LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (22)


Rozdział VII

Rudek (19)
W styczniu 1957 roku kazano wszystkim pójść do urn wyborczych i strach było nie iść, gdyż dane o ewentualnym obywatelskim bojkocie wpływały do zakładowych kadr.
Rudek nie miał pojęcia kim jest Gomułka i nie wiedział dlaczego przedwojennego komunistę tak faworyzuje Wolna Europa, a jak się dowiedział, też i Chruszczow uwielbiał Gomułkę już od 1945 roku. Chruszczow odwiedził zburzoną Warszawę na rozkaz Stalina, by pomoc w odbudowie wodociągów i przy okazji odwiedził w Łodzi swojego przyjaciela generała Rolę-Żymierskiego. Tam bankietując poznał Gomułkę.
Po niedawnym utopieniu Węgrów we krwi, nie było już złudzeń co do rządów Chruszczowa. Nie było już złudzeń co do Gomułki, jego wezwanie radiowe, by nikogo w trakcie głosowania nie skreślać, świadczyło już o Gomułce. Groził, że skreślenia skreślą Polskę z mapy Europy. Co ta groźba oznaczała, Rudek nie wiedział i nie skreślił. Samo wchodzenie za zasłonki w celu skreślenia, łączyło się już z wykroczeniem przeciwko władzy skrzętnie odnotowywanym przez obserwujące głosowanie służby.
Nowopowstały Front Jedności Narodu wysuwał kandydatów w o wiele większej liczbie niż miejsc w parlamencie w odróżnieniu od poprzednich wyborów, w których musiało być ich tyle samo, co miało złudnie dać wrażenie większej wolności.
Wybory poparł prymas Wyszyński i w nagrodę przyzwolono na katolickie koło „Znak” w sejmie, które uzyskało pięć mandatów i praktycznie nie miało wpływu na żadne decyzje. Rudek nie miał już nadziei na jakiekolwiek zmiany, przestał się tym wszystkim interesować, szczególnie, że w pracy ponaglano go tak samo intensywnie jak za Bieruta.
5 lutego stanął w Bytkowie maszt telewizyjny Śląskiego Ośrodka telewizyjnego, ale warszawski zleceniodawca i inwestor obiektu Ministerstwo Łączności nie przysłało Rudkowi i jego zespołowi wynagrodzenia, i obiecali rozliczyć się dopiero pod koniec roku. W nagrodę Rudek dostał talon na telewizor, który kosztował krocie, a takich pieniędzy nie miał. Zazwyczaj nikt nie miał pieniędzy, a talony na czarnym rynku dochodziły do zawrotnych sum, więc przejmowali je ci co mieli, czyli sektor prywatny. Jednak Rudek swojego talonu nie sprzedał.
Bytkowska wieża w Siemianowicach Śląskich dla Radia i TV, miała przekrój kwadratowy, 15 żelbetowych kondygnacji i 110 metrów wysokości. Na szczycie był stalowy krzyż pod kątem 45 stopni do boków wieży. Obok budowano siedzibę Telewizji Katowice, tam miała znaleźć się cała aparatura studyjna i nadawcza włoskiej firmy Marconi zakupionej przez Cyrankiewicza. Zakupiono też wóz transmisyjny francuskiej firmy La Radio Industrie, z trzema kamerami.
Od momentu oddania masztu szkolono załogę, trenowano transmisję z Opery Bytomskiej, gdzie pojechano radiowozem. Spieszono się, próbowano łączyć warszawski ośrodek i łódzki z Katowicami, by zdążyć na 22 lipca. Planowano jeszcze w tym roku nawiązać łączność z Ostrawą. Telewizji wciąż nie było, a talon Rudka leżał w szufladzie.
Napłynęło do Biura Projektów kolejne zlecenie, które powierzono Rudkowi. 15 lutego, nazajutrz już jechali w kierunku Ziem Odzyskanych.
Na polach leżał śnieg, a w warszawie panowało przenikliwe zimno. Do kopalni Węgla Kamiennego w Nowej Rudzie jechał Rudek interweniować w sprawie nieścisłości dotyczących montażu wieży wyciągowej szybu „Piast II”, które kopalnia zgłosiła Biuru Projektów w ramach reklamacji. Kierowca warszawy wiózł go w obcy i groźny pejzaż Sudetów. Rudek był przemęczony, zjadł już dawno kanapki Krystyny i był głodny. Wilgoć owładnęła nimi jak wysiadali na Rynku, by w restauracji o białych, ale brudnych obrusach zjeść obiad. Na ścianach wisiały poniemieckie oleodruki i wszystko wokół, mimo systematycznego, wieloletniego szabru przypomniało Rudkowi przedwojenne Niemcy. Na sali było kilku pijaków, ale nie awanturowali się, raczej trwali w bezruchu i apatii. Nowa Ruda ze wspaniałym ratuszem i kościołami w stylu neogotyckim przypominała Rudkowi Gliwice. Tu też stały poniemieckie domy z czerwonej cegły z wykuszami, zwieńczone na rogach wieżyczkami. Rudek wchłonął smutek tego złachmanionego miasta pięknie położonego na wielu poziomach, z krętymi, romantycznymi uliczkami i schodami wiodącymi do wyżej położonych posesji. W tle widać było góry, a niewielka rzeczka Włodnica była poprzecinana brzydkimi mostami. Miasto nie zostało zniszczone działaniami wojennymi, ale też w ten ponury, mroźny dzień nie przedstawiało niczego optymistycznego. Przejeżdżali potem, podążając na północ w rejon pola Piast, przez niemieckie tunele, takie są w Jaworznie – pomyślał, właściwie wszystko było podobne, brudne i ponure jak na Górnym Śląsku. Kopalnia węgla Brunatnego „Piast” leżała na północnym wschodzie miasta. Do Kopalni jechali między wiejskimi domami z cegły, jechali ulicą Cichą, mijali jakieś gospodarstwa rolne. W tle stała potężna hałda, a pod niższą hałdą rozpościerał się zdewastowany cmentarz żydowski. W miarę jak się zbliżali rosła hałda kopalni „Nowa Ruda” i osiągnęła tak ogromne rozmiary, że Rudek w swojej karierze górniczej nie widział nigdy czegoś takiego monstrualnego.
Rudek z szoferem wyszli z samochodu, przekroczyli bramę z wspartym na dwóch słupach ażurowym łukiem z siatki metalowej, gdzie były przyspawane metalowe litery polskiego napisu KOPALNIA PIAST i skierowali się do działu inwestycji.
Rudek nie potrafił na miejscu zorientować się o jakie nieścisłości chodzi i zlecił wykonanie dodatkowych pomiarów przez dział mierniczy niezmontowanej w całości wieży. Ponieważ nadzór budowlany wieży w czasie montażu należał do firmy montującej, a w szczególności do specjalistów branży montażowej, Rudek sugerował przekazać pomiary tej firmie.
Niemniej przyjęto Rudka bardzo przyjaźnie. Oprowadzono ich po kopalni i dyrektor wyjaśnił Rudkowi, skąd taka ogromna hałda. Znajdowała się na południowo-wschodnim krańcu grzbietu góry Ruda i miała prawie pół tysiąca metrów wysokości. Sypano ją od 1945 roku, urobek transportowano taśmociągiem bezpośrednio z zakładu przeróbczego węgla. Dwa lata temu pomysł racjonalizatorski działu maszynowego kopalni zaprojektował transport urobku na szczyt wyciągiem skośnym. Węgiel pochodził głównie z szybu „Piast II”.
Pod hałdę podjechali ulicą Czarną od strony ulicy Podziemnej. Na końcu ulicy, na małym placu, stał budowany właśnie budynek stacji energetycznej i wznoszono nowe budynki kopalni: po lewej stronie budynki nadszybia szybu „Piast I”, a 50 metrów dalej nadszybia szybu „Piast II” z wystającymi z ziemi dwiema rurami wentylacyjnymi. Minęli sortownię węgla, prażalnię łupku ogniotrwałego z piecami do prażenia, weszli na kolejny plac i tu znajdowała się ścieżka do łagodnego wejścia na hałdę. Szutrową drogą weszli na sam szczyt, skąd rozpościerał się niezapomniany widok. Ze śmiechem podał dyrektor Rudkowi lornetkę. Jak objaśnił, wycofujący się Wehrmacht pozostawił tu nieprawdopodobną ilość lornetek i mnóstwo jest w Nowej Rudzie soczewek Carla Zeissa.
Dyrektor z dumą wskazywał na północnym wschodzie i wschodzie pasmo Gór Sowich, na południowym wschodzie Góry Bardzkie, na południu Góry Bystrzyckie. Na południowym zachodzie Góry Orlickie znajdowały się gdzieś za Górą Świętej Anny. Góry Stołowe ciągnęły się na zachodzie, a dalej na północ Góry Kamienne i Wałbrzyskie. Jak zapewniał dyrektor, niewidoczne teraz między Górami Stołowymi i Górami Kamiennymi były Karkonosze i Śnieżka. Rudek pokochał ten pejzaż.
Wracali. Za hałdą, a przed instalacją prażalni łupków ogniotrwałych była stacja towarowa. Właśnie kończyła się szychta i wchodziła do markowni brygada górnicza w skórzanych hełmach z węglowymi obwódkami wokół oczu, wyposażona w poniemieckie górnicze lampy firmy Friemann & Wolf. Sztygar niósł kilof sztygarski i ręczną lampę urzędniczą.
Jak po drodze relacjonował Rudkowi dyrektor, brakowało w kopalniach ciągle inżynierów, i tu się Rudek dowiedział od dyrektora, że potrzebują ich do Kombinatu Turoszowskiego.
Po przyjeździe złożył podanie do Dyrekcji Zjednoczenia Przemysłu Węgla Brunatnego we Wrocławiu na ręce dyrektora Gawędzkiego Kopalni i Elektrowni „Turów” w Budowie Turoszów, powiat Zgorzelec z siedzibą w Bogatyni, ul. Rokossowskiego 28, prośbę o przeniesienie z Biura Projektów. Była odwilż, była nowa gomułkowska epoka i Rudek próbował skorzystać z właśnie zniesionego nakazu pracy i pokierować samemu swoim zawodowym losem.
I czekał.
Tymczasem Krystyna organizowała pierwszą komunię Andrzejowi, zjechała teściowa z Przemyśla i w mieszkaniu było ciasno, teściowej nie lubił, chociaż doceniał jej pomoc Krystynie zdając sobie sprawę, że sam nie pomaga jej, a dziećmi się nie interesuje.
Rudek pojechał do Bogatyni w maju i dano mu do mieszkania jeden z apartamentów przedwojennego pensjonatu uzdrowiska Opolno, a dyrektor Gawędzki jako Naczelnemu Inżynierowi Wykonawstwa Własnego do dojazdów do pracy przydzielił mu skuter lambrettę. W czerwcu Krystyna po rozdaniu świadectw zjechała do niego z dziećmi. Andrzej tak dobrze się uczył, że pozwolono mu zostać na wakacjach u ojca przez październik.
Rudek przyjechał wcześniej na święta Bożego Narodzenia mając do załatwienia sprawy w swoim macierzystym Biurze Projektów.
Pojechał do Regulic do ciotki Stefy na wieś, która trzymała pieniądze w materacu swojego żelaznego łóżka stojącego we wnęce kuchennej. Dosłownie uciekł na stację na pociąg powrotny unikając zajęcia stanowiska w sporze z Andzią, gdyż każdy pojednawczy gest z jego strony wiązałby się z ryzykiem nie pożyczenia pieniędzy przez Stefę.
W sklepach były polskie najpopularniejsze „Wisły”, które zaczęły wypierać nowo produkowane „Belwedery”, dla górników na talony belgijskie “Rovery”, angielskie “Paye” i radzieckie “Rubiny”.
Zrezygnował z ryzykownego kupna telewizora „Wisła” i kupił o wiele droższy kosztujący ponad 10000 zł, zdając sobie sprawę z tak ogromnej kwoty. Średnia pensja teraz nie przekraczała tysiąca, ale odbiornik budził zaufanie, był enerdowski. Rafena (VEB RAFENA-Werke Radeberg) była producentem telewizorów w Radebergu, w Saksonii, jednym z dwóch zakładów produkujących telewizory w NRD. Powstała z radzieckiej spółki akcyjnej „Device” w Niemczech tuż po wojnie i dzięki ZSRR i spłacie reparacji wojennych szybko się rozwijała, produkując różne rodzaje i wielkości telewizorów.
Na rynek polski dano do sklepów model Dürer FE855G. Był bardzo elegancki w drewnianej, politurowanej skrzyni o wymiarach 620 x 510 x 500 mm i ważył 35 kg i postawił go w małym pokoju, czyli w swoim gabinecie.
Rudek nie wiedział jak go podłączyć, gdyż na wszelkie kręcenia gałkami był głuchy. Założona na dachu kosztowna antena, której normalnie nie dawało się kupić i zapłacił od prywaciarza ponad dwa tysiące, mogła odbierać tylko przy odpowiednim obróceniu. Andrzej na dole krzyczał przez okno, kiedy tylko telewizor chociaż na moment się obudził. Całe szczęście mieszkali na najwyższym piętrze, więc nie trzeba było dużo kabla, ale umocowanie anteny do komina i tak było uciążliwe.
Zniecierpliwieni domownicy przestali wieczorem już mieć nadzieję, szczególnie, że program był nadawany tylko trzy razy w tygodniu. Wtedy Rudek pobiegł do pana Floriana mieszkającego nad Zosią, który telewizor dostroił i nagle w trzaskach i mgle zaczęły się wyłaniać dwie niewyraźne postacie z nogami i rękami, ale dość statyczne i mówiące uroczyście. Trudno było to mizerne widowisko porównać ze wspaniałością kina, niemniej wszyscy patrzeli jak urzeczeni, spijając każdy gest i każde słowo z maleńkiego ekranu. Dla nich był to pierwszy w życiu pokaz telewizyjny mimo, że podobno w Warszawie spotkanie z telewizorem było już na porządku dziennym. Umieszczano odbiorniki w witrynach sklepowych i kawiarnianych. Ale tu na całej Koszutce nie było takiego zwyczaju w konsekwencji cała klatka schodowa i ludzie, których widział pierwszy raz na oczy zaczęli schodzić się do jego mieszkania, a Krystyna bała się ich nie wpuszczać.
Jeszcze przed Nowym Rokiem uciekł do Opolna z wielkim, przedwojennym radiem po teściu Franciszku, bo radio musiał mieć.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *