Emil Cioran w „Dziennikach” napisał:
„(…) Ponowna lektura Custine’a (Listy z Rosji). Nie znam książki bardziej przenikliwej i proroczej. (…)”.
Dalej Cioran rozszyfrowuje po tych tropach cechy swoich rodaków. I ja się z nim zgadzam. Nie znam lepszej książki, bardziej uniwersalnej i metaforycznie określającej naszą dzisiejszą polską sytuację nie polityczną, a obyczajową i kulturalną.
Czytam w komentarzach „Rzeczpospolitej” taki wpis polskiej turystki:
„Zjawisko to należy do tak powszechnych, że przestaje mnie już nawet zaskakiwać. Najpełniej jednak potrafią rozwinąć swoje chamstwo podczas przeszukiwania bagaży. Pamiętam scenę, gdy stałam obok starszej kobiety, właścicielki dużego wora z drewnianymi pisankami i innymi drobnymi drewnianymi przedmiotami. Była to po prostu biedna osoba, która wielkim nakładem sił własnych, ciągnęła te “skarby” na handel. Podszedł do niej młody celnik i zwrócił się dowcipnie: “No, madame, po co ci tyle jajek? Do Wielkanocy jeszcze daleko. Rozpakowuj, rozpakowuj, bo cię wyślę na Ukrainę, żebyś tam je wysiadywała”. Albo sytuacja, gdy celnik stał nad mężczyzną, który na jego żądanie rozkręcał jakąś część od samochodu. Zdaniem celnika czynność ta trwała zbyt długo, więc ponaglał swoją ofiarę słowami: “Szybciej, szybciej, bo jak ci zaraz przypierdolę, to zaczniesz się ruszać”. Jednocześnie zamachnął się tak, jakby chciał tego człowieka uderzyć.”
Czy coś podobnego opisała Olga Tokarczuk w swoich „Biegunach”, czy człowiek dowiedział się tam o tym, co trwa, a co Markiz de Custine na miarę kopernikańskiego przełomu odkrył? Nie. Czy ktoś, kto jak pisarka Tokarczuk, lata samolotami, przekracza granice, doznał czegoś podobnego w krajach Zachodu? Lotniska światowe zaludniane są nieprawdopodobnie różnymi turystami, z bardzo dziwnymi bagażami i potrzebami życiowymi.
Niestety, ostrze epokowych spostrzeżeń Custine’a też tępi konsekwentnie Maria Janion w swojej „Niesamowitej Słowiańszczyźnie” polemizując z Ryszardem Kapuścińskim, jakoby diabeł według niego tkwił w odwiecznej sakralizacji władzy w Rosji. Jednak, dywagując u progu naszego wchodzenia do Unii Europejskiej na początku nowego wieku pomija nie tylko schedę mentalną, ale i to co Custine odkrył stara się zupełnie tego nie rozumieć.
Rozumieć odkrycie Custine’a to zakwestionować siebie. Nikt z polskich intelektualistów nie zrobi tego dobrowolnie. Mógł o tym pisać Herling – Grudziński w „Dziennikach pisanych nocą” na emigracji, mógł Wojciech Karpiński zastanawiać się po niespodziewanym darze wolności politycznej naszemu pokoleniu.
Ale dzisiaj, teraz, kiedy wychodzą kolejne książki Mariusza Wilka zafascynowanego Rosją i jej „ludzkim” wymiarem, gdy nagradza się „Lód” Dukaja pisany postmodernistycznie, głupio, biorący palące znaczenia i wyobrażenia jako zwykłe estetyczne wycinki, kolaże sklejane bezsensownie, dla kogoś kto jeszcze pamięta ich pierwotne przesłania budzące słuszną grozę i przerażenie.
Custine bał się wydać listy nawet w wolnej Francji. Trzy tomy ukazały się w Belgii i wywołały falę protestów oraz wytykanie błędów, które w pośpiechu i bez możliwości sprawdzania popełniał, co od razu wykorzystano, by zakwestionować jego odważne epokowe dzieło.
Custine demaskuje odwieczne prawa rządzące światem, ukrywane i zacierane konsekwentnie, a posłannictwem artysty jest je odkryć. To, że jadąc na dwory rosyjskie nie dał się jak Sartre zwieść, nie leży w braku doskonałości kamuflażu. Custine dowodzi, że to on jest tym czujnikiem, tym aparatem, barometrem, wskaźnikiem prawdy bez względu, jak się ten aparat potraktuje i jakim zmyślnym zmyleniom się go podda. Prawda dzieła Custine’a wykorzystywanego przez publicystów i politologów doskonale sprawdza się w rodzinach, w szkołach, na uczelniach i wszędzie, gdzie jest jakaś kość do pozyskania, a chętnych jest wielu.
Takim ewidentnym przykładem jest polskie życie artystyczne, gdzie zdegenerowane instytucje powołane do chronienia artystów preferują osobników o psychicznych predyspozycjach przystosowawczych.
Sztukę dzisiaj tworzyć jest niesłychanie łatwo. Produkcja czegoś niestrawnego, co nie zachwyca, co jest pozbawione właśnie sztuki, absorbuje fałszywych artystów tak bardzo, że słusznie w swoim mniemaniu poczytują sobie za największy sukces nie tylko przekonanie o jej wartości zdezorientowanych odbiorców, ale także pobranie za nią wynagrodzenia. Baudrillardowski „Spisek sztuki”, nie przewidział takiego jak teraz wysypu artystów w społeczeństwach postkomunistycznych, gdyż pokazuje według filozofa alarmującą sytuację społeczeństw wolnych z mimo wszystko jeszcze w miarę ludzkimi mechanizmami wspólnotowymi. W Polsce „spisek” nie rozciąga się między wójtem a plebanem i dziedzicem. Nie rozciąga się między lewicą a prawicą. Jest bezładnym, namacalnym festynem na cześć nie władzy, jak mylnie odczytywano Custine’a. Demaskacja nie polega na niewolniczej służebności. Custine udowadnia, że przecież, ani matuszki ziemi nikt nie kocha, ani władcy, który został zakonotowany, jako wyznaczony przez Boga namiestnik ziemski. Nie zwodzi ludzi Nowa Jerozolima, obietnica pośmiertnego szczęścia, gdyż duchowość jest w zaniku. Barbarzyństwo, chamstwo polega na wzajemnym terrorze z racji pozyskania najkrótszą i najszybszą drogą jak najwięcej. A sztuka to dojrzewanie, to wewnętrzna długotrwała praca o strukturze nie gimnastyki i treningu, a pracy duchowej bliższej medytacji i koncentracji, odkrywania coraz to głębszego poznania, a nie mechanicznej produkcji. Niewolnik swojego wyobrażenia kim jest artysta, zweryfikować nigdy nie może, gdyż jest uwięziony w tym wyobrażeniu. Stąd takie trudności w rozpoznawaniu prawdziwej sztuki, które, jak pisze Custine, jest w tak obciążonych wspólnotach nie tylko niemożliwe, ale zwyczajnie niebezpieczne.
Mnie książka Cusine dała jeszcze trop inny.
To tak jak chowanie dzieci w dyscyplinie i biciu lub w wolności i w codziennym otwieraniu ich na twórcze poznanie świata. Można otrzymać nawet i podobne rezultaty, ale w pierwszym wypadku plon będzie zazwyczaj zabity i martwy, drugi zrodzony do życia i radości, gdyż będzie wolny. To wbrew Marii Janion są opozycje, nie zawsze rozpoznawalne.
„(…) Skrajne zaciekawienie, jakie budziła w Rosjanach moja praca, w sposób widoczny zaniepokojonych rezerwą okazywaną przeze mnie w rozmowach, kazało mi sądzić, że jestem potężniejszy niż sobie wyobrażałem. Stałem się uważny i ostrożny, bo rychło odkryłem niebezpieczeństwo, na jakie mogła mnie narazić moja szczerość. (…)
(…) Uważam, że mam prawo sądzić nawet surowo, jeżeli tego wymaga moje sumienie, kraj, gdzie mam przyjaciół, analizować nie popadając w obraźliwe przytyki osobiste charakter mężów stanu, cytować słowa dygnitarzy, przede wszystkim pierwszej osoby w tym kraju, opowiadać, co czynią i wyprowadzać ostateczne wnioski z przemyśleń, jakie mi może zasugerować ta analiza, z tym zastrzeżeniem, żeby podążając kapryśnie za tokiem mych myśli podawać innym swoje sądy nie arbitralnie, lecz z podkreśleniem, że są to moje własne opinie — taką postawę można chyba nazwać uczciwością pisarza. (…)
(…) Jeśli sprzeczności, których nie sposób nie dostrzec w ich obecnym społeczeństwie, jeśli duch ich rządów, z gruntu przeciwny moim przyzwyczajeniom, wydarł mi czasem wyrzuty, a nawet coś jakby okrzyki oburzenia — tym większą wagę mają moje pochwały, też spontaniczne.
Ale ci ludzie Wschodu, tak przyzwyczajeni do wdychania i wydychania najordynarniejszego kadzidła, uważający się zawsze za wiarygodnych, gdy się wychwalają nawzajem, będą wrażliwi tylko na przygany. Wszelka dezaprobata wydaje im się zdradą, wszelką surową prawdę uznają za kłamstwo, nie dostrzegą, ile jest w moich pozornych krytykach delikatnego podziwu, ile żalu i — pod pewnym względem — sympatii w mych najsurowszych uwagach. Jeśli mnie nie nawrócili na swoje religie (mają ich wiele, a ich religia polityczna nie odznacza się szczególną tolerancją), jeśli, przeciwnie, wpłynęli na zmianę moich poglądów monarchistycznych w kierunku odwrotnym do despotyzmu, sprzyjającym rządom reprezentacyjnym, będą się czuli obrażeni tym choćby, że nie jestem ich zdania. Żałuję tego, ale wolę żal od wyrzutów sumienia. (…)
To oczywiste, że istnieją liczne podobieństwa kultury naszej do rosyjskiej. Od razu wyjaśniam, że tematem jest “kultura numer dwa” Hofstedego – narzędzie przetrwania ukształtowane przez jedyną i niepowtarzalną historię każdego społeczeństwa – jeśli nie narodu.W tak pojmowanej kulturze Polski i “?Rosji przeważaja jednak fundamentalne różnice. Oczywiście kluczową jest diametralnie różne traktowanie wolnosci jako wartości nadrzędnej – zarówno wolnoiści jednostki jak i niepodległości narodu. Natomiast podobieństwa dotyczą skali zjawiska “zbydlęcenia” – ale to nie jest żadna słowiańska specyfika, lecz odwieczna przypadłość ludzka, ktora ostatnoio częściej się ujawnia.
Wyarazy wdzięczności dla autorki, ktora przywaraca wiarę w sens korzystania z internetu.
Maciej Frykowski
przede wszystkim dziękuję, Panie Macieju za wsparcie mojej blogowej pracy, która, nie ukrywam, jest frustrująca z powodu braku interakcji sieciowej, tak ważnej dla całego sieciowego ruchu ozdrowieńczego, między innymi też na pozbywaniu się narodowych wad poprzez interakcję ludzi zamieszkałych cały glob.
Ma Pan rację, że podstawą jest natura ludzka, niemniej wszystkie deformacje ludzkości wynikłe z hodowli dzieci w narodach obarczonych patologią władców, obyczajowością, religią, nędzą, lub demoralizującym luksusem to są wielkie wyzwania dla wszelkich badaczy. I chwała, że Astolphe de Custine z duszą na ramieniu to wszystko wychwytywał. Jestem świeżo po lekturze najnowszej biografii Iwaszkiewicza powstałej dzięki udostępnianiu dzisiaj dokumentów moskiewskich i zdumiewa resentyment Iwaszkiewicza do Rosji, syna przecież powstańca styczniowego, którego carskie represje pozbawiły majątku i zniszczyły całą jego rodzinę. Iwaszkiewicz w czasie swojej prezesury potępiał wszelkie antyrosyjskie i anarchistyczne ruchy w łonie Związku Literatów i wcale nie ze strachu przed władzami PRL-u. Jak zestawia biograf jego wystąpienia z zapisami w dzienniczku pisarza, to widać, że on w to wierzył, kochał carski porządek i poddańczość. Wie, Pan, warto to wszystko teraz na chłodno analizować, szczególnie w kontekście katastrofy smoleńskiej, która wywołała tak nadmierną antyrosyjską histerię. Myślę, że ludzkość jest na tym etapie, że te wszystkie „zabezpieczenia” potrzebne dla przetrwania narodu powinny być już raz na zawsze odrzucone, bo mamy maszyny, mamy wysoką technologię, co powoduje, że krew i znój niewolników i zwierząt są bezużyteczne. Ludzkość musi się nastawić jedynie na globalne dobro mówiąc językiem Ala Gore.
Dzięki za odezwanie się, każdy komentarz osoby czytającej mnie podnosi ilość czytelników mojego bloga, a to wymaga entuzjazm blogowania. Pozdrawiam!
Szanowna Pani Ewo
Milo mi, że zuważyła Pani mój wpis. Korespondencja z autorką imieniem Ewa jest dla mnie szczególnie ważna, bo w mojej rodzinie jest to imię “kultowe”.
Ad rem. Znane jest Panii zapewne dzieło Joanny Grudzińskiej – Gross – “Piętno rewolucji” (PWN 1995). Wykładajac HMS przedstawiam studentom taką oto historię: na rubieże ówczesnej cywilizacji udało sie dwóch francuskich (w dodatku skoligaconych) markizów – de Custtine i de Tocqueville, Jeden udał sie do Petersburga, drugi – do Nowego Jorku. Misja była podobna – zebranie dowodów na niedorzeczność i szkodliwość nowego wynalazku – demokracji. Jak podsumował de Tocqueville – wiemy z “O demokracji w Ameryce”. De Custine, który widział rosyjskich zwycięzców w Paryżu (co nigdy potem, dzięki Bogu, się nie powtórzyło – jedyny ich ślad, to nazwa “bistro”), pojechał z przeświadczeniem, że znajdzie przykład wspaniałego, odnoszącego sukcesy kraju, któremu żadna demokracja nie jest potrzebna.
Ale napisał prawdę. Zapis cenzury na “Listy” nałożony przez Mikołaja I został zdjęty dopiero przez Gorbaczowa, co najlepiej świadczy o
prawdziwości tekstu. Przecież “tylko prawda jest ciekawa”, a ponadto – jak wiemy – może wyzwalać.
P.S. Pani Ewo, niech Pani zapomni o potocznym, błędnym znaczeniu terminu “resentyment” W rzeczywistości oznacza on niechęć przeradzającą się w nienawiść – polecam Maxa Schelera. Pozdrawiam, Maciej Frykowski
Słowa „resentymet” użyłam w sensie nietzscheańskim i teraz sprawdzam na Wikipedii (na całe szczęście nie jest zablokowana) i uważam, że słusznie. Iwaszkiewicz- niewolnik, tęskniący za Zachodem, proustowską magdalenką, rab w Rosji, który w końcu całe dzieciństwo i młodość tam przesiedział, nie miał do tego pięknego kraju uczucia sentymentu, jak to dzieje się teraz u ludzi tęskniących za piosenkami Ireny Jarockiej, które towarzyszyły ich pierwszym stosunkom płciowym w PRL. Słowem, napisać że Iwaszkiewicz, syn powstańca styczniowego miał uczucie sentymentu do Rosji, byłoby niesprawiedliwe dla, w końcu naprawdę wysoce wykształconego, wysublimowanego artysty, jakim był przecież Jarosław Iwaszkiewicz. Fryderyk Nietzsche pisał, jak sobie przypominam, że człowiek resentymentu nie jest ani naiwny, ani szczery, ani uczciwy względem siebie w odróżnieniu od ludzi sentymentalnych, którzy autentycznie płaczą wspominając lata młode.
Proszę spojrzeć, co notuje Iwaszkiewicz w swoim pamiętniczku:
„(…) Borysow w swojej notatce dodawał, że Iwaszkiewicz „o spotkaniu z Chruszczowem opowiadał rozemocjonowany”. Ale w dziennikach Iwaszkiewicza znajdujemy dowody jeszcze większych i chyba szczerszych emocji i zaskoczeń. Dzień wcześniej, 22 maja 1959, oficjalny obiad wydany przez Surkowa dla gości zagranicznych w hotelu „Moskwa” przerodził się nagle, tak ją oceniał Iwaszkiewicz, w szczerą spowiedź. Dramatyzm tego niespodziewanego wydarzenia pisarz widział jako sytuację bez mała szekspirowską. (…)
Chodzi jednak o śmiałość i dobrą wolę, jaką opromienione były słowa Chruszczowa” – twierdził Iwaszkiewicz i nazywał ten toporny pomysł radzieckiej propagandy „planem ogromnym, wspaniałym i jakiego jeszcze nie było – powszechne i kompletne rozbrojenie, pokój powszechny”. (…) Duże wrażenie zrobiło na Iwaszkiewiczu spotkanie z Chruszczowem 23 maja. Iwaszkiewicz opisał je ze szczegółami w dzienniku, chociaż właściwie ograniczało się ono do wymiany kilku kurtuazyjnych zdań: „Zacząłem dziwić się jego pracowitości i temu, że tak potrafi łączyć i organizować swoje zajęcia. A jeszcze przy tym znajduje czas na czytanie dzieł literatury współczesnej (to ostatnie to już było czyste pochlebstwo, bo jednak z jego mowy wynikało, że nie bardzo jest oczytany)”.
[Marek Radziwon „Iwaszkiewicz Pisarz po katastrofie”]
Jakże inaczej widzi Rosję Iwaszkiewicz od wolnego, uczciwego Custine’a! A jednak trudno przypuszczać, by ten homoseksualista zakochał się w brzydkim Chruszczowie jako mężczyźnie. Te uczucia muszą być, jak pisał Nietzsche, robaczywe… Ale za Pana poleceniem, sprawdzę jeszcze u Maxa Schelera.
Natomiast żony Tomasza Grossa nic nie czytałam oprócz tych „Złotych żniw” o których mam cały czas na blogu pisać, ale nie ma kiedy.
Zazdroszczę Panu szczęśliwych skojarzeń z imieniem Ewa. Największy przyjaciel mojego brata miał na imię Maciek, bywał u nas w domu wszystkie lata licealne, podkochiwałam się w nim. Wyskoczył z 11 piętra we Wrocławiu w dziesięć lat po tragicznej śmierci mojego brata w Himalajach.
Sorry, wyjeżdżałem, nie mogłem odpisać. najważniejsza – szkoda, że Maciek tak sie Pani kojarzy.
Nadal polecam Grudzińską – Gross , pomimo, że rzeczywiście stracił on na wiarygodności, a jego teksty pod tym względem nie odbiegaja od wiarygodności Kosińskiego. Joanna natomiast, która pamiętam z Marca (jako ówczesny student II roku socjologii UW), – to całkiem inny rozdział. Polecany przeze mnie tekst omawia naszych dwóch podróżników oraz Mickiewicza. Oprócz wyczulenia na despotyzm (wszystko jedno, monarchy, czy ludu) łaczyły ich katolicyzm i romantyzm. Autorka najwyraźniej akceptuje ten światopogląd, zatem Pani szufladka ” żona Tomasza Grosa” – to kula w płot.
Co do resentymetu – w przytoczonym przez Panią tekście autor w ogóle nie rozróżnia sentymentu i resentymentu. Chrońmy sie przed takim bałaganem pojeciowym, który uniemożliwia wymianę myśli.
Pozdrawiam, Maciek Frykowski
Ok, dzięki za polecenie, już zamówiłam „Piętno rewolucji : Custine, Tocqueville, Mickiewicz i wyobraźnia romantyczna” Ireny Grudzińskiej-Gross w przekładzie Bożeny Shallcross. Jak przeczytam, napiszę tutaj.
Bałagan, nie bałagan, wie Pan, Panie Macieju, ja piszę tak po swojemu, jestem samoukiem i słowa „resentyment” używam też po to, by wyrazić przecież odcień sentymentu. Kto mnie zna, wie, o co mi chodzi. Łączenie się z zewnętrznością i porządkiem nie musi być takie akuratne. Walka o swobody obywatelskie dotyczy też blogów.
Ale dzięki za wizytę, serdecznie pozdrawiam.
No tak: przeczytałam wszystko Ireny Grudzińskiej-Gross, co zdołałam dostać w bibliotece, oraz wszystko Alexisa de Tocqueville’a.
I teraz przemówi przeze mnie ten nieszczęsny resentyment, którego Pan mi nie pozwala przywoływać. Otóż Pani Grudzińska korzysta z bibliotek amerykańskich i ta przewaga jest niewątpliwa, gdyż my tutaj mieliśmy w Polsce Custine’a w niewielkim wyborze i dopiero dwa pięćsetstronicowe tomy w tłumaczeniu Pawła Hertza „Rosja w roku 1839 / Astolphe de Custine” wyszły w 1995, czyli cztery lata po ustąpieniu Gorbaczowa. A nie wiem, w jakim Pan jest wieku, czy Pan wie, że cały PRL polegał na tym podziale, który kontynuuje bezwiednie Pani Grudzińska: na tych, co mają dostęp do źródeł i na tych, którzy muszą polegać na interpretacji tych, którzy ten dostęp posiedli. Nagminnymi zjawiskami w PRL-u były szerokie omawiania książek zabaranianych, nie drukowanych w Polsce, a mimo to, omówienia te przechodziły w redakcjach i autorzy pobierali za nie honoraria. Czytając dzisiaj np. „Miłosz i Brodski : pole magnetyczne” Ireny Grudzińskiej-Gross dostaję wypracowanie na temat grupy polskich intelektualistów, która jeździła w latach osiemdziesiątych do Stanów i książka ta ma niestety charakter plotkarski, a nie, jak w założeniu, analizy poprzez zestawienie odmiennych osobowości poetyckich żyjących równolegle. Nawyk zestawień i porównań nie opuszcza Grudzińskiej nigdy ze szkodą dla przedstawianych zjawisk, bo oświeceniowe podróże, których było w tych czasach mnóstwo i którym dały świadectwo najwyśmienitsze, wybornie wykształcone umysły epoki, były przecież też pewną deformacją osobowościową podróżników (Tocqueville był zwolennikiem kolonializmu), a które przecież miały na celu w swoich najszlachetniejszych aspektach zrozumienie świata i jego deformacji.
Tyle, że się dowiedziałam od Ireny Grudzińskej-Gross, że Custine był pederastą, co – wczuwając się w opisany w „Listach” klimat zaszczucia markiza w Rosji – stwarza jeszcze dodatkową perspektywę zniewolenia, jak baba w babie.
Irena Grudzińska-Gross używa terminu „resentyment” kilkakrotnie, ale już nie będę męczyć. Celem tych notek blogowych jest zrozumienie moich 40 lat, które dane mi było przeżyć w Polsce. Interesują mnie destrukcyjne siły rządzące naszą obyczajowością i zdumiewam się, że w dalszym ciągu nie są przezwyciężone, co bardzo dobrze można zaobserwować w Sieci, która lada moment może popaść w zależności, jako Państwo jeszcze nie zdobyte.