WIERSZE LETNIE (3)

III.
Pola, pisze Caeiro
nie są tak zielone dla tych, którzy
są kochani, a przecież czas zieloność kroi w twarde skiby.
I gdyby nie georginie płonące czerwienią,
żal oczy zanurzyć.
Rozpatrzyć błękit można tak na serio:
bure szarości wciąż wiszą, aż strach iść (co by było gdyby),
horyzont już połączony, nie ma w nim szczeliny,
a ja tam podążam, gdzie stopniują się ciemności tony,
gdzie biel czerń brudzi, zamydla okłamując przeźroczystości,
ginie kolor na wielkiej palecie nieboskłonu
bielmem porasta las i jezioro. Jakże pomóc
percepcji. Jakże porzucić przestrzeń i wrócić do domu.

Las zszarzał, a liście gubią tylko dęby,
w mroku ściółki ginie barwna połyskliwość,
na skraju rżysko zwiędłe z kołtunem pajęczyn;
może słońce tu wejdzie kiedyś, tak jak miłość
za wcześnie, lub za późno. Opcja wcale
nie ma zastosowania, bo świat w ciągłym ruchu,
sezony warty pełnią Bóg wie, w jakim duchu,
przyroda to wspólnota, człowiek sam jak palec.

W szarości dnia deszcz schładza głód tropików
zmywa kontury pokazując nieco,
kiedyś była potrzeba, teraz moc uników
jak w nijakości deszczu, ot zwykłe H2O.

I nagle sad. Ciężarny i soczysty, skrzy się rozrzutnie.
I nagle wyrzuca wszystko, i zieleń, i słodycz,
tak lekkomyślnie, jakby zawsze był młody
i wyzwalał się w rewolucji.

A ja wciąż patrzę za słońcem jak słonecznik,
choć cóż to da, że miłość do światła biegnie,
zbędna na ziemi, niebo nie potrzebuje jej,
ofiarne dymy ognisk, to tylko są grille,
a mnie potrzeba więcej.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2012, Nie daję ci czytać moich wierszy i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *