Wiem, wiem, że podryw na pokazywanie znaczków jest nieśmiertelny. Niestety, blogowicz, w odróżnieniu od wielu pokoleń uwodzących i wabiących do swoich jaskiń, te znaczki naprawdę posiada.
Czegóż nie posiada w swoich zbiorach blogowicz hobbista!
Pod pozorem obietnicy żywego słowa złaknionych jakiegokolwiek ludzkiego sieciowego kontaktu, blogi wabią swoimi literackimi szyldami obietnicą wąskiego przedziału swoich zainteresowań.
Instalowanie na blogach kilkugodzinnych, wieloczęściowych niekiedy filmików z YouTube z dowcipami nie różni się niczym od słania biurowych dowcipów pocztą mailową (co mnie niestety taką zarazą krótkiego pobytu na portalu naszej klasy dotknęło).
Wiadomo z definicji, że hobbysta nie posiada dobrego smaku, ponieważ go mieć nie może.
Hobby bowiem to nie przyjemność podniebienia, a ciężki, bezwzględny obowiązek. Z pewnością kolekcjoner, który więzi w swoim blogu precjoza – ich nie konsumuje, nie czyta, gdyż zaprzeczyłoby to idei zbieractwa i zanegowało ich posiadanie. Konsumpcja jest ze wszech miar zabroniona. Obserwuję nawet zamykanie swoich blogów dla tych, którzy chcą jedynie wpaść na chwilę, jakby w obawie, że mogą to zrobić inni.
Nie dla psa kiełbasa! Nie będzie kolekcjoner cytatów literackich byle komu ich udostępniał!
Nie będzie się pospolitował z globalną wiochą, jaką jest Internet!
Ponieważ blogi kolekcjonerskie coraz bardziej dziwaczeją schodząc do nisz rzadko uczęszczanych najbardziej zagrażają ich właścicielom grożąc trwałym kalectwem łokcia wskutek nadmiernego wklejania i skanowania kolekcjonerskich materiałów.
Ostatnio oglądałam owacyjnie przyjęty podczas „Festiwalu Berlinale 2007” film „Irina P.”(zagrała legendarna Marianne Faithfull, była partnerka Mickie Jaggera, arystokratka, krewna pisarza Leopolda von Sacher-Masoch), gdzie bohaterka zachorowała na łokieć penisisty pracując w “Sexy World” na londyńskim Soho. Troskliwie leczona przez chirurga w identyczny sposób, jak leczy się łokieć tenisisty, czyli unieruchomieniem ręki na temblaku, pokonała swoją chorobę i zarobiła bohatersko pieniądze dla chorego wnuka obsługując perfekcyjnie tabuny mężczyzn ustawiających się w kolejce po najlepszą w Londynie w tym zawodzie usługę profesjonalistki.
Blogi nie mają tak wzniosłego moralnego usprawiedliwienia w swojej codziennej katorżniczej pracy prehistorycznego zawodu zbieracza, by swoje trofea zagarnąć z innych blogów i portali i u siebie powklejać. Toteż rokowanie uzdrowienia przypadłości łokcia hobbisty netowego jest beznadziejne.
Dopóki wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty blog nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.
Które blogi ma Pani na myśli?
Ach, nie dam się już sprowokować i potem przepraszać blogi, które i tak dozgonnie pozostały obrażone…
Chciałam odwiedzić kiedyś „Sztukę literacką” i dla mnie okazał się blogiem zamkniętym, mimo, że Google mi go wskazały w poszukiwanym przez mnie haśle.
Dowodem na to, że sieciowi kolekcjonerzy cytatów ich nie czytają, jest wątek na Nieszufladzie „Polowanie na Kunderę” otwarty w celu porozmawiania o moralnym aspekcie pisarza donosiciela. I okazuje się że: „Zawsze wolałem Hrabala od Kundery. I gdyby dziś tę samą wiadomość podano o Hrabalu, nie o Kunderze, to nadal wolałbym Hrabala od Kundery”.- odzywa się Jacek Dehnel. I do daje lekceważąco o wadze tego problemu: Proponuję jeszcze newsa, że Hemingway źle traktował swoje żony :)- Jacek Dehnel | 2008-10-13 09:31:06
Natomiast nagradzana i zasiadująca w jury konkursowych julka szychowiak | 2008-10-13 21:16:17:
„Też uważam, że nie ma co mieszać w to literatury. Literatura jest gdzie indziej.”
A więc liderzy najnowszej literatury mają wobec niej zupełnie inne plany. Tylko, jakie?
Pokolenie naszych dzieci.
Ale zdaje się, że mają duże problemy ze zmuszeniem odbiorców, by ich czytali. Nie wierzę, by ktokolwiek czytał ich poezję. Ich poezja jest ewidentnie zatruta. Tak jak ich przetrącony kręgosłup moralny.
Czytaliście fragmenty właśnie wydanych „Dzielników” Anki Kowalskiej na portalach gejowskich? Tam są rzeczy, których przezornie Matywiecki w monografii o Tuwimie nie umieścił. Np.
„17 czerwca 1954
Mimo wszystkich różnic, po dziesięciu latach znowu ukształtowała się “Warszawka”. Ważykowie, Kottowie etc. żyją jak burżuazja przedwojenna. Ich żony chodzą w zagranicznych materiałach, wedle tamtejszych mód. Wypłynęło to, co było najgorsze przed wojną. Znikła natomiast moralność i uczucie społeczne.”
a wczesniej:
„3 kwietnia 1951
(..) u Tuwimów w Aninie na zaproszenie “Stefci”. Willę ich na nasze stosunki można nazwać pałacem. Sam Tuwim ją tak nazywa. Przypomina żywą ilustrację z miesięczników angielskich. Urodę i elegancję stanowi sama architektura. Nieliczne meble, dużo pięknych kretonów w kwiaty – kanapa, fotele i zasłona.
Tuwim wygląda na cierpiącego. Mój Boże. Ten wybitny poeta mówi o komunizmie takie banały, jakie się słyszało z ust żydowskich bogaczy przed wojną. Ale cóż wie, ten chorowity pan, mający szofera, pielęgniarkę, sekretarkę, kucharkę, ogrodników i pokojowe, książki z Ameryki, żyjący w odosobnieniu hermetycznym.”
Matywiecki pisał o tym, może nie w takim stopniu.
Ale o poezji Aniu, to racja. Nigdy bym nie wiedziała, gdybym się nie przekonała na własnej skórze. Blog Marka Trojanowskiego mnie zobligował do przeczytania rzeczy, których nigdy nie zamierzałam czytać.
Czy ktoś miał w ręce Moniki Mosiewicz „Cosinus salsa”? Nasz empik jej nie posiada, w Internecie chyba tylko jedna księgarnia wymienia ten tomik, reszta to księgarnie internetowe.
A ja, chcąc o nim napisać na blogu Marka, chciałam tylko porównać ze spisem treści, czy tam są te same wiersze, które ściągnęłam z Poewiki.
Internet w dalszym ciągu zachowuje się jak uczeń który zasłania ręką kartkę zeszytu, by siedzący obok przyjaciel ławkowy nie zrzynał za darmo. A w zeszycie same bzdury. Miła w konsekwencji ta ochrona moralna.