O „Całym czasie” Andermana, z którego powstał też bardzo dobry film „Mniejsze zło” z 2009, pisałam na blogu entuzjastycznie.
Ubiegłoroczna powieść Janusza Andermana przypomina trochę „Niewiedzę” Kundery, jednak, jak pisze w recenzji Dariusz Nowacki, jest niespójna, porwana, zawierająca dużo nieścisłości w fabule, trudno zorientować się, kim jest Wanda przekształcana w wiele osób z przeszłości głównego bohatera. Konfrontacja emigranta politycznego z lat, kiedy Polskę opuszczał z zastaną rzeczywistością prowadzi do smutnego wniosku, że niewiele się zmieniło. Otwierając scenę kłótni z taksówkarzem pobierającego od „obcokrajowca” za kurs z wyłączonym licznikiem horrendalnie wysoką cenę jest rodem z epoki komunizmu. Bohater „Czarnego serca”, Antoni Marek jest też bohaterem tego niezrealizowanego scenariusza „Choroba więzienna” wydanej w w formie książki w 1992. Autor wprowadza w „Czarne serce” obszerne fragmenty scenariusza z obozu internowania w Białołęce i wciela niezrealizowany scenariusz w życie powieściowe, czyniąc Antoniego Marka reżyserem. Bohater jest też, oprócz reżysera, który pracuje nad filmem fabularnym o ludziach internowanych w Białołęce w czasie stanu wojennego, francuskim dziennikarzem mającym napisać cykl reportaży z polskiej tragedii śmierci prezydenta w katastrofie lotniczej. Osią „Czarnego serca” są bowiem migawki z ulic Warszawy zaraz po katastrofie polskiego Tu-154 w Smoleńsku i spisane czyny i rozmowy tzw. „ludu smoleńskiego”. Byłoby to śmieszne i satyryczne, gdyby nie to, że jest do bólu prawdziwe, jakby wyjęte i przepisane z filmików YouTube sprzed sześciu lat. Sześćdziesięcioparoletni Antoni, były działacz opozycji, próbuje w pamięci zrekonstruować fakty historyczne, które przyczyniły się do takiej, a nie innej deformacji życia społecznego w wyzwolonej od komunizmu Polsce. Bohater wie, że od polityki nie da się uciec, co udowadnia świeżo poznanej dziennikarce Wandzie:
„(…)— Dlaczego pani pracuje w radiu? Taka podległość… cenzura ostra…
Wanda jest zaskoczona, ale nie broni się specjalnie.
— Od niedawna pracuję. Polityka mnie nie obchodzi. Zajmuję się kulturą.
— Wszystko, co pani robi, wiąże się z polityką. Czegokolwiek się pani tknie. Nie ma tematów niepolitycznych. Sprawy kultury to sprawy polityczne. Chociażby ta rozmowa ze mną…(…)”
Cała powieść, oniryczne wspomnienia bohatera, mieszanka domniemań, fikcji z brutalnymi faktami sprawia wrażenia, jakby pisarz daremnie poszukiwał lepszej dla swojej powieści konkluzji, pogodniejszej wymowy. Ale jak w greckiej tragedii wszystko kończy się tragicznie, ciągle towarzyszy Antoniemu Markowi dudniący chór nigdy nie przezwyciężony, o rodowodzie nieuctwa i ciemnoty, pseudoromatyczny głos ulicy, a tam nieodmiennie, od zbawiennych przemian ustrojowych, bezsprzecznej niepodległości III Rzeczpospolitej po dziś dzień rozlega się, jak mantra, niezmiennie, nieprzerwanie:
„(…)— Booożee, coś Pooolske przeeez tak liczneee wieeeki ooochraaaniał płaaaszczem poootęgi i chwaaały, coooś ją otaaaczał taaarczą swej opieeeki oood nieeeszczęść, któóóre przyyygnębić ją miaaały! Przeeed Twe ołtaaarze zanosim błagaaanie. Ooojczyzne wooolnąąą raaacz nam wróóóciiić Paaanie! — poniosła się Krakowskim Przedmieściem rozwibrowana pieśń.(…)”
Szkoda, że pani nie rozwinęła tego porównania z Kunderą. Pamiętam, że powieść „Niewiedza” była bardzo źle przyjęta w Czechach. Podobnie Anderman, szczególnie na portalach prawicowych, jest potępiany. Kundera mówi o dwóch dekadach w tył, Anderman o jednej, niemniej chyba bardzo trudno pisać o tych czasach z tak krótkiego mimo wszystko dystansu. A z drugiej strony trzeba, bo czas wszystko zatrze.
Chwała tym/Tobie, którzy jednak chcą sobie coś przypomnieć i te świadectwa zostawiać, to w końcu czasy nie tak odległe. Zwłaszcza, że nie tylko Czas zaciera pamięć, ślady, historię itd., ale bardziej szkodliwa jest tu działalność ludzi. To pisanie historii od nowa, przez ludzi nowej władzy dzieje się na naszych oczach, choć mało kto przewidywał, że soc może tu wrócić i to w postaci, jak powiedział Ireneusz Krzemiński – „bezczelnych ciemniaków”, nawiązując do „ciemniaków” Kisielewskiego. Niedawno widziałem film omawianego Janusza Andermana sprzed ledwie 6 lat pt. „Co ja tu robię” – wywiad z Tadeuszem Konwickim. On tam mówi, (Konwicki) że bardzo mu ciąży na sumieniu, że brał jednak udział w budowaniu tego zbrodniczego systemu, przynajmniej do czasu, ale potem już dawał tylko „świadectwa prawdy”. Kiedy wolność totalna nastała przestał pisać, bo już tego świadectwa zostawiać nie trzeba było. I pisać przestał.
Jakże artyści mają małą wyobraźnię! Najpierw nikt nie wierzył, że ta wolność może w ogóle przyjść, a potem, że może się skończyć. I to tak szybko…
Ach, Tadeusz Konwicki epoce socrealizmu w latach pięćdziesiątych wykazał się tak dużą gorliwością, że jego aktywność twórcza wystarczyłaby niejednemu pisarzami za cały dorobek życiowy. „Władza” to opis wydarzeń
plenum KC PPR w sierpniu 1948 przeniesionych na szczebel komitetu powiatowego gdzie walczy się z
odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym (pierwszy sekretarz ze swoim zastępcą), bohater pozytywny wzorowany jest na Bierucie. W powieści „Z oblężonego miasta” (1954) Tadeusz Konwicki pastwi się nad powracającym z emigracji Mikołajczykiem. W „Przy budowie” (1950)…
Słowem, trudno uwierzyć pisarzom chęć dawania swoją twórczością świadectwo prawdy, skoro socrealizm w Polsce trwał do 1989 roku. Oczywiście, nie ma co się pastwić nad Konwickim, skoro podobne utwory w latach pięćdziesiątych, a teraz nie do dostania, ani się o nich na wikipedii nie pisze dotyczą Iwaszkiewicza, Herberta, Szymborskiej, Kamieńskiej, Niziurskiego, Kruczkowskiego, Broniewskiego, Mandaliana, Ważyka i właściwie wszystkich, którzy w życiu literackim PRL-u zaistnieli.
On tam w tym filmie też mówił o literatach (ale bez nazwisk), którzy sławę, pieniądze i szereg innych korzyści zawdzięczali tylko gorliwemu wysługiwaniu się władzy. Ale mimo, że nie odnosił tego do siebie miało się nieodparte wrażenie, że jak najbardziej. Gdyby nie uciekł w porę z Litwy skończył by jako traktorzysta w jakimś kołchozie i zapiłby się w wieku 50 lat – to zwierzenie to i tak największa szczerość z jaką się spotkałem w wypadku pisarza działającego w okresie PRL-u.
Nie zdążyłam Pni Krysiu napisać wcześniej, może Pani jeszcze zaglądnie.
Duet Irene i Josef u Kundery tym się tylko różni od Wandy i Antoniego Andermana, że jest fabularnie ukonkretniony, podczas gdy u Andermana Wanda przechodzi wiele metamorfoz w snach, realu i pamięci i tak naprawdę gubi się do końca niezdefiniowana. Być może Andermanowi przyświecał ten sam cel, co Kunderze, napisać o tym, że tak naprawdę niczego się nie pamięta. Niestety Anderman zdaje się nie pamiętać, że nie każdy czytelnik jest tak lotny jak autor i może się – przynajmniej ja – w tych meandrach pogubić.
Jednak pułapki pamięci są też zbawienne, Antoni u Andermana wolałby nie wiedzieć, że taksówkarz z powieszonym w taksówce zdjęciem Popiełuszki to były ubek, a Popiełuszkę zamordowali jego koledzy. Josef u Kundery wyrzuca zapiski szkolne, zaciera realne dowody grzechów młodości, chce żyć nowym życiem, które dała mu emigracja. Podobnie Antoni wraca do Francji porzucając polskie miazmaty na lotnisku, wyzwala się z polskiej traumy, którą przeżył tu tylko na zlecenie swojego pracodawcy, gdyż był jedynym dziennikarzem mówiącym po polsku, a tak naprawdę niewiele go już to wszystko obchodzi. Kunderę też nienawidzą rodacy za to, że opuścił Czechy, że nie powrócił, że ich z oddali potępia i analizuje.
Jednak problem banity jest u tych dwóch pisarzy złożony. Antoni, podobnie jak Josef idą zaraz po wylądowaniu w ojczystym kraju na cmentarze. Antoni odwiedza, jako były przyjaciel, grób poety Stachury, którego po przemianach politycznych drukowano i fetowano, a teraz nikt o nim już mnie pamięta. Josef odwiedza w Pradze grobowiec swoich rodziców i krewnych i dochodzi do wniosku, że był i tak dla nich po wyjeździe z kraju już martwy, gdyż bali się mieć z nim jakikolwiek kontakt.
Obie powieści są o właśnie o absurdach życia politycznego, które niszczy jednostki, niszczy ich życie prywatne, wydziedzicza, alienuje, zmienia tożsamość i zniesmacza do przeżywania we wspomnieniach najintymniejszych i najbardziej tkliwych, cennych, wzbogacających wspomnień. To nie złudna pamięć pozbawia ich ciągłości życia, lecz dziwactwa i choroby życia społecznego państw postkomunistycznych, w których przypadło im spędzić swoje najwartościowsze lata życia.