5 października 2010, wtorek. Ulica Pike łączy przeciwległy kraniec Seattle z Zatoką Elliott i się kończy najbardziej znanym w mieście miejscem historycznym Pike Place Market, które odwiedza 10 mln turystów rocznie. Idziemy w dół miasta, by dojść do sławnego targowiska i kupić tam cebulę, bo mimo, że ma charakter turystycznego pokazowego deptaka, to jednak ceny są tam nieraz niższe niż gdzie indziej.
Ale po drodze decyduję się wejść do Babelandu na East Pike, niepozornego butiku o przeźroczystych witrynach, robiących wrażenie przede wszystkim czystości i krystaliczności. Prawdę mówiąc nigdy nie byłam w sklepie porno, a szczelnie zasłonięte sklepiki w Polsce zawsze bardzie zniechęcały, niż przyciągały tajemniczością. Babeland pustawe, zaledwie jeden dojrzały brodacz, którego młodość przypadła na lata siedemdziesiąte dokonuje zakupu przy kantorku z kasą, gdzie młody chłopak nie patrzący na nikogo i nie pytający wchodzących o nic, kasuje jego pieniądze. Mimo dyskretnego różu w wystroju sklepu i bieli sterylnych ścian, sklepowi daleko do odniesień erotycznych, bardziej, jak w nazwie, nawiązuje się do dziecięcej zabawy. Toteż zabawki dla dorosłych dzieci posegregowane tematycznie, poukładane zarówno na wystawie sklepowej i widoczne od ulicy, jak i w szklanych szafkach, bądź wyłożone na stolikach, mają charakter medyczny. Trudno posądzić je o nieprzyzwoitość, ponieważ bez instrukcji obsługi nie sposób rozszyfrować ich przeznaczenia. Wszelkie przytrzymywacze, przedłużacze, podtrzymywacze, nakładki, uprzęże, dilda, wibratory, prezerwatywy we wszystkich barwach napompowane powietrzem dla podkreślenia jakości, rozwinięte w podłużne baloniki i ustawione w szeregu jak barwne pończochy na półce, decydują o tym wyrazie pomocy ciału, które niedomaga, które jest ułomne i kalekie. W Stanach są zaledwie cztery sklepy Babeland – założone przez kobiety – i dlatego może ich jednoznaczność zamieniono w posłannictwo szerzenia w świecie pomocy tym wszystkim, którzy z tą sferą życie sobie nie radzą. Liczne pogadanki, wywiady, artykuły i zaistniałe w przeróżnych akcjach działalności sklepu i powtórzone na witrynie sieciowej i blogu Babelandu udowadniają, że nie istnieje ani jeden człowiek na ziemi, który sobie radzi. Więc np. organizując konkurs dyniowy w związku ze zbliżającym się Halloween uczestnicy dostaną w nagrodę worek zabawek, bez względu na ich zapotrzebowanie i zainteresowanie się nimi.
Ale teraz, przypatrując się tym zabawkom położonym z całą pieczołowitością w pełnej ekspozycji, jak muzealne eksponaty, zastanawia ich bardzo wysoka cena i solidność wykonania niczym dzieł sztuki nowoczesnej, bądź inspirowanych archaiczną sztuką ludów pierwotnych, bądź sztuką Egiptu. Użyte tworzywa sztuczne zarówno w odzieży erotycznej, akcesoriach, których użycie wymaga specjalnych szkoleń i pokazów, najlepiej jednak prezentują się w produkcji członków męskich, których rodzajów, typów i kolorów jest bez liku. Od realistycznych członków wykonanych z gąbczastego tworzywa właściwie nierozróżnialnego kolorem od skóry człowieka, wyobraźnia producentów erotycznych gadżetów przekształca ich formy, syntetyzuje, barwi wielokolorowo. Są więc przeźroczyste, jak z lanego szkła weneckiego i z wpuszczonymi w nie nitkami kilku barwników, są fosforyzujące, opalizujące i stają się bardziej biżuteryjną ozdobą, niż funkcjonalnością. Na blogu sklepu, gdzie ogłaszane są na bieżąco wszelkie imprezy propagujące przemysł pornograficzny znajduje miejsce tzw. pogotowie seksualne, gdzie fachowcy odpowiadają na wszelkie pytania związane z anomaliami ludzkiego ciała, gdzie znajdują pocieszenie ludzie wszystkich faz wiekowych, wszystkich pooperacyjnych trudności współżycia płciowego, które bez protez Babeland byłoby niemożliwe. Wszystko podbudowane teoriami i dotychczasową wiedzą na temat seksualności gatunku ludzkiego, który – co podkreślają głosy na portalowej witrynie – jest jedynym gatunkiem w przyrodzie potrafiącym w mózgu wytwarzać obrazy prowadzące do seksualnych spełnień. I właśnie te obrazy leżą najbardziej na sercu sklepom Babeland, gdyż nie tylko każde ciało ludzkie jest inne i nie w tym samym miejscu u wszystkich umieszczony jest punkt G, Babeland pomoże każdej wyobraźni w jej niewydolności i niesprostaniu. Ale paradoksalnie, przemysł pornograficznych filmów w dalszym ciągu bazuje na klasyce tego gatunku, powstałej w latach siedemdziesiątych, czyli w złotych latach wolnej miłości możliwej tylko przed AIDS i filmy z tej archaicznej epoki, gdzie na skutek niewydolności technologii udział poszczególnych części ciała był o wiele większy, niż dzisiaj, kiedy zastępują je zabawki. Tak więc film „Głębokie gardło”, który w czasach, gdy narobił najwięcej skandalu w USA, w Polsce było najbardziej komentowane gardło Lindy Lovelace, której polska publiczność kinowa nigdy nie zobaczyła, natomiast prasa komunistyczna rozpisywała się o filmie w niestosowności recenzowania czegoś, czego zobaczyć się nie da w nadmiarze zawsze dowodząc społeczeństwu, że lepiej pewnych rzeczy nie doświadczać i zdać się na doświadczenie wybranych, którzy film za nich zobaczą i o nim opowiedzą. Toteż, kredy po czterdziestu latach od „skandalicznego” dopuszczenia do dystrybucji w USA „Głębokiego gardła” zobaczyłam w Filmotece Śląskiej w Centrum Sztuki Filmowej, gdzie można sobie każdy film zamówić i zobaczyć za darmo, zastanawiałam się wtedy nad upływem czasu, kiedy moje przeterminowanie staje się w jego niezmiennej świeżości dopiero perwersją. Ale skoro Babeland poleca wśród niesłychanego wyboru filmów pornograficznych właśnie pionierskie „Głębokie gardło” jako lekturę obowiązkową, musi być w nim zawarty jakiś ukryty kod obyczajowy, zawarty pewnie w tej tajemniczej zagadce, że Linda Lovelace posiadała łechtaczkę w gardle, w co nie wierzyli ani producenci filmu, ani jego aktorzy. I ta fikcja, to sztuczne stworzenie problemu jest poniekąd przesłaniem całego sklepu Babeland, który napędzając potrzeby ludzkie udowadnia, że bez nich nic nie jest możliwe tak jak w filmie „Głębokie gardło”, nie było nic możliwe bez zbudowania tak absurdalnej fabuły.
Wychodzimy ze sklepu cicho, zabieram ze sobą ulotkę drukowaną na pinkowym papierze zwykłą techniką ksero gdzie rozpisane są wszystkie zdarzenia sklepowe na październik i listopad, by pojąć zakres działań sklepu i zobaczyć je potem na YouTube. Ale ceny zabawek są tak wysokie, że trudno uwierzyć w ich empatyczny charakter. Dlatego czekający nas zakup cebuli, ceny przekraczającej pięciokrotnie cenę polską, nas już tak nie przestrasza. Kupujemy ją na Market u Chińczyka, wybierając białą, jako tańszą od naszej pospolitej cebuli o złotej skórce i tańszej od czerwonej. Możemy jeszcze kupić na targu pączki, którymi w filmie zachwycał się Stephen Fry w odcinku serialu BBC „W Ameryce”, w którym Fry dociera do Seattle, by na market zażerać się pączkami z dziurką. Ale ich też nie kupujemy, bo jest jeszcze wcześnie, a za połowę ceny można je kupić w drugiej połowie dnia. Krążymy tylko po tym wielopoziomowym starożytnym rynku zaopatrzonym w nowoczesne windy, którymi można wyjechać najwyżej i zobaczyć najpiękniejszy widok na Zatokę Elliott, bo całość jest rozbudowanym, stromym wzniesieniem i składa się jeszcze z kilku niższych poziomów poniżej poziomu głównego. W każdym znajduje się pełno sklepików, stoisk i pasaży, w których mieszczą się rodzinne restauracje, sprzedawcy ryb, rolnicy i rzemieślnicy, których tylko tutaj można spotkać
Dzisiaj jest wielki upał, korytarze hal Pike Place Market są jednak wilgotne i mroczne, a światła blaszanych, stylowych lamp skierowane są jedynie na sprzedawane produkty, co powoduje specyficzny klimat nadmorskiego targowiska rodem z ubiegłowiecznej tawerny, z jej zapachem morza, gnicia i starości. Zawsze to miejsce zawłaszczało energią ludzką i mimo, że na zewnątrz jest ciąg gwarnych kafejek, jadłodajni i wszelkich garkuchni, a nawet przeludnione, ciągle mrowiące się miejsca Marketu zwiastują tumult i ruch, to jednak kierunek energii jest jej permanentną entropią. Kiedy idę zobaczyć, za czym kolejka ta stoi i widzę, że sprzedają stosunkowo tanio zapiekane bułki z krabami, wiem, że energię wytraca czas, czas mojego wspomnienia, gdy kolejka wynikała nie z nadmiaru, ale z niedosytu.
Bo Babeland, ten energetyczny sklep, pobudzający erotyczne trupy, który serwuje w dalszym ciągu „Glębokie gardło” jest na przeciwko Marketu, mrowiska ludzkiego leżącego na przeciwległym krańcu ulicy Pike konsumpcją urojoną, a jakże pożywną, w odróżnieniu od tego kontr konsumpcyjnego konkretu, ciągnących się w nieskończoność mrocznych gardeł stoisk, gdzie różnorodne smaki mają też smak miodu.
Pani Ewo, Babeland tylko dzwiekowo ma cos tam do czynienia z dziecmi, bo roznica miedzy babe a baby jest ogromna. “She is a babe” to mniej wiecej cos takiego jak “Ale z niej laska.” Abstrahujac od tego, wspaniale oddala Pani smutek, tak, wlasnie smutek takich miejsc–to powielenie tego fasadowego amerykanskiego mitu–“jesli tylko chcesz, mozesz stac sie kim tylko chcesz, osiagnac co ci sie tylko podoba,” z proteza lub bez. Jest to mit absurdalny a jednoczesnie o ogromnej potencji, bo przeciez wiara czyni cuda. No i do czego przydala sie cebula?
Dzięki, Panie Januszu za wyjaśnienia, ale ja bardziej chciałam podkreślić niedojrzałość Amerykanów, jako dużych dzieci, szczególnie, że gdy wklepywałam w Google słowo „babeland”, natychmiast wyskakiwały mi polskie strony sklepów z wózkami dziecięcymi i produktami dla niemowląt. Więc coś pokrewnego jednak jest. Moim opisem też chciałam jakoś zasugerować jednak inność charakteru tych sklepów, bardziej w kierunku zabawy, niż ciężkiego problemu z zagmatwaną, indywidualną seksualnością, który przecież jest traktowany różnie. Może mieć źródła tak jak u Ronalda Firbanka, z dziecięcej zabawy i tak jak u Markiza de Sade, z ciężkiej pracy. W każdym razie ta sieć sklepów przynależy temu pierwszemu i nie jest tak mroczna, jak u Markiza. Nie widziałam żadnych narzędzi tortur, ale cóż ja wiem… to są wszystko takie impresje, tak się cieszę, że mogę sobie ulicami chodzić i zaglądać tu i tam, i temu na blogu dawać wyraz… Pewnie ma Pan rację, że obietnica zamiany tożsamości w Stanach jest bardziej realna i ten mit american dream jest realizowany na potrzebę chwili, tak jak uśmiechy na ulicy dla przechodniów.
A cebula… mąż mi podpowiada, bym napisała, że w Ameryce cebule są zbyt dużych rozmiarów, by można było je zastosować jako zabawki erotyczne, bo nigdzie się nie mieszczą, do żadnego otworu w ludzkim ciele. Być może, że z mojego pisania można wnioskować, że nędzarskich Polaków stać jedynie na zakup cebuli i idą tą Pike, idą, bo są napaleni po oglądaniu przedmiotów, na które ich nie stać i decydują się na zakup cebuli… Fajna byłaby pointa, jednak prawda była mniej intrygująca, bo jesteśmy zmuszeni na koniec naszego pobytu wykonać dla domu, który nas gościł, polskie pierogi ruskie, a w wykonywaniu tej potrawy (której nie znoszę), jesteśmy z mężem perfekcyjni. Potrafię w ciągu godziny wykleić 300 pierogów! I kupiliśmy na targu najtańszą cebulę wielkości dyni, bo małe cebule kosztują tu trzy razy drożej. To jest dziennik Panie Januszu, muszę trzymać się faktów…
Hm, niedojrzalosc Amerykanow… Tak, tak i nie. Temat w zasadzie dwuchsetletni, z najciekawszymi refleksjami w powiesciach Henry Jamesa (tylko dla wytrwalych). Amerykanscy transcendentalisci, Emerson i Thoreau powiedzieliby, ze tak, wlasnie o to chodzi, bo Amerykanin to wlasnie ma byc takie dziecko, ktore popatrzy na swiat inaczej od zblazowanej Europy i dlatego wlasnie bedzie mogl ten swiat przemienic. Niewatpliwie jednak maja Amerykanie kompleks prowincjala, stad te wszystkie pielgrzymki i przesiedlenia, z Gertruda Stein, Fitzgeraldem i Hemingwayem, jak tez czereda innych mniej lub wiecej slawnych. Dziecinnosc mozna tez rozumiec jako naiwnosc. No ale cokolwiek bym nie powiedzial w tak krotkim formacie, bedzie to splycanie sprawy.
Co do pierogow zas, trafily one do menu ‘kultowych’ restauracji. Jest taka w Lake George w upstate New York, ktora jest oblegana w sezonie letnim serwujac prawie wylacznie pierogi, tradycyjne ale tez z fantazyjnym nadzieniem ‘new cuisine”, na przyklad guacamole albo meksykansko-orientalno-indyjskie sieczki. Efekt calkiem calkiem. A wyklejenie 300 pierogow w ciagu godziny to dziennikowy fakt? Daje to 5 pierogow na minute. Birkut z Pani, przodownik pracy kulinarnej, pierog pali sie w reku. Ja pewnie potrafilbym w takim tempie jesc… przez 5 minut…
Tak Panie Januszu, tak chyba jest z infantylizmem, który przejawia się bardziej jako prostota, niż niedojrzałość, bo to pójście na skróty daje w sumie tę świeżość i energię.
odnośnie kuchni, to nigdy nie pojmę, dlaczego by wykonać guacamole niszczy się tak szlachetne warzywo, jak awokado. Bardzo lubię awokado i serce mi się kraje, bo awokado wszędzie sprzedawane jest na sztuki i jest drogie, tutaj i w Polsce. Wiele pierwotnych produktów kuchnia masowego żywienia w Ameryce tak psuje. I Amerykanie jedzą pierogi tak jak tortellini, bo Amerykanie jedzą wszystkie potrawy z całego świata, ponieważ nie gotują w domu, nie są skazani na to, co się w domu gotuje i mogą ciągle wybierać, kosztować różnorodne potrawy. Widzi się cały czas jedzących ludzi, przez całą dobę (bardzo dobre pierogi są w Domu Polskim w Seattle, ogromna porcja kosztuje 9 dolarów, co nie jest ceną wysoką). Nie ma pór jedzenia, tu odbywa sie nieustanne, permanentne jedzenie, nie żadne obżarstwo, bo jedzą ludzie szczupli, ale jedzenie nie jest tu ani celebrą, ani perwersją, nie ma aspektu seksualnego, jak w „Wielkim żarciu” Marco Ferreri. Tę naturalność zachowań i realizowania potrzeb bez zbędnych ceregieli nazwał Baudrillard w „Ameryce” nie infantylizmem wprawdzie, ale prymitywizmem:
„(…)Społeczeństwo prymitywne: ta sama motoryczna identyfikacja, ten sam fantazmat przemieszczania się – breakfast, movie, usługi religijne, miłość i śmierć, wszystko w samochodzie – całe życie w trakcie drive-in. Wspaniałe. Gorączka kończy się przemarszem połyskujących i cichych karoserii (bo wszystko odbywa się jednak w stosunkowej ciszy, bez gwałtownych zmian prędkości czy jej przekraczania, to wciąż te same, sunące miękko jeden za drugim potwory z automatyczną skrzynią biegów).(…) Ameryka, Amerykański styl życia, oceniany przez nas jako naiwny i kulturowo żaden, dostarcza nam całościowego analitycznego opisu daremnie u nas przepowiadanego końca naszych wartości, z rozmachem proporcjonalnym do geograficznych i duchowych wymiarów tej utopii.(…)
Jean Baudrillard „Ameryka” cytat w tłumaczeniu Renaty Lis
Tak, francuscy poststrukturalisci, tak pieknie antyamerykanscy, a wielu bez szemrania przyjmuje na semestr, dwa, rok posady na amerykanskich uniwersytetach. Sam mialem na poczatku lat 90-tych przyjemnosc z Jacques Derrida, uczyl tu Foucault, Kristeva, Cixous, sam Baudrillard–bo te prymitywne dzieci sluchaja ich bardziej uwaznie, przykladaja wieksza uwage do ich slow, niz europejskie gremia. Zreszta najostrzejsza krytyka Ameryki wychodzi jednak spod pior amerykanskich a nie europejskich. “Howl” Ginsberga przychodzi na mysl, ale jest tego wiecej. Na lzejsza nute, ja sam jestem konwertyta automatycznej skrzyni biegow .
Nie to, że jestem pod presją nazwisk, ale moje odczucia są bardzo bliskie Baudrillardowi, który mimo wszystko zachwytu nad Ameryką w „Ameryce” nie ukrywa. I nie wyszczególnia, jak kolejkowa baba, że to mu się tam podoba, a to nie, tylko stara się dociec przyczyn upadku kultury europejskiej, ale przecież nie obwinia za to Ameryki. Tu trwa w Seattle wielka, cenna wystawa Picassa i zastanawiałam się, przechadzając po tej „edukacyjnej” wystawie, na ile Ameryka pomogła Picassowi w jego kopernikańskim przewrocie, w dekonstrukcji i zniszczeniu malarstwa tradycyjnego, co zapoczątkował we Francji Van Gogh. To przez Pana wspomniana, Panie Januszu Gertruda Stein pomogła młodemu malarzowi w Paryżu przywożąc ze sobą amerykańską fortunę i kupując jego obrazy, których nikt nie chciał. Te światy, te dwie sprzeczne tendencje, są ze sobą spętane i sprzężone, ale tak, jakby pomoc w tych przemianach, przeobrażeniach, była tylko dzięki Ameryce nie możliwa, ale przyspieszona. Eutanazja amerykańska, to dorzynanie, to tylko pomoc chodzącym trupom, to tylko zakończenie nieuleczalnej już choroby.
Będę o tym pisała przy „Picassie”, to tak na marginesie Pana uwag, że dzisiejsi naukowcy przyjeżdżają i plują na Amerykę. To są naukowcy, a nie politycy, musi się te zjawiska obserwować i im przypatrywać, bo przemiany są potrzebne i nieuniknione. Najprawdopodobniej świadkujemy wielkiemu upadkowi, żyjemy w czasach wielkich przełomów, a ważne, by się to odbyło bezboleśnie. Dla mnie hedonizm amerykański jest dziecięcy o tyle, że nie wikła się w zbyteczne misje i ideologie, że ludzie bawią się nie dlatego, że tak wypada, nie wytraca energii na rzeczy niepotrzebne, jak różnice rasowe, jak konwenans, że wybiera prostotę życia, łamie idiotyczną anglosaską konwencję międzyludzką.
Wylatujemy za dwa dni z wielkim niedosytem, ale dokończę mój 30 odcinkowy „Dziennik” w Polsce. Bardzo Pana proszę, Panie Januszu, z uwagi na kompetencję i amerykańskie zakorzenienie, jak coś jest źle zauważone, czy mylnie zinterpretowane, o komentarzową korektę. Bardzo Panu dziękuję.
To jest ciekawa wymiana zdan. Rozumiem, ze infantylnosc odnosi sie do braku dojrzalosci. Dojrzalosc oznacza zrozumienie sensu relacji miedzy ludzmi. Dojrzalosc przychodzi z czasem. Dzieci nie maja tego sensu, dorosli go maja. To dlatego dzieci ucza sie od doroslych. Roznica miedzy Europa i Ameryka jest taka jak miedzy doroslym i dzieckiem. Ameryka jest po prostu znacznie mlodsza – ma mniej historii,z Europa odwrotnie. To zakrawa na banal ale trzeba to pamietac. Przez dlugi okres swojej historii
Ameryka uczyla sie od Europy. Tak bylo do wielkich wojen i w ich czasie. Jak chocby w malarstwie, gdy Ameryla odkryla modernizm po wystawie, ktora przyjechala z Europy. W czasie wojny Amerykla dostala zastrzyk z naukowcow – ratujacych sie przed niemieckim nazizmem — co spowodowalo postep w zyciu akademickim. Po wojnach Ameryka sie uniezaleznila od Europy. A to glownie ze wzgledu na dominacje polityczna Ameryki. Ameryka “uwierzyla” w siebie. Nawet nastapilo pewne odwrocenie rol. Ameryka zaczela “uczyc” Europe jak zyc, na poziomie jednostki i na poziomie spoleczenstwa. Dzisiaj widac tego skutki. W konsekwencji wyszedl na jaw, ten, jak to sie wyrazil ten Francski autor, prymitywizm Ameryki. Prymitywizm przejawia sie preferencja do przemocy — sily — zamiast kompromisu. Wiara w nieskrepowany rynek to przejaw takiej postawy. Takiego kultu wolnego rynku, jak a Ameryce nigdzie nie mozna spotkac /na krotko w Islandi, ktora jest taka “mala” Ameryka, choc lezy w Europie/ . Rynek i przemoc sa nierozdzielne, bo w konkurencji wygrywa silniejszy – bardziej bezwzgledny. Dlatego rynek musi byc poddany kontroli. Chodzi o rezym moralny, ktory musi ktos narzucic: kosciol, panstwo, czy rodzina. Ta zasada zostala zgubiona w latach, gdy Ameryka mylila swoja dominacje polityczna z wyzszoscia wlasnej kultury -idealow i instytucji. Ameryka, pozostawiona sobie, zblizala sie do kryzysu. Dzisiaj on sie przejawia w poteznym krysysie gospodarczym, ktorym Ameryka zainfekowala spora czesc reszty swiata. To jest kryzys spowodowany przez nieokielzany — prymitywny — rynek. Rynek z ktorego zostalo wyparte silne panstwo. Nie, ze sie nie liczy, ale jest mocno teraz ograniczone, wiec nie reguluje rynku. Rynek reguluje panstwo – interesy tych co dominuja rynek, zwlaszcza bankowy. Silne panstwo, scisle kontrolujace rynek, przyszlo do Ameryki z Europy. Wraz z tym, jako lekarstwo przyszlo “panstwo dobrobytu”, z jego licznymi zabezpieczeniami socjalnymi oraz powaznym wyrownaniem dochodow. To bylo w czasie najgorszego dotad kryzysu swiatowego – Wielkiej Depresji /1929-1933/. Ten kryzys, jak ten obecny – oczywiscie znacznie glebszy — zostal wywolany przez Ameryke. Przez jej “dziki” rynek, spekulacji, oraz korupcji i ignorancji. Zwykle, jak sie zaczyna kryzys to odpowiedzia na kryzys jest gorszy kryzys. Tak bylo z Wielka Depresja, kto wie czy tak nie jest rowniez teraz.
Dzięki Profesorze za wykład, ale dla takiego przelotnego obserwatora, jak ja, kryzys nie jest ani widoczny, ani uchwytny. Widać, że Amerykanie żyją ponad stan i ani myślą z tego rezygnować. Gdy byłam dwa lata temu, toalety publiczne, restroomy, pachnące poziomkami i lawendą, miały wszystkie gorącą wodę w kranie, mydło i papierowe ręczniki, lub dmuchawy i papier toaletowy. Teraz nie spotkałam toalety dodatkowo bez jednorazowych papierowych wykładzin na sedes i po umyciu rąk mleczko do rąk w specjalnie wystawionym pojemniku. Często też są w toaletach automaty z prezerwatywami. Chyba nigdzie na świecie nie jest tak dużo toalet, tak pachnących, czystych, zadbanych, łatwo dostępnych, bezpłatnych, z kabinami dla wózków inwalidzkich, obszernych. Być może, że świadczy to też o tym, że Ameryka nie wyszła z dziecięcej fazy analnej, skoro nie tylko dba się tutaj o nieustanne jedzenie, ale tak nadmiernie też o proces wydalania. I można by przypuszczać, że Amerykanie siedzą, jedzą, piją, lulki palą. To też nieprawda, bo nawet na fontannie przeczytałam napis zakazujący palenia.
Palić nie wolno w żadnym parku. Na całym campusie UW, a przecież to kilkadziesiąt budynków, spotkałam tylko jedno miejsce zezwalające na palenie i stał tam tylko jeden student z papierosem. Jest zakaz publicznego picia alkoholu, nie wolno na ulicy pić piwa z butelki. I to społeczeństwo jest zdyscyplinowane (byłby zadowolony Marcin Świetlicki takim zakazem w Krakowie, bo podobno pijani Anglicy na rynku to rzecz codzienna). Wylatuję stąd pełna zachwytu, bo jeśli Ameryka miała w stosunku do Europy jakieś zapóźnienia, to teraz je na pewno nadrobiła i prześcignęła Europę właśnie obyczajowo. Przecież jakby tu był taki nacjonalizm jak w Polsce, to tu byłoby piekło, bo przecież wszyscy są tutaj inni. W końcu dwie wojny światowe, tak przerażające, miały miejsce w Europie, a nie tutaj. Jeśli ten Titanic, jakim jest Ameryka, tonie, to tego absolutnie nie widać.
Obligacje amerykańskie są wieloletnie… nie jestem na bieżąco… ale 10 a nawet 30 letnie. Czyli cały świat ma amerykańskie obligacje, a Ameryka ma pozorny dobrobyt obecnie a co później, czy wykupią te obligacje od tych którzy mają?
W grę wchodzi dodruk pustego pieniądza, albo wywołanie inflacji… aby odkupić mniej (mało warty pieniądz)… albo przejęcie roli Ameryki przez inne mocarstwa np. Chiny. Tak jak pisze Profesor Ameryka zainfekowała cały świat, zobaczymy za lat kilkanaście
za lat kilkanaście jak ułoży się sytuacja…
…dodam jeszcze uprzywilejowana rola Ameryki wiąże się z dolarem, akceptowanym jako waluta światowa (jak długo?). I jako waluta światowa dolar może być drukowany bez pokrycia, w sytuacji gdy jedno państwo korzysta z uprzywilejowanej sytuacji to i wszystkie nacjonalizmy ulegają złagodzeniu poprzez względny dobrobyt materialny. Tak więc nie “siły duchowe” lecz materia, czynniki materialne o tym decydują, tak mi wydaje się…
Akurat niedawno kupiłem w internetowym antykwariacie książkę A.Kijowskiego o Baudelaire (jego recenzje, dziennik poufny… w tym także eseje Baudelaire o A.E.Poe)… niechęć Baudelaire do Ameryki… “Barbaria oświetlona gazem” czyli już wtedy niebywały postęp techniczny i barbarzyństwo duchowe czy prymitywizm… tak to widział Baudelaire
Wracając do obligacji… w Polsce niektóre fundusze inwestycyjne miały w swoim portfelu tzw amerykańskie obligacje hipoteczne (kolejny wynalazek chłopców z Wall Street) i niektórzy Polacy na własnej skórze przekonali się jak to działa… jak ponoć bezpieczne fundusze obligacji z dnia na dzień straciły 20-30 procent… bo fundusze w sposób jawny nie informowały co mają w swoim portfelu… też może okazać się, że ktoś (cały świat) ma obligacje amerykańskie, które pewnego dnia, z dnia na dzień zostaną przecenione przez rynki o kilkadziesiąt procent
Naprawdę, Panie Marku, tutaj w Seattle dobrobyt nie jest pozorny, tylko całkiem realny. I nic nie prorokuje zmierzchu. Wiewiórki przebiegają ulice jak koty domowe, zbierają wszystkie kasztany jadalne, które teraz intensywnie owocują i one też mają już obfite zapasy. Bardziej mi to wszystko przypomina życie Elojowiów z „Wehikułu czasu” Wellsa, niż paniczną melancholię „Titanica”. I to nie są żadne potiomkinowskie wioski. Pieniądz jest wypracowywany, nie jest pusty, ludzie cały czas pracują. By mieli pracę, być może sztucznie, sklepy są otwarte całą dobę cały tydzień. A co się dzieje „na górze”, tego nikt nie wie.
Pisałam tu na blogu o filmie „Zeitgeist II – Addendum”, który jest do ściągnięcia z podlinkowanego tutaj AlterKina.
Tam jest dużo o tym, o czym mówi Prof. Poznański i Pan, o pustym pieniądzu, którego można dodrukowywać każdą ilość i żyć w ekonomicznej fikcji.
Jacque Fresco „The Venus Project” uruchomił w 1975 roku i wszystko jest aktualne do dzisiaj, ale chyba nikt go nie słucha…
Myślę, że nie można oceniać Ameryki dzisiejszej oczami Baudelaire’a. Epokę Baudelaire z jej przyspieszeniem i gwałtownymi zmianami, którymi przecież Baudelaire był zachwycony, bardzo dobrze uchwycił Benjamin w „Pasażach”, gdzie też jest esej o Baudelaire, piewcy tych przemian. Trudno od Pionierów, którzy wytłukli Indian, wymagać jeszcze jakiś subtelności duchowych. Ale przecież geniusz Poe’go zaistniał. Tak naprawdę, to Baudelaire najbardziej nienawidził Belgów, tak, jakby ich ocena była proroctwem względnie dzisiejszego przerostu urzędnikami w Unii Europejskiej… Uważam, że artysta ma oglądać świat jeszcze innym okiem, broń Boże nie trzecim, ale takim, jak Astolphe de Custine Rosję, albo Madame de Staël Polskę… Tak chciałabym dożyć jeszcze możliwości opisu wszystkich toalet publicznych, jakich widoku i zapachu doświadczyłam w PRL. To taka magdalenka, otwiera w mózgu każde wspomnienie… Nigdy nie zapomnę toalety na dworcu PKP Trzebinia. Miałam tam zawsze przesiadkę, jak jechałam na wieś z dwojgiem dzieci i czekaliśmy na tej stacji 3 godziny na połączenie… Myślę, że takiej ubikacji nie doświadczył nigdy Baudelaire w Ameryce.
Już lecę i jak nie dolecę, to przynajmniej ominie mnie ta praca literacka!
Ekonomisci nie chodza do toalet, zeby sie przekonac, czy gospodarka kwitnie czy nie. Mysle, ze socjolog dziala tak jak ekonomista gdy szuka dowodow na stan spoleczenstwa. Mam ochote na zart, wiec powiem, ze to ich rozni od poetow. Jeszcze raz, to tylko zart.W jaki sposob mozna sie zorientowac, ze w Ameryce podwoila sie stopa bezrobocia – z pieciu na dzisiec procent – studiujac toalety. Chodzi o kilkanascie milionow ludzi zdolnych do pracy. Albo taka statystyka, ze w — obliczonym statystycznym – ubostwie /nedzy/jest nastepne pietnascie procent. I ekonomisci sa zgodni, ze w przeciwienstwie do poprzednich – slabszych – kryzysow w tym nie ma szansy, zeby obnizyc te stopu przez wiele lat, moze i dziesiec. Jeszcze raz, to tylko zart. Kryzys jest gleboki wiec glebokie sa jego przyczyny.Dobra tworza ludzie, wiec stan spoleczenstwa – zbiorowa psychika – wiaza sie z produkcja. Glebokie kryzysy ekonomiczne ma swe zrodla w glebokich kryzysach spolecznych. Wezmy deficyty handlowe Ameryki. One sa kolosalne od wielu wielu lat. Z tym sie wiaze zadluzanie za granica. Na deficyt, jak wiadomo, jest jeden sposob, obnizyc wartosc pieniadza – dewaluacja. Ameryka moze to zrobic ale pytanie jest czy tanszy Amerykanski wrob znajdzie wiekszy zbyt. Ameryka zaniedbala swoj przemysl. Nie jest ani naj bardziej nowoczesny, ani najlepiej zorganizowany i ma pracownikow, ktorzy – po latach wyrzucania i przyjmowania, likwidacji ubezpieczen pracowniczych i przygladaniu sie jak szefowie ciagna miliony bez wzgledu na to czy firma jest zadbana czy wyciskana – nie maja najlepszej motywacji. Zamiast przemyslu teraz banki stanowia trzon gospodarki Ameryki. A co sie stalo z bankami. Banki,z definicji sa od strzezenia pieniedzy swoich klientow, nawet nie od inwestowania. Z cala pewnoscia nie sa od spekulowania tymi pieniedzmi. Tym bardziej bez wiedzy klientow lub tumaniac ich jakimis tam falszywymi obietnicami. Szefowie bankow nie moga wiec byc wynagradzani na bazie ich spekulacyjnych operacji. Nie moga tez sobie sami ustalac ile zarobia. Dzisiaj kultura bankowa jest w oplkanym stanie. Tne system finansowy zywi sie w duzym stopniu obracaniem pieniedzy inwestowanych przez zagranice. W tym jest szkopul. Jak banki straca zaufanie kilentow nie ma klientow. Pieniadze poplyna gdzie indziej. Juz teraz to widac, plyna do Brazylii, Chin, nawet Rosji. Czyli, sa dwa problemy w Ameryca – obydwa kulturowe /spoleczne/. Chodzi o upadek norm, czy etyki – zawodowej – w przemysle i w bankach. Co wiec zostalo, znowu mam ochote sobie zazartowac, zostaly toalety z ich etyka. Poniewaz ten kryzys spoleczny ma swoje zrodla w tych normach – etykach – zawodowych to dlatego jest taki gleboki, i, trudny do usuniecia. Ameryka moze sobie poradzi, ale swiat pedzi do przodu tak szybko, tzw. kraje rozwijajace sie nawet nie odczuly zalamania w swiecie. Ide zajrzec do Baudelaire. Bede czytal przy stole.
Znów przepraszam na dygresję
Kraje rozwijające nie odczuły ale ja odczułem… choć straciłem bardzo niewiele tylko 5% i to na bezpiecznych ponoć obligacjach. Okazało się, że pewien fundusz miał w portfelu tzw. obligacje korporacyjne (a w prospekcie nie było o tym informacji), które w sytuacji kryzysu z dnia na dzień zamieniły się w śmieci, bo tzw. rynek uciekając od ryzyka szybko je porzucił. Uznając, iż obligacje nie powinny spadać z dnia na dzień 5% wycofałem wszystko z dnia na dzień, a później spadło jeszcze o 30%… Tak jak szefowie banku Lehman Brothers i tutaj wszyscy zapewniali (tzn kłamali) do końca, że sytuacja jest pod kontrolą i giełda czy obligacje odrobią. I tutaj właśnie jest miejsce na etykę (nie kłamać) ale ponoć na rynkach nie można nie kłamać, zwłaszcza w sytuacji gdy konkurenci robią to samo. Jak coś sprzedaje się dobrze to należy sprzedawać więcej (z punktu widzenia korporacji) bez względu na szersze społeczne oraz rozłożone w czasie skutki… Złudzenia dobrobytu czy ogólnie szczęśliwej przyszłości,
czy tego że będzie dobrze podtrzymywane są na giełdzie (którą żyje Ameryka) długo (m.im aby przyciągnąć naiwnych), krach następuje błyskawicznie (aby naiwne masy nie zdążyły wycofać się)
To tak na marginesie, bo kiedyś myślałem, że zgromadzę jakiś kapitalik i będę spokojnie mógł zabrać się za np. pisanie tzn literaturę… ale nic z tego… widocznie literatura wymaga pewnego ryzyka i poświęcenia siebie, ale z drugiej strony jak ostatnio czytam na blogach o literaturze w Polsce jest kasta zawodowych”literatów” nieźle egzystująca dzięki literaturze czy poezji…
Wracając do książki o Baudelaire
jest to
Ch.Baudelaire “Sztuka romantyczna. Dzienniki poufne” przełożył A.Kijowski
I tak otworzyłem podaną książkę
na chybił trafił i czytam we wstępie A.Kijowskiego
“Dla Baudelaire`a nie ma rzeczywistości ,,poetycznej,, czy ,,malowniczej,,. Rzeczywistość jest straszna, świat cały jest jak ta ,,Biedna Belgia”… to otchłań, miejsce wygnania”
w innym miejscu
“Baudelaire nie podzielał wiary Wiktora Hugo w postęp, w przyszłe szczęście ludzkości, nie pragnął ani wiecznego pokoju ani społecznej sielanki…” itp, itd
Ja rzucilem okiem na Baudelaira. Juz zdazylem zapomniec, ze on byl chory. Taka jest tez jego poezja. Ona jest o jego umysle. Nie o tym swiecie. W jednym z wierszy pisze o pakach ktore rodza sie martwe. To nawet nie ma sensu nawet jako przenosnia. Z takim facetem to chyba strach romawiac. Nawet strach stac obok. Jego tomik moze wypalic dziure w rece. Ale to co powiedzial o Ameryce moze byc prawdziwe. Jak pisalem, cos w tym jest. Choc moze ja rozumiem ten prymitywizm inaczej. Czy on powiedzial cos wiecej o Ameryce niz “Barbaria z gazem”? Wyglada mi na to, ze on widzial ta – duchowa – barbarie wszedzie, tez w Europie. Dla mnie jak napisalem ta barbaria to wiara w przemoc, ze sila zwycieza i dyktuje wyniki, wlacznie z podzialem dochodu. W takiej barbarii zawieszone sa normy moralne. Pod tym wzgledem Ameryka rozni sie od Europy. Bez tego – tych norm — nie ma rynku tyko rozboj. Z takiego rynku sie ucieka do innego albo na dobre. Podobno przytomni inwestorzy juz sie dywersyfikuja. Polowe wkladaja w Zachod a polowe we Wschod. Tak jest dzisiaj, ciekawe bedzie gdy padnie dolar.
Profesorze, właśnie Baudelaire pisał o wszystkim w swoich esejach, nie wiem, czy o latrynach, ale jak pisał o burdelach i gnijących, cuchnących światach, to miał podobne na myśli obszary penetracji. Piszę tu, jak napisałby Gombrowicz, z niższości. Ale nie z niższości niedojrzałości, czy kompleksu polskiego mieszkańca kraju ubogiego, nieliczącego się w świecie, ale z pozycji artysty, który zagląda pod podszewkę, trochę też z pozycji porucznika Colombo, dla którego znaleziony włos waży więcej, niż tomy zeznań świadków zbrodni. Baudelaire to geniusz epoki, który jak nikt zarejestrował swoim poetyckim językiem przemianę Paryża, który sympatyzował z proletariatem będąc dandysem. Te antynomie, te sprzeczności to też fluidy epoki rozpadu. Baudelaire to geniusz, którego tropy były właściwe, który szyfr świata pojął bez statystyk, bez narzędzi naukowca, ale i bez intuicji. Kasandryczność Baudelaire polega na jego geniuszu, a nie na spekulacjach. Z paryskiej mgły wydobył istotę i właśnie dzięki tej mgle, a nie mikroskopowi. To jest wszystko niepojęte, ale tak to odbieram, bo sztuka to cały czas przemaganie, to nie wynajdywanie sposobów wyrazu, ale ich przystawalność z tym, co się zauważa, odczuwa, domniemywa.
Zauważ, że Polska miała zawsze coś na bakier z papierem toaletowym. Babcia z wianuszkiem papieru toaletowego na szyi została uwieczniona w słynnej piosence zaangażowanej barda. Może nie wiesz, może nie pamiętasz, jeśli wyemigrowałeś w 1980, może miałeś na głowie sprawy nie tak przyziemne i o nich nie myślałeś, bo było to wszystko w Twoim świecie naturalne. Ale, ja matka Polka, na wywiadówce u młodszego syna dowiedziałam się po raz pierwszy w latach dziewięćdziesiątych o rewolucyjnym pomyśle dyrektorki szkoły, która postanowiła kupić po raz pierwszy w dziejach szkoły dla szkolnej ubikacji papier toaletowy. To był główny temat wywiadówki, pytanie, czy Komitet Rodzicielski zgodzi się wyasygnować pewną kwotę na tak niepotrzebną rzecz. Więc to są właśnie sprawy ekonomi. Gombrowicz pisał, że jakiś jego przodek na włościach wpadł na pomysł, by jego chłopi załatwiali się na polach i tym sposobem unikali kosztownego przewozu nawozu na pole. Czy wyobrażasz sobie podobny pomysł u kowboja? Ameryka jest niesłychanie racjonalna, czegoś podobnego nigdy by mózg amerykański nie wyroił. Przepraszam, jeśli tę dyskusję sprowadzam na inne tory, ale nie bynajmniej w celu jej zdeprecjonowania. Nie mam po prostu innego, dostępnego mi, taniego poligonu badań. Zawsze wchodzę do toalet, wszędzie, gdzie jestem, często z nich nie korzystam, robię to tylko, jako „inspektor”. Naprawdę uważam, że są papierkiem lakmusowym tej społeczności, której potrzeby mają zaspakajać.
Jest u Michelangelo Antonioniego w „Zaćmieniu” cudowna scena z paryskiej giełdy, gdzie gra matka bohaterki filmu, pragnąca powiększyć swój mały kapitał. Tak pokazać giełdę potrafi tylko altysta tej miary, co Antonioni. Jej i nieetyczność, ale i przede wszystkim martwotę. Szkoda, że się Panu, Panie Marku nie udało, każdy artysta zawsze marzył o niewielkim kapitale, by nie musiał wytracać krótkiego życia na zarobek. Nie wiadomo, czy o Baudelairze, by się świat dowiedział, gdyby nie dostała spadku tak wcześnie. Pojechał do Belgii z wykładami, ale pojechał przecież po pieniądze za nie … był kompletnie spłukany! I chciał, by mu Belgowie płacili, jak psu, który gryzie rękę swojemu panu..! Tam opis Belga jest taki, jak Żyda u nazistów! Paul Cezanne dostał spadek, jak już jego życie minęło, ale nawet i to zdążył jeszcze wykorzystać, mając dzięki pieniądzom ojca bankiera wolność tworzenia. Słowacki w czasach Baudelaire grał podobno skutecznie na giełdzie paryskiej. Widoczne dzisiaj już to nie jest tak realne jak wtedy… Baudelaire w oczach Kijowskiego jest może zbyt defetystyczny. Baudelaire naprawdę trafił na koszmar epoki. Ten koszmar opisuje też Dostojewski w takich refleksjach z podróży po Europie, jak opisuje nędzarskie masy robotników nagle wyległe w noc przed fabrykę. Naturaliści mieli rację, że ich epoka zrodziła coś, co już jest nie do opanowania… Więc cenny jest tutaj głos Profesora, bo wszystko jest jednak teraz ukryte. Paradoksalnie, ale wnikliwość mediów polega na szczelnym ukrywaniu. W epoce Baudelaire nie było to jeszcze technologicznie możliwe.
Tania prostytutka za czasów Baudelaire była stara, brudna, źle ubrana, brzydka i bezzębna. I miała klientów. Dzisiaj musiałaby zrezygnować z zawodu z powodu dużej konkurencji.