Rozdział VI
Krystyna (15)
Gustaw Holoubek wyjechał, jak wszyscy prominentni mieszkańcy Katowic do Warszawy na pogrzeb Bieruta i Krystyna już nigdy nie poszła do Teatru Śląskiego, bo jego nazwisko przestało widnieć na afiszach. W gazetach ubolewano, że Katowice utraciły Holoubka, który od pięciu lat piął się po szczeblach kariery teatralnej, aż został kierownikiem artystycznym i dawał liczne wywiady opisujące jego poetycką, awangardową wizję teatru zawsze z redaktorskimi, afirmującymi go epitetami: młody, utalentowany. Krystyna nie miała pojęcia, co nie podobało się władzom Katowic w Holoubku, a podobno nawet i cały zespół teatralny był mu przeciwny. Fakt utraty jedynej osoby, wartej trudu wybrania się do lokalnego teatru był, jak przeczytała nieodwracalny.
Krystyna i tak nie miała już czasu na teatr, Rudek przestał zupełnie zajmować się dziećmi i cały czas albo był w biurze, albo na delegacji, albo pracował zamknięty w pokoju, lub był tak zamęczony, że Krystyna bała się go prosić, by przypilnował dzieci na wieczorne wyjście. Henia, której mąż postanowił budować willę na południu Katowic, w Ligocie nad rzeką Ślepotką, przeniosła się na czas budowy z mężem Adamem i czteroletnim synkiem Andrzejkiem z rodziną do zamienionego mieszkania bliżej budowy, na ulicę Wita Stwosza. Była już w drugiej ciąży i przestała odwiedzać Krystynę.
Krystyna jeszcze próbowała Holoubka zobaczyć w kinie z Zosią w filmie o Świerczewskim, gdzie Holoubek grał Dzierżyńskiego. Ale, jak przeczytały z Zosią o tym filmie w „Przekroju”, w którym dowodzono, że zamordował go wywiad amerykański, a nie bandy UPA szybko zrezygnowały z tej wielkiej, propagandowej produkcji wojennej.
Na Koszutce i tak życie było absorbujące i Krystyna powoli rezygnowała z wszelkich kulturalnych bodźców, pogrążona w wiecznym czyszczeniu butów z błota i wyszukiwania miejsc do stania w kolejce, gdyż niejednokrotnie rzucany towar kończył się i stało się na próżno. Całe szczęście klatka schodowa współpracowała, kobiety wychodziły na korytarz i w czasie gotowania obiadu dzieliły się wiadomościami i sposobami sprostania trudnej roli gospodyni domowej. Danusia z mieszkania pod Krystyną zawsze na początku miesiąca przychodziła, by pożyczyć pieniądze, które zwracała pod koniec miesiąca. Rudek nigdy nie przyznawał się żonie, ile zarabia, dlatego, by uskładać na wakacje, Krystyna zaraz po wypłacie część pieniędzy chowała w bieliźniarce i tę sumę zawsze pożyczała Danusi mającej troje dzieci. Danusia, podobnie jak wszystkie kobiety w klatce schodowej – oprócz sąsiadującej z Krystyną lekarki Szklarskiej – nie pracowała i jej głos można było słyszeć o każdej porze dnia: albo wołający dzieci przez okno, albo plotkującej na schodach. Krystyna lubiła plotkować na schodach i wiedzieć stamtąd, co i kiedy rzucą, gdzie ma posłać Andrzeja po chleb kiedy w sklepie na Klary Zetkin go zabraknie kiedy wróci ze szkoły. Słysząc głos Danusi na klatce, schodziła piętro niżej do towarzystwa, bo wiedziała już, że stoi tam bardzo chuda w kontraście do otyłej Danusi, Jadwiga, którą bardzo lubiła. Jadzia była żoną Alfonsa, żołnierza Wehrmachtu i mieli o kilka lat starszą od dzieci Krystyny Anielę, gdyż sami byli już starzy, a czekali ze ślubem, aż Alfons wróci z wojny. Byli jedynymi Ślązakami w klatce schodowej i byli bardzo zaprzyjaźnieni z rodziną Danusi, jednak tzw. „wolne pieniądze”, które można było pożyczyć, posiadała tylko Krystyna, żona inżyniera. Jadzia żyła niezwykle skromnie, gdyż zakładowa pensja Alfonsa przeznaczana była na środki czystości i coroczne malowanie całego mieszkania, co Alfons wykonywał sam, kładąc srebrny wałek na podkład farby kredowej w pastelowych kolorach i w pustych miejscach, specjalnie pozostawionych, wmalowywał obrazy przedstawiające bawarskie słodkie widoczki: dwoje małych dzieci w za dużych butach, oddające się dziecięcym figlom i pracom ogrodniczym. Alfons przedwojenne wzory z pocztówek niemieckich dzielił ołówkiem na kratki i w skali przenosił na ściany. Był malarzem-amatorem z pasji i determinacji, swój upiorny gust musiał, przy aplauzie Jadzi, rok rocznie stygmatyzować na ścianach mieszkania, które Jadzia pieściła, pucowała na błysk, ku zgorszeniu Krystyny i Danusi, jako niepotrzebną fanaberię. U Danusi panował zawsze wschodni nieład, nieumyte naczynia w zlewozmywaku sięgały sufitu i Danusia nigdy nie miała sobie tego za złe. Nigdy się do niczego nie śpieszyła, pokrywała codziennie stół kuchenny i kredens klejonymi błyskawicznie pierogami, kisiła barszcz w ogromnych dzbanach glinianych i posyłała dzieci do piwnicy po kapustę, w której stawiała z mężem jesienią beczkę. Była gospodynią pogodną i skuteczną. Krystyna lubiła swoje sąsiadki oprócz tej ze środkowego mieszkania, między Jadwigą a Danusią. Sapałowa z początku w żałobie, podobno po śmierci dziecka, co na komendzie MO okazało się nieprawdą, nawiedzała Krystynę deklarując przyjaźń i dzieląc się swoim nieszczęściem. Sapałowa jako bezdzietna i nudząca się żona zapracowanego męża przesiadywała u Krystyny przedpołudnia, wypytując ją o wszystko. Ewa z uwagą przypatrywała się dziwnej kobiecie ubranej elegancko, zawsze na czarno w czarnych pończochach ze szwem, kapeluszu z woalką i w czarnych rękawiczkach. Było to o tyle dziwne, że wszystkie kobiety z klatki schodowej nosiły kretonowe, poplamione (oprócz Jadzi) fartuchy i szlafroki. Kiedy Krystyna posłała ją kiedyś do Sapałowej pożyczyć cebulę, Sapałowa ubrana była inaczej, ale jeszcze bardziej wykwintnie. Miała błękitny, atłasowy peniuar i aksamitne, turkusowe pantofle na koturnie z różowymi z barwionego futerka królika angorskiego pomponami. Słowem, Ewa zachwycona była Sapałową, swoją matkę widziała na okrągło w fartuszku i wiedziała, że Sapałowa jest najprawdziwszą damą. Ale pewnego dnia okazało się, że Sapałowa nie tylko nie ma wstępu do ich mieszkania, ale nawet ojciec Ewy, ani nawet sama Ewa, nie muszą się już jej kłaniać na klatce, przeciwnie, powinni omijać Sapałową i nawet nie patrzeć w jej stronę. Na stole Rudek pozostawił dowody świadczące o winie Sapałowej. Były to kartki z zeszytu w kratkę z poprzyklejanymi literami wyciętymi z gazety. Anonimy te Sapałowa wysyłała nie tylko do Krystyny, która nic a nic by się nie przejęła donosami o zdradzaniu ją przez męża, ale pojawiły się też na biurku Naczelnego Biura Projektów Górniczych. Musiało się to skończyć na Milicji, gdzie przesłuchano zarówno Sapałową, jak i Krystynę, ale sprawę uznano za błahą, kobietom kazano się pogodzić. Pozostał jedynie niesmak, gdyż Krystynie zależało, by być ze wszystkimi lokatorami w klatce schodowej w zgodzie. Jednak kiedy córeczka lekarki Szklarskiej zachorowała na szkarlatynę, a potem Andrzej, od Andrzeja zaraziła się Ewa i kiedy Krystyna lecząc dzieci prywatnie wezwana została na kolegium za nie umieszczenie swoich dzieci w szpitalu, oskarżyła tam lekarkę Szklarską, że dywaniki trzepie na schodach i zaraża tym wszystkich i że zaraziła jej dzieci, co było prawdą. Ewa dziwiła się, dlaczego klatka schodowa, która była dla niej, zamkniętej w domu czymś nadzwyczajnym, służy jej mieszkańcom do czyszczenia szczotką butów, trzepania dywanów, obrusów i dlaczego robi to też pani doktor Szklarska. I tym sposobem sąsiadka mieszkająca na ich piętrze też była obrażona na Krystynę, a Krystyna tak bardzo chciała mieć tutaj przyjaciół. Zaprzyjaźniła się jednak z sąsiadami naprzeciw, z Łypami, starszym małżeństwem, których syn studiował w Warszawie i nigdy nie przyjeżdżał. Krystyna, idąc wieczorem z Rudkiem, by kupić mu nareszcie coś do ubrania, zostawiała dzieci u Łypów. Ewa uwielbiała chodzić do Łypów, gdzie był zapach starych mebli, pasty do podłóg i panował tajemniczy mrok. Podłogi były tak śliskie, że mogli z Andrzejem traktować je jak lodowisko, na co pani Maria Łypowa w swojej dobroci pozwalała. Andrzej oglądał bibliotekę pana Franciszka Łypa. Był to 68 letni starzec o łagodnym usposobieniu, przedwojenny dyplomata, który kończył swój zawodowy żywot na jakiejś podrzędnej posadzie urzędniczej odcięty od możliwości podróżowania. Łyp siedząc w skórzanym fotelu pokazywał mu oprawioną w skórę książkę, którą sam napisał przed wojną W tym też czasie Niemcy, zniszczyli w drukarni cały nakład książki autorstwa Franciszka Łypa pt. „Afryka – rozwój kontynentu pod wpływem Europejczyków w Afryce”. Były tam drzeworyty przedstawiające najważniejsze momenty z afrykańskiego żywota Łypa i Andrzej, będący już w posiadaniu klasera ze znaczkami nawet afrykańskimi, bardzo się tą książką interesował.
Krystyna poszerzała swoich znajomych o okoliczne bloki. Zaprzyjaźniła się wkrótce z Kwietą, która wprowadziła się ze swoim mężem Hajkiem z Czeskiego Cieszyna do bloku naprzeciw, właśnie zasiedlanego. Kwieta mówiła słabo po polsku, ale lubiła przychodzić do Krystyny na kawę i papierosa, popatrzeć na Ewę, której Krystynie zazdrościła. Nie miała z Hajkiem dzieci, nie pracowała, co tydzień myła okna i przygotowywała się cały czas na powiększenie ich rodziny, a to nie następowało. To ona przywiozła z Czechosłowacji Ewie białe, sznurowane buciki. Właśnie takie, jakie powinna mieć dziewczynka do kościoła i do wyjazdu niedzielnego do Parku Kultury.
Ale najważniejszą przyjaciółką Krystyny była Zosia. Zosię poznała Krystyna przez Rudka, który na jakimś węglowym sympozjum inżynierów resortu Górnictwa spotkał kolegę z wadowickiego gimnazjum. Okazało się, że Józek skończył AGH w Krakowie, poznał Zosię, studentkę farmacji i pobrali się otrzymując przydział mieszkania na Koszutce ze względu na otrzymaną kierowniczą posadę w niedawno wybudowanym tutaj na ulicy Róży Luksemburg budynku Głównego Instytutu Górnictwa. Po wstępnych wzajemnych wizytacjach Zosia z Krysią były już nierozłączne, gdyż ich mężowie byli w pewnym sensie podobni i mogły godzinami wyżalać się na nich i prześcigać w opisach swoich mężów, co dawało im psychiczną nad nimi przewagę. W pracy, kiedy cały czas coś się „waliło” i cały czas projekty górnicze trzeba było na gwałt weryfikować, nikt z mężczyzn nie miał czasu na analizę swoich żon, które siedząc w domu miały za zadanie umożliwić im, mężom naprawianie szkód górniczych jeszcze na desce kreślarskiej. Toteż ewidentna przewaga kobiet nad mężczyznami przejawiała się w paleniu lekkich papierosów, piciu herbaty w trakcie odwiedzin, lub wystawaniu na każdym rogu ulicy z siatką zakupów i relacjonowaniu wszystkich krzywd doznawanych od mężów. Po zgonie Anny, matki Rudka, Krystynę zaczęły częściej odwiedzać w Katowicach skłócone ze sobą współlokatorki pozostawionego przez nas domu. Wolą testamentu, dom otrzymała Stefa. Pozbycie się jej siostrzenicy Andzi nie było łatwe. Stefan podrósł, wiódł samodzielne życie niezgodne z prawem i kilkakrotnie był karany pobytami w poprawczaku, skąd Andzi zawsze udawało się go jakoś wyciągnąć i wybronić tłumacząc się ciężkim losem matki wychowującej samotnie wojenne dziecko.
Pracując na kolei jako suwnicowa, Andzia wracała do domu o różnych porach, jednak nienormowany czas pracy Stefy, dyplomowanej akuszerki gminnej, skutkował równoczesnymi pobytami dwóch kobiet w domu. Śmierć Anny, której tyle zawdzięczały – Stefie namówienie do ukończenia tej samej szkoły położnych w Krakowie, a Andzi i jej synowi przytulenie po powrocie z Niemiec – rozogniła tamowane animozje i wywołała wybuch wojny. Starciom wzajemnie oskarżających się kobiet w drewnianym, dwuizbowym domku sekundowała cała wieś wzywając niejednokrotnie milicję. Stefa ciągle oskarżała Andzię o zatruwanie rtęcią z rozbitego termometru jej gadziny, którą hodowała w swojej izbie. Andzia przyjeżdżając do Katowic do Krystyny zaklinała się, że indyki padają jedynie z powodu panującego tam brudu. Krystyna nie lubiła tylko teściowej, natomiast lubiła Andzię i lubiła też Stefę. Obie zachęcone jej sympatią na przemian przyjeżdżały do Katowic: Andzia z racji bezpłatnego biletu kolejowego jako pracownicy PKP, a Stefa dzięki zniżce przysługującej akuszerce gminnej. Krystyna chroniła tym Rudka przed rodzinnym wikłaniem się w sprawę nie do rozwiązania. Każda relacja przyjeżdżającej strony była słuszna. Stefa zjawiając się na Koszutce ze słowami, że zaraz musi wyjechać, bo zamknęła w pokoju gadzinę, miała rację oceniając Andzię, jako dwie lewe ręce. Faktycznie, Andzia, która chcąc się Krystynie na coś przydać, zadeklarowała pomoc w szyciu piżam dla dzieci i sukienek dla Ewy. Krystyna z entuzjazmem powierzyła Andzi wystany w kolejce perkal i flanelę. Niestety, nie dawało się ubrań włożyć mimo, że Andzia nie szczędziła sił i gorliwości w sprostaniu, według niej, tak łatwemu przedsięwzięciu. Nie oceniając też negatywnie krawieckiej pracy, żeby nie robić Andzi przykrości, Krystyna nigdy nie przyznała się, że dzieci uszytych przez Andzię strojów nie wkładają, bo się nie da. Powodowało to rozsmakowanie się Andzi w szyciu ubrań dla Ewy i Andrzeja na co oddawała swoje krótkie urlopy na kolei, przesiadując przy przedwojennym singerze Krystyny po kilka dni z rzędu.
Stefa przyjeżdżała często napotykając na choroby dzieci, wyjmowała wtedy ze swojej przedwojennej torby akuszerskiej, którą używała też jako torbę podróżną, strzykawki i penicylinę lecząc Ewę i Andrzeja niezwykle skutecznie. Kiedy Stefa zjawiła się przy końcówce szkarlatyny, której domowe leczenie Krystyna wywalczyła na karnym kolegium, gdyż milicja skierowała karetkę pogotowia, by siłą zabrać dzieci do szpitala, okazała się niezwykle pomocna. Prywatna lekarka przychodząca na wizyty zaordynowała penicylinę, ale w święta pielęgniarki nie chciały przychodzić do zastrzyków.
Stefa cierpiała na robaki, które szczegółowo opisywała jedząc podaną przez Krystynę zupę. Opisywała wszystkie bezskuteczne zabiegi ziołowe, jakie stosowała, by pozbyć się robaczycy. Owsiki u dzieci których bała się Krystyna, były wobec cierpień Stefy przypadłością bez znaczenia. Właściwie problem robaków toczył Stefę bardziej niż awantury z Andzią i za każdym razem, kiedy wizytowała w mieście rodzinę Rudka stawał się pierwszoplanowy, opisywany barwnie i szczegółowo. Krystyna brzydziła się Stefy i po jej – ze względu na zamkniętą w izbie gadzinę – krótkich pobytach, szorowała deskę klozetową.
Zarówno Stefa, jak i o wiele młodsza od niej Andzia nie przywoziły ze wsi jedzenia, co Krystyna przyjmowała z ulgą, gdyż obie po śmierci jej niezwykle pedantycznej teściowej doprowadziły dom wskutek waśni do nieodwracalnego zapuszczenia i Krystyna wszelkie jedzenie i tak by wyrzuciła, nie przyznając się do tego. Ten nieopisany brud wykluczał rewizyty na wsi i jedzenie tam czegokolwiek, dlatego Ewa nie miała pojęcia jak wyglądają zmieniające się pory roku na wsi. Znała lato tylko z Rymanowa i Sidziny, natomiast wiosnę poznawała jedynie z wyjazdów niedzielnych do Parku Kościuszki i świeżo oddanego mieszkańcom Stalinogrodu Parku Kultury. Ale nie miało to nic wspólnego z bzem, jaki Stefa wniosła pewnego majowego poranka na trzecie piętro domu przy ulicy Liebknechta. Ta niezwykle chuda kobieta wiejska z zwiniętym na karku warkoczem siwiejących włosów, pojawiła się pierwszego maja w drzwiach trzymając w jednej ręce ogromny bukiet fioletowego bzu, a w drugiej półmetrową, gipsową Matkę Boską. Stojącą na kokosowej wycieraczce torbę akuszerską wstawiła do pokoju i powiedziała, że zabierze Ewę, by nazbierać jeszcze kwiatków dla Maryi, by zrobić jej ołtarz w domu. Ewa, która nieustannie marzyła o nowej lalce, przyjęła tak ciężki prezent z niepokojącym drżeniem i obawą, jednak piękna twarz posągu, jak i niebieska sukienka zachwyciły Ewę.
Na osiedlu nie było kwiatów, znalazły jednak, idąc wzdłuż torów białe, niepozorne kwiatuszki na szarych łodyżkach. Stefa podczas zbierania kwiatów uczyła Ewę wszystkich pieśni majowych ku czci Matki Boskiej. Kiedy wróciły, Stefa postawiła figurę na pianinie i otoczyła ją kwiatami włożonymi do słoików z wodą. Potem ulękły przed pianinem i śpiewały pieśni i odmawiały różaniec. Ewie plątało się wszystko, ale posłusznie przyrzekła odjeżdżającej Stefie, że będzie to robić codziennie.
Krystyna postawiła figurę na szafie bojąc się zalania pianina w czasie ćwiczeń Andrzeja, który przerabiał już u pani Kunowej akordy. Tam figura Matki Boskiej przetrwała miesiąc do malowania mieszkania klejówką, kiedy potrącona spadła z hukiem i rozsypała się na małe, gipsowe kawałki, a biały pył przez moment otoczył mgłą ten świętokradczy akt zniszczenia Świętej. Ewa długo płakała po utracie Matki Boskiej.
Krystyna tymczasem zapisała się za namową Zosi na kurs kroju i szycia, który właśnie się rozpoczął zainicjowany osiedlową działalnością Ligii Kobiet Polskich, do której musiała się zapisać, gdyż kurs był dostępny jedynie dla członków stowarzyszenia.
Tymczasem Rudek, ukończywszy budowę masztu telewizyjnego, dostał z pracy talon na zakup telewizora. Szybko wsiadł w pociąg i po kilku godzina przywiózł od Stefy pożyczone na telewizor pieniądze. I tak Krystyna mogła dzięki telewizji uzupełniać kulturowe braki nie wychodząc z domu.