W tym wypadku będę zawsze w pozycji uczestnika literackiego big- brothera. Niemal codziennie odwiedzając największy portal poetycki w Polsce spotkanie z Jackiem Dehnelem jest nieuchronne, szczególnie, że nie ma w Nieszufladzie tak równie inteligentnej, dowcipnej, oczytanej i pracowitej osobowości.
Obfotografowany dokumentnie przez witrynę Gil Gillinga, (ostatnio też z rodziną), odgrodzony od komunistycznego waciaka strojem, sztukę Dehnel chcąc nie chcąc tworzy medialnie i jak na czasy w jakich żyjemy, adekwatnie.
Przemądrzały młodzieniec o dużym poczuciu własnej wartości to idealny materiał na dzisiejszego idola literatury, bowiem w zalewie nieustannie wydawanych książek łatwiej jest sportowo śledzić poczynania swojego faworyta, niż rozpraszać się na drobne (talenty).
Jacek Dehnel to lubi, pozbawiony romantycznego szaleństwa i nieśmiałości (Masłowska).
Debiut prozatorski Dehnela to zużycie materiału do własnego wizerunku artysty, tym razem historycznego.
Według statystyk organizowanego kilka lat temu przez Jerzego Pilcha konkursu na opowiadanie, nadesłano najwięcej utworów z własną babcią w roli głównej. I tak też jest z debiutem powieściowym Jacka Dehnela.
Imienniczka mojej babci stanowi centrum rodzinnej sagi, skąd rozgałęziają się losy przodków autora i osób towarzyszących snutym opowieściom.
I byłby to może przełom w sztuce, pragnącej powrotu powieści z jej magicznym przesłaniem i unieśmiertelnieniem minionych egzystencji, uwolnionych już od pierwowzorów przez artystę- demiurga i żyjących jedynie bytem w dziele sztuki.
Wątpliwe jest jednak dokonanie cudu przemiany w potrawie tak przyrządzanej. Nawet, gdy produkty wyjściowe w postaci prawdziwych osób i ingrediencji, w postaci prawdziwych uczuć, są tak przekonujące.
Jest jakaś ściana, izolująca ten rodzinny raptularz od dzieła sztuki, gdzie, mimo perfekcyjnie zbudowanych zdań, poetyckich opisów, obcujemy w dalszym ciągu z obcą nam rodziną, której plotkarski charakter zajmuje nas jedynie z uwagi na fenomen sukcesu i popularność publiczną autora.
Chwalebne i nobliwe ocalane od zapomnienia wartości, które po wojnie znajdują jedynie azyl w prowincjonalnym Domu Kultury, nie upoważniają jeszcze przyporządkowania powieści do kultury wysokiej, do której niewątpliwie dąży.
Może właśnie przeszkadza relacja wnuczka do podejrzanej prawdy zawartej w opowiadaniu tak bliskiej mu uczuciowo osoby. Jakość materiału przeradza się w pewnym momencie w jego przeciwieństwo: galeria osób prestiżu społecznego i piastowanych funkcji, duma w tym zawarta nie podlega przecież jakości duchowej, biegnącej zupełnie innym torem.
Przyszpilone, nazwane i ubarwione tendencją rodową, własnym wizerunkiem, dumną ochroną dobra rodziny, nawet łagodzone tendencyjną ironią komentarzy wnuczka, jak i drastycznymi opisami starczej degradacji fizycznej babci Wandzi, pozostają jedynie w pierwotnym, reporterskim domniemaniu, zamglone pamięcią i autokreacją.
Toteż nawet tak wyrafinowane pióro, jakim dysponuje poeta i doskonałość warsztatowa, nie jest w stanie zamienić przyczynkarskiego charakteru powieści na pokazanie fenomenu ludzkiego losu w czasie historycznym i kosmicznym.
Jest jedynie barwnym dopełnieniem biograficznym u progu literackiej kariery, dopełnieniem, czynionym przez artystów zazwyczaj w bardziej zaawansowanym wieku.