Tomasz Piątek „Pałac Ostrogskich” Nominowani do nominowanych NIKE 2009

Po przeczytaniu „Nionia” wielokrotnie przymierzałam się do lektury książek Tomasza Piątka i dopiero wydaną w czerwcu ostatnią książkę pisarza z entuzjazmem do końca przeczytałam.
Może poszukując lektur polskich pisarzy, po rozczarowaniach tegorocznej nagrody Nike, Tomasz Piątek dostarczył mi szczerości i swobody wypowiedzi, których tamtym brakowało.
Jest taki moment zmęczenia zmanierowaną literaturą. Wtedy każdy świeży powiew wita się z entuzjazmem.

Tomasz Piątek wraca do klimatów debiutanckiej „Heroiny” i sprawdza się w opisie doświadczenia życia na własnej skórze. Metodą powieści amerykańskich, które swobodnie, a nawet ekshibicjonistycznie opowiadają o chorobie i pracy bez osłonek i wstydu, można nareszcie powitać przełamanie tego polskiego tabu.
Oczywiście wiele do tej pory powstało powieści skandalizujących i prostolinijnych, pisanych bez osłonek i bez kokieterii, jednak zawsze miały posmak albo sztucznej egzaltacji obsceną albo posiadały coś zepsutego i kącikowego.
Tomasz Piątek pisze terapeutycznie, pisze wszystko bez selekcji, a jednak posiadając ewidentny talent, pisze to, co ma być napisane. Wybacza się więc mu filozofowanie, karkołomne konstrukcje w domniemaniach (co w PRL- u zostało wybudowane, dlaczego i jak, gdzie znajduje się rękopis Waltera Benjamina, jak katolicyzm zmienił przykazania).
Cokolwiek Tomasz Piątek napisze, naplecie i nabajdurzy, zawsze tę gawędę przeczyta się z dużą przyjemnością i spotka się z tym kimś po drugiej stronie książki z pełnym zaufaniem. Klimat, jakim emanuje pisarstwo Tomasza Piątka, z pewnością wspomożony łatwością pisania – po stworzeniu tylu książek – jest zdrowy i jakiś prawy i czysty.
Bohaterami książki są ćpun i uczuciowość. Tezą jest to, że ćpunem się zostaje z deficytu uczuć i z protestu za ich brak. Autor o ich brak obwinia różne rzeczy, między innymi seryjnie produkowane przedmioty, które nie są, jak dawniej wytwarzane przez posiadającego duszę rzemieślnika.
Cokolwiek Tomasz Piątek powie na ten temat – mądrego czy głupiego – zawsze to będzie mieściło się w granicach zdrowego rozsądku tzw. tłumacza ludowego i zawsze będzie do przyjęcia. Będzie do przyjęcia, gdyż, jak dziecko, czytelnik bezkrytycznie ufa narratorowi od pierwszej, do ostatniej linijki. I jeśli autor nawet wejdzie w piwnice i labirynty Pałacu Ostrogskich, będzie wraz ze swoim bohaterem ćpał gdzie będzie ćpał też diler, a wizje narkotyczne, wraz ze złotą kaczką opisze – to czytelnik nawet i pozazdrości mu i rzygania, i wszelkich potworności skutków fizjologicznych ćpania, ponieważ pozazdrości mu odwagi.

Ten afirmujący narkomanię ton jest o tyle zdrowy, że opisuje bohatera z całą konsekwencją jego nieprzystosowania, radzenia sobie z nieprzystosowaniem i w sumie jakimś bardzo witalnym przesłaniem dla tych, którzy sobie nie radzą.
Mimo całej pozornej niefrasobliwości tej książki Tomasz Piątek wyartykułował bardzo poważne oskarżenie i ostrzeżenie wobec ośrodków mających na celu bronić i chronić nadwrażliwych ludzi chorych na narkotyczne uzależnienie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na Tomasz Piątek „Pałac Ostrogskich” Nominowani do nominowanych NIKE 2009

  1. Mały Misio z Krwawym Sierpem pisze:

    Dzięki za miłe słowo.
    Jedna z tych karkołomnych rzeczy jest jednak prawdziwa: katolicy rzeczywiście zmienili treść Dziesięciorga Przykazań. I każdy może to sprawdzić. Wystarczy zajrzeć do Księgi Genesis, gdzie one są w takim brzmieniu, w jakim Bóg je podyktował Mojżeszowi. Porównać je z katolicką wersją, którą u nas ludzie mają wytłuczoną na pamięć – to jest ogromna różnica. Jak śpiewa Kazik:” To co o obrazach myśleć. Co innego w katechizmie, co innego w Piśmie Świętym”.

  2. Ewa pisze:

    Witam Autora na moim blogu! To dla mnie zaszczyt, bo nawet jak się podlizuję, to też mnie ignorują (takim przykładem był np. poeta Jacek Uglik).

    Misiu, wiesz, ja tak rzuciłam pospiesznie przykłady i chciałam bajdurzeniem nawiązać do rabelaisowskiej ekspresji, sposobu trzeźwego lekarza, który przecież drobiazgowo opisywał w swoich książkach np. poród przez ucho.
    Ale z religią to inna sprawa. Nie dotykałabym tego, wszelkie te administracyjne kruczki religijne dla mnie już nie mają sensu. Wyszłam z kościoła katolickiego, jak nasza parafia bardzo mocno zaczęła wspierać działalność Ojca Rydzyka i uważałam, że w takim wypadku moja obecność na mszach jest niemoralna. Na dodatek ksiądz chodzący po kolędzie zakwestionował ważność ślubu w Teksasie mojego syna z córką wyjątkowo religijnych baptystów. Poszłam więc tam do baptystów zorientować się o co chodzi, ale już po pierwszych dyskusjach o zapisie biblijnym i zawartym tam obligatoryjnym zalecaniu bicia dzieci, też Zbór opuściłam.
    Też jestem przeciwna wojującemu ateizmowi, na który wszyscy przechodzą po przeczytaniu Dawkinsa.
    Nie uważam jednak, by literatura nie miała być polem i takich rozważań. Podobał mi się Twój wątek satanistyczny w książce, szczególnie, że malarstwa Beksińskiego nie lubiłam nigdy, nawet w latach siedemdziesiątych, gdy był wschodzącą sławą i nadzieją odnowy malarskiej po degeneracji sztuki abstrakcyjnej. Bardzo interesuje mnie pochodzenie piękna z dwóch źródeł: dobra i zła. O tym pisała Simone Weil.

  3. Rysiek listonosz pisze:

    Recenzenci porównują teorię spiskową w ostatniej powieści Tomasza Piątka do tandetnych zabiegów Dana Browna.
    I ten rękopis Waltera Benjamina. I torturowany Chopin…

  4. Ewa pisze:

    Z tym Benjaminem, to całkiem prawdopodobne. Widziano go jak niósł ogromną, czarną teczkę i nawet pomagano mu ją nieść przez góry. Mówił, że jest ważniejsza od niego, że rękopis musi przetrwać. I faktycznie, nie wiadomo, co się po jego śmierci z nią stało.
    Ale Walter Benjamin to piękna postać wymagająca spopularyzowania.

  5. Mały Misio z Krwawym Sierpem pisze:

    > Ewa – bo trafiłaś do Południowych Baptystów, a to jest masakra. To jest amerykańskie Radio Maryja. Polscy baptyści nie mają z nimi prawie nic wspólnego. Ja mam dobre wspomnienia ze Zboru. Ale jeszcze lepsze ze Zboru Ewangelicko-Reformowanego. Dlatego jestem w tym zborze i konfirmowałem się w nim. Nie będę Ci go reklamował, bo to zawsze jest odbierane z podejrzliwością. Ale gdybyś miała okazję, to przyjdź na nabożeństwo.

    > Rysiek – negatywna opinia z pierwszej ręki jest krytyką. Z drugiej ręki nie jest nawet obrazą, bo w ogóle nie jest opinią. Tym bardziej, że “recenzenci”, o których piszesz, to tylko jeden recenzent. Przeczytaj książkę, to pogadamy i wtedy z wielką chęcią zapoznam się z Twoją prawdziwą opinią.

  6. Ewa pisze:

    Dzięki Misiu, ale moje życie się już kończy i nie mam już czasu na poszukiwania. I tak oddałam Kościołowi tak już nieodwracalne lata – dla mojego pokolenia to była jedyna wtedy wolnościowa możliwość.
    Teraz mamy wolność i korzystam ile można, przynajmniej nie będę na nikogo zwalać winy, że mi coś zabrał. Wszystko jest złudne i pragmatyczne. Ale, jeśli komuś Kościół daje reżim wewnętrzny, gdyż sam nie potrafi go sobie dać, to powinien korzystać z jego struktur. Mnie brzydzą wszelkie zakony, celibaty, zewnętrzne sztuczne amputacje , okaleczanie nieświadomych niczego młodych ludzi i więzienie ich w murach zakonnych, preparowanie czystości kobiecej z perwersji ograniczenia. Nikt nie może kierować jednostkowym życiem, każdy jest odpowiedzialny za siebie i to wcale nie prowadzi do anarchii. Stadność mnie przeraża. Ale, jeśli potrzebna jest komuś usługa wspólnotowa jaką daje sekta religijna, powinien z niej korzystać. Przeszliśmy w życiu różne deformacje i pewnych usług potrzebujemy dla wewnętrznej równowagi.
    Po lekturze całego Nietschego jestem w dalszym ciągu przywiązana do chrześcijaństwa i po lekturze Dawkinsa nie uważam, że idea Boga jest zawsze szkodliwa. Ale będę za wolnością za wszelką cenę, za wyzwalaniem najszlachetniejszych sił twórczych w człowieku. Dlatego może podoba mi się Twoje pisarstwo, że nie przegrałeś, że ciągle odnajdujesz nowe rozwiązania. Jeśli skostniejesz w wierze administracyjnej, przegrasz jako artysta (niepokojący wątek o przykazaniach, narkomana nie powinny obchodzić takie bzdury).

  7. Ewa pisze:

    c.d. Może źle się wyraziłam jako „bzdury”, ale niuanse religijne nie powinny interesować bohatera powieści, który jest uwikłany w tak poważne komplikacje własnego życia. Prawdziwa odnowa w Duchu nie polega na rewizji starego w taki sposób.

  8. Rysiek listonosz pisze:

    Ależ przeczytałem!
    Podałem te zarzuty recenzenta, by właśnie zainicjować tutaj dyskusję.
    W„Pałacu Ostrogskich” podobały mi się opisy relacji w pracy (Reklama). Inne niż u Shutego w banku. Może dlatego, że bohaterem jest narkoman i ta pozycja niższego, sponiewieranego człowieka wracającego do społeczeństwa jeszcze bardziej prowokuje ujawnienie sadyzmu i pogardy. U Shutego pamiętam była relacja tylko zależności od kierowniczki, tu jest taka bardzo przejmująca aura skrzywdzonego, bardzo uniwersalna.
    I jest dużo bardzo śmiesznych opowieści.
    np. ta:

    „ Miejscowy burmistrz wymyślił, że Ławrynowiszki będą miejscem zakochanych. Celem tej operacji miało być stworzenie specjalnej turystyki zakochanych z Polski i z Litwy, tak aby zakochani z obu krajów przyjeżdżali do tego nadgranicznego miasteczka, aby przekraczać wszelkie granice. Pomysł zrodził się stąd, że w okolicy zachowało się wiele zabytkowych, dziewiętnastowiecznych jeszcze stodół, które w lecie były ciepłe, przewiewne, wypełnione pachnącym sianem.”

  9. Mały Misio z Krwawym Sierpem pisze:

    > Ewa

    Wierzę, że odnowa w Duchu ma w sobie zarówno wolność, jak i dyscyplinę. A dyscyplina to odniesienie do jakichś konkretów, jakichś zasad. Dziesięcioro Przykazań jest chyba dobrym przykładem takiego konkretu, który nie jest faryzejskim rozszczepianiem włosa na czworo, ale pozwala mieć dotykalny punkt odniesienie. Chodzi o to, żeby nie popaść w żadne ekstremum: zwiewnego mistycyzmu, w którym wszystko jest wszystkim, wszystko wolno, nic nie wiadomo – i dogmatycznego faryzeizmu, każde działanie obudowane jest zakazami i nakazami.

    >Rysiek

    A to przepraszam.

    Jestem przewrażliwiony, ponieważ cała masa ludzi wypowiada się o moich książkach bez czytania.

    Ludzie przeważnie nie dbają o istotę sprawy, tylko o wizerunek. Ponieważ w paru moich książkach pojawia się trup, uznano, że jestem autorem powieści kryminalnych – chociaż każdy, kto je czytał, może o nich powiedzieć wszystko, ale na pewno nie są to powieści kryminalne.

    Ten recenzent, którego cytowałeś, też powiedział, że jestem autorem “sensacyjniaków”. To znaczy, że moich książek nie czytał. Ale uczepił się tej sensacyjności. Na początku recenzji przyznał, że właściwie książka dobra, że fajnie się czyta. Najwyraźniej jednak nie mógł pogodzić się z tym, że podoba mu się książka “autora sensacyjniaków”. I nagle wrzasnął: ale na stronie sto którejś pojawia się element fabuły! Hańba! A więc jednak jest to sensacyjniak! A więc jest do niczego, bo sensacyjniaki są do niczego! A więc wszystkie mądrości, które w tej książce znalazłem, są głupie, bo sensacyjniak nie może zawierać mądrości!

    Dla mnie ta recenzja jest dowodem na to, że ideologiczne zaślepienie zwykle jest efektem chybionych wniosków opartych na niepewnych przesłankach. W tym wypadku z drugiej ręki.

    Jestem też pewien, że recenzent nie przeczytał drugiej połowy książki, bo wszystkie cytaty odnoszą się do wydarzeń sprzed ww. strony sto którejś. Najwyraźniej pan literaturoznawca, jak tylko gdzieś znajdzie element nikczemnej fabuły, wtedy przerywa czytanie.

  10. Rysiek listonosz pisze:

    Tak, recenzent tej negatywnej wypowiedzi podzielił książkę na dwie części. Być może chodziło mu też o poprawność polityczną, ale zawsze przy ogólnym aplauzie trzeba czytać takie kontra. Właśnie te pozytywne podejrzane są o nie przeczytanie książki, jak jest ich dużo, to jeden ściąga od drugiego. Nigdy nie wydałem żadnej książki i na pewno wszystko jest bolesne dla autora, ale piszę o tym z pozycji czytelnika. Wchodzę na google i po przeczytaniu książki czytam co o niej piszą inni. Autor z pewnością robi inaczej, ponieważ jest wewnątrz książki. Czytelnik uczciwy, bezinteresowny, jest na zewnątrz. Ufa recenzentowi, jeśli się pokrywa z jego odczuciem. I nie ma to nic wspólnego z marketingiem – ja korzystam ze zbiorów bibliotek.
    Bardzo smutne to, co ostatnio napisałeś na kumplach.
    Ponieważ dbam, jako listonosz o stronę informacyjną tego bloga, pozwolę sobie fragment tej, nie dającej nadziei, zacytować:

    „Myślę, że ostatni cios literaturze zadało zniknięcie mitu potomności. Dawniej autor mógł się pocieszać, że oliwa sprawiedliwa i że potomni docenią. Teraz nie można już tak się łudzić. Po pierwsze, życie książki się kończy, kiedy kończy się kampania promocyjna w mediach. I potem książka już nie wróci do życia, chyba że incydentalnie i chwilowo. Bo media co tydzień muszą coś nowego ludziom dostarczyć i tak pewnie będzie przez najbliższe dziesięć, sto, dwieście lat – tylko z coraz większą szybkością.

    A poza tym, cholera wie, jak ci potomni będą sformatowani.
    Dlatego, jeśli pisarz myśli, że jego prawda nie jest doceniona, albo jakaś nieprawda, zagrażająca jego prawdzie, jest nadmiernie propagowana – wtedy nie czeka na to, co przyszłość pokaże, tylko stara się wykorzystać swoje medialne pięć minut, żeby wykrzyczeć swoje albo zakrzyczeć cudze.

    A tak gwoli uściślenia, drogie :P, ja nie narzekam na rozgłośnie, ani na inne media. “Błogosławiony wiek” miał rewelacyjne recenzję, programy w TV. “Pałac Ostrogskich” miał superpozytywne w 14 gazetach, od najważniejszych dzienników i tygodników, po “Nowe Książki” i “Pana Slawistę”. Mnie denerwuje to, że rynek wyżarł nam mózgi, także w dziedzinie, która powinna rządzić się nie tylko prawami rynkowymi. Załóżmy, że Dorota nie wiedziała o “Błogosławionym wieku” – mam powody przypuszczać, że to bardzo mało prawdopodobne, ale załóżmy. Niezależnie od tego, gdyby opublikowała taką samą książkę, pewnie też noszono by ją na rękach i zachwycano się świeżością inwencji.

    Pieprzyć to wszystko. Myśl sobie, co chcesz. Ja przestaję w ogóle o tym myśleć. Mały Misio z Krwawym Sierpem >:P |
    2008-10-19 21:28:17 | 85.89.191.173

  11. Ewa pisze:

    Też mną wstrząsnęła ta wypowiedz na kumplach.
    Więc nie ma żadnej już nadziei? Już nawet nie chce się mi na nieszufladę wchodzić, mimo, że nie jestem zbanowana.
    Misiu, napisałam w sensie wolności twórcy, człowieka innego, publicznego, odpowiedzialnego. Artysta, twórca, nie może być zniewolony żadną doktryną i jeśli odważa się tworzyć, jest już na tyle ukształtowany, że automatycznie nie będzie ani zabijał, ani cudzołożył. Oczywiście, nikt niczego nie przestrzega, ale lepsze są takie ramy wewnętrzne, niż ortodoksyjny zapis. Nieczynienie zła jest przecież właśnie ważne w człowieku, a nie w doktrynie.
    Wszyscy amoraliści (Sade), przerabiali to w swoich dziełach. Przełamywanie zakazu daje dodatkową satysfakcję, zakaz zamienia w perwersję.
    Dlatego każda wielka sztuka jest religijna. Ale w zupełnie innym sensie, niż religia państwowa. W sensie wewnętrznej, a nie zewnętrznej moralności. O tym pisał Kierkegaard.
    Czy rzeczywiście, by się dowiedzieć, że nie trzeba zabijać, kraść i cudzołożyć trzeba się o tym dopiero dowiadywać w Kościele? Przecież to jest automatyczne. Ateiści są bardzo etyczni.

  12. Mały Misio z Krwawym Sierpem pisze:

    Zgadzam się z Tobą. Ale ja akurat jestem takim człowiekiem, że potrzebuję przykazania, słowa, nauki, Boga w postaci konkretnego słowa, pouczenia. Bez tego byłoby ze mną bardzo źle. Jako człowiek próbuję przyswoić sobie przykazania. A jako “artysta”, z całkowitą wolnością twórczą swobodnie eksploruję sytuację “człowiek aż nazbyt wolny a dyscyplina”. To jest moja sytuacja, moje życie i trudno mi się tym nie zajmować. Ale staram się poznawać tę sytuację bez ograniczeń.

  13. Ewa pisze:

    Bo człowiek urodzony z nadwrażliwością jest bardzo delikatny i już w dzieciństwie niszczony. Te procesy naprawcze, jakie podejmuje w dorosłości nawet i leczą. Ale „lekarze” żądają zapłaty i ofiary, działają na swoją korzyść, a udają, że nie.
    Tylko sztuka nas wyzwoli, gdyż tam jest tylko prawdziwa duchowość. Wirginia Woolf pisała, że im konkret jest prawdziwszy, tym sztuka jest lepsza. Dlatego Twoja książka o doświadczeniach narkomana jest taka dobra.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *