LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (27)

Rozdział VIII

Rudek (20)
Zeszłego roku zapadła decyzja o połączeniu Ministerstwa Górnictwa Węglowego z Ministerstwem Energetyki w Ministerstwo Górnictwa i Energetyki, czyli tak jak było po wojnie i Rudek jadąc do Bogatyni, był zatrudniony znowu w jednym Ministerstwie.
Ponieważ węgla brunatnego ze względu na dużą wilgotność nie dawało się transportować, w Warszawskim Oddziale Energoprojektu i Leningradzkim Oddziale „Tiepłoprojektu” zapadły decyzje o budowie na ziemiach Odzyskanych tuż przy granicy i kopalni, i elektrowni.
Już na początku 1958 roku do Bogatyni ściągnięto pierwszych pracowników tworząc dyrekcję przyszłego kombinatu. Kandydaturę Rudka zatwierdziło Zjednoczenie Przemysłu Węgla Brunatnego we Wrocławiu.
Przyjechał wiosną do Bogatyni w sprawie zatrudnienia w Dyrekcji mieszczącej się w poszpitalnym budynku u zbiegu ulic Kościuszki i Rokossowskiego. Rudek pojechał tam na rekonesans w maju i wrócił do Katowic, by pozałatwiać formalności przeniesienia z Biura Projektów w Katowicach do Kopalni i Elektrowni “Turów” w Budowie.
Brat Marian, który cały czas bez powodzenia starał się o wyjazd do USA, kupił na talon, przydzielony mu z okazji Dnia Hutnika w macierzystej Hucie Batory w Chorzowie Batorym, motorower marki Simson za 6 tysięcy pięćset złotych, na raty. Następnie sprzedał go ciotce Stefie w Regulicach, pobierając od niej o wiele wyższą, czarnorynkową kwotę pieniędzy i wyjechał statkiem Batorym z rodziną do USA.
Rudek spłacając raty za motorower i ukrywając to przed Krystyną, szukał nowych możliwości zarobku i miał nadzieję, że nowy pracodawca, Kopalnia i Elektrownia „Turów” w Budowie w powiecie Zgorzelec z siedzibą w Bogatyni, ulica Rokossowskiego 28 da mu wyższą pensję.
Zdążył jeszcze, ku zgrozie Krystyny, kupić od zaopatrzeniowca Hajka, męża Kwiety, „załatwioną” w jego zakładzie papę dachową, którą położył w przedpokoju na deski pomalowane już na bordowy kolor emalią przez Krystynę w czasie jego wyjazdów. Krystyna bała się mu sprzeciwić i dawać za przykład mieszkanie Łypów, które – nie wiadomo, jakim sposobem – miało parkiet dębowy w przedpokoju i pokojach, gdyż wpadał w szał i był nieobliczalny.
Rudek rozwinął rolkę papy przy pomocy Ewy. Szybko ułożyła się na deskach i przylgnęła do lakieru tworząc z nim nierozerwalną całość. Jednak była zbyt wąska, by bordowe deski nie wyzierały po bokach. Dzięki temu zresztą cała rodzina przez dwa dni mogła swobodnie przemieszczać się po mieszkaniu, gdyż Rudek postanowił złamać ponurą szarość papy i za pomocą papierowego szablonu wymalować na niej wzory geometryczne w podstawowych, surowych kolorach przemysłowych. Lakier olejny w małych puszkach: czerwony, zielony, żółty i niebieski sechł dwa dni i właściwie tak na dobre nigdy nie wysechł, dlatego ostrość koloru koła pośrodku, przedzielonego kilkunastoma odcinkami kwadratów, prostokątów i trójkątów, lekko się patynowała brudem kapci domowych.
To, co się rzuciło w oczy Rudkowi zaraz po przyjeździe do Bogatyni, było pijaństwo.
Pili wszyscy. Robotnicy, którzy nie mogli znieść, brudnych i zatłoczonych baraków bez możliwości odizolowania się od reszty, jak i kadry kierownicze, i dyrektorskie. Była to, przy jednostajnie oglądanym w pracy błocie jedyna rozrywka i właściwie większość pracujących w Kombinacie Turoszowskim nadawała się na leczenie odwykowe. Uliczne krwawe awantury i bójki odbywały się najczęściej po wypłacie, dwa razy w miesiącu. Strach było wychodzić. Uderzył go też militarny strój większości młodych ludzi. Właściwie płaszcze i kapelusze nosiła tylko dyrekcja i kierownicy, oraz przyjezdni z delegacji. Reszta nosiła części garderoby albo z niemieckiego, albo z radzieckiego wojska. Wielu młodych ludzi przybywało tu z nakazu pracy i uciekało, jak tylko obowiązujący czas się skończył. Zarobki były o wiele niższe, niż obiecywano, a zabezpieczeń socjalnych żadnych.
Rudkowi też nie przyznano pensji w obiecanej wysokości. Na zachętę zakwaterowano go w przepięknym pensjonacie o rzeźbionych, drewnianych framugach okien w Opolnie Zdroju, czyli w dawnym, słynnym na całą Europę przedwojennym kurorcie Bad Oppelsdorf.
Otworzył wysokie okno w swoim nowym mieszkaniu. Na horyzoncie wśród pól dymiła elektrownia Hirschfelde. Nowa granica odcięła ją od możliwości zasilania z kopalni, która została po stronie Polskiej i stała się jej własnością. Toteż codziennie z Polski szły wagony węgla brunatnego ładowanego prymitywnymi metodami, mostem kolejowym przez Nysę i często się wywracały.
W czasie wojny w Hirschfelde był obóz pracy przymusowej niewolników z całej Europy: Włochów, Francuzów, Belgów. Potem, po zajęciu jej przez wojska radzieckie, niewolnicy przyjeżdżali ze wschodu.
Rudek postawił czajnik z wodą na elektrycznej maszynce będącej wyposażeniem pokoju, zasilanej prądem płynącym z elektrowni Hirschfelde. Wyjął z walizki pękaty, przedwojenny garnuszek z utrąconym uchem i zaparzył w nim herbatę.
Nie mógł wyjść z domu, bo w kadrach w Trzcińcu nie wydali mu jeszcze przepustki pozwalającej przebywać tutaj. Ochrona pasa granicznego patrolowała i legitymowała ludzi na ulicy. Żołnierze WOP przeczesywali wieczorami teren w poszukiwaniu wrogów klasowych i obcokrajowców, wszelki kontakt z ludźmi zza Nysy był zabroniony.
Wiedział już, że w planach cały ten zabudowany zupełnie niezniszczonymi wojną domami będzie wchłaniać gigantyczny kombinat przemysłowy patrosząc jego zdrowy organizm.
Rudek jeździł do pracy tymi samymi ciężarówkami z plandekami, które woziły o piątej rano pracowników fizycznych z hoteli robotniczych i baraków. Umysłowi mieli do pracy na ósmą i wtedy zaczynała się druga tura ich jazdy. Dyrektorzy dojeżdżali służbowymi warszawami. Ubecy, którzy byli obecni na każdej uroczystości w biurach i przy ulicznych burdach, „cytrynkami”, czyli autami marki Citroën.
Rudek pracował ofiarnie, przynosił prace do domu i rano pokazywał naczelnemu swoje koncepcje. Na budowach wszystko się niejednokrotnie sypało, równoczesne prace niemieckich zwałowarek stawały się coraz bardziej niebezpieczne, wyciągano spomiędzy rolek taśmociągu sterującego i taśmy dolnej, ciała robotników. Wydobycie węgla starczało jedynie na kontyngent dla elektrowni Hirschfelde, czyli 6 mln ton rocznie. Trzeba było się ciągle spieszyć. Ogromne kredyty na budowę zaciągnięte w NRD na nowe maszyny i budowę Kombinatu zmuszały poszczególne ekipy dyrektorów do drastycznych oszczędności kosztem płynących z całej Polski do pracy ludzi zwabionych rozreklamowanym 20% dodatkiem turoszowskim. Rosły nowe hałdy z popiołu elektrowni Hirschfelde przewożonego na teren Polski. Powoli i stopniowo zagospodarowana niegdyś wyższą cywilizacją kraina zamieniała się w księżycowy pejzaż. Uchwałą Rady Ministrów Kopalnia „Turów” miała uzyskać przyrost zdolności produkcyjnej do 17 mln ton rocznie. Było to nierealne i dyrektorzy fałszowali wyniki prac.
W dalszych planach zwiększono wydobycie nawet do 19 mln ton rocznie, z tego 7 mln ton z rozbudowywanej odkrywki „Turów I” oraz 12 mln ton z nowej odkrywki „Turów II”. Odkrywka „Turów II” miała zaspokoić potrzeby budowanej elektrowni Turów.
Załoga inwestycyjna, do której dołączył Rudek, liczyła 250 osób. Ich biura rozsiane były po całej Bogatyni. Wkrótce Rudek awansował i przeniesiono go do szarego budynku gdzie zainstalowało się Wykonawstwo Własne. Mianowano go Naczelnym Inżynierem Wykonawstwa Własnego.
W nagrodę za osiągnięcia zawodowe dostał do własnej dyspozycji służbowy skuter lambrettę.
Bogatynia była ładna. Dwukondygnacyjne domy łużyckie z murem pruskim dawniej mieściły na parterze sklepy i gospody, a na górze mieszkania właścicieli. Teraz próbowano je adaptować na biura, urzędy, posterunki milicji ignorując zupełnie potrzeby codzienne wciąż napływające do pracy masy ludzkie zakładających tutaj rodziny. Robotników również rekrutowano z żołnierzy, którzy odpracowywali tu służbę wojskową, a po odsłużeniu wyjeżdżali, zastępowani napływem nowych pracowników. Zasilali chłonny rynek pracy liczni repatrianci z Kresów wschodnich, osiedlający się najczęściej w Bogatyni. W okolicznych wsiach zamieszkali Polacy wracający z Francji i Niemiec.
Nazwa „Turoszów” rozpropagowana przez Polską Kronikę Filmową zaczęła pojawiać się nie tylko w codziennej prasie całej Polski, ale i w kolorowej. Stała się czołową inwestycją przemysłową ilustrującą skutecznie każde zobowiązania pierwszomajowe i święta 22 lipca.
Rudek otrzymał legitymację członka Związku Zawodowego Górników oprawioną w granatowe płótno, gdzie u góry srebrną czcionką wytłoczono napis: „proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Niżej był wytłoczony emblemat przedstawiający zaciśniętą na młotku pięść na tle skrzyżowanego pióra ptasiego i kłosa zboża, w środku napis: legitymacja członkowska. Na dole: „związki zawodowe szkołą demokracji i socjalizmu”.
Otrzymał też służbowy beret z antenką i gumowce, jako strój obowiązujący w trakcie oprowadzania wszelkich delegacji przybyłych z Warszawy, Berlina i Pragi ze świtą dziennikarzy, fotoreporterów, filmowców i poetów. Wszyscy czekali z drżeniem na Wiesława, który lada rok, lada miesiąc wraz z Cyrankiewiczem, w kapeluszach na głowach mieli wizytować czajką Turoszów.
Rudek nie miał jeszcze radia, ale wszyscy mieszkający w pensjonacie „Marysieńka” natychmiast się zaprzyjaźnili i nawet nie zamykali drzwi, skąd płynęły z ich nadajników melodie piosenek przedwojennych piosenkarzy, podejmujących bezpieczną tematykę songów opowiadających o jednostkowych losach mieszkańców odbudowanej Polski Ludowej.
Jednak nawet kadra specjalistów nie miała tak dobrze, mimo, że luksusowych pensjonatów było czterdzieści, ale nie dla wszystkich inżynierów były tam miejsca. Rozlokowano ich po całym terenie w lokalach o zróżnicowanym standardzie.
W Sieniawce zamieniono na hotele robotnicze siedem budynków pokoszarowych, które zasiedlono 3 tysiącami budowniczych. Wszystkie hale produkcyjne z fabryk z okolicznych wiosek pozamieniano na kwatery mieszkalne. Budowano nowe baraki, jednak mieszkań cały czas brakowało.
Równocześnie z inwestycjami kwitł przemyt. Na granicy głównie organizowany był przez sztygarów. Towar przemycano pod węglem jadącym do elektrowni Hierschfelde.
Zaczęto budować też drogę bezpośrednią do Zgorzelca. Na trasę zwieziono ziemię, którą zasypywano wąwozy, zmieniano jej bieg wysadzając dynamitem skały. Tym sposobem skrócono ją o 25 kilometrów i w rezultacie była nowoczesna i szybkobieżna. Postawiono słupy elektryczne i założono kable do Zgorzelca.
Zmieniał się pejzaż w Turoszowie. Znikały wieże kościelne, cmentarze, lasy, domy, pagórki. Zmieniano koryta rzek, likwidowano sady, ogrody i pola uprawne. Dźwigi budowały mosty i linie kolejowe, koparki nowe odkrywki węgla. Nieśmiało planowano nowe sklepy, kioski i bary mleczne.
W Centrali Planowania we Wrocławiu zaczęto prowadzić rozmowy ze specjalistami z NRD w sprawie projektów „Turowa” i zakupie nowych koparek i zwałowarek. Od roku działał już zespół dziesięciu polskich inżynierów współpracujących z VEB Projektierungs und Konstriuktons Billo Kohle w Berlinie. To właśnie do niego dokooptowano jesienią 1958 Rudka znającego język niemiecki i wysłano na kilkutygodniowe szkolenie do Berlina Wschodniego.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *