LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (9)

Rozdział II

Krystyna (2)
Przed przyjazdem Krystyny z dziećmi z Przemyśla do Katowic Rudek, jako świadek ślubu swojego przyjaciela ze studiów Adama, był na jego weselu z Henią w Rybniku. Oni też dostali przydział i zamieszkali na Koszutce.
Byli już zadomowieni, podczas gdy przyjezdna Krystyna z dwójką dzieci, przy ciągle nieobecnym Rudku, próbowała jakoś ogarnąć dom i ugotować obiad. Całe szczęście niemowlę bez oporu ssało pierś i przynajmniej nie miała kłopotu z małą Ewą tak, jak z karmieniem Andrzejka, który jeść nie chciał i był niejadkiem.
Oszołomiło ją też to, co zobaczyła za oknem. Jeśli dobrotliwy śnieg maskował z początku księżycowy pejzaż, to w czasie roztopów uniemożliwiających wszelkie przemieszczanie się, odsłaniały się przestrzenie zupełnie Krystynie obce. Obrazy zbombardowanego Przemyśla i spalonych synagog były inne. Tu, skacząc z deski na deskę, by nie zatopić się w błocie, widziało się albo nie ukończone, brzydkie, dwu i trzypiętrowe budynki z wystającymi kikutami balkonów, lub całe, pokryte drewniani rusztowaniami dające wrażenie tymczasowości i bałaganu. Gigantyczny plac przed budzącym grozę swym ogromem, szarym w surowym betonie Biurowcem, był zupełnie pusty, pozbawiony jakiejkolwiek roślinności, pełen błota, pocięty licznymi ścieżkami, które z trudem pracownicy wytyczali swoimi butami, by w jak najmniej zabłoconych przybyć do pracy.
Budynek Heni i Adama, który zajmowali na pierwszym piętrze stał po drugiej stronie ulicy Liebknechta koło bardzo ładnego łuku, nad którym były też mieszkania, przez który przechodziło się, pokonując trzy schodki na otwartą przestrzeń, skąd widać było jadącą po skarpie małą kolejkę z wagonikami wiozącymi węgiel. Wkrótce nieśmiało mieszkańcy zaczęli tam sadzić jarzyny i kwiaty i dzielić na ogródki.
Krystyna, jak już błoto trochę przeschło, jeździła tam do Heni wózkiem wołając ją z ulicy, i kiedy Henia wychodziła elegancko ubrana i umalowana, szły do Hali Targowej po zakupy i równocześnie umawiały się na wieczór do kina lub teatru.
Trzeba było przywieźć wózkiem wszystko ze śpiącą w nim Ewą i prowadzonym za rączkę Andrzejem. Poprawiło się trochę po wprowadzeniu kartek na cukier, na słodycze, mydło i proszek do prania, ale trzeba było to w jakimś oddalonym od osiedla sklepie zdobyć, a i tam niejednokrotnie w pustych sklepach nie można było kupić nawet ziemniaków. Po drodze Henia dzieliła się wiadomościami z „Dziennika Zachodniego”, który codziennie kupował jej mąż.
Tak Krystyna dowiedziała się, że wczoraj znaleziono stróża nocnego, który zamiast pilnować Hali Targowej, leżał pijany na Rynku. Gazeta przestrzegała przed pijakami kręcącymi się wokół Dworca, pomstowała na chodzących modnie ubranych cwaniaczków i nierobów, a w rezultacie oszustów i złodziei. Mimo grożących jej niebezpieczeństw często odwiedzała te rejony, gdyż tylko tam można było w sklepie Spółdzielni Spożywców z artykułami gospodarczymi przy Dworcowej 13 kupić dzieciom piszczące laleczki i kotki po zaledwie 4,50 zł oraz grający bąk za 23 złote, katarynkę za 10 zł, a dla Rudka szczotki do czyszczenia ubrań i butów.
Ale teraz szły do Hali Targowej, przed wojną kwitnącej, pioniersko i ambitnie zaprojektowanej w Polsce międzywojennej, teraz przedstawiającej obraz nędzy i rozpaczy.
Otoczona furmankami i handlującymi babami z wiklinowymi koszami oraz mnóstwem Cyganów koczujących tu nocą, nie sprawiał wrażenia tętniącego życiem targowiska. Cyganie handlowali tu patelniami i kotłami, a Cyganki natarczywie proponowały wróżenie z ręki, ale nie było to ani barwne, ani energetyzujące miejsce miasta, gdyż wszystko z duszą na ramieniu, nielegalne i co jakiś czas pędzone przez milicję.
Mimo ustawionych koszy na śmieci, nikt ich tam nie wrzucał, zalegały u wejścia, a wewnątrz walały się po kątach. Nadpsute ogryzki, śmieci różnego pochodzenia nie uprzątane leżały, śmierdziały, a wśród nich zdechłe szczury. Ogromne pajęczyny nigdy nie zdejmowane wisiały niebezpiecznie nad stoiskami z mięsem, gdzie równocześnie sprzedawano bułki.
Na środku hali stały wózki z workami i paczkami, co przy tak ogromnej, świetnie zaprojektowanej Hali mogło przecież stać na zapleczu. Panował tu jakiś niepojęty marazm i nieracjonalność.
Krystyna ze zgrozą patrzyła na brudnych sprzedawców, ale była skazana na Halę, było to najbliższe miejsce na zakupy. Na ich osiedlu, teraz nazwanym Marchlewskiego, był tylko jeden kiosk, gdzie oprócz gazet i papierosów sprzedawano pieczywo, ale błyskawicznie się kończyło i trzeba było wcześnie stanąć w kolejce. Rudek, który w Gliwicach jeszcze o świcie stawał do kolejki po mleko dla Andrzeja, teraz jak Krystyna zrobiła mu śniadanie i kanapkę do pracy, pędził szybko do biurowca ciągle zaabsorbowany sprawami budowlanymi, a jak miał delegację do odległych kopalń, przyjeżdżał późno skonany i rano ledwo wstawał. Była szansa, że będą dostawy mleka i pieczywa do domu, ale jeszcze nie na ich osiedlu, które było na wpół dopiero zasiedlone i nie miało sklepów, skąd by towar po mieszkaniach noszono.
Polowała też na zakupach bez Heni, stawała w kolejkach w rzeźnickim sklepie w Rynku, gdzie dopiero w domu spostrzegała, że w ciężko zdobytym mięcie ekspedientka dodała jej kawałek taniej pasztetówki czy salcesonu, albo niezidentyfikowanych flaków, co od razu wyrzucała.

Lipiec w Katowicach był wyjątkowo upalny, ale brzydki. Miasto było brudne, szyby w witrynach sklepów nie myte, ulice nie zamiatanie, polewaczki w upały nie jeździły. W mieście były zaledwie cztery szalety miejskie, a nie wszystkie dzielnice były skanalizowane i śmierdziało od Rawy. Krystyna nigdy by nie odważyła się wejść do żadnego szaletu, szczególnie tego na samym środku Rynku, do którego schodziło się po schodkach w dół.
W niedzielę jeździli wózkiem wraz z Rudkiem na Rynek, by zrobić Andrzejkowi zdjęcie na prawdziwym kucyku i pokazać mu fotoplastykon znajdujący się przy ulicy Wawelskiej, lub w ścianie na rogu ulicy 3 Maja. Jeździli też do Parku Kościuszki na południe Katowic tramwajem do starego, jeszcze niemieckiego parku miejskiego, który był zaśmiecony i zdegradowany, z połamanymi ławkami lub ich całkowicie pozbawiony. Ale tu przynajmniej działała namiastka wesołego miasteczka ze smętną karuzelą, huśtawkami i strzelnicą z tłoczącymi się przy niej żołnierzami i ich pannami obdarowywanymi kwiatami z barwnych piórek. Schodzili do Zielonego Oczka gdzie można było kupić oranżadę, wafle i biszkopty. Z tyłu Zielonego Oczka stała smutno nieczynna, zrujnowana muszla koncertowa, gdyż wszystkie miejskie pieniądze szły na budowany już drugi rok przez gen. Jerzego Ziętka, przewodniczącego Komitetu Budowy Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w budowie największego w Europie nowego parku. Górnicze hałdy między Katowicami, Chorzowem i Siemianowicami Śląskimi zamieniano na 60 hektarowy park w stylu socrealistycznym, z kosztownymi zdobieniami i rzeźbami ogrodowymi. Jak donosiły gazety, był tam już zalążek ZOO organizowany według profesora Żabińskiego, gdzie były już 3 sarny, 3 dziki w tym odyniec Maks, 2 lamy z ZOO z Poznania, bizon z Łodzi, konik szetlandzki i dwie kózki karłatki. Czekało się na przybycie muflonów. Krystyna z Rudkiem jednak nie pojechali tam jeszcze, zadowalając się Parkiem Kościuszki, którym Andrzej był zachwycony.
W Katowicach działo się niewiele, na przedwojennym lodowisku Torkat, zamienionym latem na scenę dla występów zjechał zespołu pieśni i tańca Armii Czechosłowackiej, ale Krystynę to nie interesowało jak i hucznie ogłaszane z okazji Dnia Dziecka imprezy w 9 punktach Parku Kościuszki, w hucie Baildon, ogrodach kopalni Eminencja, kopalni Kleofas na Wołowcu i na lotnisku w Piotrowicach festyny, loterie, orkiestry dęte. Krystyna bała się masowych imprez i festynów, bała się, że dzieciom może się tam coś stać.
Krystyna złakniona czegokolwiek innego, niż to, co ją otaczało, a Rudek na te trzy godziny wieczorne był w stanie przypilnować położone już do spania dzieci, wymykała się wieczorami z Henią.
Henia była bardzo ładną, ciepłą blondynką w początkowej ciąży i nie miała tyle na głowie, co Krystyna, toteż na każdą propozycję wypadów w miasto chętnie szła.
W Katowicach były tylko cztery kina rozsiane po całym mieście: Rialto, Zorza, Światowid, Młoda Gwardia i Apollo aż na Gliwickiej. A ponieważ tylko tam, na Polskiej Kronice Filmowej można było dowiedzieć się, co się w Polsce dzieje i jak Polska wygląda, kina były oblegane, a najbardziej ten pożądany seans o ósmej piętnaście, kiedy Krystyna mogła zostawić dzieci z Rudkiem.
Centralny Zarząd Kin wprowadził w marcu 1952 roku karty abonamentowe, za które można było 4 razy w miesiącu bez kolejki pójść do kina, kosztowały 9 zł. Krystyna z Henią zdecydowały się taką kartę kupić do najbliższego ich domu kina Rialto, do którego szybkim krokiem pokonując błoto, szło się nie dłużej niż 20 minut. Tym sposobem zobaczyły mnóstwo filmów radzieckich, które okazały się o wiele lepsze od kręconych w tym stylu filmów wojennych i produkcyjniaków polskich. Polskie filmy komediowe z Danutą Szaflarską i Jerzym Duszyńskim Krystyna zobaczyła jeszcze w Przemyślu, ale tam miała w kinie znajomości i bilet na nią czekał. Tu nie mogła wybrzydzać, samo wyjście z domu napełniło ją już szczęściem.
Polska Kronika Filmowa pokazała im makietę Pałacu Kultury, którą niesiono na pochodzie pierwszomajowym i Prezydenta Bieruta na tle odbudowanej Warszawskiej starówki, oraz wielki entuzjazm i miłość w czasie obchodów jego 60 urodzin. Budowa Pałacu Kultury ruszyła w kwietniu, ale wcześniej już zjeżdżali radzieccy robotnicy do specjalnie dla nich wybudowanego osiedla na Jelonkach. Dar robotników radzieckich był drobiazgowo ilustrowany przywiezionymi maszynami i wagonami z ZSRR, pełnymi prefabrykatów, przewodów kanalizacyjnych z Kraju Rad, skąd właśnie przyjechali do Warszawy, radzieccy przodownicy pracy, którzy wykonywali tam 200% normy.
Wszystko to przestraszyło, a równocześnie uspokajało Krystynę, a zapewnienia, że jest coraz lepiej mimo nękającej Polskę stonki ziemniaczanej wyrzucanej samolotami nad polskimi polami, podlane było agresywną, radosną muzyką. Ale zaraz po przyjściu, audycje Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa z Monachium, które słuchał właśnie Rudek, rozwiały to uspokojenie. Donosiły o nieustannych procesach, karach śmierci, torturach w ubeckich katowniach, prowokacjach w kościele i wojsku.
Nie lepiej działo się w listach matki z Przemyśla, która przepisywała i słała jej dowcipy polityczne Ginalskiej. Donosiła, że jej brat Leszek był i opowiadał o możliwości zajęcia Ziem Zachodnich, czyli Wrocławia przez Niemców, a Przemyśla przez Ukraińców i włączenia go do republiki radzieckiej.
Krystyna jednak nie dała się panice i szykowała nazajutrz na wyjście do teatru z Henią.
Gmach Teatru Wyspiańskiego był neoklasyczną, dostojną budowlą powstałą u progu XX wieku i nikt nie odważył się go tknąć w żadnej wojnie, a teraz na brzydkim, katowickim rynku był jedyną rzeczą na którą warto było spojrzeć.
Teatr działał prężne już od 1945 roku i nawet zdołał powołać szkołę teatralną i kształcić tam swoich aktorów, ale główny trzon teatralnej załogi stanowili przyjezdni. I tak został zatrudniony młody aktor Gustaw Holoubek, którego natychmiast z Henią dostrzegły i starały się, dzięki informacjom w Dzienniku Zachodnim chodzić na przedstawienia, w których on grał, a grał we wszystkich. Na świeżego absolwenta Krakowskiego Państwowego Studium Dramatycznego Gustawa Holoubka chodziły jak tylko zdobyły bilety. Henia przy kasie blefowała, że jest żoną profesora Sławińskiego i stanowczo domagała się biletu. Spłoszona kasjerka nie miała pojęcia, o którego Sławińskiego chodzi, gdyż było kilku profesorów lwowskich i wileńskich o tym nazwisku, ale determinacja i pewność Heni, a także jej wykwintny ubiór skłaniały na pierwszy rzut oka, by bilety wydać. Zresztą Teatr był drogi i nie miał takiego powodzenia jak kino, niemniej sława Holoubka rosła i kiedy pozwolono mu wyreżyserować spektakl i w nim zagrać, Henia i Krystyna bilety dostały cudem.
Była to sztuka mająca premierę w kwietniu 1952, a autorem jej był Howard Fast nowojorski Żyd, syn emigrantów z Ukrainy należący do amerykańskiej partii komunistycznej krytykujący kapitalizm i po marksistowsku tłumaczący jak należy się z tym uporać. „30 srebrników” wyreżyserował Holoubek na Małej Scenie ze znanym aktorem Adamem Kwiatkowskim. Był to debiut sceniczny powieściopisarza amerykańskiego obnażającego amerykański faszyzm, akcja toczyła się w 1948 w Waszyngtonie już po ludobójczej wojnie w Korei. FBI w postaci agenta Holoubka poluje na jednego ze znajomych Kwiatkowskiego, który ulega Holoubkowi i sypie.
Krystyna wolałaby nie oglądać sztuk politycznych, chodziła z Henią, by się rozerwać i nie myśleć o błocie i sklepach na Koszutce, a tym bardziej doniesieniach Wolnej Europy. Te płynące ze sceny problemy nic a nic ją nie interesowały, ale Holoubek był bardzo przystojnym mężczyzną i właściwie niepotrzebnie się tak tam szastał, a starczyłoby, że był.
Zaliczyły też sztukę Żeromskiego przerobioną na aktualne potrzeby zgodne z duchem Partii. Wystawiono niedokończoną, marginalną sztukę „Grzech” z dopisanym aktem przez Leona Kruczkowskiego, co Krystynie wydało się zabiegiem absurdalnym, ale nie miała wyboru. Chodziły na to, na co dostały bilety.
Dziennik Zachodni, jak doniosła jesienią z trumfem Henia, ogłosił zwycięstwo we współzawodnictwie kin pod względem frekwencji: wygrało ich kino: Rialto. Nieprawdopodobne były te rankingi w czasie, kiedy ustawiały się do kin kolejki, grasowały koniki z biletami po astronomicznych cenach, a gazety wymyślają nawet i w tej zdawałoby się wolnej od współzawodnictwa i bicia rekordów dziedzinie, rozmyślała Krystyna.
Tymczasem w otwieraniu sklepów osiedla Marchlewskiego coś się ruszyło. W listopadzie otworzono na Klary Zetkin sklep mięsno-nabiałowy, jarzynowo owocowy i otwarto restaurację ”Ostrawa” na rogu wejścia do Podkowy. Na przeciwko kościoła otworzono aptekę.
Jednak nie wszystko pod koniec roku się udawało. W dalszym ciągu była woda w piwnicach, okna się w mieszkaniach paczyły i nie domykały, na suficie pojawiały się zacieki z rynien, całe szczęście kaloryfery grzały. Jak donoszono w gazetach, Koszutka ma mieć docelowo 6 tysięcy mieszkańców.
Henia opowiedziała Krystynie, będąc u niej na herbacie, że odkryła Dom Mody, czyli sklep MHD u zbiegu Słowackiego i Rewolucji Październikowej. Można tam kupić męskie ubrania od 234 do 1140 zł, marynarki jedno i dwurzędowe, eleganckie marynarki sportowe i spodnie narciarskie z gabardyny 60-procentowej. Spodnie męskie z mankietami na dole można już kupić za 115 zł, czapki narciarskie granatowe po 25 i po 28 zł czapki importowe, kapelusze już od 14 zł, ciepłe płaszcze od 540 zł, a kurtki zimowe po 355zł. Jest też bielizna. Koszule flanelowe po 67 zł, sportowe po 106 zł i po 120 zł, a na zimę ciepłe bawełniane, szare i beżowe po 32 zł. Podkoszulki flanelowe po 41 zł, a wełniane po 60 zł., swetry po 75 zł, bezrękawniki od 45 zł. Duży wybór skarpetek po 6 zł, stylonowych po 6 zł, a importowanych za 30 zł od pary. Krystyna podziękowała Heni za informację, faktycznie, na Rudku wszystko się już sypało a musiał w pracy jakoś wyglądać, musi tam niedługo pójść ale i tak niewiele już z tych wymienionych ubrań da się dostać.
Pod koniec roku Krystyna poznała już wszystkich w swojej klatce schodowej i była zaprzyjaźniona z rodziną Czechów z przeciwka, gdzie właśnie wprowadzili się bezdzietna Kwieta z Hájkiem. Po drugiej stronie ulicy wyżej w stronę kościoła zamieszkał z żoną i roczną córeczką Mają Józek, którego Rudek znał z czasów gimnazjum wadowickiego i na ulicy wpadli na siebie. Krystyna już wkrótce zaprzyjaźniła się z jego żoną, farmaceutką Zosią i zaczęły w trójkę, wraz z Henią chodzić do teatru.
Na dniach miała przyjechać matka z Przemyśla, czekała na nią z utęsknieniem, gdyż coraz gorzej radziła sobie z dziećmi.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *