Joannie Wajs
Tam ślad i znów spadają gwiazdy. Tam drży, choć drżeć nie miało jeszcze.
Wcześniak jest wczesny. Wychuchany. Ziąb października rodzi deszcze,
a wskrzesić, to przełamać przykaz. A złamać, to jak wyjść, nie wrócić.
Labirynt kończy się wyborem. Wybór, to tylko morze żółci
co nie rozstąpi się kolorem, bo krew barwiła przekroczenie!
Jest żółta ścieżka w jesień, w uciec. Jest i ostatnie już zmartwienie
przed ciszą, która Oceanem nasyci kroplą po kropelce
jakieś zupełnie jednostkowe, nieważne wszystkim, jednak serce
co miało dawno nie być bytem, a jeszcze dyszy i łopocze…
Po co? Dlaczego? Człowiek umarł. Był przecież sobie, był tu groszem
co się nie udał w pomnożeniu, a zakopany, wciąż wyrastał,
kalał jak trąd aktywność wielu, porażał przestrzeń, dusił miasta…
On zmartwychwstaje i rozkwita! Przybądźcie gwiazd archipelagi
sądząc nadzieję Znakiem Wagi!
Ciekawe.
Ktoś kiedyś rzekł, że “życie to sztuka wyboru”. A zmartwychwstają przecież nie tylko umarli, labirynty tworzym także my sami, a minotaury drzemią głęboko pok opoka oka…
Jak na mój gust patetyczny troszkę.
Tak, chyba patetyczny. Ale zadedykowałam Pani Wajs, która w swoich wierszach też nie ma lekko, bo pisze o nieobecnym ojcu. Więc nie mogłam tak żartobliwie, by nie urazić córczanych uczuć.
Nie wiem tylko, czy dedykując wiersz nieznanej osobiście osobie trzeba prosić o pozwolenie? Nigdy tego nie robiłam.
Dzięki za weekendowe odwiedziny! Wszyscy się teraz chyba bawią.
Pani Ewo nie ma za co dziękować, niektórzy pracują, ażeby inni mogli się bawić. chciałabym poweidzieć, że patos często jest potrzebny, ale w Pani wydaniu nie jest szorstki, wzniosły na wysokość wieżowca sięgającego chmur.
Myślę, że nie trzeba prosić o pozwolenie, ale trzeba sprawdzić, sama jestem ciekawa, czy taka dedykacja nie będzie gafą. Ale analogicznie, np. co zrobić jeśli dedykujemy komuś zmarłemu, albo osobie która mieszka strasznie daleko?
Pozdrawiam.
No właśnie, gafa. Wie Pani, ja teraz czytam same wschodzące gwiazdy polskiej najnowszej poezji, które na kilka pokoleń zajmą najwyższe jej szczyty i może to być gafa.
Taki bezbronny wielki poeta nie ma szans na protest, bo odwiedza tylko duże, liczące się portale poetyckie. A mali jeżdżą po nim jak po burej suce.
A co do jakości mojego wiersza, to już nic nie potrafię zmienić.
Myślę, że w tym utworze jest klimat, atmosfera wyczuwalnej ciszy, może napięcia, a co do zmian to nie są potrzebne – gdyż nie wszyskto można zmienić. Mnie też czasami się zdarza zlapac jakis wiersz sprzed 2-5 lat i szczerze przyznaję się, że nie zawsze mogę cokolwiek już z tym zrobic. To tak jak z malarstwem, tworząc obraz zaczynam od zarysu- który jest albo przed oczyma albo w głowie, potem przychodzą fazy kolejne – czyż to nie podobne trochę do życia – taka mała metodyczność podpięta pod kanon greckiego ciała??…
Polecam eseje: Mario Praz „Mnemosyne”, napisane jak ja byłam na pierwszym roku Akademii Sztuk Pięknych, ale dopiero teraz spolszczone. To jest o powinowactwie sztuk plastycznych z literaturą, a szczególnie poezją.
Autorem jest równocześnie historyk sztuki i literaturoznawca i wymienia tych geniuszy, którzy równocześnie pisali i malowali. Zazwyczaj jedna aktywność dominowała drugą ale chyba i wspomagała.
Chciałam też tu powklejać wiersze ze wszystkich lat, ale nie mam czasu przepisać.
Myślę, że pisze się zawsze tak samo, człowiek jest taki sam do śmierci. Tylko warsztat daje albo pewność siebie, albo niepewność, gdy jest nieopanowany. Ale rysunki dziecka są takie doskonałe…
Sposób tworzenia to sprawa indywidualności i tożsamości. Introwertyk z pewnością zacznie od innego końca, czy początku, niż ekstrawertyk. Też od etapów w życiu. W liceach plastycznych uczą od ogółu do szczegółu. A ja na egzaminie wstępnym budowałam akt modelki od pępka i sutka i tak aż do całej modelki i dzięki temu zdałam.
Mnemosyne to matka Muz. Siostry się kochają i wspomagają.
Muszę lecieć niedługo, by mnie wskrzesił Ocean. Wiersz jest autobiograficzny.
Zgadzam się z Panią co do analizy charakterologicznej, a także metodyczności dzieła, ja miałam zamiar iść na ASP, zaklepane miejsce na Śląsku. Niestety nie wyszło- czasami życie wybiera za nas, ale może kiedys zaocznie skończe, bez malarstwa czuję się jak bez reki i moze dlatego piszę plastycznie i obrazowo- to taka mała dewiacja. Lecz wybór zły czasami okazuje sie w końcu słuszny. A z malarstwa cięzko wyżyć, chyba… Ja robiąc portret muszę miecna oku cąłoś ogólny zarys. Toteż, to co jest w nas może dawac siłę. A za polecenie Mnemozyny, dziekuje postaram się zapoznac. Pozdrawiam.
Zawsze na ASP było się trudno dostać. Była taka anegdota o tramwajarzu, który zdawał 11 razy na krakowską ASP i zdał, skończył i jeździł po Krakowie tramwajem jako motorniczy. I to był dowód na słuszne decyzje komisji kwalifikacyjnej.
A nie wiem, jak teraz, czyt trudno się dostać. A jak ktoś musi malować, to przecież nie myśli o intratności tego zajęcia. Jak z miłością. Jak się Pani zakocha w tramwajarzu, to przecież wiadomo, że dużych pieniędzy z tego nie będzie
ANo prawda, na szczęście nie zakochałam się jescze w tramwajarzu, co do ASP to nawet nie próbowałam się dostac, musiałam zdecydować się na coś całkiem innego. Tak jak pisała Pani wczesniej – trzeba miec jakis porzadny zawód:). Jednak to co idzie nam “jakby samo” nie gasnie tylko żyje ale trzeba to rozwijać, żeby nie zapomniec że coś może sprawiać radość…Te eseje są niestety niedostepne, a szukałam. Pozdrawiam
Ja też ich nie mam, czytałam jedynie w Bibliotece Śląskiej.
Chyba z plastyką jest inaczej niż z literaturą. Można zarabiać zajęciami pochodnymi – projektowaniem, komputer też poszerzył rynek i zapotrzebowanie na absolwentów. Natomiast literatura jest chyba bardziej wampiryczna i potrzebuje pożywienia z życia. Dlatego różnorakie zawody dają pożywkę literaturze, a zajmowanie się wyłącznie językiem czy historią literatury ją wyjaławia. Stąd taka nuda twórczości pracowników uniwersyteckich wydziałów literackich. Pamiętam te lekcje polskiego „imał się różnych zawodów”. Trzeba coś przeżyć, by móc pisać.
dla mnie np. informacja że wokalista zespołu Iron Maiden – Bruce Dickinson oprócz tego, że jest showmanem wykonuje także zawód pilota samolotów pasażerskich była tą, która dodała facetowi w moich oczach wiele respektu. Myślę, że jakiekolwiek nieartsytyczne zajęcie dodaje trochę dobrej gliny do dzieła, dziełka, jak zwał tak zwał.
Panie Radku, życie jest krótkie i tak naprawdę dla prawdziwego artysty nigdy nie jest pożyteczne robienie rzeczy nie związanych ze sztuką. Jeśli pasja tę aktywność przesłania i staje się priorytetowa, nie wierze, że był to prawdziwy artysta wierny swojej Muzie.
Artysta jest po drugiej stronie. Artysta żyje już w innym wymiarze i jest na permanentnym haju twórczym, wszystko, co mu przeszkadza, budzi w nim niechęć. Żeby pozostać w społeczeństwie, musi udawać.
Podałam tu przykład tramwajarza, który chciał być malarzem, ale komisja egzaminów wstępnych, gdzie jeden telefon z Partii mógł to spowodować w moich czasach przyjmowała w pierwszym rzędzie tych, którzy mieli pochodzenie proletariackie i chłopskie – 5 punktów. Za ZBoWiD rodziców – 5 punktów. To była duża przewaga. Ktoś, kto oddał tyle lat na starania się na uczelnię artystyczną był bezpowrotnie zniszczony wojskiem i pracą w dekoratorniach, gdzie pisało się transparenty.
Bardzo niewielu było takich ludzi na uczelniach w tamtych czasach, którzy utalentowanym ludziom chcieli pomóc. Nawet wyśmiewano się z nich (anegdotę opowiedział mi na plenerze profesor).
Dlatego (był taki wątek na nieszufladzie) mówienie, że praca nie hańbi i zmywak daje materiał do pisania powieści – to jest absolutna nieprawda.
Podsumowując – na całe szczęście nie ma recept. Są jedynie trudności, by utwór wydobyć.
zależy o czym mowa, chyba recept absolutnych nie ma. Papież pracował fizycznie w Solvayu, Herbert na Torfowiskach a Leśmian był notariuszem (chociaż jak wieść gminna niesie, niespecjalnie udanym) a E.T.A. Hoffman – urzędnikiem pruskim. Bo z jednej strony – żeby mieć o czym pisać – trzeba coś przeżyć, a z drugiej być wiernym sztuce. To jak się będzie do oporu wiernym sztuce – istnieje obawa że się nic nie przeżyje. Albo niewiele. Tyle ile się da przeżyć w światku sztuki, któremu od sztuki do sztuczności blisko, c o piszę, mieszkając w małym mieście z dala od szosy, autostrady, dojeżdżając całe życie do pracy, szkoły by PKP.
Nie bardzo ufam (chociaż to skłonność a nie żelazna zasada) artystom, którzy poza swoją sztuką nic innego nie potrafią.
mowa o demagogii, Panie Radku, o demagogii. Jeśli już jesteśmy przy temacie papieskim, to Chrystus mówił, żeby się tak nie troskać o dzień następny, bo i tak ma on swoje troski.
Demagogia polega na tym, że ludzie, którzy zagarniają tereny tak niewielkie, jakie potrzebuje artysta do własnej egzystencji na swoje potrzeby i w swoim sumieniu skazują innych na prace fizyczne (los Marka Hłaski) i jeszcze uważają, że to dobrze, gdyż jest to dla niego pożywka. Nieprawda. Są konieczności, które są lepsze, niż inne ale równie złe. Praca kamieniarza nie zrobiła z JP II papieża tylko Watykan, który łożył na kształcenie. Herbert doił jak mógł gdański Związek Literatów, a jak politycznie stało się nie do zniesienia, poszedł do tego torfu, bo TP zawiesili z powodu nie wydrukowania nekrologu Stalina. A Leśmian to przecież załatwiona przez przyjaciół pisarzy synekura, dzięki której dopiero wiersze w gazetach zaczęły się pojawiać.
Nie ufa Pan tym, co tylko uprawiają tylko sztukę? A czego Pan jeszcze by się spodziewał?
A ufa Pan tym, że artystami nie są, nigdy nie byli i nie będą, bo talentu ni grama tylko artystowskie nabzdyczenie, jakieś trociny dziewczyńskie trochę podrasowane, trochę podpatrzone, wygumkowane kompromitujące kwestie i już drukuj?
Pisałam o profesji dla artysty która daje mu wolność od sponsora. Ale Rilke brał zewsząd bez obciachu, przyjmował zaproszenia do Zamków i dzisiaj to się nazywa grant na rezydencje. Tylko te granty dostają zazwyczaj ludzie, którzy artystami nie są. A artysta zapierdala na tramwaju.
Pani Ewo,
nie rozmawialiśmy o tym komu ufam i nie przypominam sobie abym się Pani zwierzał z tego komu ufam. Proponuję abyśmy trzymali się granic w obie strony, bo inaczej nie widzę sensu rozmowy. Chyba, że kolejne Pani wycieczki, w gruncie rzeczy ad personam w moją stronę temu mają służyć. Ale to można powiedzieć sobie wprost. Jak mnie ktoś denerwuje, np. w necie to zamiast udawać chęć rozmowy informuję go o tym, czasem drastycznie a czasem mniej.
Panie Radku, przysięgam Panu, że absolutnie nie miałam zamiaru Pana obrazić ani urazić. Już nie pamiętam, o co poszło. Ale czasami myślę, że to właśnie mnie się wypuszcza na jakieś rozmowy, tak oczywiste, jak nauczycielkę na lekcji, by ją zdenerwować. Naprawdę, bardzo się staram udzielić odpowiedzi według mojej wiedzy i sumienia. Widocznie to różnica pokoleń. Przykro mi, przepraszam Pana, jeśli ta moja blogowa gościnność nie sprostała.