Okazało się, że wczorajsze telefony syna do biura Lufthansy poskutkowały, dostałam miejsce na samym początku środkowego członu samolotu, przede mną była upragniona ściana, na którą mogłam oprzeć wysoko nogi, lub wystawić je na zewnątrz, dostałam nawet miejsce przy korytarzu w czterofotelowym szeregu. Nogi w samolocie są najważniejsze, jako zupełnie bezużyteczne w powietrzu puchną i odmawiają potem posłuszeństwa, a przecież trzeba jeszcze z samolotu wysiąść na ziemię.
Kobieta, która dostała miejsce obok mnie nie siadała i krążyła mieszając porządek samolotowych zasiedleń, wypatrywała kogoś i biegała do bezradnej stewardesy. Wreszcie zrezygnowana, siadła rzucając kilka angielskich słów grzecznościowych w moim kierunku. Poczułam współczucie. Widocznie ktoś, na kogo czekała, spóźnił się na samolot. Odczuwałam współczucie dotkliwie, solidarnościowo, mój stres podróży samolotowej zawsze wiązał się z nietrafieniem do odpowiedniej bramki i przypuszczałam, że jej bliskiemu się to właśnie nie udało. Jednak, kiedy znowu wstała i wyciągnęła szyję, twarz jej się rozjaśniła, a ja też poczułam ulgę. Podszedł do nas jej brat i po polsku wyjaśnił, że ma miejsce na końcu.
Kiedy już uspokojona usiadła, powiedziałam:
– To pani jest Polką? Całe szczęście, że wiemy to na początku podróży! Raz tak miałam, że dopiero pod koniec lotu, przy wypełnianiu formularza wizowego, okazało się, z kim siedzę. A przecież wracając niczego już się nie wypełnia!
Pani Jola ucieszyła się widząc we mnie przedsmak upragnionego Krakowa. Opowiedziała mi swoje życie w trakcie długich nocnych godzin, przetykanych oglądaniem najnowszej wersji „Anny Kareniny” na przyfotelowym ekranie i zabawianiem sąsiada, dziewięciomiesięcznego synka amerykańskiego żołnierza i Włoszki, który leciał do Neapolu odwiedzić po raz pierwszy swoją babcię.
– Może pani chce siedzieć koło swojego brata – spytałam strwożona, panicznie bojąc się odpowiedzi.
– Nie, nie, niech oni siedzą osobno! – Wie pani – tu złożyła dłonie naśladując dziób ptaka – wielogodzinne kłapanie dziobem! Ja przyjechałam z pustyni pod Los Angeles autobusem, a oni samochodem, bo wie pani, jedziemy na pogrzeb 93 letniego tatusia.
– To jest was więcej?
– Lecimy całą rodziną! Tatuś ściągnął mnie do Stanów jak miałam dziewiętnaście lat, potem moich braci i siostry, ich żony i mężów, mieszkamy tam wszyscy, ale w różnych miastach, cała rodzina, moi synowie z żonami i wnuczkami, a tylko tatuś wrócił do Krakowa, jak dostał emeryturę. I lecimy do Krakowa wszyscy.
W naszym rzędzie środkowym leciało dwoje dzieci, a przy sąsiednich po jednym. Robiło się już ciemno, stewardesy wniosły dla nich łóżeczka i zawiesiły na ścianie przed nami. Niemowlęta szybo skomunikowały się ze sobą dążąc do spotkań cielesnych, czyli ustawicznie wyłaziły z łóżeczek, a w wypadku starszych niemowląt przerzucenie nogi przez boczną ściankę było łatwe.
– Pani mieszka na pustyni? – spytałam z wyraźną zazdrością. Zawsze marzyłam, by mieszkać albo na pustyni, albo pod amerykańskim mostem.
– No, to jest dość duże miasto – wyjaśniła ze śmiechem.
– Są u pani te drzewa, drzewa Jozuego? Podobno owoce są jadalne. Jadła je pani?
– Są. Są pod ochroną. Pięknie kwitną, takie ogromne, białe kiście. Owoców nie jadłam, nie wiedziałam, że są jadalne.
– A Polacy też, oprócz pani, pani męża, synów i ich rodzin, tam mieszkają?
– O, tak! Jest kilka rodzin Polaków.
– A Latynosi? A Meksykanie, też są? Bo wie pani, mieszkałam w centrum Los Angeles i na ulicy, w metrze nie słyszałam innego języka, tylko hiszpański. W sklepach kupowałam tylko po hiszpańsku. Widocznie Amerykanie siedzą w samochodach i kupują gdzie indziej.
– Ach, to jest upiorne z tym językiem! – pani Jola była oburzona.
– U nas w pracy jest wywieszka, że trzeba mówić po angielsku, a i tak nikt tego nie przestrzega. I jacy sprytni! Rodzą dzieci, nie zawierają związków małżeńskich i biorą zapomogi! To ten Janosik wszystko zepsuł!
– To pani nie lubi Obamy? Bo mój syn jest za Obamą. Mnie ten folklor latynoski bardzo się podobał. Wnoszą taką barwność, taką witalność! I są tacy urodziwi! Znam hiszpański tak samo jak angielski, czyli fatalnie, jednak potrafiłam się z nimi dogadać. Skoro u pani w pracy pracują sami Latynosi, to co się mają wygłupiać z tym językiem. Całe szczęście, że Lufthansa nie wprowadza takich tabliczek na pokład samolotu!
– Ach, znowu nie trafiłam – pani Jola powiedziała to spłoszona mając na uwadze czekające nas dziesięć godzin wspólnego, nocnego lotu.
– Nie, nie głosowałam na Obamę. Nikt z mojej rodziny na niego nie głosował, ani synowie, ani ich żony Amerykanki. Przecież wszystko rozdaje! Janosik! Utrzymywać tych wszystkich nierobów!
– Syn zabronił mi chodzenia już na ulicę jedenastą, na całe południe Los Angeles. Mówił, że tam panują prawa więzienne. I wie pani, ja jednak poszłam. Już na dziesiątej rozbijają namioty, jak tyko Latynosi zamkną sklepy. Mają małe, elektryczne wózki inwalidzkie. W Polsce taki wózek to majątek, w cenie samochodu. Ale dzięki temu są mobilni i mogą zgromadzić w nich jedzenie z całego miasta, nawet ze śmietników części biznesowej, bo tam też ich za dnia wdziałam. Jak obok nich przechodziłam, pozdrawiali mnie i zagadywali, ale fakt, większość była odurzona narkotykami.
Potem pojechałam metrem na południe i wysiadłam na stacji Willowbrook. Tam faktycznie, było nieszczególnie…
Pani Jola postanowiła przerwać grzeczne przeczekiwanie moich opowieści i zwróciła się do niemowlęcia, które właśnie oderwało się od piersi Włoszki i przeszło na kolana pani Joli. Włoszka z przyjemnością pozbyła się dziecka i włączyła swój monitor, gdzie wyszukała film.
– Moja młodsza wnusia ma już trzy latka – mówiła do mnie pani Jola przetykając zdania angielskimi, pieszczotliwymi słowami kierowanymi do niemowlęcia, które bezskutecznie chciało wleźć na moje kolana, by pokonać odległość do następnego łóżeczka z hinduskim rówieśnikiem przywołującym go oczami do siebie.
– I jak przychodzę, moja wnusia robi tak – tu pani Jola na moment puściła dziecko, by pokazać gestem grymas wnuczki, co natychmiast chłopczyk wykorzystał, ale sprawne dłonie pani Joli natychmiast go przychwyciły i pod pretekstem nowej pieszczoty usadziły mocno na jej kolanach.
– Nazywam moje wnuczki „pysie” – ciągnęła pani Jola walcząc z dzieckiem odpornym na wszelkie pieszczoty i daremnie próbującym przedostać się do kolegi.
– Powiedziałam moim wnuczkom, że chyba nie wytrzymam tego z nimi rozstania! Już za nimi tęsknię!
– dokończyła niemal z płaczem.
– Na długo pani wyjechała?
– Wracamy w połowie maja. Jak tylko załatwimy sprawy notarialne. Oprócz domu rodzinnego, tatuś wybudował jeszcze dom pod Krakowem. Miał amerykańską i polską emeryturę.
– A mój syn jest nieubezpieczony… – przypomniałam sobie z przerażeniem i powiedziałam to do siebie.
– A to niedobrze! – teraz pani Jola z Włoszką wciskały dziecko do łóżeczka, które zaczęło głośno już protestować.
– My jesteśmy wszyscy ubezpieczeni. Ostatnio mąż miał zawał serca. Zabrali do z pracy. I wie pani, jak przyjechałam do niego do szpitala, to był już po operacji bypassów. Operowali go w tym samym dniu, a po trzech dniach wyszedł do domu.
– I co, jest na zwolnieniu, w sanatorium?
– Ależ nie, zaraz poszedł do pracy.
– Bo w Polsce to należy się sanatoriom na ubezpieczenie. Mój kolega ze studiów pisał mi niedawno, że po operacji bypassów miesiąc nie może czytać. A jest profesorem na uczelni i nie wie, jak ma tam wrócić. To podobno wskutek narkozy i ma przejść z czasem. Ale nie wiadomo, kiedy.
No, mój mąż też szalał po tej narkozie, pielęgniarka dzwoniła do mnie do pracy, że demoluje szpital i muszą go przywiązać do łóżka pasami. Ale na drugi dzień minęło, wszystkich przepraszał.
Chłopczyk z sąsiedniego łóżeczka wylazł i przez śpiących rodziców przedostał się do nas i wypełnił obopólną wolę niemowląt. Kontakt cielesny, w postaci prawdziwego przytulenia twarzy i rączek, czyli niemowlęcej pieszczoty, wypełnił całkowicie ich potrzeby. Kiedy wrócił pokonując drogę wspinania się po nodze ojca i na szczyt bariery łóżeczka, mały Hindus położył się, nakrył kołderką, włożył pod główkę śnieżnobiałą poduszeczką Lufthansy w kształcie chmurki i zasnął. Podobnie zrobił mały Włoch. Nastała upragniona cisza.
Pani Jola zanurzyła się w „Annie Kareninie”, a ja w Ameryce, którą chciałam jeszcze wbrew kierunkowi lotu samolotu w sobie zatrzymać.
Kiedy wylądowaliśmy i zabieraliśmy podręczne bagaże z luków nad siedzeniami, fala wychodzących zmiotła panią Jolę. Ale wyłoniła się na jakimś rogu lotniska we Frankfurcie cierpliwie wypatrując swoich krewnych. Podeszłam się pożegnać. Jak wynikało z naszej nocnej rozmowy, była młodsza ode mnie o rok, dlatego ja wyciągnęłam pierwsza rękę. Jednak ona chciała to zrobić po amerykańsku. Otworzyła ramiona i poklepała mnie po plecach. I to właśnie było moje definitywne pożegnanie z Ameryką.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki