdecznie!

  46. Ewa > J.Trześniewski pisze:

    Dziękuję Jarku za Twój mediacyjny głos. Pozwolisz, że się z Tobą nie zgodzę. Uważasz, że autor ma prawo nie tyle odbrązawiać, co dowodzić, że geniusz epoki to taki normalny gość z wadami i potrzebami jak wszyscy.
    Ty jako czytelnik możesz się zgadzać odnajdując w książce relacje ojcowskie, bo Twój ojciec (jak każdy) też był postacią znaczącą w Twoim życiu.
    Zwróciłam uwagę w mojej niezgodzie na profesję Goi, gdzie nie było czasu i energii na marginalia wysunięte na plan pierwszy przez Jacka Dehnela. Malarstwo to praca fizyczna, również grafika. Goya był z tzw. „dołów społecznych”, odnalezienie się w kołach arystokracji na dworze króla było wielkim wysiłkiem dostosowawczym. Poślubienie siostry malarza wpływowego, dworskiego, było najprawdopodobniej jedyną drogą życiową dla utalentowanego, wstępującego artysty bez koneksji i bez wpływów. Problemami Goi nie były problemy zawarte w książce Jacka Dehnela, Jacek Dehnel posłużył się tylko Goyą, by zawrzeć w nim tematy zastępcze, przyczynkarskie i plotkarskie.
    Nie mam siły tego wszystkiego jeszcze raz tłumaczyć.

    Współczuję Ci choroby, ale szpital to też dobrodziejstwo. Ja dostałam skierowanie po bezradności lekarza domowego, potem specjalisty dwa tygodnie temu i nie było łóżek. Leczono mnie poza szpitalem (np. badanie krwi na drugim końcu Katowic, bo u nas w przychodni byłoby płatne). Wypisano mi recepty na kilkaset złotych, ani jednej nie wykupiłam. Gorączka już mi mija, mam nadzieję, że blog nabierze energii ( stąd tak leniwy bieg mojego bloga). Serdecznie pozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia.

Skomentuj Ewa > Jacek Dehnel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *