Rozdział IX
Ewa (4)
W styczniu dzieci sąsiadów przestały przychodzić na telewizor mając już w domu własny i Ewa mogła wysmakowywać programy dziecięce, które zaczynały się o 17. Wśród skąpej oferty telewizyjnej główny i obszerny czas antenowy oddawano dzieciom. Niemniej gazety przestrzegały przed zbyt długim oglądaniem telewizora, powołując się na badania, które wskazywały na spustoszenia w delikatnych organizmach podanych telewizji w krajach, gdzie jest ona dłużej.
Przedwojenną baśń Haliny Górskiej „O Rycerzu Gwiazdy Wigilijnej” Ewa wchłonęła z wypiekami na twarzy i wcale nie chciała oglądać w tym dniu nic więcej, rozmyślając o tym pięknym przedstawieniu. W czasie ferii zimowych samotnie bawiła się w domu lalkami, które osierocone po oddaniu Wojtka, były dla niej niezwykle ważne, bardzo je kochała. Wielokrotnie wczytywała się w odciśnięte napisy w plastikowych plecach, tuż pod karkiem Hani: 1948: Carlson Dolls Maple Lake, a u Róży: 1950 Duchess Doll Corporation, New Orleans. Ewa wywnioskowała, że mała Hania była starsza od większej Róży. Lalki były z twardego plastiku, kupione przez babcię Wandzię na ciuchach w Przemyślu i domagały się nowych ubranek, których Ewa nie potrafiła uszyć.
Niestety, wakacje zimowe się kończyły i czekała na nią Tomsia. Z uwagi na to, że trzeba było wstawać w mroku zimowego poranka i nosić ciężkie płaszcze, które Krystyna podbija jeszcze watoliną, w czym nie dawało się ruszać, zima była dla Ewy niezwykle nieprzyjemna.
W szkole bezdenną rutynę przerwała w lutym higienistka, której towarzyszyła mama z Komitetu Rodzicielskiego. Wniosły do klasy pudło ze szklanymi fiolkami i każde dziecko musiało wypić szczepionkę. Wszystkim dzieciom to bardzo smakowało. Jak potem Krystyna wyczytała w gazecie, dzieci śląskie do 10 roku życia dostały od 9 lutego do 21 lutego amerykańskie szczepionki przeciwko chorobie Heinego-Medine dzięki jej twórcy, Polakowi Hilaremu Koprowskiemu. Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Katowicach pośredniczyła w przedsięwzięciu zaszczepienia 200 tysięcy dzieci dla uczenia II Zjazdu Partii.
Krystyna była zadowolona, że szkoła dba o zdrowie ich dzieci. Raz w roku wszystkim uczniom prześwietlano klatkę piersiową i dzieci w parach szły do przychodni. Raz w roku szkołę odwiedzał lekarz. Higienistka była codziennie i miała swój gabinet w gmachu głównym. Kiedy dzieciom badano wzrok i zajmowano się nimi, cieszyły się, że nie mają lekcji. Oprócz tych badań dla Ewy najprzyjemniejszy były przedmiot „rysunki”. Był to przedmiot o najmniejszym znaczeniu, nie mniej tematy jakimi obarczano pierwszoklasistów, jak praca górnika, dzień zaduszny, czy zbliżające się święto 1 Maja, były dla dzieci trudne. Ewę uczono też jak zachowywać się na ulicy, kiedy chce się zapytać która godzina. W praktyce zaczepiony przechodzień, nim Ewa zdenerwowana wypowiedziała formułkę: „dzień dobry, czy mogłabym prosić panią”… zniecierpliwiona, oburzona osoba szła dalej. W szkole obowiązywał rygorystycznie wymagany kodeks zachowań. W klasie zawsze dzieci musiały wstawać jeśli ktokolwiek z dorosłych wszedł do klasy i skandować „dzień dobry”. Jeśli wychodził na stojąco skandowano „do widzenia”.
Ewa nie lubiła zabaw szkolnych, gdyż trzeba było ubierać się w bibułę. Krystyna uszyła jej z bibuły szmaragdową spódnicę według zaleceń na wywiadówce, gdyż wszystkie dziewczynki jako gwiazdki miały mieć takie same, zrobione ze staniolu po czekoladzie gwiazdki na głowę. Okazało się, że nastąpiła rywalizacja w strojach, niektórym dziewczynkom w domu mamy dodały brokat i skróciły o połowę bibułę, robiąc z niej króciutkie spódniczki. Ewa zaraz poczuła się gorsza.
Krystyna przeczytała w gazecie, że tytoń polski robi furorę na świecie, gdyż według obiektywnych uczonych, nie jest rakotwórczy w odróżnieniu od innych tytoni zachodnich. Dlatego nie zdziwiła się, że na korytarzu nauczycielki pilnujące dzieci na przerwach palą i wszyscy palą na wywiadówce. Sama nie paliła dużo, tylko dla towarzystwa, a jak urodził się Zosi Olek, to zupełnie zapomniała o papierosach. To co zobaczyła w szkole Ewy było po prostu palarnią.
Zauważyła też, że 8 marca w gablotce szkoły już nie było fotografii kobiety w chustce, ale reprodukcja zdeformowanej twarzy autorstwa Picassa z napisem Międzynarodowy Dzień Kobiet. Pomyślała, że przyszły nowe czasy i się ucieszyła. Jednak wymogi szkoły wypełniała karnie i ze strachem. Po przebraniu Ewy w kwiat, a był nim niewygodny mak, zrobiony z trudem na czubku głowy z bibuły, reszta miała być taka jak na rozpoczęcie roku szkolnego – biała bluzka i granatowa spódniczka – Krystyna z niepokojem czekała na powrót dzieci z pochodu pierwszomajowego oglądając w telewizji, jaki tam panuje ścisk.
Ewa marzyła, by w czasie pochodu mieć balonik, ale uliczni sprzedawcy liczyli za niego 15 złotych. Podobnie lizaki w kształcie dużego, malinowego koła były drogie.
Ewa nigdy nie mogła pojąć fascynacji Andrzeja Gazdą i Wyścigiem Pokoju, ale każde wyjście z domu z bratem było dla niej radosne. Szła z nim na Diablinę i wracała zadowolona, że brat jej ciągle coś opowiada. Potem, kiedy wszyscy na osiedlu zamierali przed odbiornikami radiowymi i telewizorami, Ewa z Pikusiem w majowe, upalne popołudnie wychodziła na dwór ze skakanką i skakała tak długo, aż z pootwieranych okien domów rozszalały głos spikera milkł. Kiedyś Krystynie udało się w papierniczym na Liebknechta za restauracją Ostrawa kupić hula-hoop. Była do tego najmodniejszego, przybyłego z Zachodu plastikowego kółka kolejka, ludzie wyrywali je sobie z rąk, jednak Krystynie się udało. I Ewa wychodziła na podwórko z hula-hopem, gdyż w domu nie było miejsca na kręcenie.
W maju stanął już zaraz za blokiem, w którym mieszkała Maja i Jola betonowy, nowoczesny budynek w stanie surowym z drewnianym rusztowaniem. Ewa wiedziała, że będzie tam największe, najnowocześniejsze kino i bardzo się cieszyła. Zawsze idąc do szkoły patrzyła na postępy prac, jednak robotnicy w pewnym momencie opuścili budowę. Tymczasem w czworokącie Armii Czerwonej, Marchlewskiego, Liebknechta i Klary Zetkin zaplanowano już pięć punktowców i rozpoczęto początkowe prace budowlane rozkopując i grodząc teren. Ponieważ teren był już zabudowany, brak miejsca nie pozwolił na pełne wykorzystanie żurawi i Ewa obserwowała zmagania robotników w tej części osiedla. Być może właśnie ci robotnicy przeszli do tamtej budowy, rozmyślała Ewa. Andrzej raz poszedł z nią do kina przy kopalni Katowice, szli przez hałdy rano w niedzielę, gdyż darmowe poranki filmowe, by odciągnąć rodziców od mszy świętej były tylko raz w tygodniu. Zobaczyła wtedy lalkowy film „Tadek niejadek”. Liczyła, że w tym kinie niedługo zobaczy równie wspaniały film.
Podobnie jak Andrzej, Ewa z ulgą powitała koniec szkoły. Udali się z Pikusiem na dworzec godzinę przed odjazdem pociągu niosąc ciężki bagaż.
Dworzec przyjmował 200 tysięcy pasażerów dziennie i było tak tłoczno, że cały czas się gubili, Krystyna, by razem oczekiwać na wiadomość przez megafon o wjeździe na peron pociągu, starała się pójść z nimi do jedynej restauracji. Była ona tak oblegana, że nie dało się do niej wejść. Postawiono tu dwa nowoczesne kioski, do których stała kolejka. Była jeszcze mała kawiarenka, ale wszystkie stoliki były zajęte. Nie pozostało im nic innego, jak stać na peronie gdzie było przynajmniej mniej ludzi.
Kiedy wsiedli do pociągu ciągnionego przez lokomotywę, Ewa dostała miejsce przy oknie i tuląc Pikusia, patrzyła z zachwytem na zmieniający się, letni pejzaż.
W Wiśle Głębcach było wyjątkowo upalnie, ale zdołali na piechotę dojść pod podany adres.
Do dzieci i Pikusia wyszła Marysia, rówieśnica Ewy, najstarsza z rodzeństwa. Ewa natychmiast polubiła Marysię, mimo, że jak się okazało, była ewangeliczką i jak powiedziała Ewie Krystyna, nie uznawała Matki Boskiej, co jest grzechem śmiertelnym. Marysia oprowadziła ich po podwórku i pokazała białego owczarka nizinnego na krótkim łańcuchu przy budzie nieustannie skomlącego. Okazało się, że jest to suka i że jej szczeniaka zabrali sąsiedzi uwiązując go do budy chałupy wyżej stoku i dzień w dzień psia matka i psi syn widywali się zza siatki ogrodzeń, ale nie mogli być już razem. Przerażona Ewa przyciskała Pikusia coraz mocniej, którego jej jednak odebrano i przywiązano do płotu, by nie gonił kur i kaczek na podwórku.
Krystyna zajęła z dziećmi jedyną izbę. Reszta domowników przemieszkiwała na czas letników w pomieszczeniach dla zwierząt i piwnicach. Nie musiała korzystać z kuchni, gdyż na obiady mieli chodzić dwa domy dalej, a mleko gospodyni obiecała odgrzewać na blasze. Miała ze sobą grzałkę i herbatę. Kolacje składające się głównie z pomidorów, wyjątkowo drogich tego roku bo 6 zł za kilogram, gdyż przysłano z Bułgarii tylko jeden wagon, dzieliła na kilka plasterków dla dzieci, sama jadła tylko chleb z dżemem, który też przywiozła.
Nazajutrz na motocyklu przyjechał jakiś krewny gospodarzy w momencie, kiedy dzieci poszły z Marysią na stok góry. Dzieci stały na górze z Marysią i wdziały, jak mężczyzna w kufajce i kasku na głowie zabiera Pikusia na motocykl i z hukiem i dymem z rury wydechowej odjeżdża. Kiedy zrozpaczone, z wyrzutami i oskarżeniami osaczyły Krystynę, ona zapewniła je, że Pikusiowi będzie lepiej przy pilnowaniu owiec, niż na trzecim piętrze w Katowicach. Okazało się, że Marysia wszystko wiedziała i miała za zadanie odciągnąć dzieci od psa. Kiedy zapłakana Ewa spytała Marysię, gdzie Pikusia powieźli, odpowiedziała zgodnie z prawdą, że na Stożek, gdzie jej wujek pasie owce.
– Bydzie jodł szpyrke i bydzie sobie biegoł – zapewniła Marysia. Dzieciom obiecano, że odwiedzą już wkrótce PIkusia.
Tymczasem Ewa biegała z Marzenką, która tu już wcześniej została zawieziona przez Pimpusia samochodem służbowym i Marysią po łąkach. Marysia pokazał im dziewięćsił, który można zasuszyć i powiesić w domu na ścianie. Niestety, nie udało się im pozyskać ani jednej rośliny, pokaleczywszy się jedynie kolcami i nożem. Marysia próbowała też zabić salamandrę, którą Ewa cudem ocaliła zachwycona tak cudownym zwierzątkiem. Marzenka tymczasem zbierała borówki, dołączyła potem do nich świeżo przyjezdna Jola, zmęczona bawieniem siostry. Bawiły się w różne zabawy, sklep, dom pogrzeb, kiedy udało im się znaleźć martwego ptaka lub motyla.
Ewa bardzo się ucieszyła, że Pan Józek przyjechał po nich wartburgiem i zawiózł ich do Ustronia, które było za centrum Wisły, do którego chodzili piechotą w niedzielę do kościoła katolickiego.
W czasie, gdy Zosia z Krystyną plotkowały, Józek próbował Maję nauczyć jazdy na rowerze, co się nie udawało. Rower był duży i duża już była Maja, a przywieziona na dachu wartburga kupiona właśnie w sklepie damka wzbudzała w Ewie jedynie pożądanie i zazdrość. Pozostawał jej jedynie na osłodę wypielęgnowany ogród, w którym bawili się w chowanego i Ewa, nie mogąc wytrzymać, zjadła z krzaka porzeczek garść owoców. Nie wiadomo, jak ten haniebny czyn został zdemaskowany, dość, że oskarżono ją o złodziejstwo i Ewa nie wiedziała, gdzie się podziać ze wstydu. Krystyna była oburzona na Ewę i się do niej nie odzywała.
Józek odwiózł ich do Wisły Głębce i umówił się nazajutrz na wycieczkę na Baranią Górę. Przyjechał po nich wartburgiem, gdyż z Wisły Głębce było bliżej, niż z Ustronia.
Ewa po incydencie z porzeczkami bała się Maji podejrzewając, że to ona doniosła.
W trzy rodziny podeszli na przystanek PKS Wisła Czarne Fojtula. Potem przekraczali kłody i kamienie, mijali liczne strugi rzeczułek wypływających z lasu. Kiedy wreszcie dotarli do kaskad Białej Wisełki, byli wykończeni, ale i oczarowani. Na wszystkich postojach w atrakcyjnych miejscach stała opatulona w chusty i fartuchy wiejska baba z kanką zsiadłego mleka, które za każdym razem kupowali i pili chciwie zlani potem. Kiedy minęli tabliczkę z napisem, że są w na terenie Rezerwatu Barania Góra utworzonego w celu ochrony źródła rzeki Wisły i wkroczyli w las, Krystyna zaczęła narzekać na serce i powiedziała, że dalej nie pójdzie i tu na nich poczeka. Zostawili więc matkę wśród krzaków borówek i poszli dalej ścieżką wzdłuż zbocza. Nagle ścieżka poprowadziła ich przez stromy odcinek, gdzie stały po obu stronach drewniane poręcze.
Gdy weszli na górę Józek zaczął wymieniać wszystkim nazwy pobliskich szczytów: Stożek Wielki, Cieślar, Wielką Czantorię, Równicę, Skrzyczne, Babią Górę oraz wyłaniające się z mgły Tatry. Ewa patrzyła tylko na Stożek, który być może dał ukojenie Pikusiowi, ale kto to mógł wiedzieć.
Gdy wrócili do Katowic właśnie ugaszono tlącą się hałdę siemianowicką, która zasmradzała powietrze. Niestety samo zapalanie się hałdy było notoryczne i dlatego w kontraście do krystalicznego powietrza w Wiśle Głębcach było to nie do zniesienia. Ewa pogrążyła się w smutku, za utratą Pikusia i za utratą czystego powietrza.
Od września Ewa z Marzenką znalazły się w klasie drugiej. Nowoprzybyły na probostwo wikary Jan Jop przygotowywał ich klasę do komunii świętej.
W listopadzie Hilary Koprowski dzięki swym wpływom uzyskał od firmy farmaceutycznej Wyeth w Filadelfii kolejnych dziewięć milionów nowych dawek, którymi powtórnie zaszczepiono śląskie dzieci przeciwko polio. W czasie 12 dni szczepień nie włączyły się z pomocą żadne powołane ku temu instytucje państwowe. Mimo to akcję udało się przeprowadzić, dzieci uzyskały 100% odporność. Trzecią dawkę miały otrzymać w styczniu 1960 roku.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO