Tomasz Ososiński “Dom Andersena” (2020)

W tomiku jest 22 bardzo pojemnych wierszy, chociaż krótkich i powiedziałabym, kruchych, bo jeśli autor by ich w porę nie uchwycił, rozpadłyby się pod lada zapomnieniem. Ale nie jest to żadna impresja, wręcz przeciwnie, solidna konstrukcja, mozolne budowanie z pierwotnego impulsu.
Kosmogonia Ososińskiego – już ktoś przede mną to zauważył, a ja to potwierdzam – jest bardzo autorska, osobowościowa i jednostkowa. Nie rości sobie pretensji do uniwersalizacji, do wyciągania wniosków i dawania odpowiedzi, gdyż wynika ze specyficznej, nie zamierzonej kontemplacji, jako coś, co się jedynie przydarza, a nie jest docelowym badaniem. W ten sposób autor uzyskuje świeżość spojrzenia na to, co się nawinie, a nawija się akurat losowo albo stare i krzywe drzewo, albo ten tytułowy Andersen, który podobno nie znosił dzieci.
Bardzo trudno nie popaść w banał, kiedy materią poezji są tak pospolite i wytarte pojęcia, jak pory roku, niepozorne zdarzenia, pejzaże z anemiczną dominantą, postacie z nikłą motywacją do działań. Niemniej poezją jest właśnie powoływanie tego wszystkiego do życia i autor robi to, docierając do pierwotnych, niczym jeszcze nie zakłóconych i nie zamazanych impulsów. Wybór i selekcja procesu twórczego ogałacają obrazy, preparują je i prezentują czytelnikowi oszczędny, lecz klarowny i bardzo zrozumiały przekaz.
Nie wiem, czy tytuł tomiku jest zamierzonym tropem kierującym odbiorcę do na zawsze utraconej dziecięcej twórczości. Nie wydaje mi się, by poeta mógł osiągnąć genialność dziecka, albo chociaż próbować powtórzyć sposób dziecięcego tworzenia. I czy rzeczywiście:
„(…) Pewnego dnia kończy się prąd w morzu, a słońce wpada do wody i
gaśnie. To koniec dzieciństwa (…)”

[Ryby]
Tego nie wiem. I nigdy nie jestem pewna, kiedy dorosły mówi, że rozumie dziecko mówi to na serio, gdyż są to tajemnicze światy nie krzyżujące się nigdy. W przeciwnym wypadku dzieciństwo nie mogłoby być anarchią.
I dlatego wiersze Ososińskiego utrwalają Świat i są dojrzałe, nie wpadają do morza niepamięci, a ich melancholia jest na miarę człowieczego istnienia.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *