W każdym większym mieście w U.S.A. jest dzielnica chińska, a w San Francisco podobno jest najstarsza w Ameryce Północnej. Każda ma Bramę przez którą przechodzi się bezkarnie, która już niczego nie otwiera ani nie zamyka, tłum przechodniów krąży pod nią ledwo ją zauważając, gdyż wszystko wokół jest w tym samym wschodnim stylu Kantonu lat dwudziestych. Barwne, pełne chińskich znaków i witryn sklepowych z wyległymi na ulicę smokami przestrzenie są ciasne, zamknięte u góry czerwonymi lampionami. Piękne Chinki stoją na rogach wciskając grzecznie kartki z zaproszeniami do restauracji i mimo, że po wejściu do takiej płaci się czterokrotnie wyższą cenę niż w zaproszeniu, interes kwitnie, a cała dzielnica sprawia wrażenie permanentnego mrówczego i zapobiegliwego bogacenia się.
Ulica Malowanych Balkonów ze złoconymi dachami, z barwną barwną elewacją, różnokształtnymi oknami i wykuszami mimo niejednokrotnie sprzedawanej w otwartych tam sklepach tandety jest szlachetna, solidna i dostojna. Chińczycy, Koreańczycy i Wietnamczycy oraz Japończycy stanowią w całym mieście ponad 30 % i ciągle ta liczba wzrasta. W Chinatown praktycznie nie widuje się w obsłudze turystycznego biznesu rasy innej, niż żółtej.
Na wystawach zdumiewają posążki Mao Tse-Tunga. A podobno marzeniem każdego Chińczyka jest otworzenie biznesu w San Francisco, w dzielnicy Chinatown.
svgallery=chinatown