LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (23)

Rozdział VII

Wanda (18)
Wreszcie Wandzie udało się uzyskać rentę inwalidzką dzięki przedwojennym znajomościom z przemyskimi lekarzami, którzy tajnie przyjmowali w swoich mieszkaniach pacjentów, gdyż każdy lekarz musiał pracować w placówce publicznej i zaniechać praktyki prywatnej. Było to świadczenie najniższe z najniższych, ale dzięki temu, że była właścicielką i administratorką kamienicy, odpadała opłata za czynsz. Zdołała też każdego miesiąca wygospodarować kilkanaście złotych i nie być ciężarem dla dzieci.
Po wieloletnim oczekiwaniu, nagle zdecydowano się przyznać sanatorium Wandzie w Kudowie. Wanda znała tylko wschodnie Kresy i wszystkie wakacyjne miejscowości w granicach Polski, dlatego bardzo się ucieszyła, że teraz pozna sławne niemieckie uzdrowiska, na które nigdy nie było ich z Frankiem stać.
Prawo do wypoczynku gwarantowano wszystkim pracownikom w Polsce Ludowej, ale Wanda nigdy nie ośmieliła się w tartaku prosić o wczasy, gdyż nie uważała swojej pracy za aż tak ciężką, by musiała się wspierać dofinansowaniem ze strony państwa. Ale nie czuła się najlepiej, tyła i pragnęła w sanatorium zdobyć jakąś wiedzę względem diety i podstawowych ćwiczeń.
Na Dolnym Śląsku teraz znalazła się ponad połowa miejsc wypoczynkowych i leczniczych, dzięki pensjonatom przejętych po wysiedlonych Niemcach przez Fundusz Wczasów Pracowniczych działającym przy Komisji Centralnej Związków Zawodowych. Na Ziemiach Odzyskanych w regionie sudeckim leżała w kotlinie Kudowa Zdrój i dysponowała ponad dwoma tysiącami miejsc wczasowych i sanatoryjnych. Do tego miejsca o rozbudowanej, poniemieckiej infrastrukturze turystycznej w Sudetach, istnego kombinatu wypoczynkowego z hotelami, pensjonatami i schroniskami kierowano styranych pracą obywateli Polski Ludowej. Do sanatorium „Zacisze”, gdzie leczono choroby sercowe w niezniszczonej działaniami wojennymi, gdyż wczasował się w czasie okupacji cały Wermacht, niemniej zdewastowanej powojennym szabrem Kudowie, Wanda dostała wyczekiwane skierowanie. Postanowiła pojechać tam bezpośrednio po pierwszej komunii Andrzejka z Katowic, a po sanatorium odwiedzić syna w We Wrocławiu.
Przemyśl pozostawiła na długi okres powierzając wszystkie obowiązki kamienicy Emilom.
Kiedy ze swoją skórzaną walizeczką wysiadła na Dworcu, szyld STALINOGRÓD zdążono już zdjąć i powiesić stary, z napisem KATOWICE. Jedynie obskurny dworzec nie zmienił się wcale, natomiast pękał w szwach, gdyż był zbyt mały, ciągle nienasycony rynek pracy ścigający zewsząd nowych pracowników przemysłu ciężkiego. Kończono już elektryfikację, która, jak przypuszczała Wanda, nareszcie umożliwi wkrótce wymianę niebezpiecznych, budzących strach czarnych lokomotyw. Widziała już na filmach Polskiej Kroniki Filmowej nowe, nowoczesne elektrowozy.
Minęła zataczających się, pijanych mężczyzn i stanęła w kolejce do taksówki. Był maj, błoto wyschło, a pod domem Krysi położono chodnik. Taksówka zdołała podjechać pod samą klatkę schodową.
Dzieciom udało jej się przywieźć owoc grejpfruta, jadły go po raz pierwszy. Wanda nie mogła nacieszyć się ich obecnością.
Co za przemiłe dzieci – myślała Wanda puszczając mimo uszu złośliwości i uszczypliwości Rudka.
Przyjechała w garsonce, ale na kościelną uroczystość komunijną przywiozła swoją żorżetową, czarną sukienkę w białe grochy i szmaragdowy kapelusik przedwojenny z panamskiej słomki. Dobrała do tego na ciuchach takiego samego koloru rękawiczki i amerykańskie czółenka.
Kościół był odpychający, Wanda nie mogła pojąć, jak coś takiego mogli tutaj postawić, gdyż był zwyczajnym budynkiem bez historii i bez smaku. Nie podobał się jej też ubiór Andrzeja. Krystyna tłumaczyła się, że widocznie celowo w walce z Kościołem białej wełny na ubranko komunijne nie sposób było tu na Śląsku dostać, zresztą nie było tutaj wschodniego zwyczaju szycia chłopcom białych ubranek. Ale i tak Andrzej nie miał uszytego ubranka nawet z granatowej wełny, na odległość było widać, że to zwyczajna zerówka.
Krysia nie robiła żadnego przyjęcia, była zaharowana i to, co podała domownikom po przyjęciu z kościoła wystała z trudem w kolejce, z dużym poświęceniem. Uczniów przystępujących do pierwszej komunii była nieprawdopodobna chmara, a przyjechali na Koszutkę krewni z odległych stron Polski i ich wszystkich trzeba było w domach ugościć. I to lepszym, niż na co dzień jedzeniem.
Wanda, ku uciesze dzieci, pozostała kilka dni śpiąc w dużym pokoju na wojskowym łóżku, w dzień pomagając Krystynie gotować obiady, czytając bajki Ewie w czasie, gdy Krystyna stała w kolejkach i obiecując, że jesienią przyjedzie na dłużej.
Pociąg pospieszny wiózł ją do Wrocławia, a stamtąd lokalnymi liniami kolejowymi w ogromnym ścisku, gdyż w dalszym ciągu jeżdżono tu na szaber i na kopanie w ziemi w celu odnajdywania ukrytych w ciągu wojny skarbów. Dojeżdżając widziała już parowozownię, wieżę ciśnień i żuraw wodny oraz basen węglowy widoczny z okien, aż wyłonił się napis Kudowa Zdrój.
Wsiadła do jednej ze stojących w rzędzie dorożek. Dorożki kosztowały więcej od taksówek, ale nie miała już siły czekać.
Wokół kwitły drzewa, jechała ulicą Zdrojową. Sanatorium mieściło się w zbudowanym na wzniesieniu pałacyku z basztą. Dostała wysoki, obszerny, czteroosobowy pokój z balkonem z bardzo miłymi kobietami, z którymi się natychmiast zaprzyjaźniła. Dzięki umiejętności ciągłego komplementowania, kobiety szalały za Wandeczką. Na zabiegi trzeba było chodzić do odległego Domu Zdrojowego, ale Wanda liczyła, że dzięki tym spacerom schudnie.
Na posiłki schodziły na parter i jadły przy czteroosobowym, okrągłym stoliku. Stały tam zawsze cztery szklanki z wodą zdrojową, które musiały obowiązkowo wypić.
Dla Wandy ten trzytygodniowy pobyt był przyjemny ze względu na jedzenie. Wanda lubiła smakowicie zjeść i pragnęła, by wreszcie ona nie musiała robić posiłków. Niestety, wszystkie uzdrowiska w całej Polsce borykały się z zaopatrzeniem i w Kudowie, jak chodziły słuchy, uprawiano jarzyny na zapleczu kuchni, a nawet hodowano świnie i je szlachtowano.
Wanda tylko raz przeszła przez wizytę lekarza uzdrowiskowego, który się kuracjuszami w ogóle nie interesował. Zakwalifikował ją do diety sercowej.
Kuracjusze otrzymywali cztery posiłki dziennie. Był to zazwyczaj zupełnie umowny podział, gdyż jadło się to, co podawano w danym dniu, co udało się zaopatrzeniowcom zdobyć. Masło dzielono na oko, sztukamięs był dla wszystkich diet. Jarzyn było tak mało, że Wanda zwątpiła, że tu schudnie. Najwięcej było zawsze ziemniaków. Kasza manna na mleku, pasztetówka, masło, pieczywo, kiełbasa, kawa zbożowa, zupa szczawiowa z jajkiem, zrazy siekane z kaszą, ćwikła, kompot z rabarbaru, kulebiak w sosie grzybowym, cielęcina duszona, ziemniaki, buraczki, kompot z rabarbaru, zsiadłe mleko z ziemniakami, płatki owsiane na mleku, salceson, zupa dziadowska, marchewka gotowana, mus jabłkowy, kiełbasa smażona z cebulą, jaja sadzone, makaron zapiekany z jabłkami, rosół z makaronem, sos chrzanowy, grysik z sokiem, jajka w majonezie, ser, miód, ciasto drożdżowe, omlety ze szpinakiem, pierogi z serem, barszcz, ziemniaki smażone, kartoflanka, krupnik ze śmietaną, bukiet jarzyn, jajka sadzone, kompot z rabarbarem, pieczeń wieprzowa, pulpety cielęce, budyń z sokiem, parówki, herbata, grysik na mleku, zupa pomidorowa z ryżem, sznycelki cielęce, szpinak, sałatka, kompot z rabarbaru, powidła, tapioka na mleku, zupa grzybowa z makaronem, sznycelki siekane, sos musztardowy, kalafior, ryby słodkowodne i z konserw. Nikt się nie orientował już czy to dieta podstawowa, sercowa, małosolna, żołądkowa, wątrobowa cukrzycowa czy odtłuszczająca.
Wanda jadła wszystko z dużym apetytem, niemniej nie dostawała dużych porcji ze względu na jej wygląd, a mężczyźni przy innych stolikach domagali się więcej.
Po różnych kąpielach błotnych Wanda była tak głodna, że idąc do przepięknego Parku Zdrojowego natychmiast wstępowała do cukierni.
Osiemnastowieczny Park założony przez niemieckiego barona u podnóża Góry Parkowej był w stylu angielskim. Stały tu wysmakowane architektonicznie zabudowania: dawny pałac zwany Zameczkiem czy dawny Książęcy Dwór, teraz sanatorium Polonia. Monumentalna, półkolista, z otwartą, żeliwną halą spacerową Pijalnia Wód z początku XX wieku zachwycała harmonią i wykwintem. Wzdłuż niej biegła główna aleja parkowa i Nowe Łazienki. Wanda spotykała się tu ze swoimi koleżankami, w miarę upływu czasu ich towarzystwo powiększało się o mężczyzn i innych kuracjuszy „Zacisza”, których znały z jadalni i wieczorków zapoznawczych. Ciągle podchodził do nich fotograf uzdrowiskowy z dużym, białym owczarkiem nizinnym, maskotką uzdrowiska, a oni rozbawieni się fotografowali.
„Zacisze”, jak wszystkie sanatoria i domy wczasowe miało obowiązek indoktrynować pensjonariuszy zapraszając ich na pogadanki o Ziemiach Odzyskanych, organizować wieczorki świetlicowe, spotkania z ciekawymi ludźmi, namawiać na odczyty popularyzujące, dobierać skrupulatnie prasę na stolik w holu, co jakiś czas ponawiać występy artystyczne, konkursy, audycje z radiowęzła, turnieje tenisa stołowego i szachowe. Wszystko koordynował przemiły kaowiec, równie jak wszyscy wystraszony.
Robił to też kościół do którego się udały w najbliższą niedzielę. Podkreślając piastowski rodowód czczono tu patronkę Kudowy Annę Świdnicką z XIX wieku, Księżniczkę Piastowską, Królową Czech i Cesarzowa Cesarstwa Rzymskiego, córką księcia świdnickiego Henryka rodem z Piastów.
Wanda z żalem oglądała nieremontowane, zdewastowane pomieszczenia pensjonatu „Zacisze”, sypiące się też w uzdrowisku elewacje innych budynków. Spacerując wychodziła schodami szlakiem Szczeliniec Wielki, ale szybko zawracała spoglądając na pasma Gór Orlickich i skalne platformy Gór Stołowych.
Podchodziła do Przejścia Granicznego z Czechosłowacją. Próbowała też w centrum kupić to czego nie można było dostać w Przemyślu. Ale tu też mniej więcej raz na kwartał każdy sklep musiał mieć remanent, a w sklepach otwartych były kolejki. Także za prasą ciągnęły się kolejki do kiosków.
Ceniła sobie ten przyjemny czas w Kudowie, wymieniła adresy, propozycje męskie bagatelizowała.
Ale z radością przybyła do mieszkania syna na Sępolnie. Tu też wrocławskie wnuki powitały ją z utęsknieniem. Wnuk Witek miał już 10 lat i chętnie pozbył się opieki nad siostrą na rzecz Wandy. Synowa Renia pracowała na etacie w Domu Dziecka, a syn Leszek w Urzędzie Miejskim Wrocławia i wracali do domu tramwajami skonani.
Wanda wezwała listownie pomoc z Przemyśla. Zjechała, korzystając z darmowego biletu kolejowego jej siostra Lesia.
Witek po szkole próbował uatrakcyjnić im pobyt wożąc trzyletnią Mirkę zamiast wózkiem, na rurce swojego roweru nad nabrzeże kanału Odry. Zrobiło się upalne lato, przytaszczył i nadmuchał ogromny ponton, w który zmieściła się Wanda. Z dumą woził babcię po Odrze.
Wszyscy zadecydowali, że Witek pojedzie na kolonie, a oni pojadą do Przemyśla, spędzą tam kilka wakacyjnych dni i na dwa tygodnie, tylko we dwoje, Leszek i Renia, pojadą na wczasy nad morze. Mirka chętnie pozostanie z Wandą, Lesią i Emilem w Przemyślu. I tak zrobili.
Renia opaliwszy się w ogrodzie na leżaku szybko z przyjemnością opuściła z Leszkiem Przemyśl.
Mirka już za miesiąc miała rozpocząć czwarty rok życia. Rozkwitała przy ciągle naskakującej jej trójce dorosłych. Wożono ją wózkiem na Zamek i nad San, była tak pięknym dzieckiem, że ludzie oglądali się na ulicy. Jej rozkloszowana sukienka w kolorze herbacianej róży brana w paluszki za najniższą falbankę tańczyła z nią podskakującą i śpiewającą na trawnikach, a przechodnie uśmiechali się i klaskali.
W to gorące lato Emil wyjmował z piwnicy wielką balię i Mirka kąpała się w ogrodzie. Przyłączała się do nich, jak grali w ogrodzie w trójkę w karty pod przedwojennym parasolem i imitowała ich grę. Bawiła się z białym pieskiem Pusią, wychodziła w obecności Halinki i Marka mieszkających dwa piętra wyżej do ogródka Jordanowskiego, albo z sąsiadką Kiką. Tam wszystkimi opiekowała się Pająkowa, która czytała dzieciom bajki lub organizowała zabawy w chowanego.
Mirka była zachwycona pobytem u babci, cioci i wujka. Została z przyjemnością w Przemyślu aż do października. Odwiozła ją Maryśka, córka mecenasa Janeczka. Maryśka, zdała w lipcu pomyślnie egzamin na medycynę we Wrocławiu i na razie zamieszkała u Leszków. I tak Mirka znalazła się po powrocie z przedszkola pod skrzydłami Maryśki, którą też uwielbiała.
Tymczasem pierwszą awarię przedwojennego, miedzianego bojlera w łazience, Leśka wykorzystała, by składać w wannie nieprzeczytane egzemplarze nowego tygodnika katolickiego powstałego z przyzwolenia Gomułki, które zaprenumerowała, ale nie czytała. „Za i Przeciw” – nie dawało się czytać, ale Leśka gromadziła je z nadzieją, że może potem będzie się dało. Ale już nigdy do starszych numerów nie wracała, a nowych też nie czytała.
Wanda myła się w miednicy w służbówce, by nie przeszkadzać małżonkom, gdyż oni zamieszkali w jej byłej sypialni z łazienką. Leśka i Emil też wnieśli ogromną miednicę do kuchni.
Do Wandy z całej Polski przychodziły pocztówki znajomych poznanych w Kudowie.
Całe lato dzieci Krystyny były na wakacjach na Ziemiach Odzyskanych, które Wanda tak mile wspominała. Rudek był w Zagłębiu Turoszowskim tak zapracowany, że nawet nie planował przyjazdu na Boże Narodzenie. Wanda korzystając z nieobecności zięcia uległa prośbom Krystyny i pojechała do Katowic.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *