Lata sześćdziesiąte. Ewa (9)

Dzieci bardzo chciały zobaczyć Warszawę, ale Krystyna była zmęczona rannym wstawaniem i emocją związaną z podróżą. Taksówkarz skręcił na Hożą, wjechał w ulicę Waryńskiego i Puławską i potem na Madalińskiego. Na Dąbrowskiego ujrzeli takie same niemal bloki jak na Koszutce w Katowicach i wszyscy byli rozczarowani. Osiedle WSM Mokotów, na którym Krystyna dostała dwu dobową prywatną kwaterę w oczekiwaniu na samolot do Pragi zbudowano w tych samych latach, co Koszutkę. Na rogu Dąbrowskiego i Niepodległości Krystyna wysiadając z taksówki z dwiema walizami zauważyła Delikatesy i kiosk. Między Łowicką a Niepodległości stały bloki takie, jakie znali ze swojego osiedla: bierutowskie, szare, luźno pobudowane, czteropiętrowe i trzypiętrowe urozmaicone czasami wykuszami. Jedynie na rogu Alei Niepodległości i Jarosława Dąbrowskiego stał wykwintniejszy ośmiopiętrowy, żółty budynek ze szlachetną fasadą z piaskowca. Powyżej pierwszego piętra miał taras, a pod dachem zwieńczony był loggią.
Wtaszczyli walizki na pierwsze piętro trzypiętrowego bloku i Ewa domyśliła się, że są tu mieszkania większe, trzypokojowe. Marzenka też mieszkała w takim trzypiętrowym bloku, gdzie były mieszkania trzypokojowe, którego wszystkie jej zazdrościły, bo na dodatek nie miała rodzeństwa i od urodzenia pokój tylko dla siebie, podczas gdy Jola i Basia mieszkały w czterokondygnacyjnych blokach z mieszkaniami dwupokojowymi i na dodatek z siostrami. Wynajmujący mieszkanie – małżeństwo w średnim wieku – zdawali się być nieobecni i neutralni. Po spisaniu paszportów wprowadzili Krystynę z dziećmi do najprawdopodobniej największego w mieszkaniu pokoju z balkonem, gdzie stała amerykanka do rozłożenia, wersalka i wąska kanapa oraz okrągły stół nad którym zwisał rozgałęziony żyrandol z białymi kloszami. Wszystko w sumie było dość odpychające, ale gospodarze powiadomili ich, że w sąsiednim pokoju jest telewizor i że mogą zobaczyć kolejny odcinek „Świętego” o godzinie 20, z czego bardzo się ucieszyli. Tymczasem, po odsapnięciu, wyszli zjeść obiad.
W poszukiwaniu baru mlecznego przeszli ulicami osiedla mijając żłobek i przedszkole. Budynki powyżej Dąbrowskiego miały mało ozdób, tylko gzyms zwieńczał płaskie, kryte papą, dachy. Idąc Dąbrowskiego do Łowickiej minęli dom klubowo-społeczny, żłobek i przedszkole. Mijali zieleniejące się, identyczne ogródki przydomowe mieszkańców parteru, takie same, jak na Koszutce, gdzie pan Horoszczak wychodził do ogródka przez drzwi balkonowe. Ewa naliczyła aż 15 bloków. Przeszli Łowicką na południe do Wiktoriańskiej i minąwszy szkołę podstawową poczuli zapach miodu. Przed nimi rozpościerał się widok kwitnących drzew ogródków działkowych imienia Obrońców Pokoju. Na Wiktoriańskiej Ewa zauważyła takie same jak na Koszutce przejścia i prześwity – bramy przez które można było wejść do poszczególnych podwórek domów.
Spytali idącą kobietę z wózkiem i ta poradziła im, by wrócili na Dąbrowskiego i poszli tym razem w prawo, ku Alei Niepodległości, gdzie na rogu jest restauracja „Patria”. Krystyna nie chciała iść do restauracji, ale do baru „Frykas” w Supersamie na Puławską było za daleko, a oni byli głodni.
Budynek z wielkim neonem „Patria” był okazały. Napis obwieszczał, że dansing jest po 22 z opłatą dwudziestu złotych od osoby, ale Krystyna miała nadzieję, że w godzinach południowych dadzą coś ciepłego zjeść i nie będą musieli czekać na stolik. Bała się tych wszystkich knajp gdzie gromadzą się ci wszyscy złodzieje i koniki, o których czytała w „Złym” Tyrmanda, zanim nie wycofały go ze zbiorów biblioteki, bo kupić książki i tak nigdy nie było można. Chuligani i malwersanci z prywatnej inicjatywy właśnie na Mokotowie dobijali interesów przy wódce pitej na parapetach i przy stolikach, a lokale przesiąknięte były tanią wódką i tanimi papierosami, z których najelegantsze to cuchnące „Giewonty”.
Jak Krystyna się zorientowała po wejściu przez szerokie drzwi z obrazkiem przypominającym o wycieraniu butów, na parterze bawiono się przy orkiestrze klasycznej, a na piętrze tańczyła młodzież warszawska najnowsze tańce, najprawdopodobniej twista.
W ogromnym hallu musiała zostawić u szatniarza swój szmaragdowy, kupiony w sklepie PKO włoski ortalion, o którego się bała, gdyż kosztował majątek.
Krystyna zamówiła dla siebie i Andrzeja barszcz w filiżance z krokietem i na drugie kotlet schabowy z kapustą i ziemniakami, ale Ewa wolała ogórkową i rybę smażoną z ogórkiem kiszonym oraz śledzia po japońsku. Śledzia zamawiano tylko do wódki, ale kelner, obrażony i wyniosły, milcząco przyjął zamówienie. Wbrew przewidywaniom, że zbyt wczesna pora na tłok, sala restauracyjna była pełna i siedziało tu mnóstwo klientów jedynie przy kawie w nikotynowej chmurze. Wszystkie stoliki nakryte były białymi, nieświeżymi obrusami z popielniczką w środku i szklanką z wachlarzem serwetek.
Zadowoleni i wypoczęci postanowi pojechać jednak dzisiaj przynajmniej do Łazienek. Krystyna nigdy nie była w Łazienkach i pamiętała je z ulubionej jej książki dzieciństwa Zuzanny Rabskiej „Tajemnice Łazienek”, gdzie posągi tańczyły w parku wraz z narratorką, dziewczynką Anią. Andrzej przypomniał sobie, że czytał gdzieś w „Płomyku” fragmenty tej książki, gdzie jakaś gówniara przesiaduje w Łazienkach i zaczepia różnych tam mężczyzn i uczennice Liceum Plastycznego które mają tam szkołę i chwali się, że przeczytała Borysa Polewoja „Opowieść o prawdziwym człowieku”
– Ależ to niemożliwe! – obruszyła się Krystyna. Przecież tę książkę przerabialiśmy w podstawówce na lekcjach cioci Maniuśki! Dobrze to pamiętam, kiedy mieszkaliśmy u dziadków w Stanisławowie na Isakiewicza. A Polewoj, to czasy po drugiej wojnie światowej!
Wyszli na słoneczną ulicę Dąbrowskiego i Krystyna zauważała na długim budynku pod numerem 72 neon KLUB MIĘDZYNARODOWEJ PRASY i KSIĄŻKI i zaraz tam wszyscy weszli. Krystyna kupiła sobie czarną kawę, a dzieciom butelkę oranżady z dwoma szklankami i zamiast jak wszyscy czytać gazety na długich kijach, rozłożyli na stoliku plan Warszawy i studiowali, jak dostać się do Łazienek. Musieli ściszać głosy, gdyż panowała tu śmiertelna cisza przerywana szelestem przewracanych stron gazet. Rozwiązywano krzyżówki, czytano gazety sportowe, inni oczekiwali, aż ktoś odda „New York Herald Tribune”i „Le Monde”. „Kraj Rad” i „Prawda” oraz wszystkie dzienniki demoludów smętnie wisiały nie ruszane. Krystynę i dzieci korciło, by też coś sobie przynieść do stolika i pooglądać, ale nie było na to czasu.
Podążyli w górę na północ Aleją Niepodległości gdyż i tak trolejbusy i tramwaje oraz autobusy jeździły tą główną arterią Mokotowa. Z oddali zobaczyli wieżowiec przy Madalińskiego 57 i przeszli na drugą stronę, by się mu lepiej przyjrzeć, gdyż górował nad całym Mokotowem. W piaskowym, jasnym kolorze lśnił w słońcu wśród szarych domów jak zjawisko. Pasy krytych balkonów dwunastu kondygnacji dzieliły budynek na trzy pionowe kwatery zakończone kwadratowymi balkonami zamykającymi harmonijnie kompozycję bryły. Ostania kondygnacja stworzona z paska balkonów zadaszonych jednym dachem zamykała klarowny układ od góry stwarzając złudzenie lekkości. Stał na betonowych palach pokrytych czarno białą mozaiką. Między nimi ciągnęły się witryny sklepów, ale oni, oddalając się od przystanków minęli go nie wracając już na Niepodległości. Postanowili zobaczyć jeszcze kino „Stolica” i pójść do Łazienek na piechotę. Z Madalińskiego idąc na wschód w stronę Kwiatowej skręcili w lewo i znaleźli się na skwerze Ludwika Narbutta. Kino mokotowskie “Stolica”, o którym ciągle trąbiły wszystkie gazety i kroniki filmowe miało osobny budynek wejścia na planie koła i dzieciom się bardzo podobał. Falisty dach szmaragdowy pod którym były szeregowo umieszczone kwadratowe okienka miał większą średnicę i tworzył zadaszenie przed deszczem. Ewa zauważyła przy wejściu na taras jako już znawczyni latarń warszawskich ogromną, czteroramienną latarnię z białymi, podłużnymi kloszami, stojącą na samym początku trasu obramowanego metalowymi barierkami. Kiedy podeszli, okazało się, że jest to tylko kasa biletowa tak zmyślnie zaprojektowana, by ludzie mogli ustawić się w kolejce poza budynkiem kina i wchodzić gęsiego. Ewie zaraz przypomniało się katowickie Planetarium, które miało bardzo podobny holl z kasami. Mimo, że nie było żadnego seansu o tej porze, snuło się wokół dużo mężczyzn w prochowcach, czyli koników. Wokół skwer Narbutta był wiosennie uporządkowany, na kwietnikach wzdłuż budynku będącego salą kinową i korytarza do niej wiodącego kwitły tulipany. Plakaty naklejone na piaskową ścianę rotundy reklamowały nieznane im filmy zagraniczne.
Przeszli dalej Narbutta i myląc drogę zawędrowali aż na Wiśniową, gdzie stała przedwojenna, dwupiętrowa willa z płaskorzeźbą kosza z owocami, pięknym balkonem i widocznym za budynkiem tarasem wiodącym wprost do ogrodu, co oznaczało, że nie wszystko tu w czasie wojny zburzono z przedwojennej zabudowy.
Poszli w górę Wiśniową i natrafili na gigantyczny budynek Państwowego Instytutu Geologicznego przy Rakowieckiej 4, który przypomniał biurowiec na Placu Grunwaldzkim na Koszutce, tylko był o wiele większy. Bok budynku przylegał do Wiśniowej i ciągnął się do następnej, równoległej do Wiśniowej ulicy. Szli na wschód Wiśniową, potem skręcili w lewo w Puławską, potem w prawo w Goworka, weszli w Spacerową, Klonową i byli już na Belwederskiej przed ambasadą ZSRR. Ambasada, mimo że wybudowana równocześnie z Pałacem Kultury i zaprojektowana przez ten sam zespół radzieckich architektów w stylu carskiej zabudowy Leningradu, nie widniała na żadnych pocztówkach i mogli zobaczyć ją tylko tutaj. Był to szczelnie obwarowany żeliwnym ogrodzeniem na marmurowych murkach pałac jak świątynia grecka z portalem z czterema jońskimi kolumnami zwieńczonymi trójkątnym tympanonem. Krystyna zastanawiała się, jak mógł powstać taki wizerunek proletariackiego państwa, gdyż porzucając rezydencję na Poznańskiej wybudowali sobie jeszcze bardziej kapitalistyczną siedzibę.
Belwederską doszli do Belwederu, o którym teraz za Gomułki było cicho i nie pokazywał się w telewizji ani na kronikach filmowych. Krystyna pamiętała, ze Belweder, który nawiedził nawet Hitler był siedzibą, z której wszyscy chcieli rządzić, a Bierut zamienić go na prowincjonalny Kreml do odpisywania na listy petentów z całej Polski dowożone codziennie ciężarówkami. Wiersze i pieśni powojennych czasów świadczyły o tym, że z Belwederu codziennie „pierwszy obywatel Polski Ludowej” czyli prezydent Bierut dziękuje wyzwolicielowi za uwolnienie Polski od faszysty. A teraz cisza. Kremowy Pałac Belwederski stał milcząco za ogrodzeniem nie budząc ani lęku, ani też sympatii.
Weszli bramą od Alei Ujazdowskich na pomnik pomnik Chopina, o którym głośno było po wojnie i potem, jak zdołano go zrekonstruować i wznowić coniedzielne koncerty u jego stóp przed sadzawką. Teraz były tu tłumy wycieczek szklonych i chłopcy biegali wokół cokołu, sadzawki i krzewów róż, które jeszcze nie zaczęły wegetacji. Ewie podobały się takie wijące pozy jakie przybrał Fryderyk na cokole, ale jego wizerunek był już mocno zniszczony akademiami szkolnymi i właściwie spotkanie z oryginałem nie robiło dużego wrażenia. Natomiast spacer po Parku gdzie idąc wyasfaltowaną alejką widziała szklarnie Ogrodu Botanicznego doprowadzał ją do najwyższych stanów uniesień i chciała zobaczyć tutaj wszystko, chociaż Krystyna była zmęczona i wolałaby tylko, tak jak większość odwiedzających Park, siedzieć na ławce. Przysiedli wkrótce, gdzie zaraz przybiegła Basia, ale nic nie dostawszy uciekła w zarośla. Ewa wiedziała, że wszystkie na świecie wiewiórki mają na imię Basie, a te w Łazienkach z pewnością, gdyż inaczej o nich w “Misiach”, “Płomyczkach” i “Świerszczykach” nie pisano. Trudno było spotkać się z Łazienkami bez wszystkich narośli o nich, opowieści, opowiastek i zwykłej dziecięcej propagandy domniemającej, jakoby dzieci lepiej uczą się historii swojego narodu przez mnożenie o nim banałów.
Andrzej zastanawiał się nad erotycznym aspektem Łazienek, które już w samej nazwie miały coś perwersyjnego, ale tak u początków kolejnej wiosny, kiedy już wszystkim chłopcom w klasie zmienił się głos i zaczęli kupować żyletki Rawa Lux, na pierwszy plan wysuwała się obyczajowość, a nie historia.
Dotarli do Starej Pomarańczarni, nigdzie nie wchodzili, gdyż nie było na to czasu, ale ogromne, przeszklone arkady zwrócone na południe kusiły i nęciły, by sprawdzić, czy aby tam nie produkuje się pomarańcz dla elity władzy, gdyż wiadomo było, że cytryn i pomarańcz było zawsze brak na rynku. Stał tu na postumencie posąg konny Księcia Poniatowskiego.
Przeszli główną aleją obok gigantycznego rezerwuaru w kształcie walca, gdzie pewnie, jak myślał Andrzej, kąpano w jego wodzie wszystkie kochanki Króla i Dworu Królewskiego nie licząc przebywających na banicji, ukrywających się w Polsce zagranicznych arystokratów, członków rodzin królewskich i możnych tego świata. Pod rezerwuarem siedziały licealistki z blokami rysunkowymi i kopiowały jego barokowe ozdoby.  Zgodnie z tabliczkami i drogowskazami zameldowali się przed Białym Domkiem, w którym, sądząc po dotychczasowej trasie wycieczki, finalizowały się wszystkie uwodzicielsko higieniczne zabiegi względem przywożonych, bądź zamieszkałych tu ciał kochanek i kochanków.
Ewy myśli jednak nie krążyły tak, jak jej brata. Cały urok Łazienek zamykał się w baśniowym marzeniu o jakiejś mitycznej niszy, która może na świecie zaistnieć nawet jako kawałek przestrzeni zamkniętym ogrodzeniem parkowym.
Minęli biały jak świątynia grecka pałacyk Nowej Kordegardy i weszli mostkiem na sztuczną wyspę, gdzie stał główny pałacyk Łazienek. Było tu dużo ludzi, Łazienki właśnie odrestaurowane lśniły czystością i wykwintem, i przy złachmanionych ludziach niedawną zimą, gdzie pomięte, piaskowe i szare prochowce mieszały się z burymi wełnopodobnymi płaszczami i chustkami kobiet jakby odcinały się od zwiedzających, nie chcąc z nimi mieć nic wspólnego.
Ewa studiowała z zapałem parkowe latarnie, których trzonami były rzeźby satyrów siedzących na cokołach, a każdy z nich trzymał wykuty z brązu liść palmy zakończonej latarnią w kształcie odwróconego ostrosłupa czworobocznego.
Kiedy obeszli staw mijając karmiących łabędzie rodziców z dziećmi i siedli w Amfiteatrze na okrągłej widowni skąd widać było romantyczne ruiny kolumn, zobaczyli Pałac Królewski odbijający się w wodzie i Ewa nie chciała się już nigdzie ruszać tylko tu zostać na zawsze. Wokół stały na cokołach antyczne rzeźby pilnujące ładu i harmonii całego parkowego zamysłu. Krystyna pamiętając z dzieciństwa książkę o Łazienkach i to, że pomniki zeszły z cokołów, cwałowały z szablami po Warszawie poczuła lekki niepokój. Andrzej studiował swoim krótkowzrocznym wzrokiem nagie torsy nimf i bogiń.
Dowlekli się jeszcze do Pałacu Myślewickiego, który zajęty był przez Urząd Rady Ministrów i przyjmowano tu głowy obcych państw i bankietowano. Teraz stał martwo i wyczekująco. Minęli pałacyk Starej Kordegardy i weszli na most nad Stawem Łazienkowskim, gdzie zobaczyli niedawno odnowiony posąg Jana III Sobieskiego na koniu. Wszystko to było znane ze znaczków pocztowych, pocztówek z czego odliczano kwoty na Fundusz Odbudowy Stolicy, z lektur szkolnych, czytanek corocznych akademii szkolnych. Mimo to odczuwali wzruszenie. Weszli na Agrykolę i zgodnie z planem skierowali się na Plac Na Rozdrożu, gdzie oczekiwali na autobus 125. Zatłoczonym autobusem jechali Alejami Ujazdowskimi, aleją I Armii Wojska Polskiego, przejechali Plac Unii Lubelskiej, Puławską i wysiedli na Dąbrowskiego na Mokotowie. Krystyna poszła jeszcze kupić do Delikatesów coś na kolację, a Ewa do kiosku, by kupić pocztówkę z Łazienkami Królewskimi i wysłać ją do babci Wandzi.
Andrzej kontemplował na ulicy zapalające się mokotowskie neony i samochody mknące po Alei Niepodległości.
Krystyna zdążyła zrobić im herbatę, pokroić chleb posmarować masłem, nim w sąsiednim pokoju rozległa się charakterystyczna czołówka serialu „Święty”. Nad Rogerem Moorem, czyli Simonem Templarem pojawiła się animowana aureola, a Templar zrobił do widza charakterystyczne ironiczne oko. Czarno-biały film na małym ekranie „Belwedera” nie bardzo był widoczny, ale zawsze był to w końcu Wielki Świat.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *