II.
Nadejdzie późne popołudnie. W miękkości dnia
rośliny kurczą się, rozwieszają liście pędy,
głowy na zachód kłonią słoneczniki,
a ja na książkę Alberta Caeiry.
Lat lata zawsze szkoda, gdy się zapowiada
nieśmiertelność, a książka zaciera się, wtapia…
Czas, to tylko umowność… Tożsamość, to strata
apetytu na bycie… A być nigdy dosyć…
Multiplikują się cienie, kiedy ulicami
wielkiego miasta podążam za nikim,
i jestem wszystkim wszędzie, jak szczelne zamknięte
kwiaty w szklanym słoiku.