I przyszła nieuchronnie zima
zaklęta w sześciokątny płatek,
bielmo przestrzeni. Jak oczyma
mam ją ogarnąć. Wszerz kraina
w niej ja, widz ślepy i mój smutek.
Poranne mgły, na szosie mleko,
kłują igiełki szybę mrozem.
Czy to już koniec? Czy to wszystko?
Odpowiedzialne tylko oko?
Ogarnąć kres niepodobieństwem.
Paniczność dnia, niepokój nocy
płatków w jej czerni spadłych miękko,
trwa alienacja, wszyscy obcy,
brata się tylko ktoś piszący,
kto dawno zmarł, a żył udręką.
Wiedział o tym szalony Nerval
że lód i śnieg to tylko nicość,
tylko współtwórca świat rozgrzewa,
by na krawędzi bywać niemal,
jednak rozpalać i nasycać.
I przyszedł czas, gdy martwe scala
dla wszystkich ten sam śnieżny pył.
Białe jest bielsze od Nervala,
białe optycznie się oddala,
przybliża się kto poetą był.