Tomik wychodzi właśnie w Polsce nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej w Warszawie, ale w Seattle dostałam go do przeczytania w postaci luźnych kartek skserowanych wraz z obrazami profesora Kazimierza Poznańskiego, wykładowcy tutejszego Uniwersytetu Waszyngtona.
– „…moje słowa płyną same z siebie/tłumacząc czego nie rozumiałem”– napisze poeta w spójnym monologu wewnętrznym słowami podmiotu lirycznego, który rozpoczyna swoją liryczną skargę w rozważaniach na temat uczucia smutku.
Smutek rozpoczyna poemat i go kończy tak, jakby to uczucie nie było stanem zamierzonym przez parę kochanków, o których opowiada, ani też darem losu. Smutek jest bohaterem „Długiego wiersza”, utworu złożonego z 63 zwrotek – modułów, które poprzez swą jednakową budowę wprowadzają mantryczny rytm lamentacyjny, bardziej będący kokieterią cierpienia, niż nim samym. Jednak i ten trop odbioru jest mylny, ponieważ całość utrzymana jest w wielkiej powściągliwości i ascezie, a dyscyplinujące je rytmy ośmiu wersów w zwrotce i umieszczenie tylko dwóch zwrotek na stronie wprowadza czytelnika w nastrój bardziej elegijny, niż refleksyjny.
Rzecz jest o rozstaniu, o niemożności utrzymania jedności i o rytuale życia, o jego względności, zmienności, a zarazem paradoksalnym przyzwoleniu na taki, a nie inny bieg wydarzeń. W tej właśnie akceptacji cierpienia kryje się tajemnica piękna tych strof, które ze zwykłego opisu przeradzają się w traktat o miłości niemożliwej, ale takiej, która jest dostępna jedynie w formie niespełnienia, jak każda duchowość, która może trwać jedynie w nienasyceniu. Dlatego utwór kończą słowa „smutek jest piękny” włożony w usta kochanki, bo samo doświadczenie prawdziwej miłości jest zawsze wartością samą w sobie i jest ona platońskim pięknem.
Ale warto prześledzić te zwrotki pod kątem wątłej fabuły. Zastanawiałam się, czy Poznański, pokazując scenerię chińskiego otoczenia:
„Jakże bym chciał zrozumieć
każdy z twoich dziwnych snów
co krążą pod moimi powiekami
jak chociażby ten jeden krótki
o dwóch łabędziach płynących
po jeziorze „Letniego Pałacu”
ponoć zbudowanego po to tylko
by rzucał cień na ich gniazdo”
robi aluzję do słynnego wiersza Mallarmego „Łabędź”, czy są to luźne obrazy symboliczne, prowadzące czytelnika bardziej do przeżyć jednostkowych podmiotu lirycznego, niż szerszego planu kultury i wschodnich wpływów tradycji na sztukę. Uniwersalność tych wierszy przekracza jednak to doświadczenie, cały czas mamy na uwadze bardzo ludzkie łzy kochanki, która odchodzi :
„Staram się odnaleźć sens
w tym co się dzieje w głowie
chodzi tylko o jedno zdanie
nie miałaś prawa go napisać
w każdym razie nie w czerni
wydartej z chmury popiołów
zlanych lodowatymi łzami
z oczu które prawie oślepły”
Ta patetyczność, egzaltacja i oburzenie, nie ma w postępującym toku narracji racji bytu, rozbicie jedności dwóch istnień jest zawsze nierealne, nawet jak jest nieodwracalne i namacalne, ponieważ rzecz się dzieje w nieskończoności i jak słusznie narrator zauważa:
„(…)że nie ma końca temu co
się już kiedyś zaczęło
czas może być zawrócony
różne chwile powtórzone(…)”
Romans liryczny dzieje się więc na płaszczyźnie duchowej, jest nieprzekraczalny i nienaruszalny, ponieważ się wypełnia i obejmuje swoim zaistnieniem wewnętrzną przestrzeń kochanków, mimo, że ich scalenie wielokrotnie ma rację bytu w realności:
„Zawsze mogłaś na mnie liczyć
nawet gdy nie byłem potrzebny
żebyś poluzowała moje ubranie
przeciągnęła przez mą głowę
i zdarła całą resztę wzdłuż
moich dwóch śliskich kolan
a potem osunęła się na podłogę
z ręką zawieszoną w powietrzu”
Lecz większość poetyckiego obrazowania przenosi się na tło rozgrywającego się dramatu i krajobrazy duchowe przewijają się jedynie w przemienności przyrody „(…)w rytmie czterech pór roku/albo nawet powiedzmy ośmiu(…)” i w subtelnym rysunku ogrodu chińskiego, z jego egzotycznymi kwiatami, drzewami, z zarysem odwiecznych, pierwotnych gór na horyzoncie i cudownością świata, jaki ogląda zakochany człowiek. Ślad kochanki kurczy się do strzępku papieru, do jednej fotografii, do ubogich znaków pozostawionych na odchodnym, które niczym relikwie dowodzą sakralności spotkania. Nawet jak są to wytarte rekwizyty, takie jak sny, motyle, ich metamorfozy w tych wersach mają swoje osobliwe zakotwiczenie, bo zawsze są jakimś tylko zwinięciem pewnego obszaru wyobrażenia, które żyją w legendzie, w materii i w przedmiocie. Trudno tutaj mówić o symbolach i o zamianie przywoływanych obrazów w celu oddania stanu ducha tego, zdawałoby się, epizodycznego zdarzenia w życiu dwojga ludzi, ponieważ, całość została stworzona dla afirmacji i dla podzielenia się zachwytem. I jeśli w zamierzeniu miał być to utwór inspirowany muzyką chińską, to powstał w sumie pełen wrażliwości liryczny poemat miłosny, tak przecież niemożliwy w czasach, kiedy kwestionuje się istnienie miłości nieśmiertelnej.
W idylliczny klimat miłości niemożliwej, rozgrywającej się w chińskim ogrodzie harmonii, gdzie każdy element ma swoje miejsce, autor wprowadza dysonans, poczucie zagrożenia, skargę, ile trzeba było trudu poprzedzającego spotkanie kochanków
„Po latach łapania autobusów
polowania na miejsce w metro
gonienia na różne spotkania(…)”
oddzielona kochanka odnajduje czas już odczarowany:
„(…)Na twej ulicy nie ma świateł
puste samochody ścigają się
rozpada się rozpalony asfalt
cicho stoją opuszczone domy(…)”
Lecz to wszystko, to tylko skarga pozorna, jakaś ilustracja cierpienia nie spowodowanego wygnaniem z raju, tylko światami równoległymi. Poeta decyduje się nawet na ogólne podsumowanie martwoty świata odartego z cudowności, bo dopiero spotkanie je przywraca:
„(…)Brak właściwie wielkiej różnicy
między początkiem i końcem
kiedy się cudem spotkaliśmy(…)”
Dowiadujemy się z nielicznych tylko strof o tej zewnętrzności, która dzieli i burzy:
„Wojna się toczy w tym kraju
ale zabijanie jest za granicą
chodzi tylko o same pieniądze
część ich spada wprost z nieba
gdy drgnie elektroniczny spust
żeby spalić żywcem całą wieś
reszta ich wraca z powrotem
zaoszczędzona na pogrzebie”
Narrator w postaci bohatera lirycznego w jednej zwrotce diagnozuje i podsumowuje kondycję i stan rzeczywistości i jest to jedyna taka pełna konkluzja deprecjonująca czasy, w których przyszło żyć bohaterom utworu:
“Czy ja ci już mówiłem, że życie
dzisiaj to tylko odcinek serialu
objęty prawem własności seks
jest w rękach brukowej prasy
kobiety nie godzą się na skurcz
porodowy mężczyźni tylko płaczą
oboje nic nie zostawiają po sobie
trawa kwitnie na własny pogrzeb”
Ale ta gorycz i wyartykułowanie cywilizacyjnej skargi jest tylko niewielkim epizodem w smutku rozszczepienia się dwóch istnień, których przeznaczeniem jest scalenie. To smutek, kończący utwór ich łączy, jako stan permanentnej tęsknoty i melancholii za, nie tyle utratą uniwersum, jak jest w Księdze Rodzaju, co konfucjańskim pogodzeniem się z losem, który oddziela kochanków, ale sama świadomość ich jedności jest na tyle nieśmiertelna, że pozwala na cieszenie się nawet wynikłym z tego smutkiem, który nadaje temu przeżyciu stygmat bolesnego piękna.
Bardzo ciekawa recenzja. Warta opublikowania i to nie “tylko” na blogu.
Ewo, w piatek jest wyklad poety Roberta Pinsky’ego, w Benaroya Hall, najtansze bilety chyba po 20 dolarow. Moze to byc bardzo fajne, Pinsky ma czytac wiersz, z dodatkiem jazzu na zywo. Moze sie wybierzesz?
Pisałam Hanno w nocy i jeszcze teraz poprawiam błędy. Jaka tam recenzja, takie refleksje jedynie, chciałam dać wyraz naprawdę mojemu miłemu zaskoczeniu, bo na moim blogu zazwyczaj piszę o tomikach negatywnie, nic mi się nie podoba, a tu odetchnęłam z ulgą, bo to jest miła poetycka niespodzianka związana z poezją Profesora. Dostałam jeszcze drugi tomik „Prawie pięknie”, który dopiero idzie do druku, ale o tym napiszę w Polsce, jak będę miała większy luz. Jest o Kazimierzu Dolnym, znane klimaty, nie to co Chiny, bo ja za chiny nie pojmę, o co Chińczykom w ich „akcesoriach” chodzi, a w wierszach Poznańskiego są ukryte kody odwołujące się do kultury Wschodu, a ja nawet jedzenia chińskiego nie lubię.
Dziękuję Hanno za wieści o odbywających się fajnych w Seattle imprezach, ale chcemy jeszcze wykorzystać pobyt i pojechać pod wulkan, który przy tej nieustannie wyjątkowej w Seattle przepięknej pogodzie cały czas jest na horyzoncie widoczny. Chcieliśmy jechać do Oregonu na wybrzeże, ale syn wczoraj filmował wywiad z Billem Gatesem i musiał zrezygnować z tej wycieczki, a Oregon jest najbardziej chyba metafizycznym miejsce na świecie (podobno jest bardzo chiński…).
Ewo, fajnie, ze wiersze profesora Ci sie spodobaly. Profesor bedzie niewatpliwie uszczesliwiony Jak kazdy chyba tworca, bardzo jest ciekawy co ludzie sadza o jego tworczosci, jak to odbieraja.
Oba tomiki znam bardzo dobrze, bo profesor kiedys prosil mnie o opinie a nawet o minimalna edycje. Pytal o wyrazenia, jakie lepsze, jakie gorsze… trudno mi bylo do tego sie ustosunkowac, bo zawsze mysle, ze poeta to poeta, sam wie, sam czuje…
Z prozy natomiast – zostawilam Ci wiadomosc na telfonie, ze chcialbysmy sie z Toba zobaczyc przed wyjazdem (Lena, Ola i ja). Jezeli jednak nie masz czasu to oczywiscie jast OK. Rainier brzmi wspaniale!
Wysłałam elektroniczną wersję „Długiego wiersza” Ryśkowi i może będziemy dyskutować o tomiku, ale on teraz śpi. Może i Profesor skomentuje. Dzięki Haniu za telefon, nie wiem, czemu z mojego bloga zniknęło moje zdjęcie i notka, w środku też nie można uaktywnić.
Poezja Poznańskiego jest bardzo świeża i może dlatego, że odizolowana od polskich wpływów, bo przecież wszelkie konkursy, antologie i selekcja wydawców w tej chwili w Polsce spowodowało negatywne jej ujednolicenie. Przeczytałem wszystko w necie o Kazimierzu Poznańskim i jeśli praca naukowa mogłaby być pomocna sztuce, to w tym wypadku jest to przełożenie, wyczuwa się w tych zwrotkach niesłychany reżim i konsekwencję, która nie ujmuje im spontaniczności i żywości. Dzięki tym, jak się czyta i patrzy – wizualnym blokom – wydaje się, że nie użyto ani jednego zbędnego słowa, bo natychmiast byłby graficzny dysonans. No i powstanie jej w drugiej połowie życia powoduje zawarcia w nim ładunku dużego zrównoważenia i innego wymiaru miłości – uczucia zaistniałego, namacalnego i niemożliwego.
Właśnie chciałam porozmawiać o tym fenomenie uczuć, które przecież nie są tutaj ani priorytetowe, ani nie są to moim zdaniem erotyki i poezja miłosna. Poznański, tak jak napisałeś, próbuje w drugiej połowie życia zdefiniować swoje ludzkie doświadczenie przebywania na ziemi i daje temu wyraz poezją. Dlatego warto by się zastanowić, co Poznański – Poznański poeta nam mówi, jaki ma stosunek do Boga, jak pojmuje sens życia. To są pytania niemożliwe, ale poezja odpowiada na pytania niemożliwe i tak pojmuję rolę poezji. Dlatego przywołam tu Mallarmego, bo wydaje mi się, ze są analogie, bo poezja Poznańskiego jest nowoczesna, nie nawiązuje do polski modernistów, do naszego tzw. dziedzictwa. To są wiersze „z innej beczki”, co nie znaczy, że nie są polskie, że tylko język je warunkuje.
Milo jest uslyszec, ze strofy sa piekne i milo jest byc zrozumianym. Tak jak napisalem na okladke zbioru – pisze o swiecie jakim jest, gdzie milosc wygrywa ze zwatpieniem. Pisze o milosci bo niby o czym jest poezja. Zadalem sobie to pytanie po napisaniu tych wierszy. Odpowiedz znalazlem w moich wierszach. Pozezja jest o milosci. Nie ma zadnej innej poezji. Powiem inaczej, do czegos innego — niz milosc — nie potrzeba poezji. Na to sa inne srodki wyrazu. Poezja to specjalny gatunek, dla specjalnego celu. Ale na tym nie koniec. Nie kazdy wiersz o milosci to poezja. Wiersz jest poezja tylko wtedy kiedy jest bez udawania. Udawana milosc to nie milosc, tak samo z poezja. Udawana, nie jest poezja. Mam swiadomosc, ze we wspolczesnej literaturze milosc jest prawie nieobecna. Wiec malo, bardzo malo jest wierszy o milosci, a na dodatek wiekszosc tego co sie pisze o milosci jest udawana. Nie ma wiec muzyki a sa tylko dzwieki. Nie ma uczuc sa tylko wrazenia. Nie ma plci sa akty. I tak dalej. Moj tomik jest o mnie w tym sensie ze jest reakcja na ten kryzys, tak jak go widze. Odebrano nam poezje. Tym samym odebrano nam jezyk milosci. No nie do konca. To, ze sie odwoluje do kultury wschodu nie jest bez zwiazku. Ich filozofia, jak na przyklad Konfucjanizm, w Chinach, traktuje milosc jako glowny skladnik zycia, czyli swiata. Swiat to nie jest lad, swiat to jest zwiazek. Ten zwiazek widac w calej przyrodzie, ktorej czescia jest czlowiek. Czlowiek nie ma wiec ucieczki od tej prawdy. Wspolczesna poezja to proba ucieczki. Dlatego poezja weszla w kryzys. Proponuje ucieczke od zycia. To jest absurdalne. Kto jest na to przygotowany. Nawet nie ci poeci. Kryzys poezji – dodam dla scislosci zachodniej – jest przejawem ogolniejszego kryzysu. Nawiazuja do tego trzy — krotkie — wiersze. Wszystkie trafily do recenzji. Ale to jest, zgadzam sie, tlo. Pierwszy plan nalezy do tej pary – ich straconej milosci. Straconej w sensie bycia razem. Nie w sensie duchowym. W sensie duchowym milosc trwa. Przez wiersze przebija smutek. Ale sa dwa rodzaje smutku – gorzki i czuly. O tym jest wiekszosc wierszy. One sa wymieszane, w kolejnosci jak je pisalem. Czyli w kolejnosci jak wpadaly mi do glowy. Ta roznorodnosc powoduje, ze czytelnik ma duzy wybor jak rozumiec te wiersze. Tutaj, w naszym miescie, w Seattle, odbylo sie spotkanie klubu ksiazki, poswiecone “Dlugiemu Wierszowi”. Trzy osoby — kobiety – zdecydowaly sie przeczytac po kilka wierszy wlasnego wyboru. Wszystkie byly z kategori czulego smutku. Takiego smutku ktory przebija w milosci, czyli po prostu o milosci. Jesli dobrze pamietam to byly miedzy innymi te wiersze :
Ja tylko udaję że kłamię
mówiąc głośno do siebie
że nie ma końca temu co
się już kiedyś zaczęło
czas może być zawrócony
różne chwile powtórzone
nawet w innej kolejności
dotyk przed pocałunkiem
Zima zaczęła się w porze nocy
kiedy wiatr rozpędził gwiazdy
wycięte w różnych kształtach
pędząc bez żadnej muzyki
pokazują swe srebrne przebłyski
nim spadną na rozmiękły grunt
dokładnie w tym miejscu gdzie
jak pamiętam położyłem ciebie
Jesień zbliża się ubrana w zieleń
liści łapiących zaspane krople
spadając w nierównym tempie
nie dotykają się wzajemnie ale
zaraz potem wszystkie się zlewają
zamieniając rozłożyste korony
w świat pełen szklanych luster
odbijających twoją białą twarz
Dzień jeszcze się nie skończył
słońce ostro świeci nad głową
patrzę jak zmienia się co chwilę
ale nie przesuwa się po kręgu
i nie słyszę żadnych odgłosów
nawet motyla którego widzę jak
miękko ląduje w mych oczach
walczących by go nie przyciąć
Ryby posyłają w górę bąble
blisko piaszczystego brzegu
łuski błyszczą jak cenny metal
choć są tak lekkie jak piórko
grzbiety tną głęboką wodę
szklista gładź jest popękana
ostre kanty mogą skaleczyć
błagałem cię uważaj na siebie
Jak przyszla na mnie kolej to przeczytalem pare wierszy mego wyboru, prawie te same co znalazly sie w recenzji. Wlacznie z otwierajacym wierszem zaczynajacym sie od “Staram sie odnalezc sens…” Bardzo sie z nim meczylem po napisaniu. Zadnego nie zmienialem tyle razy. Oryginalny byl dla mnie patetyczny. Balem sie tego patosu. Wydawalo mi sie, ze patos to zla poezja. Az doszedlem do wniosku, ze doslownosc to poezja. Taki wiersz napisalem na poczatku, po tym wierszu przyszle inne. Ten pierwszy chyba stworzyl jakby reszte. Wiedzialem, ze nie dobieralem do niego slow, tylko tak mi wyszly. Gdybym porzucil ten patos, oklamalbym samego siebie. Zreszta jak go pisalem, zaslabl moj wzrok. Dlatego na koncu tego wiersza napisalem “… z oczu ktore prawie osleply”. To jest chyba najbardziej patetyczny zwrot w calym tym otwierjacym wierszu. Po refleksji uznalem, ze ten pierwszy wiersz wyjdzie w druku bez zmiany – niezaklamany.
No, Mallarme to ateista. Szukanie boskości w poezji, budowanie poezją panteonu nicości zamiast bogów to jest rzecz bardzo trudna, bo dzieje się chyba tylko u geniuszy. Wiesz Ewa, ja myślę, że te wiersze Poznańskiego z „innej beczki”, są jak piszesz, konfucjańskie, ale wyrosłe jedynie z doświadczenia, a nie intelektu. Poznański przywraca nimi naturę – według mnie to najpiękniejsze momenty, kiedy w zwrotkach pojawiają się kwiaty i liście, ale innej wagi – nie sentymentalnej, tylko na wskroś realnej – i robi z niej konkret, a nie wypełniacz, czy opis. Jest w nich przejmujące to przyzwolenie na bieg rzeczy, według mnie hiobowe, bo pogodzenie się w sumie z nieszczęściem i cierpieniem, na rzecz przeżycia, które w sumie jest piękne. Zastanawiam się nad aspektem masochistycznym tej poezji, bo jak podmiot liryczny mówi o trzymaniu w ręce martwego ptaka, to ta metafora jest bardzo pojemna, ale pełna rezygnacji i negacji. A jednak ta konstatacja jest celowa, bo jak nawiązuje do innej zwrotki o tej degradacji cywilizacyjnej, to jest i jakieś w tym momencie przezwyciężenie losu, bardzo uniwersalne.
Dzięki wielkie, że autor ujawnił „kuchnię” pisania wierszy, bo to jest bardzo ważne. Wszystko jest ważne odautorskie w odbieraniu wierszy, jak znajduję poetę, który do mnie trafia to na gwałt poszukuję z nim wywiadów. I to nieprawda, Haniu, że poeta powiedział wszystko i że wiersze mówią same za siebie. Ważne są te słowa też wokół poezji, tak jak do „Ziemi jałowej” Pound kazał Eliotowi dać komentarze i stało się to jednością bardzo cenną.
Ale jeśli poeta oświadcza, że jest to przywracanie uczucia miłości jedynie, to trudno się z tym zgodzić, ponieważ ja poezję jednak odbieram bardziej totalnie, bo przy takim stwierdzeniu to wszystko może znaczyć wszystko. Oczywiście, że tematem wierszy jest dramat między kochankami. Ale rozgrywa się on na szerszym tle, na tle umiejscowienia miłości. Nie chciałabym tej dyskusji przegadać, jednak czuję niedosyt i taką, mimo wszystko, trywializację problemu. Dla mnie prawdziwa miłość jest oczywistością i taką samą w sumie niemożnością dowodu, jak wiara w Boga. Rolą poety nie jest przecież „nawracanie”, tylko danie świadectwa swojego doświadczenia i nic więcej. A co dalej – to już nie sprawa artysty – albo jest rezonans, albo go nie ma.
Oczywiście, że czytelnik – w tym wypadku siettlanki – wybierze to, co mu bliskie i indywidualne, ale to nie zawsze jest trafne względem wartości, ponieważ poezja odwołuje się też do indywidualnego doświadczenia, które jest przecież różnorakie. Chociaż faktem jest, że chyba nie ma człowieka na ziemi, który nie przeżyłby zakochania zakończonego rozstaniem i utratą przynajmniej w szkole średniej i większość tych, których jeszcze poezja porusza, wybierze te strofy odwołujące się do czasów, kiedy człowiek był jeszcze człowiekiem. Ale ja bym nie wyrywał i nie dzielił tego utworu. Dla mnie on jest monolityczną całością.
Ewo, myslalam raczej, ze trudno cos radzic poecie, ale ze wzgledu na koniecznosc pozostawienia mu autentycznosci, nie tyle, ze powiedzial juz wszystko… Zwlaszcza, jezeli ktos tak jak profesor zaczyna pisac wiersze pozno to jest ryzyko, ze jego swiezosc zostanie zepsuta skojarzeniami z poezja juz napisana i przeczytana.
Natomiast w odniesieniu do wypowiedzi profesora – ja nie lacze poezji i pisania poezji z miloscia. Wydaje mi sie w ogole niebezpiecznie jest to robic. Brutalnie mowiac – odkochany czy uspokojony poeta, ktory pisze “tylko” o milosci, moze sie wypalic i nic juz nie napisac albo pisac o wiele gorzej. Popatrzmy na Rimbaud, jego wiek i jego wiersze. Poezja prawdziwa rosnie, zmienia sie i dojrzewa, tak, obejmuje tez milosc, erotyzm, ale przede wszystkim jest spojrzeniem na swiat, indywidualnym i dlatego fascynujacym.
W tych wierszach splata sie watek indywidualny z uniwersalnym. Jest para, ona i on. To jest watek indywidualny. Ale ta para nie jest okreslona. Nic o nich nie wiemy poza ich miloscia. Czy ona jest ladna, czy on jest madry. Albo odrwotnie, ona taka on taki. Jest tez rzeczywistosc, w ktorej oni zyja. Ale tu tez nie ma konkretow. Ta rzeczywistosc to glownie przyroda. Pokazana bardzo schematycznie. To jest ten uniwersalny poziom. Na tym poziomie glownie rozgrywa sie ich milosc. Inaczej mowiac, tu ujawnia sie najczesciej jej sens. Jest tez swiat ludzi, o ktorym pisze w paru miejscach. Kryzys milosci – tej pary — jest rownolegly do kryzysu tego swiata ludzi. To jest kryzys ktory wynika z negacji milosci. On oskarza ja za zniszczenie ich milosci tak jak oskarza ludzi za podobne niszczenie swiata. W ten sposob poezja o milosci jest tez poezja o swiecie. Swiat widziany przez pryzmat milosci. Kiedy mowie, ze poezja jest tylko o milosci to mam to na mysli. Milosc jako glowny skladnik zycia, czyli swiata. To jest bardzo szeroka definicja. Tak, jesli chodzi o “Dlugi Wiersz” to nie ma go co dzielic. Zgadzam sie, ze to jest pod kazdym wzgledem monolit. A wiec, jezykowo, stylistycznie i myslowo. Jakby on caly powstal w jednej chwili. Bez przerwy na jedzienie. Siedzac bokiem na krzesle. Bez czasu na sprawdzenie zegarka.
cd.
Ten ptak, z mojego wiersza, ptak ktory nie spiewa, nie spiewa bo zamilkl, jest jakby niemy ale nie jest niemy, jest zywy a nie martwy. Moja wyobraznia nie siega tak daleko, zeby zetknac sie z czyms martwym. Ja tylko patrze nie dalej niz na sama przyrode – nature — w ktorej zycie jest ciagloscia. Zycie sie ciagle odradza, sklada sie z narodzin. To stad bierze sie miedzy innymi sila, ktora odnajduje on po swej stracie. On traci jedna milosc ale zyskuje inna. Radosna zamienia sie w smutna. Pelna w niepelna? Chyba nie. To tylko zmiana formy. To dlatego milosc jest niezbywalna, trwala. Moze to spojrzenie to przejaw zebranego przeze mnie doswiadczenia. Chcialbym sie zgodzic z ta obserwacja. Chocby dlatego, ze bardzo mi sie podoba sposob wyrazenia tej obserwacji. To zdanie z konca , ze wiersze wprowadzaja do ” … innego wymiaru miłości – uczucia zaistniałego, namacalnego i niemożliwego” jest do zapamietania. Czytajac to zadanie zdobylem calkiem nowe doswiadczenie.
Haniu, myślę, że w poezji Profesora rezonują pozyskane przez całe zawodowe życie narzędzia naukowe. Wielu artystów było z wykształcenia matematykami inżynierami (Musil), przyrodnikami. Przecież Freud czy Darwin, to w sumie poeci. Ekonomia traktowana jako przeżycie artystyczne też jest sztuką. Piszę poważnie, naprawdę, najżywszy czas, by w XXI wieku traktować człowieka, jako całość i go nie kawałkować na profesje. Jeśli Bierdiajew pisał, że seksualność jest duchowością, to przecież też coś burzył, w każdym razie jej ordynarny aspekt. Dlatego nie tylko filozof – artysta, ale i ekonomista – artysta w sensie ekonomi przeżyć. I to nie jest termin ukuty na przypadek poety Poznańskiego, tylko świat trzeba traktować holistycznie. Dlatego tzw. druga połowa wieku powinna być jednak jednością z narodzinami poety, jako aspektem przyrodzonym a nie wymyślonym na potrzeby zagospodarowania lat przed śmiercią. Wiesz, dzisiejszy kult młodości nie przekłada się na żadną wartość, bo wartością jest zawsze dojrzałość. Myli się dziecięcość z niedojrzałością, co u świętych chrześcijańskich zostało bardzo dobrze rozdzielone.
Wydaje mi się, że bardzo dobrze wiem, o co chodzi w tych wierszach i chyba dałam temu wyraz notką. Tak właśnie je odebrałam: kochanków jako pewien archetyp, a reszta jest teatrem w którym się dramat rozgrywa, ale dramat nie chrześcijański – Raj i wygnanie – ale bliski mentalności Wschodu, stąd przywołanie „Letniego pałacu” w Pekinie i dwóch łabędzi, które są ważniejsze od Pałacu, czyli natura jest nadrzędna, bo pałac został zbudowany dla łabędzi, a nie odwrotnie. I w tych wierszach jest to przezwyciężenie naturą kultury, która jest tłem, a nie priorytetem. A jednak jest ważna kultura, ale ważna inaczej, niż święte księgi. Sakralność tutaj jest sama w sobie, święte jest bycie, a nie to, co je stwarza. Więc miłość w pojęciu szerszym. Ale tak, jak Rysiek powiedział, abstrakcja byłaby nieznośna i prosta opowieść o miłości jest zawsze cenniejsza od każdej filozoficznej dywagacji. Bo poezja powinna być tak prosta, jak tylko się da. I tam, tak jak piszesz, tych orientalnych rzeczy jest niewiele, zarysowane jedynie, by sugerować, określać, a nie być istotą. Istotą jest niewyrażalne. A istota wychodzi z bezpośredniego przeżycia, które poeta definiuje poezją.
To jest bardzo trafne, ta uwaga, z ostatniego blogu, ze jestesmy jednoscia, dokladnie tak jak swiat, ktory mozna dzielic – porzadkowac – ale on istnieje – zyje – tylko jako calosc. Jesli juz sie wiec mowi o tym swiecie, i jednostce, w tym swiecie, to nalezy pamietajac, ze wszystkie elementy ktore sie na nie skladaja wzajemnie przenikaja sie. Jak plyny wlane do tego samego naczynia. Skoro swiata, ludzi – jednostek –nie da sie na prawde podzielic, nie mozna tez dzielic naszej wiedzy o swiecie i jednostce. Ta wiedza moze przyjsc w formie teorii, ale tez poezji, czy obrazu. One powinny byc tak samo nierozdzielne – zalezne od siebie — jak te czesci ktore tworza rzeczywistosc. Poemat powinien byc jak obraz, obraz jak poemat. Obraz w teorii, teoria w obrazie. To jest mozliwe jesli wszystkie pokazuja piekno. Gdy wszystkie szukaja prawdy. Dziela ten sam kanon moralny. Nie chodzi o zwykla jednolitosc ale raczej o wszechstronnonsc dzialan. To sie moze udac lub nie, ale nie ma innej skutecznej drogi. W moim przypadku najpierw byla teoria – ekonomia. Potem przyszla nie poezja. Poezja przyszla znacznie pozniej. Po teorii przyszly obrazy – malarstwo. Wtedy tez musialem sobie opowiedziec, czy jestem moze teoretykiem – ekonomii, czy raczej malarzem swiata /czyli mego doswiadczania swiata/. Nie mialem dlugo odpowiedzi. Robilem jedno i drugie, w dwoch roznych pokojach. A kiedy pisalem “Dlugi Wiersz” tez malowalem – w podobnym nastroju — tylko czarno biale oleje. Unikalem wczesniej czarnego koloru. Bo w przyrodzie przewazaja inne kolory. Nawet noc nie jest czarna. Czesc tych czarno-bialych prac jest zamieszczona w tomiku. Zamieszczone wiersze opowiadaja to samo co obrazy. Obrazy pojawiaja sie parami tak jak wiersze. Sa jednoscia jak ta para – kochankow — z tomiku ale sa tez sa przeciwnoscia. Dopiero gdy skonczylem “Dlugi Wiersz” pojawilo sie pytanie, czy teoretyk – naukowiec — czy malarz a moze raczej poeta. Odpowiedz jest krotka, ani to ani to ani to. I w koncu przestalem sobie zadawac te pytania.
Myślę, że ludzie tłumią swoje twórcze potrzeby, zabijają je, tak, jakby dokonywali ich aborcji nie pozwalając im w sobie wzrastać. Napiszę o drugim Twoim tomiku „ Prawie pięknie” już w Polsce. Nie mam pojęcia, czy to konfucjańskie, ale dla mnie zawsze najważniejsze jest scalenie człowieka z tym, co robi, w czym żyje, a nie jego rozszczepienie i alienacja. I to w tych strofach długiego wiersza dostrzegłam.
Wróciłam właśnie z przedstawienia tego teatru „Spectrum Dance” w Seattle, który na moim blogu linkuję i tak się cieszę, że obok tych wszystkich IMAXÓW, których tu jest w 3D, jest też jeszcze autentyczna twórczość nie dochodowa, mająca jednak odbiorców (była pełna sala) i na końcu przedstawienia rozmawiano z twórcą, Donaldem Byrdem, zadając mu z sali pytania. Mam nadzieję, że XXI wiek uwolniwszy technologią człowieka i zwierzęta od katorżniczej pracy, spowoduje w nich wreszcie swobodny przepływ energii twórczej.
Nie pisałam o reprodukcjach Twoich obrazów ilustrujących tomik „Długi wiersz” bo na blogu, jak piszę o książkach, to zazwyczaj nigdy nie piszę ani o szacie graficznej okładek, ani o ilustracjach. Uważam, że słowo musi bronić się samo. Jeśli wiersze są użyte do jakiegoś misterium, jak wieczorek poetycki, to jest to już zupełnie coś innego. Dla mnie tutaj piszącej o wierszach liczą się strofy. Jak piszę o wystawach malarskich, to liczą się obrazy. Co nie znaczy, że wczuwając się w utwory, nie staram się dowiedzieć wszystkiego o innej twórczości autora.
” Pozezja jest o milosci. Nie ma zadnej innej poezji. Powiem inaczej, do czegos innego — niz milosc — nie potrzeba poezji. Na to sa inne srodki wyrazu. Poezja to specjalny gatunek, dla specjalnego celu.”
…co pan Poznański rozumie używając słowa “miłość”?….
to co pan Poznański rozumie pod tym pojęciem jest jego osobistym mniemaniem, czy raczej jest to jakaś definicja czegoś uniwersalnego w co powinna wierzyć reszta świata?…..
W tym co napisalem w odpowiedzi jak rozumiem poezje mowie o milosci jako czyms uniwersalnym. Ta historia milosci opowiedziana w “Dlugim Wierszu” jest o konkretnej milosci ale i tez o tej uniwersalnej, czyli rozwazanej w kontekscie swiata. Zeby wiec okreslic milosc w tych uniwersalnych kategoriach nalezy miec wizje siwata, czym on jest. Jednym takim spojrzeniem na swiat jest przyjecie, ze glownym skladnikiem swiata jest milosc. To jest tez moj punkt widzenia i taka milosc opisuje w weirszach tomiku. A czym jest milosc ? Musze sie nad tym zastanowic. Milosc, w odroznieniu od innych ludzkich dzialan, czy odczuc, cechuje to, ze jest wartoscia sama w sobie. Innymi slowy, nie sluzy innemu celowi /n.p budowie prestizu, czy tez osiagnieciu bogactwa, badz ustanowienia wladzy/. nagroda za milosc jest sama milosc. A teraz kwestia, dlaczego milosc jest, jak to widze, najwazniejszym skladnikiem swiata. Milosc samego siebie jest tak wazna gdyz na niej opiera sie “wola zycia” bez ktorej oczywisice nie ma zycia, czyli swiata co jest zyciem. Inna milosc to jest milosc do kogos zupelnie innego, zwiazana z poswieceniem dla — wzieciem odpowiedzialnosci – za kogos innego. Bez tego tez nie ma zycia, jak w przypadku milosci matki, czy ojca, do dziecka.
c.d
Mogloby sie wydawac, ze stwierdzenie, ze poezja jest tylko o milosci w bezposredniej – niezaklamanej — relacji sugeruje bardzo waskie podejscie. Ale tak nie jest koniecznie, gdyz taka definicja sugeruje tez bardzo szerokie widzenie milosci a tym samym poezji. Jako glowny skladnik swiata, milosc jest tak zlozona jak swita. Nie jest ani prostsza ani bardziej zlozona, tylko tak samo. Z drugiej strony oczywisice taka definicja pozostawia poza nawiasem wszystko co jest odwrotnoscia – zaprzeczeniem – milosci. Czy to jest takie okropne ograniczenie. Nie mysle, sa przeciez inne gatunki, w ktorych mozna wyjsc poza obszar poezji – czyli milosc. Inne kwestie, niz milosc, nie sa tak trudne do wyrazenia. To ta trudnosc obcowania z miloscia sprawia ze poezja ma ta uprzywilejowana role drazenia milosci. Ale kto wie, moze poza poezja tez miejsce jest tylko dla milsoci. Rola poezji polegalaby wtedy na tym, ze ma uprzywilejowana role traktujac o milosci. W tym co pisze jest oczywiscie kryty atak na wspolczesna poezje oraz jej zrodla, jak na przyklad ten mroczny francuski poeta Baudelaire, ktory zabiera czytajacego z tego swiata do piekla i zamienia milosc na rozklad. Ja juz zdazylem zapomniec o tym poecie ale zostal przywolany w innej wymianie zdan na tym blogu.
Wyciagnalem jego wiersze z naszej biblioteki. Jest tam przynajmnije dwadziescia roznych wydan jego glownego tomu wierszy. Jestem pod swiezym wrazeniem jego wierszy. Dzieki temu latwiej mi sie tearz pisze te uwagi o milosci.
autor już odpowiedział, ale ja bym chciała z mojej strony dodać, jako autorka notki o autorze, że napisałam tak afirmująco między innymi z tego powodu, że mam pokrewne poglądy względem miłości prawdziwej, jak Kazimierz Poznański. Wynikają z innych źródeł, nie kultury Chin, którą poeta jest w „Długim wierszu” wyraźnie zafascynowany”, bo jej nie znam. Ale to jest też i u Simone Weil i u Teresy z Ávili, bo wszystko się w końcu zawsze łączy i tak naprawdę ci wielcy tego świata mówią o tym samym. To oczywiście jest temat rzeka i by nie pisać za dużo, dodam tylko, że dzisiejsze prądy przeciwne religiom, a szerzące ateizm, negują równocześnie duchowość. W tym kontekście słów Poznańskiego, że poezję pisze się miłością, można, uważam, zamienić to na duchowość, czyli coś nie do udowodnienia i nie do wykrycia, a jednak skutki działania wpływów duchowych są jak najbardziej realne. Chociażby właśnie w twórczości wynikłej z autentycznego przeżycia miłości – metafizycznego, platońskiego przyciągania połówek – z którym sobie nikt nie radzi, które przynosi cierpienie i nie da się go ani zwerbalizować, ani zracjonalizować, ani pozbyć. Jak w tak zatytułowanym starym filmie polskim „Trzeba zabić tę miłość”, zabicie miłości, prowadzące do śmierci duchowej, do chodzącego trupa za życia, wiersze też nie mogą „chodzić” po świecie bez tego impulsu, bez tego wypełnienia i nasycenia. Więc też nie chodzi o lirykę, tylko o przesycenie poezji, jak Profesor napisał „miłością”. I religie wykorzystują miłość jako główny instrument i jako źródło duchowości, podczas gdy ateizm też w pewnym sensie może być duchowy, tak jak wspomniany tu konfucjanizm. Piszę to tylko po to, by nie wylewać dziecka z kąpielą i by nie wprowadzać czarowania, bo poezja to rzecz delikatna i niedefiniowalna.
Ale, jak się pięknie mówi o poezji, nie tylko w wierszach, to jest też cenna rzecz sama w sobie…
Ja z premedytacja nie wspomnialem tej chinszczyzny, czy konfucjanizmu w mych ostatnich uwagach, gdyz to nie jest tutaj takie wazne. Mozna mowic o wspolczesnej poezji bez tych odwolan. Mozna przeciez cos uzytecznego wygrzebac z dawnej poezji, czy filozofii – jako rozwleklej poezji — w naszej zachodniej kulturze. Jak ktos ma czas moze jednak zajrzec do Konfucjusza. Gdziez poeta moze znalezc lepsze pokrzepienie. Nie tylko jak chce pisac o milosci, z bezsennoscia ale i z porzadaniem, zaczeta i niespelniona itd. Rowniez dlatego, ze on byl filzofem- poeta. Uwazal, ze swiat jest tak zlozony, ze tylko poezja — z jej cala ulotnoscia, czy tez niedoslownoscia — nadaje sie jako srodek porozumiewania. No, i zeby nie zapomniec, ten to odniosl sukces. Bez zadnych konkursow, bez narod, bez komisji, no i, bez mediow. Bez tego, tyle ze jego mysli staly sie sposobem myslenia jednej trzeciej ludzkosci przez ostatnie dwa i pol tysiaca lat. Nie poradzil sobie z jego wizja swiata – zreszta bardzo prosta /rodzina, milosc, praca, moralnosc etc./ nawet komunizm. Ale tez komunizm Chinski nie walczyl tak zawziecie z ta filozofia swiata, czy zycia. Ale to osobny temat.
Jak ty to godzisz, wiare w prawdziwa milosc z tym co wypisywal ten potepieniec Baudelaire, gdyz tak go nie bez racji widzieli jego rozni wspolczesni. Ja nie mam zadnych specjalnych zahamowan jesli chodzi o milosc, czyli o sceny milosne. Ale u Baudelaire sceny milosne to jakis koszmar. Ja mam tylko angielskie tlumaczenie. Na pewno w jakims stopniu odziera ono oryginal z jego wielkosci. Ale nie moze byc watpliwosi jaki byl swiat tego poety. Jak on widzial ten swiat. W tych wierszach akurat nic o postepie ludzkosci. Tylko mroczny swiat jakis niedozwolonych zadzy. Nie, ze niedozwolonych prawnie, czy nawet obyczajowo. Nie dozwolonych, gdyz niszczacych czlowieka, jego czlowieczenstwo. Ja szybko wybralem pare wersow z jego glownego tomu “Flowers of Devil ” /Kwiaty Diabla/, tych dotyczacych kobiet i zamiescilem polskie szybkie tlumaczenie:
1
Beside a monstrous Jewish whore I lay
One night, we were two corpses side by side,
Leze obok gigantycznej kurwy zydowskiej
tej nocy gdy bylismy razem jak dwa trupy
2
Her legs were spread out like a lecherous whore,
Sweating out poisonous fumes,
Who opened in slick invitational style
Her stinking and festering womb.
Jej nogi byly rozstawione jak u lubieznej,
wypacjacej zatrute opary kurwy , ktora
szeroko otworzyla zapraszajacym gestem
swoje obrzydliwe i smierdzace lono
3
Blind, deaf machine, fertile in cruelties!
Valuable tool, that drinks the whole world’s blood,
Why are you not ashamed, how have you not
In mirrors seen your many charms turn pale?
Slepa i glucha machino, przepelniona okrucienstwem, warosciowe narzedzie
ktore spaja cala krew tego swiata
Czemu nie masz zadnego wstydu czyz
bys przeglajac sie w lustrze nie widziala
nieuchronnie zblizajacej sie smierci
4
I want to sleep! to sleep and not to live!
And in a sleep as sweet as death, to dream
Chce zaraz zasnac, zeby spac zamiast zyc
i w moim snie jak w cieplej smierci marzyc
5
Pillaged by woman’s savage tooth and nail.
My heart is lost; the beasts have eaten it.
Porwany na kawlaki przez wsciekle zeby i pazury
moje serce przepadlo zjedzone przez te bestie
No, sa tez mniej drastyczne – demoniczne – opisy kobiet, i, milosci, ten ponizej jest bardzo piekny
6
Your head, your air, your every way
Are scenic as the countryside
Twoja glowa, twoja aura,
wszystko o calej tobie
jest piekne jak przyroda
Masz racje geniusz, litercki, ale, jednoczesnie – szukam odpowiedniego slowa – uzurpator, ze swa wizja swiata, i, dodam, ze, jak napisalem w innym blogu, gdzie tez sie toczy rozmowa o tym poecie – jego tom wierszy moze wypalic dziure w rece
kobieta jest już towarem, fetyszem. Dziwka jest sprzedającą towar i zarazem towarem. To jest nowość, ta paradoksalna samoobsługa. Tego jeszcze nie było. Baudelaire koszmar przemian pokazuje w poezji w dekoracji Piekła, bo to Piekło jest fascynujące. U nas nikt nie przetłumaczył jako „Diabeł”. Zawsze w polskim tłumaczeniu są „Kwiaty zła”. Tu nie ma miejsca na idealizm, bo to przerażenie pierwotne. Baudelaire, jak nikt inny nie zamanifestował swojego przerażenia, które w XX wieku wydało już owoce w postaci braku wahań nad tym, czy człowiek może być jedynie rzeczą i materiałem przetwórczym. Ale Baudelaire jeszcze nic nie wiedział z tego, co my wiemy, ale to przeczuwał (obozy śmierci). Stąd ta demoniczność, bo to przecież trwanie religii chrześcijańskiej z jej obrazowaniem. Możesz nie czuć tych wierszy, ale skandal Baudelaire to przecież przyzwolenie na wyartykułowanie prawdy w poezji, która nie zdobi. Cała sfera seksualna została zobaczona w jej istocie, cała mistyfikacja łączenia uczucia z fizjologią legła w gruzach. Bo się okazało, że te śmierdzące dziwki potrafią jedynie dać satysfakcję mężczyźnie, ponieważ kobiety wtedy hodowano na biżuterię męską. Poezja Baudelaire ukazuje nie tyle bezwstyd i pornografię ówczesnego świata, ile udowadnia, że nie może być inaczej. Stąd ta kontestacja i sprzeciw przemianom, industrializacji, dzikiemu kapitalizmowi, ludzkiej pazerności w bezwzględnej eksploatacji rodzin, pracy dzieci, kobiet i zwierząt. I to jest w liryce miłosnej właśnie u Baudelaire. On nie siedział za Murem Chińskim i nie pisał poezji pałacowej, bo żadnemu panu nie służył (nawet Belgowi), on przechadzał się wzdłuż śmierdzącego koryta Sekwany, gdzie masowo tonęli samobójcy.
Jak to jest, ze jak ktos mowi o sciekach zycia jako normie to ten ktos staje sie zaraz prorokiem naszych czasow a nie zagrozeniem. Czy ty na prawde wierzysz, ze to co opisujesz to byl jego swiat i ze jego Paryz to byla forpoczta upadku ludzkosci. Czy ty wierzysz, ze Paryz tego poety z rzeka, w ktorej co i rusz ktos z rozpaczy popelnia samobojstwo. Bo komus nie chce zyc w takim swiecie. Kobiety jedna za druga do wody, bo nie chcialy byc zabawka w rekach oblesnych mezczyzn. Mialy dosyc bycia towarem, ktory sie kupuje. Tak swoja droga pisal o Europie tych czasow Engles, ktoremu — ze wzruszenia — wszystko sie pokrecilo. Otoz chcialem ciebie rozczarowac. Zajrzalem wlasnie do statystyk z tych lat, czyli w latach 1870-tych, laczna ilosc samobojstw we Francji wynosila rocznie 180 osob na 1 milion, czyli 0.001 procent. To jest mikroskopijny procent. Prostytucja tez nie mogla byc nagminna bo inne zrodlo z tego okresu pokazuje, ze wsrod wiezniarek we Francji, a wiec wsrod bardzo malej bardzo czesci – jakiegos ulamka – populacji kobiet, czyli polwy Francuzow, tylko 5 procent to byly prostytutki. Pisze to, bo nie wierze zeby swiat o ktorym pisal Badelaire to byl swiat realny a nie jakis margines.
To tak jakby sie ktos przygladal obrazom innego Francuza Lauterca i uznal, ze skoro u niego tylko prostytutki, i to raczej podstarzale, to taka byla Francja, plus oczywiscie ich klienci – jak ten malarz. Moge sie tylko z jednym zgodzic – to jest wyjatkowa poezja, przez swoja niesamowita wyobraznie, niezwykle skojarzenia, wielokrotne wymiary i niehamowane pasje, no i ten jezyk.
Otoz, samobojstwo ,
można by powiedzieć, że Baudelaire pisze o życiu z głowa tkwiącą między nogami ówczesnej prostytutki w jakieś cuchnącej uryną i odpadkami bramie obskurnej kamienicy…..to jest jego świat i jest świat pana Poznańskiego, który wydaje się chodzić z głową w chmurach karmelowych……czym te światy się różnią?…….proszę nie tłumaczyć mi jak jest rozumiana miłość w naszym ludzkim pojmowaniu tego zjawiska…..żyję już dość długo i zdążyłem poznać większość jej konotacji i jak każdy z nas mam swoją na jej temat teorię……i oto mi właściwie chodzi…..teorie, domysły, fantazje, iluzje – to jest to w czym żyjemy……życie w niepewności jest nie do zniesienia i trzeba stworzyć coś co pozwoli trwać, dla czego warto żyć……takie idealistyczne pojęcie jak “miłość” coś czego się nie da wytłumaczyć, udowodnić doskonale nadaje się do tłumaczenia sobie sensu istnienia w tym niezrozumiałym dla nas świecie…..ja nie chcę dowodu na istnienie miłości…..dla mnie jest to jedno z wielu abstrakcyjnych pojęć stworzonych przez umysł, tak jak tworzy się leki przeciwbólowe żeby uśmierzyć ból ciała (miłość jako lekarstwo na ból istnienia)…….pani Ewa pisze o aspekcie duchowym pisania poezji….. a mnie się zdaje, że chodzi tu raczej o strach, niepokój umysłu, który będąc z natury bardzo racjonalnym i nieznoszącym niepewności zadaje pytania i szuka odpowiedzi, a że nigdy nie znalazł ostatecznej odpowiedzi rozkraczył się między sacrum i profanum popadając w neurozę….tak zwana sztuka wydaje się być jedyna deską ratunku dla chorego umysłu pod warunkiem, że zdobędzie się na więcej odwagi by stawić czoła wszystkim swoim wytworom i o ile rozpoznajemy już, że strzelanie z karabinu do drugiego człowieka nie do końca jest dobre( z tym jest jeszcze różnie), to trudniej będzie uświadomić sobie, że mnożenie idealistycznych pojęć takich jak: miłość, prawda, itp też należą do gatunku tych toksycznych, destrukcyjnych, ponieważ są fikcyjnymi wytworami umysłu….
bylem poproszony o wyjasnienie jak rozumiem milosc, wiec odpowiedzialem, ale nie wiem skad ten zarzut, ze moja odpowiedz wskazuje ze ja milosc idealizuje, ze ja sie obracam w oblokach, zamiast stapac po ziemi, choc powiedzialem ze w najogolniejszym sensie milosc istotnie jest wartoscia sama w sobie, ale, w tym stwierdzeniu nie ma zadnego idealizmu, “milosc” to nie jest jakies kolejne idealistyczne pojecie, ktore nie ma przelozenia na zycie, wiec nazwijmy “milosc” dla porzadku slowem a nie pojeciem, i to slowo jest w jezyku nie w tym celu, zeby mamic – zwodzic – ludzi, zeby w ten sposob nadac sens zyciu, bo sam fakt, ze ludzie staraja sie – za wszelka cene — zyc swiadczy o tym, ze rozumieja sens zycia, ze tu nie ma zadnego dramatu egzystencjalnego, a slowo “milosc” jest w kazdym jezyku dla tego prostego powodu, bo to jest nierozlaczna czesc tego zycia, ktorego ludzie tak kurczowo sie trzymaja, ludzie przychodza na swiat ze zdolnoscia milosci, i to nie dlatego ze przyroda che zeby mieli bogatsze zycie, ale, dlatego, ze ona — milosc – spelnia tak kluczowa bardzo role w podtrzymaniu zycia, wiem ze to nie brzmi moze zbyt poetycko, ale taka jest poezja zycia, to powinno byc oczywiste, zwlaszcza dla tych co sa juz dojrzali, ze milosc to warunek zycia, dlatego wspomnialem wczesniej, ze po to, zeby pojac wage milosci wystarczy rozwazyc relacje miedzy rodzicami i dziecmi, tymi co daja zycie i tym co je dostaja, bo to jest akt milosci, nazwijmy go moze prawdziwym, no, i mozemy latwo zalozyc, ze rodzice – a wiec mezczyzna i kobieta – nie sprowadzaja na swiat pokolenia po pokoleniu, wiedzac ze beda wpadaly one w ta przepasc miedzy sacrum i profanum, no, i staczali sie w ten bol ciala, no, i stad, ze beda musialy te kolejne pokolenia uciekac od ciala do duszy, ktora ich oklamuje, tak jak sztuka jako tragiczna deska ratunku, tak wiec, istotnie, moze sie nie da – intelektualnie — uchwycic milosci, w tym tej prawdziwej, gdy czlowiek realizuje sie w czlowieku, ale mozna to uczucie z pewnoscia przezyc, nawet tylko szukajac bez znalezienia, wiec nie widze zadnego dylematu, bo jak sie nie da zrozumiec milosci to trzeba sie z tym pogodzic, i szukac tej milosci po omacku, ale oczywsicie nie w oblokach tylko na ziemi
(zasnęłam, nie daję sobie zupełnie rady z różnicą czasu. W tamtą stronę było to łatwiejsze. W Polsce jest zimno i sennie).
Nie dawałabym Profesorze wiary statystykom w takich sprawach. W filmach o Kubie Rozpruwaczu pokazano mechanizm działania władz względem wstydliwych stron miasta, tam seryjny morderca jest wspierany przez policję jako ktoś, kto działa higienicznie, tajnie, bez żadnych rejestracji trupów likwiduje kobiety, które zachowują się nieobyczajnie. Wierzyłabym bardziej artystom, którzy rejestrują czasy, w których żyją swoim aparatem wiedzy o nich. I wierzę Baudelaire, nie jako artyście, nie temu, który ma bujną wyobraźnię, tylko jako świadkowi, który ośmielił się zakwestionować statystyki. Moje lata dorosłe przypadły na lata siedemdziesiąte. Pracowałam w kopalni „Gliwice”, gdzie niemal codziennie ginął górnik, gdzie było to tajone, wieńce, klepsydry na terenie kopalni natychmiast znikały. W tych czasach oficjalnie twierdzono, że nie było więźniów politycznych i nie było bezrobocia w Polsce. Ja byłam zatrudniona, jako górnik dołowy (mam dokument w domu), ponieważ, kopalnia nie mogła zatrudniać więcej absolwentów szkół wyższych. Równocześnie był zakaz dla kobiet zjazdu pod ziemię.
Baudelaire nie jest krytykiem społecznym. Śmierć Baudelaire to rok wydania „Kapitału” Marksa, ale życie Baudelaire to życie obserwatora, a nie twórcy projektu uzdrawiania świata. I może to przyzwolenie na bieg historii jest właśnie konfucjańskie u Baudelaire? Baudelaire, z tego, co wiem, nigdy nie zarejestrował obserwacji życia burdelu, jak zrobił to Lautrec (Lautrec też i ze względów spektakularnych i własnej odrażającej brzydoty kalekiego mężczyzny o bardzo dużych potrzebach seksualnych, który tam zamieszkał, nie dlatego, że miał jakiś wybór – nie miał – i malował to, co miał pod ręką, oczywiście robił to genialnie), najprawdopodobniej Baudelaire z burdeli nie korzystał. Fascynowała go ulica, jej masowa przemiana, co opisuje Walter Benjamin w „Pasażach”, bo to architektura zmieniła Paryż, to kapitał multyplikował przedmioty i kobiety na sprzedaż. Np. według cytowanych przez Benjamina gazet z tych czasów, wcześniej Palais Royal opanowany był przez chmary prawie nagich prostytutek. Zbudowanie pasaży, w których przechadzały się damy, spowodowało ich przegnanie, pogorszenie ich losu. Co nie znaczy, że przestały pracować.
tak, są bardzo teraz powszechne poglądy, że miłość to nic innego niż reakcje chemiczne w mózgu, bądź wymysł ludzkości, czyli stwarzanie idei, jak idea boga, bo gatunek ludzki ma wbudowaną kulturowo w psychiką taką potrzebę (wypowiedź Sławomira Sierakowskiego w wywiadzie GW).
Wspieram pogląd Profesora, nic na to nie poradzę, że wspieram, bo porzekadło, że stara miłość nie rdzewieje ma rację bytu, rację irracjonalną zazwyczaj. Moje wszystkie wielkie miłosne fascynacje nigdy się nie zdewaluowały, trwają do dzisiaj i z nimi umrę.
Baudelaire nie byl zadnym globalnym prorokiem naszych czasow, czy wrecz ludzkiej cywilizacji. Jesli przepowiadal jej koniec to sie grubo pomylil. W czesci dlatego, ze Paryz i Francja to nie swiat a poza Paryzem i Francja to malo co on widzial. W tych jego poezjach jest co najwyzej zapowiedz do czego byc moze zmierza zachodnia cywilizacja. Jesli ktos wierzy w jej rozklad to w jakims sensie on zapowiedzial ten trend. Ale nawet jesli ona od dawna sie stacza do dolu to nie do piekla. Nie ma co do tego mieszac piekla, nawet w przenosni. Ludzie sami nie sa w stanie sobie tego zrobic. W kazdej sytuacji, nawet w upadku, staraja sie uniknac piekla. Pieklo jest po to, zeby sie go bac. Do tego, zeby ludzie sie stoczyli do piekla, trzeba diabla, zeby ich sila wpedzil. Szczegolnie z pomoca jego wlasnych wyslannikow. Baudelaire nie zauwazyl, ze sa inne cywilizacje niz zachodnia, jak w Paryzu, czy Francji, w ktorych to cywilizacjach czesto nie slucha sie prorokow i nie wierzy sie ani w diabla ani w pieklo. Jak jest w tej Konfucjanskiej, ktora stanowi baze Chin, Japonii, Koreii i Wietnamu. To jest jedna trzecia calego swiata, w sensie demograficznym. Zachodnie populacje to ponizej jednej czwartej. I te proporcje zmieniaja sie szybko na niekorzysc zachodniej cywilizacji. Bo zatrzymal sie w niej przyrost naturalny, ale nie w innych cywilizacjach, gdzie jest przyrost, ciagle w Chinach i szczegolnie w Indiach. Do tych krajow przesuwa sie tez ekonomiczne bogactwo, w jeszcze szybszym tempie. Stad to co sie dzieje z zachodnia cywilizacja jest wiec coraz mniej wazne. Coraz mniej istotny jest tez wplyw tej zachodniej cywilizacji na reszte swiata. Nigdy nie udalo sie zachodniej cywilizacji spenetrowac tych innych cywilizacji, nawet w ramach kolonializmu. Bo po Brytyjczykach zostal w Indiach ich jezyk i pare instytucji, ale zachowane zostaly jezyki lokalne a te rozne instytucje sa bardzo miejscowe /nie wydaje sie zeby Brytyjski parlament mial wiele wspolnego z Indyjskim, moze poza perukami/. Jak sie zbada Wietnam, gdzie rzadzili przez jakis czas Francuzi to da sie to samo powiedziec. Nie mysle, zeby gdziekolwiek ci ludzie z innnych cywilizacji deklamowali sobie te upiorne wiersze Francuza Baudelaira czy dekorowali domy koszmarami Brytyjskiego malarza Blake. W tych cywilizacjach, w tym na pewno w konfucjanskiej, tacy jak oni ludzie sa kompletnie nieprzyswajalni. Nie dadza sie zrozumiec, wiec sa odrzucani. Bo coz tak na prawde oni maja do zaofiarowania jednostce, ktora nie rozumie co to jest diabel i piekno. I nie rozumie, ze pieklo jest dla ludzi a diabel ma ludzka postac. No moze jest akceptowalne przez jakies elity, tle ze wyksztalcone na Zachodzie. I prawda jest taka, ze ani ten poeta ani ten malarz nie byli prorokami. Oni byli prekursorami, czy wspoltworcami problemow, ktore oczywiscie trawia – ale nie koniecznie grzebia — zachodnia cywilizacje. Ich wklad to nie byl zaden tryumf, najwyzej rewolucja. To byla ta jedna z tych zachodnich rewolucji ktorych nikt na prawde nie potrzebowal. Ze zwloka, ich wplyw – oraz innych im podobnych z tych samych nieco juz odleglych czasow — na bieg zachodniej cywilizacji okazal sie ogromny. Kolejne pokolenia dokonaly tego wyboru.
Wielki Mur Chiński to metafora izolacji, ukrywania tajemnic, strzeżenia swojej odrębności od reszty świata. Daleki Wschód nie chciał się dzielić swoimi wynalazkami, wszelkie technologie, jak recepta na porcelanę, papier, jedwab, to były państwowe tajemnice obłożone karą śmierci. Bliska mi jest kultura ta, w której się urodziłam i nic na to nie poradzę, że nie jestem Chinką. Jak będę pisać o wystawie Picassa w Seattle to prześledzę ten skok na chińszczyznę u Van Gogha i postimpresjonistów, którzy masowo w Paryżu wykupywali chińskie drzeworyty i się inspirowali taką estetyką nie wchodząc w żadne znaczenia tych obrazków.
Nie zgadzam, się, że rewolucja była niepotrzebna. To wszystko było na ostatnich nogach przecież. Pisze o tym Michel Foucault w „Historii seksualności”. W epoce Baudelaire, kiedy nastąpiła migracja do miast i rozpoczęło się piekło nie religijne, a społeczne, kiedy, jak się ogląda zdjęcia wielkiego przemysłu z tych lat, to wieje metafizyczną, piekielną grozą, gdzie jeszcze nie działały żadne organizacje światowej ochrony zdrowia, praw dziecka i praw kobiet, i na to wszystko nałożyła się biologiczna potrzeba życia płciowego, kulturowo wykorzystywanego do dominacji różnych sił – Kościoła, Państwa, Rodziny – seksu zepsutego, stęchłego, brudnego.
Nie wiem Profesorze – jak zwał, tak zwał. Piekło Blake ma inne nazwy, on stworzył swoją „Biblię” przecież zupełnie od nowa. Ale nie zgadzam się, że stworzył niepotrzebnie. Ja uwielbiam Blake, uwielbiam jego potworne rysunki, które dały początek surrealizmowi, którego nie znoszę. Artysta to skomplikowany mechanizm, nie uważam, że nie powinien mówić absolutnie wszystkiego. Artysta to przecież i te ziemskie rzygowiny, bo artysta, to też i dzieło sztuki. A sztuka ma wszelkimi środkami artystycznymi dawać świadectwo nie prawdzie, ale świadectwo swojego istnienia na ziemi. Baudelaire nie był Chińczykiem, był Francuzem, gdzie kwitł libertynizm, gdzie magnaci fortun opisani przez Markiza de Sade nie odbiegali fantazją od finezji chińskich tortur za Wielkim Murem. Sztuka Profesorze, to historia ludzkości, i to historia wstydliwa. Ta wystawa w Seattle, która w kolejkach do zobaczenia 150 obrazów Picassa gromadzi teraz amerykańskich snobów, to historia ludzkiej nikczemności. Nie dlatego, że tam wisi wstydliwy epizod Francuzów w Korei, którzy chcieliby o tym zapomnieć, tylko dlatego, że tam wisi bardzo dużo głów ludzkich zdeformowanych tą nikczemnością. I mogą to być też głowy chińskie, bo Picasso był człowiekiem światowym i kochał kobiety.
Tu przecież nie chodzi o dominację kultur, ale o ich ewolucję i konsekwencję. Chińczycy robili swoje, Europa robiła swoje. Artysta przychodzi na świat w określonym czasie i miejscu. Jego nerwica będzie właśnie polegała na niezgodzie na ten stan. Baudelaire to nie prorok, to malarz epoki, co zdaje się pod tym samym tytułem wydał Miłosz, spolszczając jego esej.
Ja nie podwazam absolutnej wielkosci tego poety – Baudelaire – tyle ze mam problem z tym co – czyli o czym – pisal. Wybralem pare cytatow, zeby to zilustrowac. Gdy go przed wielu laty czytalem nie zwrocilem na te slowa uwagi. Teraz widze, nn nie opisywal – czy malowal – tego swiata. On sie skupil na margines swiata. Scislej, glownie na sobie. W tym wlasciwie nie ma nic zlego. Ale tylko tak dlugo jak tego sie nie myli ze swiatem. I nie prezentuje obrazu marginesu jako obrazu swiata. My sie roznimy wiec w ocenie czy on pisal o marginesie czy o swiecie. Zaczelem od statystyk. To moze byl blad. Moze spobojmy cos innego. Rzucmy okiem na jego pokolenie. Powiedzmy malarzy, tez z Francji. A coz to oni widzieli i przetworzyli na plotnach. Ci z Paryza, czyli wiekszosc, z pewnoscia widziala ciagle Sekwane. Czyzby z tymi niezliczonymi trupami eksploatowanych kobiet. Te co nie staly sie zabawka w rekach mezczyzn – zamkniete w domu – mam rozumiec skazane byly na to zeby stac sie towarem. Jedne zamienily swe ciala w towar inne, czyli wiekszosc, staly sie towarem dla przemyslu. Musialy sie niedoplacone snuc po ulicach miasta jak cienie, w drodze do roboty lub po robocie. Jak to sie wiec stalo, ze Corbet, rowiesnik Badelaire, ten malarz pracy, tego nie zauwazyl. Na jego obrazach pracujace kobiety sa pelne godnosci i urody. Nie laza w lachmanach. Kilkanascie lat starszy od Baudelaire inny malarz, Cezaine, nie malowal Paryza tylko prowincje. Jakos nie wpadl w depresje z powodu Paryza, ktory znal, wiec wszystkie jego plotna zyja harmonia i energia. Swiat jego obrazow jest caly piekny. I nie tylko w jego krajobrazach. Jego seria – blisko kilkudziesieciu – obrazow na temat robotnikow /obrazow teraz zebranych po raz pierwszy na specjalnej wystawie / pokazuje dobrze ubranych, zdrowych /jak ci grajacy w karty/ludzi. To samo sie da powiedziec o prawie wszystkich impresjonistach, ktorzy wprowadzili do obrazow nie tylko kolor ale i realizm. Zaczeli pokazywac zwyklych ludzi, no i co, znalezli tam piekny swiat, ludzi ktorzy pracuja, bawia sie, kochaja sie itd. Jednym z nich by van Gogh. Zadnych mrokow, zadnych zjaw czy koszmarow. Swiat w jego obrazach jest chyba piekniejszy niz swiat prawdziwy. On mial ogromne problemy ze zdrowiem. Jakos w jego przypadku nie mialo to znaczenia. Baudelaire to byl po prostu czlowiek marginesu bo zajal sie marginesem. To dlatego jego jest poezja marginesu. No i powtorze, w tym miejscu, w swej formie wyjatkowa – wielka.
zle napisalem – Cezanne byl kilkanascie lat mlodszy – Courbet byl rowiesnikiem, van Gogh byl cztery lata mlodszy od Cezanne, te bledy i literowki to z pospiechu
…..zbyt szybko pani czyni porównania pani Ewo…..
nie mam nic wspólnego z tymi powszechnymi poglądami, które pani tu przytoczyła…..ja nie twierdzę, że miłość to reakcje chemiczne, czy jakieś tam inne niedorzeczne pomysły……chcę tylko zwrócić uwagę, że żyjemy w epoce panowania umysłu, który wytwarza idee i dlatego mamy ideę miłości, życia, boga, a nie samą miłość itd……niestety, żyjemy bardziej wyobrażeniami o tym wszystkim niż samą istotą…..zastanawia mnie na ile te nasze stare miłości są miłościami rzeczywiście, a na ile są to po prostu upodobania, przyjemności, przyzwyczajenia i romantiko-fantastiko poszukującego “ja” siebie samego w drugim…..
(zasypiam nagle wskutek zmiany czasu i trudno mi od razu reagować na komentarze)
Baudelaire jest inny od wymienionych przez Ciebie geniuszy epoki, ponieważ celem twórczości Baudelaire jest nowoczesność. Aparat twórczy „mierzenia” nowoczesności „Fleurs du Mal” jest tak pojemny, tak ważny, tak uniwersalny, że stosuje go swobodnie nawet Baudrillard w „Ameryce”.
Dziwka u Bierdiajewa to zniszczejcie, to rozszczepionej miłości. Powtarza to za Sołowiowem, który miłość traktuje tak spójnie, jako idealną jedność w przyrodzie, że płatna miłość jest dla niego astronomicznym nieszczęściem (jak u Blake, wszystko ma wymiar kosmiczny). Baudelaire korzysta wyłącznie z płatnej miłości, z usług prostytutek w ramach swojej melancholii, którą akceptuje. Melancholia jest wpisana w dekadentyzm i przeczy romantyzmowi, ponieważ wynika z nicości, a nie z uczuć. Piękno, jakie dostrzegasz u Van Gohga i Cezanne, czy u wieśniaków Courbeta, to trochę innej kategorii piękno, bo piękno to jest coś, co wynika z czegoś, taka wydzielina, jak perła. Może być z cierpienia, może być ze zła (pochodnie Nerona), może mieć wiele źródeł i fascynuje. Fascynacja Baudelaire jest też i rezygnacją, bo proces industrializacji stał się nieodwracalny i on to pojął i w pewnym sensie pokochał. Dla mnie to takie „Rosemary’s Baby” z filmu Polańskiego, to taki zrodzony Diabeł z nas, który jest naszym dzieckiem. W tym sensie poezja Baudelaire to rzecz świadczona nie Bogu, a Diabłu, ale Boga już nie ma, Bóg nie istnieje. Diabeł staje się więc celem i jedynym pragnieniem, lecz to nie jest demonizm chrześcijański. Użyte są tylko rekwizyty. Diabeł jest wymyślony, tak jak pisałeś. Diabeł to sztuczność, które jest pięknem i jedyną możliwością poezji, ponieważ poezja to też w sumie sztuczność, nikt przecież tak się nie porozumiewa. Bardzo lubię Baudelaire i niekoniecznie trzeba go rozumieć, bo w Młodej Polsce go zrozumiano źle i stąd ta polska egzaltacja, a Baudelaire był anty uczuciowy.
Lubię puszczać sobie Baudelaire na YouTube po francusku, nie rozumiejąc wiele, bo nie znam francuskiego.
Przepraszam, że piszę tak drętwo, ale piszę o wystawie światowej w Seattle w 1909 roku przy okazji notki o campusie UW i oglądam właśnie film. i to jest takie też nawiązanie do Baudelaire, który przecież wariactwo wystaw światowych też w Paryżu oglądał, to były sztuczne spędy dla proletariatu i w jakimś stopniu, tak jak w Rzymie, igrzyska dla ludu, by ich głód przyjemności zaspokoić.
Nie widzę powodu Panie mironie kwestionowania istnienia feromonów, których działanie w mózgu w czasie zakochania jest naukowo stwierdzone. Przecież to nie jest kwestia wiary, tylko fakt naukowy. Nawet zdaje się i czas ich działania jest ściśle określony, sześć miesięcy ile dobrze pamiętam, bo to jest ważne, by móc przeczekać ten stan i wiedzieć, że się już nie będzie więcej cierpiało po rozstaniu. Zakochanie na śmierć i życie nie każdemu jest dane, bo człowiek o zerowej duchowości nie jest wstanie czegoś podobnego doświadczyć, ani rozpoznać. Uważam, że duszę się zdobywa w czasie życia, ona nie jest nam dana. Nawet psy mają bardzo zróżnicowane przywiązanie do swojego pana. Jedne są transcendentne, inne tylko sługami.
Myślę, że liryka miłosna jest dowodem na istnienie miłości nieśmiertelnej, ponieważ dobra poezja nie może być matrixowym wyobrażeniem jedynie. Wierzę bardziej wyobrażeniu własnemu, niż realności. Z autopsji. Więc poniekąd ma Pan słuszność. Miłość to wyobrażenie.
Ja teraz lepiej rozumiem co pan mial na mysli, zrobil pan bardzo trafna obserwacje, istotnie slowo “milosc” moze miec rozne znaczenia. Moze wiec ono – to slowo – podlegac ewolucji. Tyle, ze w porzadku swiata milosc ma tylko jedno wazne znaczenie. Lepiej wiec nie “igrac” z miloscia, zeby nie stracic jej wlasciwego sensu. I nie odebrac jej tym samym glownej roli, ktora ma do spelnienia jako nieodlaczny element zycia. jako warunek jego kontynuacji. Zgadzam sie calkowicie , ze we wspolczesnych czasach – nowoczesnosci /zamiast tradycyjnosci/ – slowo milosc zostalo mocno odarte z wlasciwej tresci. Chyba nikt bardziej sie nie przysluzyl temu niz Freud, burzyciel tradycji w oparciu o nieliczne notatki z rozmow z pacjentami o ich snach. To dzieki niemu tak bardzo czesto dzisiaj milosc – konceptualnie – miesza sie – czy laczy – ze smiercia, bo ponoc kazdy czlowiek dziala w oparciu o dwa uzaleznione od siebie instynkty – milosci i smierci. Z oczu milosci wyglada smierc, smierc jako dopowiedz na milosc. W ramach swoich sukcesow – slawy – Freud odegral ogromna role w przemianach sztuki – w tym malarstwa. On mowi do nas z plocien. Mozna i tak.
Nie da sie tego rozstrzygnac, czy milosc – duchowosc – jest czyms z czym czlowiek sie rodzi czy tez jest to, jak czytam, nabyte. Jesli wrodzona, milosc jest latwiejsza a jak nie, to trudniejsza bo trzeba ja rozwinac – zasluzyc na nia. Mi sie podobaja obydwie wersje, choc sklaniam sie ku temu, zeby przyjac milosc za wrodzona. Skoro nie ma dowodu, jest wybor. Ja wole, ze jest wrodzona gdyz to bardziej pasyje to koncepcji, ze swiat sie opiera na milosci, w tym sensie jaki przedstawilem wczesniej. Wtedy latwiej wierzyc w to, ze – jak czytam – istnieje milosc niesmiertelna. O tym oczywiscie swiadczy samo zycie, ktore sie toczy, saczy czy frunie w nieskonczonosc. No i naturalnie swiadczy o tym – jak czytam – poezja milosna, pisana z milosci, jako dialog z miloscia. Ale tez obraz, namalowany, jako inny rodzaj tego dialogu. W tym kontekscie mozna rozumiec zagrozenia naszej cywilizacji – czyli zachodniej. One sie nie biora z industrializacji – to taki materialistyczny punkt widzenia. One sie biora z wyjalowienia kultury, ktora jest przeciez sposobem myslenia. Te sposoby sie nie zmieniaja dlatego, ze nagle pojawila sie fabryka gdzie bylo pole i zamiast plugu jest maszyna, a teraz jest biuro i komputer. Kultura ma swoj tor, moze przyjac kazdy zakret , nawet grozny. W tym sie wyraza sila, ale tez ryzyko, ideii.
Pisałam Profesorze w sensie takim jak talent, ktoś porównał go do zarodka, z którym się rodzimy i jest, jeśli o nie zadbamy, wzrastającym w nas dzieckiem, które winniśmy doprowadzić do dorosłości. Myślę podobnie jak Ty – że miłość jest wrodzona, skandalem życia ludzkiego jest marnowanie pierwszych szkolnych miłości, które najczęściej są tymi właściwymi, nieśmiertelnymi. Dlatego „Romeo i Julia” to dramat o nieśmiertelności, ponieważ bohaterami tam są czyste dzieci. Ale świadomość, że miłość jest wrodzona, demoralizuje strasznie i ludzie uważają, że nie wymaga żadnego wysiłku, jak katolicy, którzy uważają, że Chrystus za nich już zapłacił, za ich łajdactwa i wystarczy w to tylko wierzyć, by nie czuć się odpowiedzialnym. W tym sensie taka świadomość niesie więcej zła, niż pożytku. A jak jest – tak jak piszesz. Wiedzę w odwieczność rytmu życia i nie można zwalać wszystkiego na wiek maszyn, który wprowadza zamęt, ale nie zmienia gatunku ludzkiego. No i te zmiany zależą też od tego, w którym to kierunku wszystko idzie. Nadejście ludzi – maszyn, zupełnie pustych automatów, jest przecież realne. Dlatego tak ważna jest praca prawdziwych artystów, męczenników idei, galerników wrażliwości.
(tak na marginesie – zawsze proszę, by na blogu rozmawiano na ty, ale też chcę uszanować wolę wchodzących na mój blog. Np. poeta Jacek Dehnel trzyma się zasady, że nie przejdzie z nikim na „ty”, dopóki nie spotka go osobiście w świecie realnym. Ja się zawsze dostosowuję i nigdy nie nalegam).
Ten motyw milosci niesmiertelnej, pojawia sie w paru wierszach “Dlugiego Wiersza” , jak w tym ponizej:
“Powolnie obsuwając się w sen
o zatraconej parze kochanków
którzy oddali życie za siebie
żeby zamienić się w motyle
nagle staliśmy się niespokojni
pragnąc usłyszeć jeszcze raz
co dokładnie się z nimi stało
ale zabrakło już na to czasu”
Oczywiscie motyle nie trwaja zbyt dlugo, ale tez wiadomo, ze ciagle wracaja – kazdego roku , o podobnej porze i przynosza ze soba rozne slowa tej pary
Albo jak w tym ponizej:
“Czy naprawdę życie nigdy się
nie rozpoczęło bo zawsze była
energia ukryta w dużej skale co
raptem się gwałtem rozpadła
na pół w odmienne elementy
jeden trudny do zdobycia
a drugi bez pojęcia co czyni
razem szukających wieczności”
Te dwa elementy to oczywisice, w kolejnosci slow wiersza, kobieta i mezczyzna, silna kobieta i zagubiony mezczyzna, ktorzy razem chca przedluzyc zycie – zapewnic – swa wiecznosc
No, i, moze wtrace, ze jak dobrze wiesz, kazda aluzja do przyrody, jest wlasciwie o tym samym
Piękna metafora z motylami.
Simone Weil porównywała to do łuku łączącego kochanków, gdziekolwiek oni byli, to łączyła ich ta właśnie więź duchowa, która nie miała żadnych materialnych przeszkód. W tym procesie odradzania, o którym piszesz, jest też ten kod ciągłości i połączenia biologicznego, który przecież też jest imperatywem czysto materialnym, a jednak sam imperatyw jest przecież tajemnicą. O miłości dlatego najlepiej pisać w poezji, która jest jej dowodem. Tak jak ten Twój „Długi wiersz” napisany z widocznego jej doświadczenia. Ja w każdym razie, jako czytelnik, tak go odebrałam.
Czas zostawic tego Baudelaire w spokoju. Mam tylko pare slow do dodania. Jestem juz teraz po calym jego tomie “Kwiatow” Jak powiedzialem to jest wielka poezji, z pewnoscia wielki przelom. Najlepszy test tego jest, ze nie da sie od niej uciec. Z pewnoscia to jest wprowadzenie do nowoczesnosci, z jej wysokim napieciem, badz pewnym osamotnieniem czy tez swoista drapieznoscia. Najlepszy test jest taki, ze to sie latwo – dzisiaj po tylu dekadach – czyta. To sa przy tym wiersze o milosci, czyli poezja milosci, Czyli tak jak ja widze poezje, jej naturalna role. Wiekszosc wierszy to poezje milosne. To jest glownie o jednym rodzaju milosci – milosci nierealizowalnej. To jest cos czego ja nie rozumiem. To musi byc jego doswiadczenie. Z pewnoscia tak skoro wszystkie trzy – realne – kobiety ktore sie przewijaja w tym tomie nie mogly mu dac pelnej milosci. Jednej, prostytutce placil. Drugiej czy trzeciej nie mogl miec, bo zadna nie byla do kupienia. Jego poezja dowodzi nie tylko ze jest stworzona do pisania o milosci ale rowniez ze – na co zwrocilem wczesniej uwage – milosc pojawia sie w tylu roznych odmianach. W nieskonczonej roznorodnosci. On sam byl zafascynowany w szczegolnosci fizyczna – cielesna — strona milosci oraz przelamywaniem jej granic – granic tej cielesnosci. W tym sie tez wyraza oczywiscie nowoczesnosc , z wyzwolona jednostka.Jesli tak spojrzec na milosc to nie jest mozliwa jej pelna realizacja. Za jedna granica musi sie kryc kolejna granica, tez do pokonania. Podobnie musi byc z duchowa miloscia, chyba, ze ktos wyznaczy sobie bardzo wyrazna granice. Poniewaz Baudelaire byl swiadom tej plynnosci tych granic, stad pojawia sie u niego diabelska moc. Ona nie jest po to zeby jej ulegac. Ale w jego poezji jej obecnosc jest przemozna . Pokonac ja mozna tylko wiara, chocby w to, ze ta moc jest watla. Ze jest zdolnosc milosci, ktora to jest pogodzona z faktem niedoskonalosci. Moze to jest to jest ta milosc ktora sie nazywa prawdziwa milosc – taka pogodzona z niedoskonaloscia. Bo raz zaczeta ona trwa, staje sie wieczna. Czy wiecznosc nie jest wazniejsza od niespelnienia. Niepelna ale na wiecznosc. U Baudelaire milosc jest niedoskonala, nie tylko dlatego, ze kobieta nie moze ofiarowac tego wszystkiego co chce mezczyzna. Jest w tym wiecej, mianowicie ze kobieta jest jego zagrozeniem. Mozna tak, albo mozna inaczej, mianowicie uznac, ze kobieta to zrodlo zycia. Kazdy mezczyzna – jak kazda kobieta – jest tego dowodem. Skoro tak, to jakie zagrozenie? Mozna dodac, ze wyjatkowa rola kobiety polega tez na tym, ze jest — glownym – zrodlem milosci. Gdyz jej milosc, przez opieke od urodzenia, przenosci sie na dzieci. One sie tego tak ucza, badz odkrywaja jej poklady. Ja tak to widze. No nie zuplenie, gdyz nie neguje, ze – jak wspomnialem – sa rozne rodzaje milosci. Kazdy rodzaj milosci powinien znalezc odbicie w poezji. Tak jest zreszat tez u Baudelaire. Tam jest tez – poza miloscia fizyczna – mowa o tej duchowej. Wypisalem sobie te slowa z jednego takiego — duchowego — wiersza: “Z naszej milosci rodzi sie rzadki poemat”. Albo: “Kochajmy sie z czuloscia”
On wiedzial bardzo duzo o milosci. Prawda jest tez, ze otworzyl nam oczy na pewien margines zycia. Jak ten swiat prostytutek, czy swiat sadyzmu. Margines, ktory jest komentarzem na temat glownego nurtu zycia. Czyli na temat milosci bez zagrozen, takiej milosci nie samo-niszczacej. Milosci zwyklej, tak jak ten swiat.
wszystko Profesorze napisałeś – nic dodać, nic ująć. Ważne, by w tej różnorodności aktywności ludzkiej wyłapywać ją nie tak jak kapłan – rady, czy jak prorok – zagrożenia, ale jako doświadczenie z autopsji. Poezja to też taka konfrontacja i porównanie tych doświadczeń – czytelnika i autora. Tyko taka wymiana, w tym jak piszesz, nienasyceniu, coś daje. Dlatego tak ważne jest literackie doświadczenie miłości i danie temu wyrazu. To ją uwiarygodnia i daje nadzieję, i życie.
Tak wylapywac te niuanse, bez narzucania sie z tym, ze wiem lepiej – jako prorok – albo ze wiecej przezylem – jak kaplan. To nie znaczy jednak, ze nie wolno wyrazac sadow. Sila przekonan to nie jest przy tym slabosc. Mozna sie miescic we wlasnym doswiadczeniu i miec wyrazne sady. Jak jest – czy powinna byc – pasja w milosci, dlaczego nie w poezji, kiedy sie ja wyraza. Sa tez wybory, gdyz milosc jest doswiadczana tak roznorodnie. Wiec mozna – i powinno sie – miec silne zdanie rowniez w tej sprawie. Jednym z mozliwych zrozumien milosci jest traktowanie jej jako nierozlacznej od zycia. W tym ujeciu milosc jest jak energia zycia, jego oddech. To jest naturalnie wizja optymistyczna. Mozna to odczucie wyrazic neutralnie. Mozna je ujac dobitnie. Mozna tez to zrobic kategorycznie. Nic w tym zlego, ze kategorycznie, gdyz ktos moze zajac odmienne – nawet wrecz przeciwne – stanowisko tez kategorycznie. W koncu chodzi tylko o rozne spojrzenia i ich konfrontacje a nie poszukiwanie jakiegos absolutu, czystej prawdy. I zamkniecie dyskusji bo co mozna dodac do czystej prawdy. Jej nie ma, gdyz na to, zeby ja znalezc swiat jest zbyt zlozony no i – dodam – zbyt piekny. Ze zroznicowania kolorow bierze sie malarstwo, z odmiennosci dzwiekow bierze sie muzyka, ze roznorodnosci znaczen bierze sie poezja no i ze zroznicowania temperatur bierze sie deszcz – i snieg – i mgla, i pewnie cos jeszcze.