6.
W zorane pola poprzez twarde skiby,
w pochylonej nawłoci żółć,
w czerń lasu. Nie zmieści się przybysz,
ciasno w kadrze. Nie obejmie mnie już.
Mogłabym, oczywiście, wędrować na niby,
mogłabym nawet za tobą pójść,
a jednak nie mogę, bo jestem zza szyby,
to tylko lustro weneckie. Ot, ciut
pozostałości po zapale!
Horyzont rwie się czasem
wyrasta drzewo nagle
i jest coś trwale wieczne
pomnożone lasem.
Jak czyste powietrze.