LATA PIĘĆDZIESIĄTE POSZERZONE (7)

Rozdział II

Rudek (3)

Świat się zmieniał na oczach Rudka wcale nie na lepsze, jak można by sądzić z porozklejanych plakatów na mijanych słupach ogłoszeniowych w kształcie walca.
Była wiosna i Rudek ponowił próbę pogodzenia się z Krystyną i poszedł Zwycięstwa na dworzec na pociąg do Przemyśla. Pamiętał, jak jako mały chłopiec z bratem Marianem wiązali w pęczki szypułki czereśni i z koszem wyczekiwali pociągów na stacji Trzebinia, by jak się tylko zatrzymywały, zachwalać je podróżnym w oknach wagonów trzymających banknoty. Nie było wtedy łatwo i nie było teraz. Na dodatek zaraz po weselu Mariana z Ludką, siostra matki, która jeszcze przed wojną z mężem wyemigrowała do USA i zamieszkali na ubogich przedmieściach Cleveland stanu Ohio, namawiała ich też do emigracji z owdowiałą matką. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, Rudek nie był aż tak przywiązany do brata, by nie mógł bez niego istnieć, przeciwnie. Marian, młodszy i niezależny, sprawiał mu tylko kłopot ciągłymi wyskokami, które musiał tuszować i bronić go. Podobnie było teraz, kiedy spotykali się częściej, z racji jego pracy w Świętochłowicach i kontaktach z Hutą Królewską w Chorzowie Batorym, gdzie Marian pracował jako urzędnik i bardzo dobrze się mu powodziło, choć nie wiadomo jakim sposobem. Kiedy Rudek zwierzył się Marianowi, że ktoś w jego pracy poszukuje kontaktu za granicą, by kupić nieosiągalne lekarstwo, Marian zobowiązał się napisać do krewnych żony i bardzo szybko przesyłkę z lekiem dostał. Kiedy zbadano podejrzane ampułki w laboratorium, okazało się że to zwykły proszek i Rudek, zwróciwszy pieniądze, nie wiedział gdzie się podziać ze wstydu. Tak, że emigracja Mariana i pozbycie się go raz na zawsze byłoby na wskroś wskazane. Ale z Polski wyjechać było coraz trudniej.
Nie lepiej działo się z podaniem o mieszkanie na Koszutce, które podobno złożył za późno i mieszkania zostały rozdane. Tymczasem w nowej audycji radiowej z charakterystycznym „tu mówi Wolna Europa” Rudek dowiadywał się o postępującej sowietyzacji wszystkich dziedzin życia Polski Ludowej, co jeszcze, oprócz obowiązkowych spędów na państwowe święta, nie było tak widoczne, gdyż nie uczestniczył w żadnych zebraniach i egzekutywach. Nie chodził do kina, nie dowiadywał się też niczego od kolegów z pracy, bo wszyscy wiedzieli, że są podsłuchiwani i śledzeni, a donosicielem mógł być każdy.
Dlatego zmęczony po powrocie z pracy nocami włączał radio i słuchał opozycyjnej radiostacji o Niemczech dzisiaj, o Niemcach u których niedawno spędził okupację.
Niemcy, o których prasa oficjalna nie pisała inaczej, jak o hitlerowcach, którzy nie uznają granicy na Odrze i Nysie i którzy w każdym momencie Ziemie Odzyskane przez Armię Radziecką mogą nam zabrać, w Wolnej Europie mieszczącej się w Monachium, mówiono inaczej. Tam w mieście stały dźwigi i betoniarki, odbudowywano błyskawicznie z gruzów zniszczone miasto, a sklepy uginały się od wszelkich dóbr. Również kioski były pełne gazet różnorakich opcji politycznych, a niemiecka pracowitość brała górę w szybkiej odbudowie nad politycznymi miazmatami. Wolna Europa nie taiła, że są to ci sami Niemcy, którzy hajlowali Hitlerowi. Jednak, jak przyznawał ciepły głos płynący z radia, w Niemczech podzielonych na dwie strefy; anglo-amerykańską i sowiecką, próbuje się jakiejś nowej drogi, choć wszyscy woleliby, by nie było żadnej strefy. Jednak bez względu na zamieszkanie, raczej ciążą ku Zachodowi, mimo, że, jak głosi polska propaganda, we Wschodnich Niemczech, czyli w NRD nie ma żadnego byłego hitlerowca i mieszkają sami komuniści.

O tym, że za ostatnim pobytem w Przemyślu wymuszonym stosunkiem płciowym zapłodnił Krystynę w Niedzielę Wielkanocną, Rudek dowiedział się bardzo późno. Wróciwszy z Przemyśla był pewien, że ich związek zakończył się raz na zawsze i nie mógł sobie z tym poradzić szczególnie, że nie mógł od tych myśli uciec. Wtedy, kiedy w Świętochłowicach Biuro Projektów przechodziło kolejne metamorfozy i przekształcenia, bo okazało się, że niekończące się konferencje i tak nie przyspieszą zbyt kosztownych inwestycji, do których szybkiego sfinalizowania dyrekcja zobowiązała się pod naciskiem resortu górnictwa. Jedyną skuteczną i niezawodną metodą okazywały się przetasowywania stanowisk, dyrektorów, przenoszenie działów i pracowni tak, by ciągłość zamierzeń i niedowład działań były ukryte.
W lipcu Rudka wraz z całym działem budowy mostów przeniesiono do Katowic na Koszutkę do świeżo oddanego do użytku biurowca giganta w stylu konstruktywizmu. Był specjalnie wybudowany dla rozsianego po Górnym Śląsku Biura Studiów i Przemysłu Węglowego, miał scalić wszystkie pracownie w 400 pomieszczeniach dowolnie kształtowanych dzięki wewnętrznym kolumnom. Miał sześć kondygnacji, jedna z nich była podziemna, parking na placu przed budynkiem na 130 aut i docelowo miał pomieścić 3000 pracowników.
I właśnie wtedy powiadomiono go z Przemyśla o ciąży Krystyny.
Rudek z satysfakcją pomyślał o drugim synu i natychmiast zgłosił ten fakt pisemnie, co przyspieszyło przydział mieszkania. Miał z biurowca blisko. W cały czas budowanej dzielnicy Koszutka były dwu i trzypiętrowe, solidne domy z cegły, z mieszkaniami dwu i trzypokojowymi, z obszerną kuchnią na planie kwadratu i dużymi piwnicami. Władze miasta, być może biorąc pod uwagę nastroje przyszłych mieszkańców postanowiły, że Osiedlu będzie patronować szlachetna, dziewiętnastowieczna polska marksistowska partia polityczna i osiedlowe ulice nazwano od nazwisk członków SDKPiL, działaczy rewolucyjnych i ich żon. Architektura socrealistyczna jako akcent nowych czasów nie kojarzona była z ZSRR, bo patronami ulic byli głównie Niemcy. Planowano tu dać większość mieszkań wysiedlonym Polakom z Kresów Wschodnich, zza przesuniętej przez Stalina granicy i tym, powracającym z zesłania z głębi ZSRR.
Kiedy Rudek otrzymał klucze do dwupokojowego mieszkania na trzecim piętrze o powierzchni 48 metrów kwadratowych, były to i tak latyfundia w porównaniu z tym, co miał na Trynku w Gliwicach. Dzięki balkonowi mieszkanie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości. Mimo, że domy od podwórza i po przeciwnej stronie Liebknechta rozpoczęto dopiero budować, już trzy domy w jego szeregu były szczelnie zasiedlone i zdawało się, że tylko jego mieszkanie, mieszkanie Rudka, pozostawiono puste w oczekiwaniu na jego rodzinę.
Błoto na ogromnej budowie nie pozwalało podjechać pod dom samochodom osobowym. Rudek załatwił na budowie mostu Kopalni „Paweł”, którą właśnie nadzorował, dając kierowcy ogromnej radzieckiej ciężarówki duże pieniądze, by w ramach tzw. fuchy zabrał jego rzeczy z Trynku. Pospiesznie wrzucał niezupełnie spakowane rzeczy po Franciszku na plandekę samochodu, by to wszystko w piwnicy umieścić wraz z resztką węgla, jaki pozostał ze starego mieszkania. Osiedle nie miało jeszcze podłączonego gazu i mieszkania wyposażono tymczasowo w węglowe kuchenki.
Niestety, jego biuro wchodziło w gorący okres wdrażania projektów w życie, ciągłe telefony weryfikujące nieścisłości projektowe powodowały, że Rudek nie miał ani chwili czasu.
Tymczasem w prostokącie otoczonym czterema jeszcze nie otynkowanymi domami życie kipiało. Zrobiono z piasku pozostałego z budowy piaskownicę, skąd dochodził wschodni zaśpiew bawiących się dzieci. Kobiety nędznie ubrane z wiejska, w chustkach na głowie, rozwieszały pranie na sznurkach między prowizorycznymi, wbitymi w ziemię nieuprzątniętego gruzu deskami szalunkowymi. Rodzina zajmująca jedno z trzech mieszkań na parterze jego klatki schodowej była wyjątkowo duża, składała się z małżeństwa, trójki dorastających dzieci i starych, ubranych po wiejsku rodziców. Ponieważ Rudek starał się być dla wszystkich grzeczny, nie zorientował się w porę, że swatają go z ich córką Lusią, której wprawdzie niczego nie brakowało, ale jego związek z Krystyną nie wygasł. Krystyna listownie zdecydowała się jednak kontynuować z nim związek.
Rudek dostał dwa tygodnie zaległego urlopu i zobaczył swoje świeżo narodzone dziecko w styczniu 1952. Był rozczarowany płcią dziecka, poczekali jeszcze na ceremonię chrztu zorganizowaną przez Wandę w katedrze przemyskiej. Obiecane z Przemyśla meble postanowił nadać na bagaż pociągiem. Było tego dużo, cały przedwojenny gabinet teścia wraz kolekcją obrazów, które malował podczas studiów i potem realizując się w ogromnych formatach, jakby na złość rodzinie, która nie dopuściła, by mógł studiować malarstwo, czyli zdobyć zawód ryzykowny i nie przynoszący pieniędzy.
Rzeczy zniesione z domu teściowej furmanką zwiózł na przemyski dworzec. Było to niemal całe urządzenie biura Franciszka składające się z linoleum o wielkości 4×4 m, 4 krzeseł z białego metalu obitych materiałem, dużego biurka, małego biurka wąskiego, tapczanu wraz z biurkiem i siatką, szafy trzyczęściowej na akta i ubrania i trzyczęściowej biblioteki. Meble były z orzecha, fornirowane, wykończone wewnątrz jasno szarą bejcą i posiadały niklowane uchwyty w modernistycznym stylu zaprojektowane przez Franciszka, a całość wykonana tuż przed wybuchem wojny. Oprócz tego lampa biurowa z białego metalu, waga apteczna, odkurzacz elektryczny z wężem i dwoma szczotkami, patefon elektryczny, 16 obrazów olejnych i akwarelowych w różnych wielkościach, 3 obrazy kwadratowe olejne, 1 obraz elipsa, 10 firanek do okien w tym 1 firanka duża siatkowa, 2 firanki z różowej, jasnej siatki, rulon czarnego płótna introligatorskiego, 500 arkuszy białego papieru, 500 arkuszy druków kosztorysowych, 2 wycieraczki kokosowe i walizkowa maszyna do pisania.
Kiedy Rudek dopełniał skomplikowane procedury przewozowe w okienku dworcowym, Krystyna pakowała się przy wtórze ustawicznego płaczu Wandy, powtarzającej w kółko: zabierają mi dzieci, zabierają mi dzieci..!
Wszystkie wiktuały, jakie zdołały tutaj zgromadzić: kasze, mąkę, przetwory z owoców ogrodu i kupionych od sprzedających im chłopów spod przemyskich wsi Krystyna pakowała w tekturowe walizy. Wanda pilnowała, by Andrzej zabrał swoje zabawki i książeczki, w których już rozpoznawał litery. Krystyna pakowała na tak długą podróż wałówkę, gotowała jaja na twardo, zawijała pomidory w gazetę, smarowała chleb masłem i przekładała końską kiełbasą, napełniała termosy herbatą. Kiedy Rudek przyjechał po nich warszawą z dworca, byli już gotowi. Wanda wsiadła do taksówki, by z nimi podjechać na dworzec i pomóc im wejść do wagonu. Pociąg był podstawiany, stał już od godziny na peronie i był zupełnie pusty. Zajęli przedział przy oknie. Andrzej po raz pierwszy jechał pociągiem i był zachwycony. Wanda we łzach czekała na peronie, aż pociąg ruszył. Rudek był bardzo szarmancki wobec teściowej. Obiecała, że wkrótce do nich przyjedzie.
Pociąg na kolejnych stacjach zabierał podróżnych, tak, że w Krakowie był już taki ścisk, że bagaże i małe dzieci wciskano przez okna. Dzieci Krystyny zasnęły, było ciemno i trzeba było Andrzeja w Katowicach budzić. Ponieważ na korytarzu panował ścisk, Rudek przedostał się wcześniej do wyjścia i Krystyna podała mu walizy, torby, koszyki, Andrzeja i śpiącą Ewę przez okno. Z trudem się wydostała. Rudek pobiegł po taksówkę, na którą musiał długo czekać.
Taksówka nie mogła wjechać na osiedle, stanęła daleko i Rudek obrócił kilkanaście razy, by wnieść wszystko do mieszkania, podczas gdy Krystyna z dziećmi siedziała na walizce na pustej ulicy. Było już po północy, z niedalekich torów dobiegał nostalgiczny sygnał jadącego pociągu. Osiedle było zupełnie ciemne, nawet w oknach nie świeciły się światła.
Kiedy rano Ewa otworzyła oczy, uderzyła ją biel łazienki. Ściany i sufit były zaledwie pobiałkowane, ale wielka płaszczyzna wanny i stojąca obok muszla klozetowa zlewały się w permanentną biel. Niesiona na rękach zdawała się być zafascynowana tą bielą analizując każdy napotkany wzrokiem szczegół. Krystyna zaniosła ją do okna, gdzie widok z trzeciego piętra ją zachwycił. Przymrozek oszronił błoto i biel rozpościerała się na całe osiedle, scalała je i dominowała.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2021, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *