LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (33)


Rozdział IX

Andrzej (3)
Tęsknił jedynie za rowerem takim, jak mieli inni chłopcy, czyli za wyścigówką, na którą z racji swojego wzrostu był za mały i na pożyczonych rowerach jeździł z nogą pod ramą. Podniecony wychodził co roku na skraj Diabliny, by wśród tłumy gapiów zobaczyć, kolarzy Wyścigu Pokoju i ich piękne rowery, którzy przejeżdżali obok Diabliny. Zabierał Ewę w momencie, kiedy w telewizji spiker ogłaszał, że peleton wjeżdża do Katowic.
Na trasie imprezy niesłychanie rozpropagowanej, na wiele godzin przed przejazdem zamykano wszelki ruch w mieście. Tysiące milicjantów pilnowało bocznych dróg, wzmagano czujność w mijanych przez kolarzy miasteczkach i wsiach. Na najwyższych obrotach pracowali działacze sportowi, dziennikarze, ekipy techników telewizyjnych i radiowych. Impreza z tego względu miała charakter wręcz wojskowy i Andrzej czuł oprócz podniecenia czuł także lęk.
Tłum ludzi stał wzdłuż Dzierżyńskiego, ale ostatni punkt skąd można było jeszcze kolarzy zobaczyć był właśnie na wysokości Diabliny, niedaleko domu Andrzeja. Potem już pobocza nie było, gdzie ludzie mogliby stać. Na słupie latarni umieszczono megafon, z którego Andrzej dowiedział się, że w tym roku lotny finisz w Chrzanowie na 57 kilometrze wygrał Vindevogel.
Zabierał ze sobą Ewę, którą to zupełnie nie interesowało, ale zawsze lubiła chodzić z bratem gdziekolwiek szedł. Wszyscy w tłumie wymawiali tylko nazwisko Gazdy, mieli w dłoniach chorągiewki, co dla tak małych dzieci, jakimi byli Andrzej i Ewa, było zbędne, gdyż nikt nie dopuścił ich do pierwszego szeregu, ani pozwolił, by cokolwiek zobaczyli. Podglądali więc tylko przez prześwity między nogami gapiów pęd rowerów, oraz pedałujące stopy kolarzy. Był to dla nich widok zadawalający. Wiedzieli, że przy tak szybkim pedałowaniu zaraz wjadą na niedawno wybudowany Stadion Śląski i zakończą tam XI etap XII Wyścig Pokoju Berlin – Praga – Warszawa 1959, którego organizatorem była NRD.
Po długim oczekiwaniu na moment przejazdu kolarzy szybko wracali, by móc w telewizji zobaczyć zakończenie etapu. Wjazd na stadion poprzedzony był zawsze długim opowieściami spikera wymieniającego obok czego przejeżdżali kolarze i obok czego będą przejeżdżać w następnym etapie. Trasę specjalnie wytyczano koło nowych obiektów, zakładów, fabryk, kopalń i hut, a w tym roku wzbogacono ją o miasto Kraków i ten etap rozpoczął się sprzed wejścia do Huty im. Lenina w Nowej Hucie. Andrzej poddał się ogólnej euforii związanej z kolarstwem, a w jego klasie, III e, chłopcy o niczym innym nie mówili.

Andrzeja nic a nic nie obchodziły kłopoty szkolne siostry. Chodził do sąsiada Alfonsa piętro niżej i pobierał nauki malarstwa z niemieckich pocztówek. Kopiował malarstwo batalistyczne, tak jak robił to pan Kun, do którego wstępował zaraz po lekcji gry na pianinie w sąsiednim pokoju jego żony. Krystyna kupiła w sklepie na Liebknechta obok restauracji Ostrawa, gdzie można było też kupić materiały szkolne, cztery tubki farb w kolorach podstawowych, które okazały się farbami olejnymi i dzieci nie miały pojęcia, jak nimi malować na kartkach papieru. Jednak nie rezygnowały z eksperymentów.
Tomsia, która w czasie nieobecności wychowawczyni klasy Andrzeja, kolejnej zmieniającej się nauczycielki, gdyż ta ulubiona z pierwszej klasy została w sposób tajemniczy zwolniona z pracy – mściła się na nim jak tylko mogła, kiedy prowadziła w zastępstwie lekcje matematyki w ich klasie. Andrzej nie przejmował się tym nic a nic, może nawet nie wiedział, o co Tomsi chodzi. Jak zwykle podpowiadał, rozwiązywał zadania matematyczne i żył swoim światem dociekań i poszukiwań odpowiedzi na absorbujące go pytania.
Chodził, jak wszyscy uczniowie w krótkim fartuszku kończącym się w pasie paskiem na guzik uszytym ze śliskiego materiału podszewkowego, którego raczej się nigdy nie prało, bo trudno go było potem wyprasować. Za to Krystyna codziennie prała kretonowy, biały kołnierzyk dopinany na guziki i prasowała go, gdy był jeszcze mokry.
Koledzy nosili skórzane teczki wstydząc się tornistrów, ale Krystyna nie zgodziła się na teczkę uważając, że tak mały chłopczyk niosąc w jednej ręce ciężary zdeformuje sylwetkę do reszty. Andrzej, by wkupić się w paczki chłopców z klasy, oddawał im jak zwykle kanapki, zanosił do klasy swoje znaczki i chodził po szkole do odległych podwórek na osiedle Ducha, do kolegów jego klasy. Jednak, gdy podejrzani koledzy zaczęli przychodzić do domu, Krystyna po kilku awanturach powyrzucała chłopaków z domu, a Andrzej nie protestował i nie było mu żal.
Klasa Andrzeja, z powodu braku stałej wychowawczyni, nie pojechała nigdzie na wycieczkę szkolną, czym się nie przejął, a nawet ucieszył.
Uroczystość ukończenia roku szkolnego była w całej Polsce w tym samym dniu o godzinie ósmej. Składała się z czterech części. W pierwszej Dyrektorka podsumowała w samych superlatywach osiągnięcia uczniów, w drugiej wyróżniano najlepszych, w tym Andrzeja, odczytano sprawozdanie przewodniczącego Związku Nauczycielstwa Polskiego i przystąpiono do rozdania świadectw. Potem następowała część artystyczna.
Andrzej z ulgą powitał wakacje i przejście do klasy czwartej.
Dzięki temu, że Krystyna w panice, by się nie spóźnić, wchodziła zawsze na peron godzinę przed odjazdem pociągu, pobiegł zobaczyć lokomotywę. Odczytał i zanotował wszystkie napisy na czarnej stali lokomotywy: parowóz TKh typ Ferrum produkcji zakładów w Chrzanowie w roku 1950 (nr fabryczny 2191/1950 z kotłem WZBUP 693/1950). Ewa tuląc Pikusia zajęła miejsce przy oknie bojąc się lokomotywy i tego, jak Pikuś zniesie podróż. Pozostawiając za sobą stacyjki w Tychach, Pszczynie, Skoczowie, Goleszowie i Ustroniu, znaleźli się w środku lasu pełnego świerków i sosen. Gdy wjechali na wiadukt, gdzie cień siedmiu gigantycznych łuków był widoczny na dole, dzieci nie mogły się nazachwycać, że podróżują pod niebem i że niemal można chwycić czubki świerków.
Dzieci szybko nawiązały znajomość z dziećmi gospodarzy chałupy w którym zamieszkali. Bawiły się też z dziećmi które znały z Koszutki. Największą traumą tego lata było dla Andrzeja i Ewy oddanie w drugi dzień ich pobytu na wakacjach Pikusia do zagrody na Stożek.
Andrzej nawiązał bliższą znajomość z Grażyną, najstarszą córką rodziny Przewodniczącego Parafii, mieszkającą w domu, gdzie była jadłodajnia. Grażyna miała jeszcze młodszą siostrę Anię i najmłodszego z rodzeństwa, trzyletniego Jurka, ale wolała sama, bez nich, chodzić nad strumień, gdzie przesiadywał Andrzej. Grażyna była starsza o rok od Andrzeja i bardzo mądra. Andrzej codziennie chodził nad potok powyżej miejsca, gdzie dorośli mężczyźni budowali tamę. Tam przychodziła też i Grażyna, 11 letnia, czarnowłosa dziewczynka z krótko obciętymi włosami z loczkiem nad czołem. Andrzej zdołał zbudować z patyczków i kory młyn wodny, wiele odnóg wody otamować kamieniami i zachęcić Grażynę do rozbudowy rzecznego portu i niekończących się rozmów.
Po kilku dniach wybuchła awantura, rodzice Grażyny dowiedziawszy się, że ich córka spotyka się sam na sam z Andrzejem, zakazali kategorycznie tych spotkań dając Krystynie do zrozumienia, że całemu zajściu winien jest Andrzej. Nikt nie wiedział, o co im chodzi i co złego zrobił 10 letni chłopiec, toteż Andrzej w samotności kontynuował budowle, odwiedzany i podziwiany przez siostrę i jej koleżanki, które wolały jednak inne zabawy.
I tak zbudowanie tamy spowodowało zniweczenie wszelkich wysiłków budowlanych Andrzeja, niemniej Andrzej się ucieszył. Efekt był piorunujący. W Głębiczku, bo tak go tutaj nazywali, było naprawdę głęboko i chłopcy mogli skakać na główkę i czuć się jak w prawdziwej wodzie pełnej możliwości pływackich i nurkowania. Lato było upalne i od momentu wybudowania tamy, Andrzej z wody nie wychodził. Zrobił przerwę na wycieczkę do Ustronia i na Babią Górę, potem wrócił do przerwanych treningów, skoków i crawla.
Ponieważ Józek musiał pilnie wracać do GiG-u, a wakacje się kończyły, Krystyna z dziećmi zabrała się z nim do Katowic wartburgiem. Andrzej zaobserwował, że na liczniku przez moment było 100 km na godzinę i był pełen podziwu dla pana Józka, który miał jedno szklane oko, a tak dobrze prowadził.

Rozpoczęcie roku szkolnego, jak i we wszystkich szkołach w całej Polsce o 8 rano było bardzo uroczyste.
Andrzej przeniósł swoje zainteresowania na inny przedmiot, gdyż w klasie trzeciej ilość przedmiotów zwiększyła się i każdy nowy przedmiot absorbował Andrzeja, dociekając w domu problemów zaledwie zarysowanych na szkolnej lekcji i właściwie w klasie myślami był nieobecny. Uczniów było tak dużo, że nauczycielom pozostawało jedynie pilnować porządku w klasie, odczytywać obecność i wpisywać na tablicy tematy lekcyjne.
We wrześniu 1959 Andrzej idąc do klasy czwartej zastał katastrofalną sytuację w szkole. Wskutek zasiedlania nowo wybudowanych na osiedlu domów i powojennego wyżu demograficznego, było dużo dzieci, które osiągnęły wiek szkolny i do SP 36 zapisano 1250 uczniów przy zatrudnionych 30 nauczycielach. Osiem klas pierwszych skierowano do budynku przedszkola, gdzie ich pobyt przedłużono do klas drugich, których było pięć. Pozostałe klasy miały uczyć się w budynku szkoły na dwie zmiany trwające do 17.20.
Trzecich klas było cztery, czwartych cztery, piątych cztery, szóstych trzy i siódmych jedna, a i tak w klasach było po 45 uczniów.
Andrzej znał już trzy lata ten budynek z frontowymi kolumnami, którego cegły elewacji na rozpoczęcie roku ukończono właśnie tynkować i odmalowano rękami rodziców ściany klas. Budynek miał niemal metrowej grubości mury, a jego zwalistość inspirowana radziecką architekturą widoczna była w każdym detalu. Dwukondygnacyjny budynek zwieńczony balustradą z betonowych balasek, w połączeniu z czterema kolumnami podtrzymującymi taras na pierwszym piętrze okolony tymi samymi balaskami, nie był funkcjonalny, ani praktyczny dla epoki powojennej nędzy. Zniknął już dawno transparent SOCJALISTYCZNE WSPÓŁZAWODNICTWO PRACY GWARANTUJE OBNIŻKĘ KOSZTÓW, napisu na długości całego budynku zawieszonego między piętrem pierwszym, a drugim. Natomiast dobudowano jeszcze cztery betonowe schody do wejściowego portyku.
Wewnątrz lastrykowe schody kontynuowały się przylegając z lewej strony do grubego muru zbudowanego wewnątrz w celu oddzielenia ich od piwnicy i wiodły majestatycznie do holu parteru mieszczącego na końcu korytarza Gabinet Dyrektorski. Andrzej nigdy nie był w tym gabinecie, a Kierowniczkę szkoły, zastępczyni Dyrektorki szkoły znał tylko z apeli, poranków, akademii i spotkań z gośćmi szkoły, czyli milicjantami, górnikami i żołnierzami. Pani Kierowniczka nosiła śliski, szyty z ubraniowej podszewki czarny chałat z białym kołnierzykiem i niewiele różniła się od siódmoklasistek ubranych identycznie.
Zawsze trzeba było idąc w prawo schodami do piwnicy przechodzić obok otwartych drzwi gabinetu, który rejestrował wszelkie wejścia i wyjścia uczniów ze szkoły i był wstępnym etapem inwigilacji. W piwnicy uczniów przechwytywała woźna mająca za zadanie nie tylko pilnować, by dzieci schodziły do szatni, a nie kierowały się od razu do klas. Filtr szatni woźnej Ptasińskiej służył do kar, czyli bicia uczniów po głowie za brak kapci i wypuszczania ich z szatni tylko w skarpetkach. Więzienny rygor piwnicy wspomagany był wyglądem drucianych klatek opisanych wizytówkami poszczególnych klas, zbudowanych z siatki ogrodowej, na której uczniowie zawieszali płaszcze i puste worki na pantofle, kładli buty. Po rozpoczęciu lekcji szatnia była natychmiast zamykana, tak, że spóźnialscy musieli szukać woźnej, by móc dostać się do klasy. Rządy Ptasińskiej wzmagały agresję uczniów, która nigdy nie była im dłużna, toteż wszystko w konsekwencji skrupiało się i tak na najsłabszych uczniach i uczennicach.
Na razie pierwsze dni szkoły upływały w dnie słoneczne na boisku szkolnym, a deszczowe w sali gimnastycznej na ciągłych apelach. Apel socjalistyczny odbywał się i w fabrykach i zakładach pracy, ale w szkole miał jeszcze inną wymowę. Miał pokazać, że uczeń należy do Państwa.
Apele poranne właściwie apelowały nie do sumień uczniów, by zaprzestali w nadchodzącym roku szkolnym chuliganić, zbierać dwóje, spóźniać się lub wcale do szkoły nie przychodzić, bo na nich Polska Ludowa wydaje miliony, ale informowały uczniów o kolejnych restrykcjach. Powołano dla ich dobra organizacje, komitety, trójki i samorządy. Tworzono nowe zarządzenia i komunikaty władz szkolnych, motywowano współzawodnictwem międzyklasowym i konkursami. Indoktrynowano tzw. prasówkami, czyli odczytywaniem przez uczniów wskazanych przez nauczycieli fragmentów gazet. Prymusi klasy siódmej ogłaszali publicznie swoje inicjatywy oddolne: uformowanie się aktywu uczniowskiego. Pragnie on podnieść poziom nauki i zachowania i skierować uwagę uczniów klas niższych na „kółka zainteresowań”. W zamian obiecywano zorganizowanie zabaw szkolnych i wycieczek w czasie ferii letnich i zimowych.
Andrzej, jak i jego koledzy z klas najniższych nic z tego nie rozumieli, marnowali czas niczego nie dowiadując się z tych porannych, monotonnych spędów, stojąc wśród uczniów wyższych od siebie zazwyczaj zupełnie nie zainteresowanych tą jednostajną gadaniną. Wkrótce jego brak aktywności społecznej spowodował niższe stopnie w nauce, która polegała właściwie jedynie nie na uczeniu, ale na ciągłym sprawdzaniu wtłaczanych w ucznia wcześniej informacji.
Andrzej, który w domu właśnie kończył ostatnie tomy Juliusza Verne’a i lepił z Ewą z plasteliny na dywanie wielką mapę miejsc, które odwiedzali bohaterowie książek Verne’a, do czego potrzebne były bardzo szczegółowe badania atlasów i przenoszenie cyrklami z przybornika Franciszka wymiarów w skali pasm górskich, jezior, rzek i oceanów, ze znudzeniem przeczekiwał na lekcji geografii pastwienie się nad uczennicami, które nie potrafiły na mapie pokazać Warszawy.
Niewiedza a była nie tylko świętokradztwem wobec Ojczyzny karana biciem po łapach, ale także podejrzanym działaniem wywrotowym. Hasło z liter wyciętych z brystolu „WSZYSTKIE DZIECI NASZEJ SZKOŁY BUDUJĄ WARSZAWĘ” wisiało cały rok w holu na pierwszym piętrze, a na apelach obchodzono rok w rok we wrześniu uroczyście Miesiąc Budowy Warszawy. Uczniowie klas od najmłodszych do najstarszych składali pieniądze na ten cel i do zbiórki powołano Koło Budowy Stolicy. Każda klasa była zobligowana do zawieszenia gazetki ściennej deklarującej miłość dzieci do Warszawy. Wszystkie klasy pisały we wrześniu wypracowania w domu na temat obudowy Warszawy. Na wrześniowej akademii „Nasza kochana Warszawa” w sali gimnastycznej przy niesłychanych trudnościach technicznych wyświetlano film „Wrzesień Polski”.
W holu zorganizowano wystawę uczniów ilustrującą piękno Starówki. Pokazano tam albumy o Warszawie z fotografii, pocztówek i wycinków gazet.
Przy takim przesycie nikogo Warszawa nie obchodziła, nawet wycieczka do Warszawy najściślejszego grona prymusów nie budziła zazdrości. Wręcz przeciwnie. Owocowała ona nie tylko nudnymi czytaniami wypracowań na apelach uczestników wycieczki. Na poranku międzyklasowym wznowiono recytacje, śpiewy i referaty o Warszawie.
Nie zapisawszy się do Koła Odbudowy Stolicy Andrzej mylnie myślał, że jak zapisze się na odczepnego do Koła PCK uniknie bezsensownej straty czasu i energii. Nic bardziej złudnego. Dbanie o czystość ucznia trwało cały rok szkolny, podczas gdy dbanie o odbudowę Stolicy zaledwie miesiąc. Dzięki temu, że Koło liczyło ponad dwustu członków, Andrzej zdołał uniknąć zakwalifikowania go do sekcji sanitarnej bądź społeczno-opiekuńczej, gdyż chętnych aktywistów nie brakowało. Ograniczając się jedynie do opłacania składek członkowskich, nie musiał wystawać na korytarzach i sprawdzać czystości kolegów, co jak się okazało, dla wielu członków tego zgromadzenia było nie lada gratką. Ich praca sanitarna z opaską na ramieniu polegała na przeprowadzaniu lustracji rąk, czystości włosów, czystości i odprasowania białego kołnierzyka, sprawdzaniu obowiązkowego posiadania chusteczki do nosa i woreczka higienicznego, który powinien zawierać mydło i ręcznik. O papierze toaletowym dyskretnie nikt nie wspomniał nigdy na przestrzeni całej szkoły. Członkowie sekcji pełnili dyżury czystości w klasach i na korytarzach szkolnych. Przeszkoleni prowadzili punkt sanitarny, udzielali pierwszej pomocy przedlekarskiej decydując, kiedy trzeba ucznia skierować do higienistki. Wyklejali szkolne gazetki ścienne ulotkami antyalkoholowymi i przeciwgruźliczymi. Przeprowadzali międzyklasowe konkursy czystości. Nawiązywali kontakty z osobnikami podobnymi sobie w innych szkołach i sporządzali z tego obszerne sprawozdania odczytując je na apelach porannych. Nawoływali do higieny, żywienia, ubierania się, właściwego wypoczynku. Opiekowali się podobno samotnymi staruszkami mieszkającymi na Osiedlu Marchlewskiego.
Andrzej nie mógł pojąć, dlaczego rzecz tak naturalna, jak higiena może zaabsorbować tak liczną szkołę w takim wymiarze, a na dodatek przynosić jeszcze pieniądze w postaci nagród na międzyszkolnych konkursach PCK.
Inaczej było z SKO. Książeczkę Szkolnej Kasy Oszczędności musiał posiadać każdy uczeń i ona to stanowiła główny cel połajanek na apelach szkolnych, gdyż wpłacano tam pieniądze sporadycznie, a jak już wpłacono, to natychmiast wypłacano. Przewodnicząca Koła SKO wraz z opiekującą się Kołem obywatelką nauczycielką nie wiedziały, jak temu zapobiec motywując sztaby klasowych skarbników i ustanawiając współzawodnictwo międzyklasowe w oszczędzaniu pieniędzy na książeczkę SKO. „Październik – miesiąc oszczędności” tak rozpropagowany na apelach szkolnych nic nie dawał, pieniędzy na książeczkach wciąż nie przybywało. Krystyna ani Ewie, ani Andrzejowi nie wypłacała żadnych tygodniówek i praktycznie podobnie jak większość dzieci, nie mieli co wpłacać, bo przecież cotygodniowe oddawanie w szkole makulatury było też bezpłatne, a dzieciom w Polsce Ludowej nie wolno było zarobkować.
Na początku października przyszedł do szkoły milicjant. Dzień Milicjanta był okazją do kolejnej akademii przygotowanej przez opiekunów Kół. Dzieci na scenie odgrywały scenki o tym, jak milicjant ratuje zagubione dziecko i doprowadza je do domu. Potem głos oddawano milicjantowi, który opowiadał o trudach i poświęceniach swojej pracy. Dzieci z uprzednim podziałem na role zadawały napisane uprzednio przez nauczycielkę pytania. Wnoszono goździki i laurki, wszyscy na pożegnanie wstawali i żegnali milicjanta głośnymi oklaskami.
W październiku też hucznie obchodzono Dzień Wojska Polskiego. Na uroczystą akademię przybyli przedstawiciele najbliższej jednostki wojskowej, zawsze ci sami trzej żołnierze, uczestnicy walk na szlaku Lenino-Berlin. Po opowieściach żołnierzy następowały występy uczniów, którzy słowami poetów, wiankami kwiatów i hucznymi oklaskami wyrażały wdzięczność Armii Ludowej za wyzwolenie z rąk okupanta. Śpiewano „Okę” i inne piosenki żołnierskie ćwiczone na lekcjach śpiewu. Na szkolnym pianinie zagrano żołnierskie marsze, wkraczały dzieci w śląskich strojach z wiązankami goździków i podarkami dla żołnierzy, czyli laurkami ilustrującymi ich bohaterskie czyny.
Kiedy z biegiem dni docierano do Dnia Nauczyciela, samorząd szkolny organizował tylko apel, by nauczycielki miały jak najwięcej wolnego czasu w ciągu dnia. W poszczególnych klasach każdy z uczniów wręczał swojej wychowawczyni kupiony i zawinięty w celofan goździk z asparagusem i wstążką. Potem przewodnicząca klasy wręczała bukiet goździków od całej klasy i prezent, wszystko kupione za pieniądze zebrane przez rodziców na wywiadówce. W tym dniu dzieci mogły zająć się nareszcie sobą, gdyż nauczyciel zarządzał ciche godziny prosząc, by robiły co chcą, byle było cicho.
Andrzeja nie wybrano nigdy na występy na akademiach i on nigdy się dobrowolnie nie zgłaszał na nie. W obfitości klas, chętnych do występów było dużo. Szczególnie dobrze dzieci opanowywały pamięciowo i dobrze się czuły w skandujących rytmach poezji dziękczynnej z okazji Rocznicy Wielkiej Rewolucji Październikowej na akademiach zorganizowanej przez Koło miłośników TPPR pod kierownictwem opiekunki Koła ob. nauczycielki języka rosyjskiego. We własnym gronie członkowie Koła oglądali potem filmy radzieckie i odczytywano na głos literackie utwory radzieckie, gdyż język rosyjski znany był dopiero od klasy piątej, a na akademie obowiązkowo stawiała się cała szkoła.
W grudniu obchodzono w szkole Dzień Górnika, na który klasy młodsze przygotowały „Trojaka” w strojach regionalnych i inscenizacje ilustrujące trud górniczy oraz deklamowały wiersze o górnikach. Mali górnicy w czapkach górniczych z brystolu pióropuszami z bibuły falistej z dziołchami w strojach śląskich odtwarzali baśnie Gustawa Morcinka, a trzech prawdziwych górników w galowych strojach zaproszonych przez szkołę odbierało potem od nich goździki.
Nawet Zabawa Noworoczna mająca być nagrodą dla uczniów, była długo przygotowywana w świetlicy i poprzedzona szeregiem prób tańców, recytacji i zachowaniami wobec mającego przybyć Dziadka Mroza.
Andrzej przyzwyczajał się do szkoły i znieczulił. Obok tętniło równoległe życie w piwnicy w walkach z woźną w szatni, na piętrach w ubikacjach, gdzie mimo pilnujących nauczycieli na przerwach i spacerowaniu w parach po korytarzach, w dalszym ciągu wkładano uczniom głowy do muszel klozetowych, grano na pieniądze w skata, cymbergaja i bule, palono papierosy. Wszystko to groziło natychmiast poprawczakiem, dlatego trzeba było dużej ostrożności i sprytu, by podstawówkę ukończyć bez kolizji z prawem.
Andrzeja nie ciągnął żaden z tych stylów życia, pogrążał się coraz bardziej we własnych penetracjach światów, które go intrygowały i zachwycały. Ze strzępków tematów lekcyjnych potrafił wydobywać ich esencję i w domu zgłębiać tematy poszukując odpowiedzi na pytania, które go dręczyły. Przedwojenne książki z astronomii, stare atlasy przywożone przez Wandę z Przemyśla chwilowo zaspokajały jego ciekawość. Na bibliotekę szkolną nie miał co liczyć. Tam bibliotekarka wykonując plan czytelniczy wypożyczała książki dzieciom stojącym w kolejce podczas przerwy jak leci, ściągając z półek, oprawione identycznie w papier pakowy książki, nie dopuszczając do jakiegokolwiek ich wyboru.
Krystyna, by poszerzyć repertuar granych u pani Kunowej szlagierów, zaczęła kupować Andrzejowi od czasu do czasu dostępne w kiosku pismo muzyczne „Śpiewamy i tańczymy”. Tam na końcu każdego numeru po nutach i tekstach piosenek były krótkie felietony, z których Andrzej się dowiedział, że młodzież amerykańska ma jeszcze gorzej niż on.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *