Jest krystaliczne zimno wokół,
jak komar brzęczy w rytm dmuchawa,
listopadowy zmierzch wieś przykrył,
życie się toczy jak protokół,
jak bezustanna z Bogiem zwada
w trzech knajpach ćmiąca popijawa,
a prokurator nic nie wykrył.
Nie drży w kominach dym jesienny
ostatnie liście mrą na wietrze,
dni się skurczyły w hibernacji,
każdy następny nieprzyjemny,
każdy następny jak krok w wieczność,
życie jak przymus i konieczność
w knajpie jest wódka bez kolacji.
Jeszcze bełkocze coś w dnie duszy
niepokój się wyzwolił sam,
bezradnie siedzą. Patrzą tępo,
dym nikotyny lekko głuszy
egzystencjalny trans,
egzystencjalny marazm,
trzeba pokonać noc przeklętą.
9 listopada 2000 Regulice