I. LOT
Są z Odessy nie całkiem, wieś niezrozumiała,
nocą jechali wcześnie, bo wnuczka na stronie
mylne widziała pory. A przecież podwoje
dopiero o piątej otwiera Lufthansa.
Osiemdziesięcioletni ojciec, córka baba tęga,
ukraińscy Polacy. Dosyć już tych rozstań!
Nie znają Sonetów krymskich. Tak, u nich jest Rosja,
ale lecą do córki, gdzie Rosja nie sięga.
Kraków w dole słoneczny upalnego lata,
gołębie krążą jeszcze by opaść na Rynek.
Gdzieś wylądujemy po to, by się móc pobratać
nie dbając ani o wprawę, ani o przyczynę,
bo jesteśmy bezsprzecznie przecież cząstką Świata
nawet, jak nas wystrychną przypisując winę.