Lata siedemdziesiąte. Tania Rozdział III.

Wszyscy plenerowicze, którzy przyjechali na plener samochodami zobligowani byli zabierać i zawieźć tych, którzy ich nie mieli na wyjątkowo uroczysty obiad powitalny do miasteczka. I tak kawalkada trzydziestu samochodów wjechała na obszerny, pusty dziedziniec willi przerobionej na lokal gastronomiczny. Janusz, najgorliwszy plenerowicz, który nie opuścił ani jednego plenerowego roku, wieloletni prezes regionalnego oddziału ZPAP w swoim miasteczku rodzinnym niósł oprawiony w antyramę własny rysunek wielkości brystolu, przestawiający jak zwykle w jego twórczości sterczące dwa pośladki kobiece z równoczesnym pokazaniem owłosienia modelki, która była na pewno pierwotnie gwiazdą porno. Nie wiadomo, jak długo właściciele restauracji trzymali na głównej ścianie metrowej wielkości realistycznie rysowane ołówkiem 5H zamaskowane części kobiecego ciała, bo w plenerowych atrakcjach, pobyt w tym miejscu planowany był jednorazowo. W każdym razie wśród oklasków i życzliwości, autor sam wspiął się na drabinę i dokonał uroczystego zawieszenia. Wniesiono kieliszki z winem i po mowie Wojtka i wypiciu toastów wniesiono wazy z zupą. Zsunięte, jak na weselu wszystkie stoliki i zamknięcie lokalu tylko dla nas przypomniało mi zaraz plener malarski w Darłówku organizowany dla całego wydziału grafiki, malarstwa i rzeźby, po którym dopiero wybierano studentów do odpowiednich specjalizacji i pracowni.
Tania siedziała na przeciwko mnie w bardzo dobrym nastroju. Po martwocie jej twarzy, która uderzyła mnie podczas wernisażu Starego, nie było już śladu. Wino ją zaróżowiło i poczuła się jak u siebie w domu, czyli u artystów.
– Wiesz, po śmierci Roberta wysłałam listy do wszystkich i nikt nie napisał, co się stało. To, że powiesił się w mieszkaniu dowiedziałam się zupełnie od innych ludzi. Napisałam nawet do Moskównej, też nic mi o swoim mężu nie napisała. Miałam jej adres od Manolli, ona od Edyty, ale to był adres nie wrocławski, tylko z jakiegoś miasteczka na Dolnym Śląsku. Wysłałam polecony, nie wrócił, więc dostała. Zenka tak, odpisała, że nic nie wie, podobnie Jurek. Wieśka nie odpisała. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało.
– Po dyplomie Robertowi kupili mieszkanie rodzice we Wrocławiu i po ślubie z Moskówną tam zamieszkali. Robert był bardzo aktywny, brał udział w wystawach ogólnopolskich, nie mam pojęcia, dlaczego – Tania wlała sobie niewielką ilość zupy do talerza i się zamyśliła.
– A dlaczego zmarł Nasz Pan? Mogłabyś mi to opowiedzieć? Przecież tylko Ty wiedziałaś, o co poszło, nas zupełnie wykluczono z jego prywatności. Dowiedzieliśmy się po kilkutygodniowym leczeniu szpitalnym, że zmarł, pamiętasz jak na korytarzu Jasza podszedł do nas i powiedział: – Rektor prosił, to znaczy… Jutro o piątej jest autokar do Zakopanego, pogrzeb będzie o drugiej tak, rano tak, jutro jest pogrzeb i Rektor prosił, żeby ewentualnie nasza pracownia… no, oczywiście, kto chce… Tylko prosiłbym o listę uczestników tak, jak najwcześniej, tak przed drugą. I wtedy Robert odezwał się cynicznie: – Ja proponuję zrobić tak. Wywiesić listę chętnych na pogrzeb nie pisząc gdzie się ma odbyć. Zobaczymy, kto by się zgłosił. A ty na to: Robert, co ty pleciesz!
A Cerata: – Jadę. Wiesz, nigdy nie byłam w Zakopanem. We wszystkich miastach całej polski tylko nie w Zakopanem. I w Szczecinie. Zenka: – Tak, wiem. No, nie będzie mnie na liście. Wątpię, bo wczoraj rozmawiałyśmy z Wieśką na ten temat. No, mówiłam, że właściwie wolałabym nie być na pogrzebie. Wieśka: – Dla mnie stara też. Nie wtedy, gdy wszyscy byli pewni że Pan Umarł, i czekali na wiadomość ze szpitala czy przeżył wylew, ale na drugi dzień, jak wy jechaliście, prawie wszyscy wyjechali z Darłówka, a ja byłam taka sama, i wtedy przyszedł Jurek, od rana siedziałam sama i tak myślałam, i przyszedł Jurek. A, wiesz, mówił mi Jurek żebym z nim jechała do Zakopca, a ja nie mogłam, bo wiesz mama chora musiałam do domu. I teraz się spotkamy.
Na korytarzu pamiętam, przyplątała się dyplomantka: – Kto? Który? Ten gruby, wysoki? Gdzie? Kiedy? Coś podobnego!? Acha…Tak? Lista?! I, można się jeszcze zapisać?…
I wyszła z pracowni modelka: – To jutro… O piątej?! Jak to, kilka autokarów, jeden autokar?..
A Tereza do ciebie: – To co, pożyczysz mi te spodnie. Nie, no wiesz, chodzi o odpowiedni kolor…
Zaczęto wnosić ogromne półmiski z najróżniejszym jadłem, bo wiadomo, każdy jada co innego i na coś jest zawsze uczulony. Plenerowicze zaczęli wesoło rozmawiać ze swoimi sąsiadami, których zazwyczaj znali i których dawno nie widzieli, Pod wpływem pierwszorzędnego jadła, natychmiast wyjętych papierosów i zapełnianych kieliszków w sali, której patronował akt kobiecy Janusza, robiło się coraz weselej.
Tanią wstrząsnęło to moje drobiazgowe przypomnienie śmierci naszego studenckiego wykładowcy, opiekuna pierwszego roku i w jej oczach pokazały się łzy.
– Ty to tak wszystko pamiętasz… Nikt nie wie, ile z Terezą wycierpiałyśmy. Przecież pod koniec był tak chory, że musiałyśmy z Terezą go ubierać, myć, obcinać paznokcie… I był na dodatek taki niewdzięczny, opryskliwy… Potem mnie przepraszał, błagał, ale mi było tak przykro…
– Ale co się właściwie stało, opowiedz, wreszcie po latach trzeba coś wiedzieć. Wiesz, ciebie na plenerze nie było, mieszkałaś z Terezą w dwuosobowym pokoju, każdy z nas marzył o takich warunkach do malowania. Pan był apodyktyczny i trudny, ale w sumie go lubiłam. Nie wiedziałam, że był chory, nikt z nas nie wiedział. Pamiętam, jak stał przy kutrze z zaprzyjaźnionym kapitanem w białym garniturze, był niesłychanie elegancki, na te siermiężne czasy początku lat siedemdziesiątych to jakiś relikt międzywojnia. I czemu nie miał żony? Molestował ciebie, żyłaś z nim?
– Ależ skąd. Nie dostałam się na studia po liceum plastycznym za pierwszym razem i Stary załatwił mi właśnie u niego, swojego byłego profesora lekcje przygotowawcze. Dzięki niemu chodziłam na jego zajęcia, na tzw. rok zerowy. Więc jakoś znałam go dłużej i bardzo dużo mu zawdzięczam. Nauczył mnie malować. I potem pomagałam mu w organizowaniu grupy na roku.
– Tak, przez cały rok byłaś jego prawą ręką. Ale nie wiedziałam, że musiałaś go jeszcze podcierać.
– On był podobno w AK, zniszczony psychicznie wojną i to, że nie miał żony to jakaś miłość zawiedziona… Nigdy się mi nie zwierzał, ale wymagał ode mnie opieki.
– Jak obserwowałam, robiłaś to bardzo chętnie. Ale żeby cały plener zepsuć sobie taką rolą! Pił?
– Tak, chyba był alkoholikiem, co ukrywał. I serce nie wytrzymało już po sześćdziesiątce.
– Ukrywał? Dla nas zakończenie pleneru to były przede wszystkim wyrzuty sumienia. Pamiętasz, taki jak tutaj dzisiaj stół z białym obrusem. W środku ogromny półmisek z sałatką jarzynową z majonezowym napisem: ŻEGNAMY, WITAMY W PRZYSZŁYM ROKU”. I zasiadamy w porze kolacji, jesteśmy spakowani, jutro wracamy do domów, czekamy na Pana. A Pan nie przychodzi. Mijają godziny i Pan nie przychodzi. I rzucamy się wygłodniali na tę sałatkę, niszczymy pracowity napis i wzór z jajek, nalewamy sobie kieliszki z oszronionych, przydziałowych butelek, których wreszcie nie musimy kupować. Kiedy na stole jest już tylko pobojowisko, wkracza odświętnie ubrany, wyczesany i odświeżony Pan w asyście Twojej i Terezy. Widzi, że nie poczekaliśmy na niego z kolacją, że zachowaliśmy się jak ostatnie świnie, i pada twarzą w pusty talerz z wielkim, zwierzęcym rykiem. Talerz usuwa się, Pan zsuwa się też z krzesła, na które posadziłyście go i leży na ziemi. Wszyscy rzucają się, by go z powrotem wsadzić na krzesło, obsługa dzwoni po pogotowie. A my w szoku, ze świadomością, że zabiliśmy Pana. I mamy tę świadomość do dzisiaj, bo nikt nam nie powiedział, że jest ciężko chory na serce.
– Te sztormy morskie pewnie skróciły jego życie. Ale fakt, jak to zobaczył w sali, to był wkurwiony. Opóźnienie było spowodowane właśnie jego atakiem serca. Wiedział, że czekacie, ale nie mógł zejść. Robiłyśmy z Terezą wszystko, by potrafił iść, zimne okłady, lekarstwa, trwało to długo zanim doszedł do siebie, być może, jakbyście tej kolacji nie zjedli…
Kelnerzy wnieśli ogromne puchary lodów i kawę. Do nas przysunęli krzesła Marian i Piotruś, a ja pogrążyłam się we wspomnieniach. Wracam do tego września nad Bałtykiem jakby to było niedawno. I też plener, mój pierwszy w życiu plener malarski.

Darłówko, wieczór, leżę w łóżku, oni grają w kości, drażni mnie, niebezpiecznie drażni, niebezpiecznie, że mnie drażni, głupstwa, bo cóż mają robić. Tak leje…
Wszyscy czule przywitaliśmy się, bardzo ładnie wyglądało, jak się po kolei ktoś pokazywał witany. Pan też bardzo miły, ale to wszystko nie tak.
Byłyśmy z Iwonką u Tani, mieszka pod pokojem chłopców z Terezą obok pokoju Pana. I na powitalnej kolacji z Panem i asystentem Jaszą piłam wodę sodową i udało mi się wykręcić od wódki. Trzeba będzie chyba przerwać udzielanie się towarzyskie, bo dzisiaj zapowiada się nowy wieczór, towarzystwo się nudzi.
Mieszkam z Wieśką, Małgosią, Iwonka przyjechała później i spała ze mną, bo nie wstawili jeszcze łóżka. Iwonka zadowolona ze wszystkiego, z życia i wczasów w Sarbinowie z rodzicami.
Darłówko jest śliczne, wygląda jak Wenecja, bo kanał jak ulica, po której pływają statki, słońce jest na samym końcu molo jak zachodzi. Most taki jak w Arles z obrazów Van Gogha.
Poszłam na molo, wyszedł z krzaków jakiś biedny żołnierz i spytał, czy nie widziałam patrolu i poszłam poszukać patrolu, przeprowadziłam go bezpiecznie. Był podpity i nie mogłam się od niego uwolnić.
Wieczorem dojechała spóźniona Manolla, dopiero dzisiaj, dostałam mdłości przy jej pierwszych relacjach z Bułgarii, chyba to odebrała, chciałam być przyjemna, ale automatycznie się odsuwam, milknę, Wczoraj pytał Jasza, czy ma dodać Manollę do naszego pokoju, powiedziałam, że chyba należą mi się jakieś wakacje, śmiał się.
Manolla nie dała mi spokoju, opowiadała, puściła Bułgara kantem, wynajęła pokój, a on się dowiadywał, czy nie przyjmuje mężczyzn, groził milicją właścicielom domu, jak tak będzie i takie głupstwa, które mnie tylko zdenerwowały.
Potem poszłam na molo trochę po niej ochłonąć i zobaczyłam Pana wymykającego się z fajną babką. Ładną, szczupłą i ubraną na fioletowo.
Nazajutrz wszyscy zabierają się za malowanie. Nic nikomu jak zwykle nie wychodzi, Halinka zaczęła drapieżne malowanie fal, Sławek podzieli port na dziesięć części, coś gdzieś zaznaczył i się opala robiąc od czasu do czasu złośliwe uwagi. Sławek w życiu nie namalował nic z natury, robić tego nie będzie – przyjdzie do pokoju, położy plamy to tu, to tam, i będzie wszystko grało. Wszyscy jęczą, że nic nie wychodzi, że duża przerwa, Jasza mówi, żeby się nie martwić, że tak jest zwykle z pierwszymi dniami. Namalowałam cztery szkice, nie mam do nich określonego stosunku, ale malowanie w Przemyślu mi pomogło. Trzeba mieć dziennie wybranych pięć szkiców i tyle więcej, żeby było z nich je wybrać. Ma być codziennie korekta, ale wątpię, czy ich aż tak to obchodzi.
Dałam im Bunga do czytania na wieczór, żeby się czymś zajęli, teraz czytają na głos Witkacego i jest spokój.
Wszedł Jasza pijany na wesoło i przerwał czytanie Bunga, namawiają go do śpiewania „jesiennego liścia” i tak jest w kółko.
Jestem zatkana tymi tęsknotami, obrazami, ze snów, niepokojami… poszłam rysować rybaków nad morze, wygląda to trochę sztucznie, i patetycznie, ale naprawdę nie mam gdzie się podziać, żeby być sama. Skrywam się w moim pisaniu, dziewczyny się śmieją ze mnie, że piszę i piszę i że zamiast „Bunga” to będzie lecieć moja powieść w odcinkach, ale ja się przecież ciągle zabieram do pisania, ciągle ktoś wchodzi, przerywa. Znowu zjawili się nowi „przyjaciele domu”, dwaj chłopcy z pierwszego roku, którzy się właśnie dostali do naszej szkoły i przychodzą popatrzeć. Wczoraj przynieśli węgorza, jak ja już się kładłam spać i położyłam się zupełnie zasnęłam w trakcie kuriozalnych rozmów i gestów, stosownych przy „jedzeniu” węgorza. Powiedziałam, że mnie głowa boli, bo nie mogłam ich słuchać, mówili wyjątkowo nieciekawie i nudno. Zadaje się, że powoli wyłączę się ze wszystkiego i będę sama jak palec, a to mnie przeraża. A z drugiej strony, męczy mnie to unikanie w połączeniu z moja wrodzoną grzecznością.
Tak szumi i jest wyjątkowo szaro, Darłówek działa na mnie tą szarością w miły sposób. Tak jest, gdy Darłówek oddalony jest o dwa kilometry widać tylko latarnię morską za mgłą. Może dlatego, że się zbyt wieloma rzeczami zachwycam w tym Darłówku, właśnie tymi szarościami, zielonościami, niebieskościami, na których ni stąd, ni zowąd wyłaniają się przenikliwe, kolorowe światełka, iskierki kutrów. I właśnie jest to coś, co zaczyna mnie fascynować, te małe skrawki koloru na tle tak olbrzymiej szarości. Szłam po plaży i na piasku, który także barwy żółtej szarości leżał niesamowicie czerwony owoc głogu, a potem zakrętka od dżemu niesamowicie niebieska, ale tego nigdy nie namaluje, bo się nie da.
Szukam kawałka drzewa na rzeźbę Wenus, ale tu są tylko skrzynie, kawałki beczek, i różnorodne zagraniczne, kolorowe folie.
Wstaliśmy o piątej rano i trzeba było wszystkie godziny na plaży odrobić, w rezultacie Jasza mnie pochwalił i przyjął wszystkie szkice, przyjmował ludziom po dwa, trzy. Ale robiłam je bez przekonania, tak, że nie zadawala mnie to, chcę teraz ciągle malować, a tu nie można, w naszym pokoju ruch nieustanny, na dworze zimno.
Wczoraj Jurek miał urodziny, jak zwykle było pijaństwo i poprosili Jaszę, męczę się bardzo bardziej nie pijąc, bo przykro było na to wszystko patrzeć po trzeźwemu, posmutniałam, Jasza mówi, że kłopoty tylko zapić, wypiłam trzy literatki i posmutniałam jeszcze bardziej, było mi niedobrze mi, a w głowie nawet się nie zakręciło. Sławek wyśpiewał cały repertuar Demarczyk, a potem zaczęła się wielogodzinna dyskusja o sztuce, do której się nawet włączyłam, bo przeszła na poezję. Iwonka upiła się na samym wstępie, takie pijackie odczuwanie zdziwienia z różnicy miedzy sobą, a otoczeniem bawiło ją na wstępie, a w drugiej fazie denerwowało, mówiła w rozkoszny sposób same złośliwości, ale tak ładnie. Robertowi nie pozwoliła siadać koło mnie, a ponieważ też był podpity, wiec bardzo się pokłócili. Dzisiaj rano nawet weselej, niż wczoraj, zdziwienie, że każdy w swoim łóżku, chłopcy poszli sobie o pierwszej. Iwonka zdziwiona, że obudziła się naga, rozbierałyśmy ją z Małgosią w nocy, bo zasnęła po wymiotowaniu w swoim całym wielowarstwowym stroju.
Iwonka przywiozła aparat fotograficzny i robimy zdjęcia – dajemy film do Darłowa, Iwonka robiła dziewczynom zdjęcia w łóżkach, na samym kraju Małgosia, potem Wieśka, a jeszcze dalej Zenka.
Byłam w bibliotece w Darłowie i wypożyczałam tylko „Zbrodnię i karę”.
W związku z pogodą do naszego pokoju zeszli się ci i owi, ustaliliśmy, że nasz pokój to klub, Jurek przyniósł małą drukarenkę i wydrukował karty wstępu i legitymację z funkcjami, a ja rzeźbiłam Wenus. On poszedł po „połóweczkę”, ale to nic nie pomogło, pogadali o sztuce, Wieśka z Jurą zasnęli na łóżku, a reszta siedziała nieruchomo i potem poszła. Tak na trzeźwo oglądać to się serce kraje, jeszcze na zakończenie wszystkiego poszłam o 5 kąpać się i prać, a potem suszyłam włosy przy Zbrodni i karze, albo odwrotnie, czytałam Zbrodnię i karę przy suszeniu włosów. Tak czy owak przejęłam się śmiercią staruszki od siekiery, mimo że staruszka była zła, a morderca dobry. Ale Idiota bardziej mi się podobał. Może rozkręci się, a może zbyt dalekie problemy żeby mnie tak fascynowały
Wczoraj poszłyśmy z Iwonką do Moskównej, Moskówna poprzedziła umiejętnie wróżbę półgodzinnym występem, jak to ona komuś i że naprawdę tak było, i że dzisiaj specjalny dzień, i że czuje się w sobie, i że pewnie tak będzie, i takie różne historyjki. Wróżyła mi pół godziny, i rzeczywiście można było uwierzyć. Ale niedobrze, oj niedobrze. Wywróżyła mi wszystkie możliwie kombinacje życiowe łącznie ze śmiercią „bliskiej osoby” ciemny blondyn i takie przerażające rzeczy i taki różne „berbeluchy” jak mawia Jurek.
Wczoraj w nocy pisałam Małgosi 30 zaproszeń na ślub brata, bo Małgosie niestety pisać nie umie, a brata kocha, powtarzała tam tekst 30 razy długi i długo w noc mechanicznie, przypomniało mi się pisanie kartek o elektrowniach, ale to nie to, ten pokój, ta mała lampka, śpiące dziewczyny, Mirosława i Marian wraz z rodzicami na czerwono, reszta na czarno, w którym kościele i kiedy, że zapraszają, może tekst ni stąd ni zowąd.
Pojechaliśmy, wybrani, jako delegacja plenerowa przez Jurka, który wybrał nas proszony przez Jaszę autobusem korzystając z chwilowej pogody do Sławna. Tania była oburzona, że nie została wybrana, nawymyślała nam, a ja chętnie bym jej odstąpiła miejsce, ale już nic nie dało się zrobić. Po imprezie ze spotkaniem z młodzieżą socjalistyczną w jakiejś sali, gdzie Sławek publicznie przyznał się, że nie potrafi rysować, co było prawdą, ale co nie spodobało się Jaszy, urwałam się na samotną przechadzkę. Ze Sławna pamiętam latawiec na długim sznurku, zaczęła się pogoda, był srebrny z małym chłopczykiem na końcu. Było dużo czasu, bo towarzystwo poszło na piwo do jakiejś knajpy i poszłam taką polną ścieżką, oświeconą ze wszystkich stron – z lewej pordzewiałymi wagonami, z prawej masą łupek z arbuzów i resztkami czerwonego miąższu. Tak, jakby wszyscy mieszkańcy Sławna trudzili się jedzeniem arbuzów. Szukałam jakiś kwiatów wśród tego śmiecia, znalazłam kilka pieczarek. Potem była para przeżywająca jakiś dramat, ona blondynka, odwrócona tyłem. Doszłam do bramy jak w zabytkowym pałacu, ale bez ogrodzenia, i za tą bramą były śliczne kwiaty i chciałam je zerwać, ale wyszedł przed bramę bardzo spokojnie i stanowczo mały człowieczek w garniturze. W białej koszuli, cały spłaszczony, przysadzisty, gruby. Wyglądał na właściciela tego, co za bramą, wielkiego koncernu. Roger ze Sławna.
Upiorny wieczór po powrocie, kupili mi w Sławnie czerwone wino, którego nie mogłam wypić, miałam zły humor, słuchałam niesamowitych dyskusji Jurka z Robertem, potem jego wyznań, patrzyłam jak pije coraz więcej, oraz mniej również tego, co wypowiada. Po obejrzeniu moich szkiców z błękitnym morzem doszedł do wniosku, że to są takie ładniejsze dekoracje, pokiwał ze zrozumieniem głową, i uśmiechając się czarownie kazał sobie powiedzieć czy wezmę z nim ślub na oczach wszystkich. Iwonka oburzyła się, zaczęła krzyczeć, że Ewa ma Mareczka. Wyszłam z nim, bo dla mnie pierwszy akt to było za dużo i miałam dość całego teatru. Dużo opowiadał i chyba bardzo cierpiał. Zaraz po moim wyjściu zasnął. Na dole złapała mnie Iwonka jak dobra matka i powiedziała masz Marka i już. Tak jakby się odbywały jakieś targi, a tu o nic nie chodziło. Nie było mowy o wyborze, ale o cierpieniu.
Rano siedziałam sama w latarni morskiej na samej górze, przyszedł mężczyzna koło pięćdziesiątki w towarzystwie pijanych kumpli i zwalił się obok mnie zaczynając „ścieśnij się stara”. Odsunęłam się nie patrząc ani na nich, ani w ich stronę, mimo że siedział tuż tuż. Nagle odprawił kumpli i zaczął skwapliwie dyskusje filozoficzne. Nie chciał się niczego dowiedzieć o mnie. Powiedział, że nie chce nic wiedzieć i widzieć mojej twarzy. Jak siedziałam, miałam zasłoniętą twarz włosami. Zadał mi dwadzieścia pytań ulubiony pisarz, film, no taki chyba test na inteligencję, ale to wszystko preteksty, chciał takich spotkań ze mną siedzeń na brzegu morza, a on przychodzi z tyłu żeby mnie nie widzieć, a ja jego i zaczynamy sobie rozmowę. Zaaranżował takie kolejne spotkanie, na które nie poszłam i tak jak to określił Witkacy nie jestem prostytutką duchową, a poza tym mam ich za dużo w pokoju, i jeszcze jeden na zewnątrz. A ja szukam bezskutecznie samotności.
Pada, pada, pada i jest nastrój wilgotny tęskny, przecieka przez niedomykające się okna. Dali fioletowe koce, nic nie pomaga, bo tak wilgotno zimno, a za to tak niepokojąco w pokoju, ciężki fiolet, poważny drażniący. Wróciłam od Jaszy i próbuję sobie przypomnieć, o czym rozmawialiśmy, szło nam to niesporo, on mówił, że czytuje „Amerykę”, a ja, że „Zbrodnię i karę” od czasu do czasu, ale nie często, bo okna w pokoju 23 ciekną i muszę je uszczelniać, ale że tak naprawdę to nie, że on nam dał zły pokój, że nie winny pokój, ale wybitna towarzyskość pokoju 23. Jurek chce ze mną robić wielką sztukę, przez wielkie „W”, czyli Wenus, a nie przez wielkie „S”. Postanowiliśmy patrzeć codziennie na fale, liczyć je i pisać na wielkim arkuszu fala, fala, fala – odstępy w zależności od kształtu i wielkości – dzisiaj 14 takie krótkie. Więc i odstępy krótkie. Mamy to robić też z mewami, „wszystkie mewy w całym Darłówku” ponaklejać z czarnego papieru w rządku na brystolu i tak podpisać. Oczywiście on jest zbyt leniwy na realizację, a ja zbyt mało przekonana, co do wagi tych pomysłów (on się zapalił).
Rano poszłam na pocztę do Darłowa i spotkałam tam Ceratę, która wysyłała pocztówkę. Cerata, ta, co nie wiedziała, kto to jest Szwejk na poczcie w czasie pisania listu spytała mnie, jak się pisze wujek
Jesteśmy po przeprowadzce do nowego pokoju, dziewczyny śpią, tylko Zenka coś na korytarzu maluje. Robert zaczął dzień piciem z Jaszą, i Jurkiem, teraz już chyba nie mają pieniędzy, zresztą nic nie wiadomo, pili wtedy, kiedy wódki nie można było dostać w niedzielę.
Miałam przegląd, następna pochwała, Jasza zadowolony ze mnie, a do mnie to nie dociera. Przyjął mi szesnaście szkiców, to jest bardzo dużo, podobały mu się takie nietypowe kompozycje „zobaczone inaczej”. Przestało padać, lać, cały pokój pobrudzony farbami, w poprzednim musieliśmy prać dywan i firanki, tak był zabrudzony. Wstałam o piątej i jestem mało przytomna, teraz bardzo pracujemy, bo dni są takie krótkie, tak, że trzeba wykorzystywać każdą chwilę światła, oprawiać na wystawę. Jasza przyszedł się skarżyć na swoje problemy pedagogiczne, siedział długo, do pierwszej, ja dzisiaj miałam przegląd, teraz już po dwadzieścia szkiców mi wybrał, trzeba zabrać się do oleju, jeden jest taki, drugi strasznie przemęczony, chcę sobie tu zrobić blejtram, dostałam od Krystyny listewki i płótno, zobaczymy, jak to będzie. W niedzielę jest obiecujący przegląd, o zaliczeniu i wynikach tak, że wszyscy pracują jak wariaci, jaka ja jestem śpiąca, jaka śpiąca. Przed chwilą Jurek wrócił od fioletowej, pytany, kto, on mówi, że powoli się rozgrzewa i się śmiał, my się śmiejemy fioletowa uśmiecha się do wszystkich dziewcząt, a dzisiaj puściła nam piękne melodie, że na korytarzu wszyscy potańczyli, a ja zbierałam szkice dla Jaszy i tak się wywiązała rozmowa pseudo istotna. A teraz pokazał nam Jurek 50 zł i mówi, że przechodzą z Jaszą na gatunkową, a teraz jest składka, oj pić chyba będę. Pytał jeszcze czemu jestem taka smutna, powiedziałam, że mam taki układ twarzy. Z piciem dzień się kończy, nie ma gdzie iść i będę siedzieć nieruchomo i pić albo nie pić już w ogóle nikt nie ma pieniędzy. Zrobiłam dla Iwonki Wenus w pudełku od zapałek z morszczynu, z takiej rośliny z pęcherzykami – ma takie niesamowicie wybujałe kształty. Mówią, że to dziwa, no tak sobie mówią, ja mówię, że to dziewica i wiem najlepiej, bo ją zrobiłam, a oni nic, tylko także dziewica to była.
Wróciłam z plaży, jest pogoda sztormowa, strasznie wiało, było ponuro i co trzy metry leżały jedna po drugiej sztywne mewy w różnych pozach, tak makabryczny widok.
Wczoraj wieczorem poszłam robić szkice, bo już dwa dni nic nie mogę robić, a Panu chodzi o szkice czarno białe. Już się ściemniało, spotkałam małego Ryśka, który przyniósł nam kiedyś do pokoju żelazko i nic nie mówi, chodzi do trzeciej klasy, piegowaty, z białymi włoskami i strasznie nieśmiały. Zawsze ogląda, jak malujemy, często nosi na plecach swojego rocznego braciszka. Namawiałam Ryśka żeby ze mną pomalował – bardzo ładnie mu to wychodziło. Kuter na samym dole, a w tle dwa rzędy takich jednakowych drzewek, a ponieważ to był wieczór, niedziela, przyszło dużo przechodniów, a potem chmara dzieci, takich okrutnych dzieci – chyba braci Ryśka, zmuszali go do pójścia do domu, potem go zbili, rzucili malunek do wody. Rysiek płakał i tak. Potem pozowała mi dziewczynka, którą nazywają pyzą i ciągle mówili ten wierszyk „ja pyzę na łyzę, a pyza jak skoczy” to tylko sprawiło, że mogłam z nimi wytrzymać, bo obok tego mówili tak potworne wierszyki, że włosy dęba stawały.
Ponieważ wczoraj był jakiś strasznie ciekawy mecz, to i te tańce i swawole się nie udały. Ja leżałam w łóżku i czytałam sobie Zbrodnię i karę, ale o dziesiątej przynieśli magnetofon do naszego pokoju. Magnetofon pożyczony jest podobno od fioletowej, z którą najpierw Pan, a potem różni panowie do niej chodzili i najprawdopodobniej fioletowa zarabia tak pieniądze. A więc melodie były tak słodkie, roztkliwiające…
Dziewiąta wieczór następnego dnia, leje, Jurek oglądał moje obrazki – mówił, że przed namalowaniem były świetne, to tym pomalowaniem wszystko popsułam. I tak wszystkie dzisiaj jęczą, że mnie nie wychodzi, bo rzeczywiście nic mi nie wychodzi, po wczorajszym dniu słońca leje, jest pochmurno i kompletnie nie czas na szkice, a tu już Jasza pierwszą partię posprawdzał i chyba jutro pójdziemy do przeglądu.
Jestem sama tak krótko po raz pierwszy dzisiaj, bo klub „W”, zrobił z naszego pokoju klubokawiarnię, teraz przenieśli nas do sąsiedniego budynku i działalność została przerwana. Lepiej malować, gdy się czuje taką chwilę, która nastąpi, jako wielką przyjemność. I wyobrażać, jak to będzie. Tak było dzisiaj przy malowaniu oleju – a potem Pan miał przegląd, potem jest bezpośrednio obiad. Muszę się spieszyć przed przyjściem dziewczyn pożegnalnej herbatki u chłopców w związku z likwidacją klubu, przed ich opowiedzeniem jak było. A poza tym przeczytałam ¾ Dostojewskiego, czyli że się rozczytałam, jest doskonała Zbrodnia i kara, po tych dialogach i monologach ręce mi opadają. Bo takie robienie z siebie maszyny intelektualnej też mam za złe. Odczuwałam to w czasie spotkania z Manollą w łazience, podczas latania na golasa ze swoją nową przyjaciółką Moskówną. Powiedziały mi, że kobieta najbardziej seksownie wygląda w butach i skarpetkach, a potem nie.
Towarzystwo było w podłym humorze, ze spuszczonymi głowami po kolacji Pan zmuszał nas do tańczenia – nikt nie zatańczył. W pokoju siedzieliśmy przy stole – jedno zdanie na pół godziny, wreszcie wszyscy zamilkli. W tej ciszy Jurek powiedział: sztorm będzie. Jak gdyby nigdy nic, a potem wszystko znowu ucichło. Gdy wyszli dziewczyny się rozgadały niesamowicie, jakby czekały aż wyjdą, żeby sobie nareszcie porozmawiać po ludzku. Robert nie był przy piciu, ale był przy milczeniu. Potem u nich w pokoju był też milczący, ale ja nigdzie iść nie chciałam, a potem mieli urodziny – za pożyczone pieniądze kupili wódkę, a dla Iwony czerwone wino, dobrze im się piło, powtórzyła się Iwonka, siedziała obok mnie, w chwili, gdy Robert zmienił miejsce, tak mu się narzucała. Iwonka miała swoje rozrachunki. Iwonka siedziała między nami, powiedziała, że siedzi między Wenus i Ropuchą. Przestali być na stopie koleżeńskiej. Iwonka wyrażała swoje oburzenie tak, jak się opieprza kogoś w tramwaju, komu ktoś nadepnął na nogę, wstałam i powiedziałam, że zostawiam Wenus i wyszłam, zawołali mnie, siedziałam na podłodze, piłam wino, ilość osób trzeźwych topniała. Wieśka z Jurkiem siedzieli na łóżku, przedtem jeszcze Jurek dyskutował o miłości ze mną i Robertem, rysowaliśmy krzywą miłości na podłodze. Jurek się rozstał ze swoją Mariolą w pierwszym momencie spadkowym, natychmiast, powiedział, że to konieczne, ja narysowałam tak, a Robert jakąś równoległą linię, a potem tańczyłam z Robertem. Robert był w dobrym nastroju, bo Pan go pochwalił go dzisiaj po raz pierwszy, po prostu dzisiaj poczuł, że wraca do równowagi. Na początku pleneru miał takie zachwianie, malował fatalnie, ale w porównaniu z jego możliwościami robił źle celowo. I powiedział, że to, co teraz robił to, dlatego, że mnie jeszcze kocha, ale tą miłością wychodzącą, skazaną na niepowodzenie. Moskówna wywróżyła mu żeby broń boże nie dopuścił do spotkania ze mną, że się wszystko dobrze skończy i już tak będzie, że wróżyła nam osobno w innych dniach i okolicznościach. Więc taki układ wesele i wielka miłość. Potańczyliśmy, ja jeszcze wypiłam, Robert gdzieś wyszedł. A ja poszłam nad morze, chyba godzinę leżałam na plaży. Przyszłam trzeźwa, była dopiero ósma, a towarzystwo już pewnie spało. Siedział Robert trzeźwy, pomilczeliśmy, pogadaliśmy o moim malowaniu, o mnie, poszedł na górę, a ja do łóżka spać. Obudziłam się o trzeciej, towarzystwo wytrzeźwiało, Jurek zaczął śpiewać, Wieśka chodziła wymiotować ze sześć razy w chodakach Iwonki. Okazało się, że Pan był u nas, ale Jasza nas uprzedził i Małgosia zdążyła posprzątać butelki i było wszystko w porządku. A to, dlatego taka rewizja, że Jackowi ktoś głowę rozbił i nie wiadomo, kto. Bo Jacek pijany – jest osobny pokój chłopców ograniczonych. Piją tam non stop, tak głupio przyprowadzają kelnerki i dziewczyny i to chyba przez to głowę Jackowi rozbili. Roztrząsali ten cały dzień, kto ile wypił, że zdradziłam, śmiali się porozumiewawczo, a ja nic nie odpowiadałam.
Idę na malarstwo. Nie wiem czy poziom ogółu się obniżył czy ja dostałam chwilowego natchnienia, ale wiem, teraz, o co chodzi „czuję kolor” jak tu mówią. Rozmawiałam z Panem i mówiłam, że się boję, śmiał się w ten sposób, jakbym to powiedziała przez kokieterię. Więc idę na malarstwo. Sprawy „duchowe” mnie wykańczają fizycznie, przestawiłam się zdecydowanie na malowanie, wczoraj namalowałam płótno i nie jestem kompletnie zadowolona, może się da coś zrobić – ale wykorzystuję każdą godzinę słońca, jest tak cudownie na świecie, tyle do namalowania.
Spacerowałam wczoraj po moście, było koło dziesiątej i woda czarna jak maź, taka galareta stojąca, trzęsąca się lekko, to była ta cisza przed dzisiejszą burzą, już ten moment właśnie, który był, tylko pijani na drodze, całe Darłówko pijane.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Lata siedemdziesiąte. Tania Rozdział III.

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Znakomicie oddajesz fałsz tych lat, życie na cudzy rachunek, pozorność działań, nieautentyczność ludzi, a do tego świetne portrety psychologiczne zdeformowane dodatkowo rzeczywistością bolszewii. Chamstwo, egoizm i megalomania. Zaciekawił mnie mój imiennik, jak się wydaje najwartościowszy z całego towarzystwa. Czy jego alkoholizm był wtórny, czy pierwotny? To znaczy, czy był wynikiem niemożliwej miłości, Weltschmerzu, czy też może było to zwykłe polskie opilstwo? W jaki sposób narratorka zorientowała się z jakim przypadkiem ma do czynienia? Oskarżano ją tam o jakąś zdradę, ale nie jest to jasne. Wiadomo tylko, że później popełnił samobójstwo.
    Świetna scena kilkugodzinnego kolacyjnego czekania na udzielnego Pana, niedoczekania się i w wyniku tego, dzikiego zjedzenia misternej sałatki literniczej, czego już podniszczone serce spóźnialskiego Pana znieść nie mogło.
    Taki trochę śmiech przez łzy, bo przecież jednak odczuwa się wielkie zmarnowanie młodości i zapału.

  2. Wanda Szczypiorska pisze:

    Dlaczego ja pamietam tylko migawki? Wiem tylko, ze niczego na plenerze w Jasieniu nie namalowałam. Chyba nikt tego nie wymagał.

  3. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Cieszę się, że tekst rezonuje w Twojej pamięci z tych lat. Odwzorowanie epoki polega na wydobyciu jej dominujących cech. Chcę je skonfrontować z dzisiejszymi czasami i każdy rozdział jest dwudzielny – bieżąca akcja prowokuje wspomnienie.
    Tak, jak piszesz, dla mnie to właśnie to nie stawianie oporu autodestrukcji zastanawia i pytam w tych tekstach, czy było możliwe jej zapobiec. Tam jest taki fragment o pisaniu zaproszeń na wesele sugerujący, ze narratorka Ewa nie ma się też gdzie podziać i we własnym domu rodzinnym, bo mieszkania były małe, rodziny się rozrastały i mnożyły jak króliki. Nawiązałam trochę do ”Pętli” Hłaski od strony kobiety, bo jeszcze tam wchodzi cały czas molestowanie seksualne 20 letniej dziewczyny, która oświeceniowo chce się rozwijać i tworzyć, a nie być jedynie mięsem seksualnym. Zauważ, że Robert tam Ewy ani razu nie pochwalił za malowanie, nie zachwycił się jej twórczością, co było nagminne w tych latach, kiedy kobiety w dalszym ciągu, jeśli nie miały partnera z branży, nie mogły zaistnieć samodzielnie. Dlatego było tak dużo małżeństw artystycznych, które w konsekwencji musiały oprócz naturalnej walki płci, rywalizować na polu artystycznym.
    Wprowadziłam dużo postaci, które już w następnych tekstach będą się powtarzały, będą nośnikami charakterystycznych cech systemu, jak spryciarstwo, chamstwo, donosicielstwo, rozwydrzenie, roszczeniowość. Pierwszy tom „Tania” będzie miał 20 rozdziałów, a następny, „Manolla” podobnie, jeśli dożyję, to „Iwonka”, „Robert”, “Tereza” i tak kolejne postacie do końca roku kalendarzowego. W 2014 zabiorę się za lata osiemdziesiąte. Na jeden tom potrzebuję miesiąc, ale muszę mieć jakieś rezerwy czasowe.

  4. Robert Mrówczyński pisze:

    No właśnie, tym się różni pisarz od zwykłego śmiertelnika, że pamięta prawie wszystko i rachunki krzywd może wyrównać…

  5. Ewa > Wanda Szczypiorska pisze:

    najlepiej mieć jakieś materiały z tych lat, niekoniecznie teksty, bo nawet przedmioty otwierają pamięć. Napisałam do wielu ludzi w czasie wakacji letnich ubiegłego roku, by mi zsekanowali listy, jakie pisałam do nich, a pisałam mnóstwo listów papierowych całe życie. Ale wszyscy wywalili to na śmietnik.
    A to, że na plenerze malarskim nie powstawały obrazy, to bardzo dziwne. Co jak co, ale tego nie dało się oszukać, przy stachanowskim podejściu do pracy, jaki cechował ten system, była zazwyczaj nadprodukcja.
    Nie powinni zaliczyć Ci roku.

  6. Wanda Szczypiorska pisze:

    Drugi rok skończyłam z wyróżnieniem i poszłam do najlepszej pracowni , czyli do Nachta Samborskiego. To były czasy przełomu. Wystawy w Arsenale, no i Warszwa była widać inna, bardziej na luzie.

  7. Wanda Szczypiorska pisze:

    Panie Mrówczyński, nie zaznałam krzywd bo nigdy nie miałam wobec nikogo roszczeń. Jestem również pisarką o czym noże Pan nie wie.

  8. Ewa > Wanda Szczypiorska pisze:

    Tak, każda uczelnia rządziła się widocznie innymi prawami. U nas na uczelni wrocławskiej bez prac, nawet konceptualnych – gdzie starczała praktycznie tylko idea – nie można było dostać zaliczenia, a tym bardziej stopnia z przedmiotu. Nie było stopnia „wyróżnienie”. Najwyższym był stopień „bardzo dobry”. Nawet „wyróżnienie” na dyplom wprowadzono dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych. Mój ojciec w latach pięćdziesiątych na Politechnice też ma taki podział stopni, bo mam jego indeks i swój mam. Ale stolica mogła mieć inne przepisy, tego nie wiem.

  9. Wanda Szczypiorska pisze:

    A w Warszawie wyróżnienia były . Miałam to w ineksie. Od prof. Rafałowskiego. Bardzo proszę nie kwestionować tego co mowię, bo to bardzo w złym guście. Pozostawiam Cię Ewo z panem Mrówczyńskim, to chyba odpowiednie dla tego blogu towarzystwo .

  10. Ewa > Wanda Szczypiorska pisze:

    Bardzo się cieszę, że były wyróżnienia. Gratuluję. ok?

  11. Robert Mrówczyński>Wanda Szczypiorska pisze:

    Dokładnie dwa lata temu pisarka Szczypiorska przy okazji omawiania przez Ewę Nagrody im. Witolda Hulewicza – Poetycka Książka Roku Aldona Borowicz „Ogniem otworzę drzwi”(2006) została grzecznie poproszona przez autorkę tego bloga (nie blogu) o nie pojawianie się na nim pod żadnym pozorem. Mimo wyproszenia, pojawia się tu jakby nigdy nic, opowiada banialuki pełna fum i pretensji rozstawiając wszystkich po kątach, mniemając, że jako jedyna w tym towarzystwie ma wykwintne maniery. Nie wiadomo co ją tu przyciąga i gna, ale dobrze byłoby gdyby jednak sobie odpuściła, choć to mało prawdopodobne. Wklejam fragment komentarza (37) z powyższej dyskusji, Ewa tam ładnie tłumaczy, aby rzeczy i ludzie pozostawali na właściwych im miejscach.

    (…)Panie Robercie, bardzo dziękuję za wsparcie. Faktycznie, po takiej komentarzowej jałowiźnie jestem zupełnie pozbawiona energii i chyba nie męczy nic tak bardzo, jak obcowanie z nudziarzami. Kilkakrotnie apelowałam, chociażby w notce zatytułowanej „List otwarty do portalu „rynsztok”, by ludzie bawili się we własnych gronach, by te środowiska nie przenikały się, nie robiły jednej, wielkiej, sieciowej pulpy. Dlatego bardzo chwalebna jest postawa Pani Mari Kościuszko, czy komentarzem tutaj Pana Marata, którzy zadeklarowali nie czytanie mojego bloga i nie komentowanie go nigdy. Tak trzymać. Nie mam pojęcia, dlaczego Wanda Szczypiorska, która mi tu już tak naurągała niewybrednie, nie bierze przykładu ze swoich portalowych koleżanek i kolegów. Nie mam siły wpisywać tutaj, ile złamaną ręką Wanda Szczypiorska zdążyła wpisać komentarzy na portalu liternet pl. a ile na TRUMLu, ale z pewnością wysuwa się przed Jarosława Trześniewskiego wyprzedzając Panią Marię Kościuszko i Pana Marata.
    Bardzo proszę Wando o nieobecność tutaj, tam Cię kochają, masz tam autorytet i nikt Ci go nie podkopie. Piszę to naprawdę w Twojej obronie.Bardzo proszę Wando o nieobecność tutaj, tam Cię kochają, masz tam autorytet i nikt Ci go nie podkopie. Piszę to naprawdę w Twojej obronie. (…)

    całość http://bienczycka.com/blog/?p=2891

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *