Rozdział I
Wanda(2)
Pracowała w tartaku, chodziła tam piechotą, mimo, że to spory kawałek drogi, by dotrzeć na Generała Iwaszkiewicza gdzie niedawno było getto. Już od roku wszystkie tartaki w całym kraju upaństwowiono i teraz ich tartak należał do Rejonu Przemysłu Leśnego w Przemyślu.
Wanda doskonale pamiętała jego właściciela, Michała Bystrzyckiego, wiceburmistrza Przemyśla i właściciela fabryk, od którego przedsiębiorstwo Franka brało deski na budowę i był on ich jedynym dostawcą, a Wanda wtedy na swojej maszynie do pisania te zlecenia wypisywała. Bystrzycki rozbudował dawny tartak parowy powstały jeszcze w koszarach Twierdzy Przemyśl, pobudował nowe budynki i hale, wprowadził maszyny.
W czasie okupacji Bystrzycki ukrywał się na wsi, a po wojnie skutkiem nacjonalizacji wszystkie świetnie prosperujące przedsiębiorstwa Bystrzyckiego zamieniono na Państwowe Gospodarstwo Rolne. Tartak również utracił.
Teraz miał 86 lat, emerytura mu nie przysługiwała. Pracował w swoim tartaku na poślednim stanowisku kierownika parkieciarni, miał rodzinę zesłaną do Kazachstanu, z którego wróciły osierocone wnuczki na jego utrzymanie. Wanda z trudem znosiła widok tego starego, schorowanego człowieka.
Teraz tartak mieścił się na czterech hektarach z halą traków, fryzarnią oraz składem drewna.
Produkowano głównie tarcicę bukową i dębową oraz fryzy. Wanda, najęta do pisania listów swoim pięknym pismem z całym niedoborem biurowych materiałów niczym się nie przejmowała i podobnie jak Franek w Gliwicach, nie uczestniczyła w żadnym życiu politycznym tartaku. Nie chodziła na zebrania, na żadne obowiązkowe spędy pierwszomajowe, czy 22-lipcowe, wymawiając się chorym sercem i często pokazując pisemne diagnozy zaprzyjaźnionego lekarza przedwojennego, który opiekował się teraz też Andrzejkiem. Korzystała jak tylko się dało ze zwolnień lekarskich, mimo, że właśnie na radziecki sposób dekretem sejmowym wydano wojnę propagandową tym, którzy się od pracy migają. Bumelant zagrażał planowi sześcioletniemu, i karano takich z całą surowością. Ale Wanda się nie przejmowała.
Właśnie przeczytała w „Przekroju”, że dwa lata młodsza od niej Ordonka zmarła w Bejrucie. A Wanda przecież mając 50 lat w dalszym ciągu żyła i miała wnuczka, miała Andrzeja.
Wanda przemierzała piechotą odcinek między Pierackiego, a Generała Iwaszkiewicza w pół godziny, przybrawszy po okupacyjnej nędzy już na wadze, zawsze elegancko ubrana, jakby wybierała się na Franciszkańską, która teraz nazywała się Stalingradzka. Wszyscy robotnicy na placu pamiętający ją jeszcze przedwojenną pracującą u boku męża Franciszka kłaniali się nisko i wkraczając do swojego obskurnego kantorku poczuwała się lepiej niż sam kierownik. Wokół szalał świat w okrzykach, przekleństwach, dźwiękach maszyn, pomstowaniach, że nie wykonali planu, ale Wanda miała spokój. Nawiązała szybko przyjaźń z nielicznymi pracującymi głównie w księgowości kobietami, wymieniła z nimi informacje co do pozyskania bucików dla Andrzejka i nowych kontaktów z babami wiejskimi, co musiało być ściśle tajne.
Nie wstępowała już po drodze do bonifratrów, tylko mijając kościół, robiła znak krzyża, bo chciała jak najszybciej wrócić do Krysi. Rozmyślała też o tym czego dowiedziała się z wczorajszej audycji ze wspaniałej, nowej stacji radiowej „Wolna Europa”, która z Nowego Jorku, poprzez nadajnik umieszczony we Frankfurcie nad Menem biegła jak gdyby nigdy nic do jej przedwojennego radia. Słuchanie radia, w przeciwieństwie do okupacji, nie było oficjalnie zabronione, niemniej nikt na wszelki wypadek się do tego nie przyznawał. Nie mówiła też o tym w pracy. Wanda właśnie wczoraj dowiedziała się, że Aleksy, Patriarcha Moskiewski i całej Rusi zwrócił się listem czołobitnie na urodziny Stalina i hołd oddało mu podpisem 5 metropolitów, 21 arcybiskupów i 47 biskupów.
Nie inaczej jest w Polsce, myślała Wanda. Bierut był ministrantem, ma ślub kościelny z żoną i uczestniczył w procesji Bożego Ciała w Warszawie. To Wandę podtrzymało na duchu, chociaż wieści z Wolnej Europy były przerażające. Mówiono cały czas o wyrokach śmierci na żołnierzach AK, o procesach i torturach stosowanych przez UB podlegający Bierutowi, który te wyroki podpisuje. W październiku przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie odbył się proces, gdzie zapadło siedem wyroków śmierci!
Kim jest właściwie Bierut? W „Przekroju” pisano o nim dobrze, podkreślano, że jego chłopska rodzina była religijna. Pokazywano na niewyraźnych zdjęciach Bieruta pochylonego nad makietą odbudowywanej Warszawy jako Wielkiego Budowniczego, a nie jakiegoś sadystycznego potwora, a Wanda ufała „Przekrojowi”, jedynej gazecie, której ufała.
Tymczasem wszędzie trąbiono, szczególnie w podsuwanych przez kierownika ich działu „Nowinach Rzeszowskich”, że Caritas jest w Polsce skompromitowany, oskarżany o wielkie kradzieże i sprzeniewierzenia.
Wanda domyślała się, że są to jakieś pierwsze zwiastuny ataku na Kościół, bo przecież w głowie się nie mieści, by Kościół okradał biednych.
Wanda poczuwała się do obowiązku dostarczać Krystynie jedzenie najwyższej jakości. Kartki na mięso i tłuszcze, a przecież nie będzie kupowała smalcu, obowiązywały tak samo, jak podczas wojny, niemniej wolała, by przynosiła baba ze wsi cielęcinę i drób. Królików ani gołębi nie potrafiła przełknąć, więc ich nie zamawiała, a tym też obficie handlowano.
Wymianę pieniędzy pod koniec października Wanda powitała nie tak panicznie jak inni, gdyż nie miała oszczędności, wszystko szło na Andrzejka, a to co miała na PKO, mogła wyjąć dzięki Dzidce, córce jej najlepszej przyjaciółki przedwojennej, która teraz, po śmierci matki pracowała w Banku. Dzidka spowodowała, że nie musiała stać w kilometrowych kolejkach, które gromadziły się na Mickiewicza i były widoczne, kiedy Wanda szła i wracała z pracy.
Brakowało dosłownie wszystkiego, w pracy doradzano jej, by myła zęby kredą z dodatkiem kilku kropel mięty. Niestety, szyła bardzo nieporadnie, koleżanki w pracy namawiały ją do kupowania „Przyjaciółki”, gdzie jest w odcinkach kurs kroju i szycia, ale wolała mieć swoją krawczynię na Słowackiego, która potrafiła cuda wygospodarować z przedwojennych szaf Wandy, o dziwo, ich nie ruszono, może ze względu na ich duży rozmiar. Nie zabrali ich ani hitlerowscy, a ni sowieccy urzędnicy. Nieśmiertelne futro, które Franuś kupił jej za ogromne pieniądze przetrwało wszystkie lata w Łańcucie i teraz nosiły je na spółkę z Krystyną.
Wanda bardzo dbała o wszystkie ubrania, zaraz po przyjściu z pracy przebierała się, a płaszcze i futro oraz kapelusz po każdym wyjściu przecierała gąbką maczaną w gorącej wodzie.
Alkohol bardzo podrożał, więc radziła sobie zalewając w dużym kamionkowym garnku różnorakie owoce zasypane cukrem i to zalewała samogonem przynoszonym jej potajemnie, gdyż pędzenie samogonu było karane.
Niemniej zapobiegliwość Wandy była często wystawiana na ciężkie próby. Minionego lata nasiliła się psychoza nadciągającej III wojny i nawet cukru nie dawało się normalnie kupić. Wanda musiała uruchamiać całą siatkę przedwojennych znajomych, by nie stać w uciążliwych kolejkach.
Największy problem był z węglem potrzebnym do kuchni jak i pieców ogromnego, wysokiego mieszkania. Węgla nie dawało się kupić, bo jak głosiła fama, wszystko szło do ZSRR.
Przemyśl się bardzo zmienił, żydowskie sklepy, w których zaopatrywała się Wanda przed wojną, zniknęły, przekształcone na sklepy Spółdzielni PSS „Społem”, które praktyczne stały się państwowe, a różne małe sklepiki właściciele zaraz zamykali z powodu dużych podatków. Na targowiskach prawie nikt nie handlował, bo chłopów obciążono dostawami obowiązkowymi, i wszystkie nadwyżki musieli ukrywać i sprzedawać tajnie. Było też gorzej z piekarniami, które też się powoli zamykały. Chleb był drogi, bochenek dwukilogramowy kosztował 6 zł i taki, przechowywany jesienią i zimą w skrytce pod oknem miały na tydzień.
Były też kłopoty z rajtuzami dla Andrzejka, bo te na przydział dla niemowlęcia, miały tak grube szwy, że bały się je wkładać, by nie uwierały.
Wszystkiego się zresztą bały. Brudnych barów i restauracji, zatłoczonych sklepów gdzie na wadze ekspedientki oszukiwały, ulic po których chodzili pijacy i zewsząd patrzyły upiorne portrety Stalina. Jako właścicielce kamienicy, pod karą pieniężną przysyłano listem poleconym różne nakazy. Miała obowiązek odśnieżania i zakładania flagi w dni państwowe. W styczniu dowiedziała się, że nie musi jej już wywieszać na 3 Maja, gdyż to święto zostało zniesione, natomiast odwrotnie, za wywieszenie flagi w tym dniu groziła teraz kara.
Strach był odczuwalny wszędzie. Ludzie ściszali głos, milkli. Można było zdradzić się, że ma się inne poglądy niż obowiązujące dosłownie wszystkim: gestem, miną, ubiorem. Tymczasem, kiedy Wanda zostawała z Andrzejkiem, a Krysia wymknąwszy się do kina z koleżanką, wracając opowiadała, że świat jest zupełnie inny. Ten zupełnie inny świat zobaczyła w „Polskiej Kronice Filmowej”! Piękny, radosny, otwarty.
Odbudowana trasa W-Z, dzielnice robotnicze, Nowy Świat, Mariensztat i Bierut w kanadyjce. Co to jest kanadyjka? – dopytywała się Wanda. Tak, Bierut jest zawsze porządnie ubrany, ale nigdy we fraku. I podobno całuje kobiety w rękę.
Mimo że Rudek nie przyjechał na święta Bożego Narodzenia, tłumacząc się listownie zmianą pracy i pilnymi w niej zadaniami, które musi zabierać do domu do rozwiązania, spędzały je z Krystyną radośnie, bo przyszli wszyscy krewni i braku Rudka nikt nie odczuł i nikt o niego nie zapytał. Wanda chciałaby, by taki stan, stan niesprecyzowanej sytuacji małżeńskiej jej córki trwał w nieskończoność.
W tartaku przybywało portretów Stalina, wszystkim pracownikom pilnie się przypatrywano, szczególnie takim kamienicznikom jak Wanda, ale ona była szczęśliwa. Miała przecież ślicznego wnuczka, Andrzejka.