Dziennik amerykański. 8 kwietnia 2013. Cathedral of Our Lady of the Angels

Katedra Matki Bożej Anielskiej widoczna jest na najwyższym poziomie splotu tras szybkiego ruchu, na alei Grand, pod którą pędzą samochody autostradą Hollywood. Wyłania się ogromna, ostra betonowa bryła w barwie suszonej cegły, 150 metrowa dzwonnica i krzyż. Jednak dojść do wejścia można tylko ulicą Temple przez bramę, która przypomina hiszpańską Misję, czym nawiązuje do Kościoła Matki Bożej Anielskiej w Pueblo. Wchodząc na ogromny Plac Katedralny, na olbrzymie koło fontanny i widząc odlegle wejście do katedry – do którego wiodą schody na wyższy taras – dopiero wtedy można ogarnąć jej rozmiary, podobno trzecią, co do wielkości, katedrę na kuli ziemskiej.
Weszłam chyba nie wejściem głównym, tym z 5-tonowymi drzwiami, ale przez równie wysokie, szklane, nad którymi wisiał kilkumetrowy krzyż zrobiony z prawdziwych, białych lilii, co mnie ośmieliło i nie czułam się już jak ten pył marny. Białe lilie, obok hortensji, były zawsze moimi ulubionymi kwiatami, dlatego też dekoracja z kilkuset doniczek z białymi liliami czekająca mnie na końcu korytarza zakończonego wejściem na ołtarz główny, rozproszyła trochę ten nieludzki monumentalizm.
Właściwie ołtarzem głównym jest tu jedynie gigantyczne okno z alabastrowym krzyżem widocznym od zewnątrz z okien samochodu na Hollywood Freeway. To ono zalewa światłem nawę główną, wzmocnione żyłkami hiszpańskiego alabastru, tam się dodatkowo słoneczne promienie załamują wprowadzając senną atmosferę mlecznej jasności. Trudno jednak poczuć się tu swojsko i „u siebie”, do czego zazwyczaj dążą katolickie kościoły. Żadnej familiarności. Kiedy ujrzałam w ławce parę staruszków, poczułam ulgę i zaczęłam instynktownie do nich iść, by doznać, choćby w niewielkim stopniu obecność drugiego człowieka. Jednak nim do nich dotarłam, idąc pod gobelinami, oni już zdążyli wyjść, może uciekli przede mną, a może zamierzali wyjść wcześniej.
W absolutnej samotności szłam po kamiennej posadzce z hiszpańskiego piaskowego wapienia, wzdłuż drewnianych ławek przeznaczonych na 3000 wiernych, szłam w przeciwnym kierunku niż ci na gobelinach, wbrew tłumowi naturalnej wielkości, utkanemu z bawełnianych nitek, który podążał do ołtarza z napięciem i wyczekiwaniem na twarzach. Tytułem tego tkackiego dzieła amerykańskiego hiperrealisty Johna Navy jest „Świętych Obcowanie”. Pochód znanych i nieznanych (rozpoznałam po wzroście Świętą Teresę z Kalkuty), składa się z kobiet i mężczyzn w każdym wieku, rasy, zawodów i powołań na całym świecie. Święci z I wieku przemieszani są ze świętymi XX wieku. Jest tam podobno 135 świętych i błogosławionych z całego świata w tym dzieci w każdym wieku, reprezentują znanych i anonimowych świętych. Ich oczy skierowane są na światła wielkiego krzyża-okna nad ołtarzem, gdzie stoi Eucharystia. Święci z XIX i XX wieku są rozpoznawalni z fotografii, do pozostałych pozowali żyjący obecnie biznesmeni, sportowcy, aktorzy, politycy. Bardzo mi to przypominało malarstwo Jacka Malczewskiego, ale bez młodopolskiego mistycyzmu i bez wspaniałego koloru. Malarz John Nava podporządkował się koncepcji hiszpańskiego architekta Rafaela Moneo i użył kolorów tych samych, jakie są w materiałach użytych do budowy katedry: bieli alabastru, czerni granitu, różnych odcieni barw ziemi, żółcieni, brązów, oranżów i rdzy. John Nava podobno wysyłał pliki komputerowe poprzedzone obróbką fotografii wprost do belgijskiej manufaktury na krosna, czym proces tworzenia 25 grup 135 figur idących do Komunii Świętej skrócił. Trwałby on kilkanaście lat konwencjonalną metodą.
Mimo, że kościół jest zbudowany według odwiecznych kanonów budowniczych katedr i od wschodu do zachodu słońca permanentnie wypełniony światłem Chrystusa – zgodnie z doktryną chrześcijańską – żegnam cedrowe stropy, wiśniowe krzesła, granitową ambonę i siedemnastowieczny, barokowy ołtarz przechowujący kawałek płaszczyka Matki Bożej z Guadalupe, i wychodzę na orgię słońca przyklasztornego ogrodu, z wielką plamą cienia pod dębami i jaworami, gdzie kwitną wiosenne kwiaty, a rząd palm wprowadza nastrój bożonarodzeniowy.
Podobno Rafael Moneo otrzymując zlecenie na zbudowanie tej katedry powiedział, że trzeba budować, by nawiązywać do poprzednich budowniczych katedr, że ten łańcuch nie może być przerwany.
W podziemiach katedry, sądząc z ogromu tej budowli, jest mnóstwo miejsca na groby. Każdy może je sobie wykupić, co zrobił między innymi Gregory Peck. Katedra jest bardzo dobrze widoczna z Kosmosu, jak piramidy.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *