Leszek Z. Chudziński „Podlesie” (2021)

Chudziński stara się unikać elegijnego tonu przywracając osoby i obrazy sprzed pół wieku, chociaż natychmiast czytelnikowi udziela się wynikła z tego czułość i wzruszenie dobrego wspomnienia, co starcza, by je w najwyższym stopniu docenić.
Wiersze mówią o czasie dobrym, dzieciństwie, które choć pracowite i dalekie od wakacyjnego odpoczynku, po kilkudziesięciu latach w przypomnieniu jawi się jako błogosławione, a epizodyczna praca w chłopskim gospodarstwie doświadczeniem dobroczynny i uwznioślającym.
Nie wiadomo, jak rezonują wspomnienia, bezsporny jest tu efekt pozytywny przyjemnego smaku po wysiłku miastowego dziecka uczestniczącego w czymś niezwykle ważnym, wręcz mistycznym i rytualnym. Bo czym jest ziemia, przyroda, krzątanie się człowieka wokół swojego gospodarstwa danego mu jako dobrodziejstwo a nie biblijny znój: spełnieniem, egzystencjalnym wypełnieniem dobrze przeżytego życia, scaleniem się z Kosmosem.
Poeta namaszczając lata sześćdziesiąte polskiej wsi bogactwem, niemal proustowskim opisem wszelkich smaków, zapachów, piękna pór roku wyjątkowej malowniczości regionu, nie wycofuje się z historycznych napomknień: w tle brzęczy Radio Wolna Europa, krążą „kurendy”, nachodzą reżimowe pomstowania na kułactwo i grożenie domiarami. Kościół domaga się danin, a Państwo kolektywizacji.
Jednak nie o tym są te wiersze, to zaledwie napomknienia. Ani nie o bohaterstwie chłopa polskiego robiącego swoje wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew wynalazkom cywilizacji godząc się na trudny, archaiczny styl gospodarowania za cenę wolności.
Chudziński zaklina się w wierszach, że tak trzeba, że to jest słuszne, że oddając hołd rodzinie zapomnianej przez świat, Boga, gospodarkę rolną popadłą w ruinę, determinuje sens zaistnienia, ocala go poprzez poezję powtórnego przeżycia rezonującego znajomo w polskim czytelniku.
Ale mimo wszystko w tych zwięzłych, lapidarnych, pięknych strofach, pisanych niejednokrotnie bardzo dowcipne, jest i ironiczna przewrotność. Ja w każdym razie odczytuję w nich też drwinę, jakby powiedział Witkacy, z „uszewczenia”, z mrówczej, choć godnej, ale pracy dla pracy, dla spełnienia losu ludzkiego z równoczesnym zapytaniem, czy aby to właśnie jest jego celem.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *