Lata siedemdziesiąte. Tania Rozdział IV.

Po powrocie do ośrodka, gdzie mieliśmy stołówkę i gdzie przygotowywali kolację, obeszłyśmy z Tanią wszystkie pokoje witając się i oglądając przywiezione obrazy. Dojechało jeszcze oprócz Profesora ze studentką kilka młodych laureatek lokalnych konkursów plastycznych, dla których uczestniczenie w plenerze było nagrodą. I właśnie te ich obrazy – które w już zaawansowanym stanie zostały przywiezione na wypadek braku czasu, by wypaść jak najlepiej. Tania bez słowa, bezceremonialnie z widoczną dezaprobatą wyciągała je zza szafy.
– Beznadziejne – skwitowała po wyjściu z pokoju. Za co teraz dają nagrody! Wiesz, to, że teraz jest moda na dzikich, to przecież już było dawno, ja też ze Starym malowałam kiedyś w ten sposób.
Kowalscy okazali się miłym małżeństwem w naszym wieku, których pokój zawalony był obrazami olejnymi w tonacji perłowej pozbawionej całkowicie koloru, oprócz rozmaitej szarości na bazie bieli ołowianej z dodatkiem odrobiny sadzy i barwnego pigmentu. Dzięki tej prostej metodzie zawężenia środków artystycznych, Kowalscy, którzy malowali identycznie i wymiennie, pokazali liczne zamki i pałace rozsiane w terenie, gdzie odbywał się plener malarski tak, jakby były oglądane przez turystę nudnego i pozbawionego wrażliwości.
Kowalscy nawet w pierwszym dniu pleneru z dyskretnie włączonym w tle Radiem Maryja byli w ferworze pracy malarskiej, którą przerwali jedynie na krótką chwilę podając na przywitanie dłonie ubabrane farbą.
Kolacyjny stół scalił i zbliżył plenerowiczów jeszcze bardziej, dyskutowano, czy składka dziesięciozłotowa jest wystarczająca na beczkę piwa. Uzgodniono, że jak piwa zabraknie, złożą się na następną, gdyż wszystkim tak mała kwota za beczkę piwa wydawała się ceną korzystną. Odmówiłam dawania pieniędzy obiecując, że nikomu go nie wypiję, że do ust piwa nie wezmę, bo go nie znoszę i nikt nie zaprotestował. Wojtek przedzierał się przez tematy bieżące jak właściciel cyrkowej menażerii między klatkami, w której czyhały na niego groźnie zwierzęta różnej wielkości i których potrzeby codziennie musiał wypełniać, by stado będące w jego posiadaniu było mu użyteczne. Dlatego słonie, małpy, tygrysy i hieny wymagały zależnie od gatunku innego traktowania, co umiejętnie wykonywał. Na dodatek władze gminne finansujące plener były złożone z takich samych zwierząt, tylko pozbawionych klatek i niebędących w jego posiadaniu. Gra, między wnętrzem stworzonego sztucznie skupiska ludzkiego, a dybiącymi na niego dzikich zwierząt wsi, wymagała nieustanej czujności. Na dodatek Wojtek, mając wykształcenie techniczne i kończąc na uniwersytecie kulturoznawstwo, pisał wstępy do katalogu, malował obrazy i zachowywał się jak jeden z plenerowiczów automatycznie stając się jeszcze jedną klatką swojej menażerii. Ponieważ był tylko amatorem, nikt nie kwestionował jego artyzmu, ani lizusowsko afirmował, nikt się też nie dziwił jego obrazom. O wskazówki profesjonalistów, a szczególnie Profesora zabiegał nieustanie i których mu grzecznie udzielano bez żadnej nadziei na ich przydatność.
Wszyscy lubili Wojtka i ci wieloletni bywalcy pleneru, jak i ci nowi.
– Powiedz mi Wojtek – dlaczego te kafelki w ustępie położone są tak nierówno – zaczęła Wisia, która przyjechała aż ze Szczecina i która właśnie zrobiła na swojej uczelni doktorat.
– Po prostu nie lubię marnotrawstwa! Szkoda materiału i pracy, a tak niewiele potrzeba, by to wszystko jakoś wyglądało – mówiła Wojtkowi, a Wojtek czerwony ze wstydu za ekipę swoich kolegów, której dał to zlecenie tłumaczył się pośpiechem, że w ubiegłym roku nie było kafelków i bardzo chcieli z tym na nasz przyjazd zdążyć.
Największe kontrowersje jednak, oprócz braku lampek nocnych, które Wojtek przyrzekł donieść ze swojego domu stanowiły pory posiłków i to co każdy miał jadać. Wisia nie zgadzała się na żadne mięso, Marian przeciwnie, na jego brak. Zgłaszano uczulenie na paprykę, potrawy mleczne i przywoływano choroby wrzodowe, cukrzyce, jak i zwyczajne gusta i przyzwyczajenia. Najtrudniej było z ustaleniem pór posiłków, każdy inaczej pracował, jedni nie chcieli przerywać prac plenerowych, jak im się „dobrze malowało” na obiad, inni byli sowami, jeszcze inni skowronkami, a wszyscy pragnęli tutaj jednego: by się dobrze najeść. Było to też moim jedynym pragnieniem, byłam w stanie dostosować się do wszelkich dziwactw, byle dostać regularny posiłek. Od dawna miałam anemię i tylko plenery ratowały moje nieustanne niedożywienie, jedynie po to jeździłam i chłonęłam z niepokojem wszystkie niebezpieczne projekty mogące mi tę możliwość odebrać.
Potem wstał Kazimierz i ogłosił, że chce wprowadzić tutaj ducha sportowej higieny i czy jak ktoś chce z nim przed śniadaniem biegać, to on zaprasza. Jako jedyna zgłosiłam się, gdyż faktycznie była to okazja, by się zmobilizować do gimnastyki.
– Będę pukał do twoich drzwi o szóstej rano – powiedział zadowolony Kazimierz z tego, że przynajmniej znalazł jedną bratnią duszę.
W pokoju po kolacji kończyłam malować pocztówki na akcje mail artu, terminy kończących się światowych akcji sztuki poczty zazwyczaj kontestującej co się tylko da na Zachodzie, bo Wschodu jeszcze się nie kontestowało z przyzwyczajenia niekontestowania, kiedy zapukał Piotruś oburzony, że ja chcę z Kazimierzem biegać.
– Co ty z tym nauczycielem od plastyki w jego Kielcach prowincjonalnych chcesz wybiegać – powiedział niezadowolony. Jeszcze się rzuci na ciebie.
– Tak, tylko seks w głowie. Tak, jakbym dwóch tygodni nie wytrzymała bez współżycia seksualnego i musiała uprawiać seks w krzakach o szóstej rano na oczach wszystkich mieszkańców wsi z podstarzałym nauczycielem z Kielc! Opowiedz Piotrusiowi, jak to nam Mamak mierzył biusty na goło na zaliczenie – zwróciłam się do Tani, która postanowiła z nami zabrać się na spacer.
Tania zabrała szal i wyszliśmy na rozgwieżdżoną noc, stanowiącą jedyne źródło światła. Wieś była zupełnie czarna, niebieskie iskierki w oknach były mdłe i zimne.
-To ja pierwsza się sprzeciwiłam i poszłam do rektora na skargę! Beze mnie do dzisiaj Mamak by mierzył studentkom cycki na zaliczenie – Tania wzburzyła się na wspomnienie batalii, którą przed laty wygrała.
– Jak to – Piotruś nie mógł zrozumieć. I po co mierzył? Tak wszystkim dobrowolnie?
– Szło się do gabinetu po zaliczenie przedmiotu Wychowanie Fizyczne. Mamak zamykał drzwi. Mówił studentce, żeby zdjęła bluzkę. Studentka pytała, po co. Mamak wyjaśniał, że musi zmierzyć obwód na dowód, że właściwie się rozwijamy. Owijał metrem krawieckim, kazał zrobić wdech, zapisywał, potem wydech, też zapisywał i następna.
-To jakieś faszystowskie pomiary! – Piotruś nie mógł się powstrzymać od oburzenia.
– Właśnie! Dlatego się nie zgodziłam, wywiązała się piekielna kłótnia, po której natychmiast pobiegłam do rektora. I Mamaka usunęli ze szkoły! – zakończyła triumfalnie Tania.
– E tam, usunęli. Po prostu awansował. Przeniósł się na inną wrocławską uczelnię, gdzie tam takiej Tani nie było i mierzył cycki do emerytury. Przypadkowo widziałam jego zdjęcie na jakieś fecie jubileuszowej Wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Syn kolegi chodził na tę uczelnię i pokazywał mi album.
– Poważnie? – Tanię to wyraźnie zabolało.
– Mnie też usunęli z Liceum Plastycznego – powiedział Piotruś. Nic złego nie zrobiłem, ale zwierzyłem się dyrektorowi, że nie wytrzymuję codziennego oglądania pięknych dziewcząt w klasie. Radził mi się zwolnić, co uczyniłem.
Na drodze pojawiła się grupka plenerowiczów trzymająca beczkowe wino w kubkach i wchłonęła Piotrusia, a myśmy wróciły.
Tania postawiła na stoliku nocnym komórkę z ładowarką i różową golarkę do nóg kupioną we Francji.
– Owłosione nogi w Paryżu są nie do pomyślenia. Tylko w Polsce można zobaczyć kobiety włochate, mówiła Tania wyciągając z torby ogromną kosmetyczkę idąc z nią pod prysznic. Po powrocie zadzwoniła do Starego leżąc w łóżku i monotonnie z nim rozmawiała przez pół godziny.
– Opowiedz, dlaczego zdradziłaś kilka lat temu Starego z komisarzem pleneru Tadeuszem? – spytałam Tanię, kiedy zgasiłyśmy światło i leżałyśmy równolegle w łóżkach na przeciwko siebie.
– A skąd ty to wiesz? – Tania cedziła słowa, zastanawiając się, jak zareagować i to mielenie przeciwności było niemal słyszalne w ciszy nocnej.
– Sam mi to powiedział. Że wydawał mnóstwo pieniędzy na benzynę, wtedy była na kartki i musiał kupować na czarno, by do Ciebie jeździć przez pół Polski w stanie wojennym. – Ale bardzo żałował, że wróciłaś do Starego. Bardzo ciepło o Tobie mówił.
– A skąd wiesz, że opuściłam Starego? – dopytywała się Tania łagodniejszym tonem, a wieść o sympatii byłego kochanka wzmogła jej wzruszenie.
Renata mi opowiedziała. Przecież wszyscy o tym wiedzieli. Mówiła, że naopowiadał ci cuda o nowym domu, że przeniesiecie się do jego miasta, że specjalnie kupił dla was mieszkanie. I jak powiedziałaś o romansie staremu i definitywnie wyprowadziłaś się od niego do Tadeusza, okazało się, że to nie żadne mieszkanie, tylko małe pomieszczenie za zasłonką w mieszkaniu jego matki. Podobno widząc to, rzuciłaś się na niego z nożyczkami.
I Stary przyjął cię z powrotem.
– No wiesz – Tania nie zaprzeczyła – wiesz, jaki jest Stary. Tylko po bożemu, od zawsze jedna pozycja i już. Nie interesowało go wcale, co ja czuję, higieniczny stosunek przerywany, bo nigdy nie chciał mieć dzieci.
-Tak jak ten twój telefon przed chwilą do niego – zaśmiałam się na wspomnienie rozmowy Tani przez komórkę ze Starym.
– Ach, Tadeusz nauczył mnie wszystkich perwersji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Miał fabrykę rzemiosła artystycznego i wydawało się, że ma kupę forsy. Wynajmowaliśmy pokoje hotelowe, to były piękne czasy, ale się skończyły. A Stary wiesz, po upadku komuny tylko pił, zapijał się na śmierć, dzięki tylko mojej opiece wyszedł z tego i przeżył. Ja miałam już wszystkiego dość.
– A ty, żyłaś z Robertem?
– Nie, nie żyłam. – odpowiedziałam ulegając tej nocy zwierzeń, która nas niespodziewanie zbliżyła.
– A to szkoda – odpowiedziała i zastanowiła się nad następnym pytaniem.
– A wiesz, z jakiego wspaniałego obrazu cię najbardziej zapamiętałam ze studiów? – powiedziała rozbawiona.
– Z jakiego? – szukałam w pamięci, jaki obraz olejny może Tania mieć na uwadze.
– Jak mieszkałyśmy wspólnie u Pijaka Intelektualisty i stoisz przy gazie, i robisz ryż z jajkami! Nie wiedziałam, że jajecznica z ryżem jest taka dobra! – zachichotała.
– Ach, myślałam, że masz na myśli mój obraz – powiedziałam ze smutkiem i obróciłam się do ściany.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata siedemdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *