Janusz Andreman „Cały czas” (2006)

Doświadczenie literackie zależne jest od czasu, który autor zagospodarowuje i najwartościowsze, jeśli jego świadectwo jest trafne.

W obszernej twórczości o czasach historycznego eksperymentu socjologicznego na krajach bloku wschodniego, właściwie wszystko jest podobne: filmy, sztuki teatralne, powieści. Przesycone są tak bardzo Urzędem – czymś zupełnie sztuce obcym – że trudno przebywać w nich dłużej. Trudno je nawet smakować sentymentalnie, gdyż im bardziej odnajdujemy w nich prawdę, tym są boleśniejsze. A jednak przeczytałam powieść Janusza Andermana z satysfakcją osoby czerpiącej z niej zadośćuczynienie.

Bohaterem utworu jest czarny charakter w najmniej artystycznie wdzięcznej postaci miernoty i nijakości, z której nie da się wygenerować ani gnostyckich przeżyć Bułhakowa, ani mistycznego zła Dostojewskiego.
Nie jest mu dany nawet sformalizowany świat Kafki, gdyż Urząd w PRL-u był w wydaniu polskim z „Ludzką Twarzą”.
Ludzką, a więc ani zdehumanizowaną, ani zezwierzęconą.
Wszystko w tym świecie jest letnie, czyli zgodnie z ewangelicznym nakazem (Obj. 3, 15.16) dla Boga niestosowne.

Być może środowiska literackie pokolenia Andermana rozpoznają rysy portretowanych postaci tak, jak to uczynił Czesław Miłosz w „Umyśle zniewolonym”. Dla mnie, świadka tych czasów odległej środowiskom artystycznym i opozycyjnym pozostaje jedynie swojskość wina Gellala, czy „Nowy wyraz”, którego nie dawało się czytać lub opis ulic stanu wojennego.

Dzieje literata A.Z., ćmiące jak bolący ząb, mogłyby być stereotypem od pokolenia gierkowskiej dekady – aż po nasze czasy, karierowicza w dalszym ciągu dopuszczanego do publicznego uznania, dobrze funkcjonującego w kryptach, redakcjach i partiach politycznych, zamaskowanego i niezniszczalnego.
Ale na całe szczęście nie są. Powieść karkołomnie omija pokusy łatwego rysunku dziecka rodziców znikąd, ich spadkobiercę – człowieka znikąd, potencjalne zero i właściwie do niczego nie dążącego.
Mimo burzliwości wydarzeń społecznych i historycznych (literacka opozycja), dzięki którym A.Z. buduje swoją karierę i wygodne życie, ton szarości utrzymuje się beznadziejnie i konsekwentnie aż do jego przypadkowej śmierci (wypadek drogowy).
Wysoce niestosowne zdają się pytania o moralność tych czasów i tkwiącego w nich bohatera zgodnie z maksymą, że złe czasy uaktywniają najgorsze ludzkie instynkty. Ponieważ wszystko podporządkowane jest celowi, a więc strategii najbardziej konsekwentnego wyzyskiwania okoliczności życiowych dla siebie, co trudno nawet nazwać egoizmem – raczej bezwzględną wojowniczą agresją – autor jednoznacznie obwinia o tę możliwość ustrój.
Natomiast wydaje się bardziej zasadne pytanie o sztukę, która jest przyczyną główną zaistnienia w społecznych wyżynach hochsztaplera.

A.Z. bowiem zna się na sztuce i to bezbłędnie, a losowe pozyskanie arcydzieła literackiego po zmarłym śmiercią samobójczą pensjonariuszu szpitala psychiatrycznego i firmowanie go swoim nazwiskiem jest jego największym życiowym sukcesem. Czyn nie jest w kategoriach “poza dobrem i złem”, jest wartością dodatkową jak i inne równie obrzydliwe etycznie czyny – wewnętrznej dumy z perfekcji organizacji własnego życia.

Czyżby tezą powieści Andermana była nie tylko krytyka wszystkich dokonań artystycznych PRL–u, ale i podpowiedź, że jeśli już coś tu się narodziło, to jedynie z nieprawego łoża całej struktury kulturalnej państwa, mającego świetnie zorganizowane koła młodych, związki pisarzy, domy pracy twórczej, wydawnictwa i literacką prasę?
A więc jak jest dzisiaj, gdzie są ci ludzie?
Gdzie są te struktury?
Gdzie się to wszystko podziało?
I odpowiedź jest przerażająca w diagnozie, że ciągnąca się cały czas choroba, to nie ogólnoświatowe skutki zmian cywilizacji, nie groźba alienacji człowieka wskutek mechanizacji, zniszczeń ekologicznych, nie nieczytanie książek i upadek sztuk pięknych, ale w naszym polskim kulturalnym, prostackim, ordynarnym przyzwoleniu pseudointelektualnych, dyzmowatych elit, zepsutych redaktorek, szczelnej machiny produkującej i porażającej toksyną pokolenia artystów, które były, są i będą.
Cały czas.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Janusz Andreman „Cały czas” (2006)

  1. Jacek pisze:

    30 maja 01:28, przez Jacek
    Dzieje A.Z. pokazane są z boku, obok głównego historycznego nurtu wielkich nazwisk przełomu. A.Z. to taki Piszczyk w metamorfozie gorszej jakościowo. Piszczyk nie był artystą i jego nazwisko nie wchodziło w kanon żadnej literatury. Natomiast A.Z. zaistniał publicznie nie dzięki kradzieży rękopisu, ale na bazie własnej przecież twórczości – 4 stron poezji konkretnej w „Nowym Wyrazie”. Dopiero taki debiut umożliwił i otworzył mu drogę na wszystko: drugi obieg, zachodnie zamówienia, wykorzystanie, jako swojej prawdziwej twórczości nie dopuszczonej przez cenzurę utalentowanych autorów, kompilacje tekstów znalezionych na śmietniku. Ale paradoksalnie, zaczęło się od niego! Od jego istoty!. Tak jakby celowo prowokowano wypłynięcie takich jednostek.

  2. Ewa pisze:

    30 maja 02:07, przez Ewa
    Tak to się ułożyło, że nigdzie nigdy mnie nie chcieli. Jak kupiłam sobie „Nowy Wyraz” i zobaczyłam w stopce teraz przecież pierwszoligowe nazwiska, to byłam przestraszona. Miałam dwadzieścia lat, a to było grubości solidnej książki i ja niczego nie mogłam pojąć, zwłaszcza programu poetyckiego Barańczaka i Zagajewskiego. Nic teraz w Wikipedi o tym nie ma. Tylko jeszcze Anderman coś pisze w „Fotografiach”:

    A ten “Nowy Wyraz”? To był miesięcznik, oddany młodym pisarzom w siedemdziesiątym drugim roku. Władza zdecydowała się powołać go do życia, by uciąć w ten sposób namolne żądania środowiska krakowskiego, które chciało mieć swoje pismo kulturalne. “Nowy Wyraz” był wygodnym wybiegiem, bo oddano go ludziom znacznie bardziej politycznie umiarkowanym od tych z Krakowa, związanych z buntowniczym jak na tamte czasy dwutygodnikiem “Student” i radykalnym kręgiem Nowej Fali; takim autorom jak Barańczak, Krynicki albo Zagajewski nie można było dawać w ręce ostrego otwieracza do puszki.

    Właśnie byłam w „Nieszufladzie” i czytam program literackiego festiwalu RITA FEST no. 1 – ATAK CZASOPISM, Wrocław 4-6 czerwca 2007. Tam wszyscy netowi poeci mają teraz swoje czasopisma, są redaktorami naczelnymi. Coś niesamowitego. A na podstawie Andermana widać, ile narobił jeden nowy wyraz!

  3. Ania pisze:

    30 maja 05:13, przez Ania
    Właśnie czytam w “Nieszufladzie” totalny spis nazwisk, które na następne lata będą decydować, kto będzie drukował, wydawał, kto zaistnieje w publicznym obiegu. To taka „Lista Schindlera” uratowanych z zagłady wartości literackich talentów. Chyba już mysz się nie przeciśnie.

    A ja noszę teraz mamie tylko amerykańskie najnowsze kryminały, które są podobno rewelacyjne (nie lubię tego gatunku i nie czytałam), polskich mama nie trawi ze względu na obscenę, a te polskie z jej epoki, to jak trociny. Więc chyba i w takim pisaniu jest jakieś popsucie.

  4. Ewa pisze:

    30 maja 07:06, przez Ewa
    Nie mam pojęcia, co się dzieje w kołach artystycznych dzisiaj, trudno też pomstować, jak zwykle się dzieje w pokoleniach, na upadek obyczajów. U Andermana te mimochodem dawane urzędniczkom kwiaty, świadczenie usług seksualnych w takim nadmiarze, że bohater nie może sobie tych kontaktów nawet przypomnieć i być ich pewien. Męski seks, jako konieczna praca włączona w skuteczność nieodzowną. Narzędzie pracy uciążliwe, bez cienia przyjemności. Ostatnie przed wypadkiem samochodowym kontakty z upitą starą aktorką, z tą „pudernicą” jak jakiś upiorny samczy obowiązek. Bohater nie ma żadnego obiektu miłości, tego uczucia nie zna, jest od niego absolutnie wolny.

    Z tych wszystkich dzisiejszych urzędowych ruchów, nawet te mechaniczne recenzje w GW odnośnie kandydatów na Nike wynika, jakie jest upiorne zubożenie delikatnej sfery sztuki, zamienionej nie wiadomo po co, na produkcję i przemysł. Niestety, sądząc po mizernym odbiorze, nawet nie rozrywkowy.

  5. Uszy pisze:

    30 maja 18:14, przez Uszy
    Słyszymy, że strasznie psioczycie, a przecież są i tam dowcipy dobrze podsłuchane, taki dialog A,Z, z ojcem:

    Przecież ostatni raz, nie licząc dwóch późniejszych wyskoków starego, rozmawiali, gdy miał szesnaście lat, a więc osiem lat temu; przypadkiem, gdy wracał ze szkoły, spotkał go na ulicy. — A ty gdzie się wybierasz? — powiedział ojciec, by coś powiedzieć. Był tak samo zaskoczony tym spotkaniem jak A.Z. — Do domu idę. Ze szkoły idę. Do domu. — No, ja też do domu. Znaczy, w stronę domu. Bo jeszcze muszę gdzieś wstąpić po drodze. Na przykład do szewca — wymyślił na poczekaniu. — Aha. — I jak tam w szkole? — powiedział jeszcze rytualnie ojciec. — Jak zawsze. — To dobrze, to dobrze — odpowiedział, nie słuchając swoich słów. I to była ta rozmowa, i szli obok siebie, byli skrępowani, bo ani jeden, ani drugi nie wiedział, co powiedzieć albo o co zapytać; tylko czasem rzucali na siebie ukradkowe spojrzenia. — Podrosłeś — zdziwił się nagle ojciec i zamilkł. — Nie pytałem cię, jak tam w szkole? — zapytał jeszcze. — Normalnie. Jak w szkole. — To dobrze, to dobrze — powiedział ojciec. — To dobrze. Trzeba stawiać na naukę. Jak z obcym, zdziwił się A.Z. O czym by tu gadać? Powiedzieć coś trzeba może. Ale co? Głupio jakoś tak iść i nie mówić.

  6. Przechodzień pisze:

    30 maja 19:21, przez Przechodzień
    Prypomiała mi sie – dość mgliście, bo dawno to było – wywiad z Andermanem w telewizyjnych WL. On był w trakcie pisania “Całego czasu” i z grubsza zarysowal postać A.Z. Bereś próbował wyciągnąć coś bliższego o tej postaci, ale bardziej na użytek telewidzów, bo w grucie rzeczy wyglądało tak, jakby obaj panowie dobrze wiedzieli o kogo chodzi.
    Po przeczytaniu książki też mam wrażenie, że A.Z. to postać istniejąca naprawdę, a nie konfabulacja.
    Może ktoś wie o kogo chodzi?

  7. Patryk pisze:

    1 czerwca 12:08, przez Patryk
    Z cyklu upadki obyczajów: jadę dzisiaj samochodem, staję, żeby puścić ludzi na przejściu dla pieszych. Idą trzy czy cztery dziewczyny, może piętnastolatki, z jakimś chłopakiem. Ubrane tak samo, tylko kolory inne, te same gesty, ta sama mimika. I jedna dokładnie przed moim samochodem rozdziewa paszczę niczym ziewająca lwica, a z jej kobiecych usteczek wypływa gromkie (do chłopaka): “Dobra, zamknij mordę, bo ci wypierdolę!”. Nowe idzie?

  8. Marek Jastrząb [Owsianko] pisze:

    biedny ten świat! Wczorajszy, buraczkowy i dzisiejszy, wolny od resztek rozumu!

  9. Ewa pisze:

    Nie chcę teraz czytać tego starego tekstu i nie pamiętam, co tam pisałam, ale powracając do dyskusji na Plezantropiach, weź Marku taką Hertę Müller, poważną kandydatkę do Nobla.
    Ta Rumunka, o rok ode mnie młodsza, pisze w kółko tylko o komunie. Jeszcze nic innego nie napisała i tylko o tym. I pisze świetnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *