Piotr Czerski „Ojciec odchodzi”

Bohater ma dwadzieścia cztery lata, podobnie jak autor. Tematem tej mini powieści, słusznie anonsowanej na okładce, jako lekturze lekkiej, „do pociągu” jest ojciec. Jak wiemy, ojcem zostać niesłychanie łatwo, wystarczy kilka ruchów frykcyjnych, co jest podobno jeszcze skuteczniejsze, gdy zapłodnienia dokonuje młodzieniec. Toteż ciepłe wejście w zaledwie tygodniową, a więc i nie za bardzo poznaną i nie znienawidzoną jeszcze licealistkę Olę, łatwe. Łatwe też jest napisanie książki, bo, jak wiemy z portalu „kumple”, Piotr Czerski to profesjonalny specjalista od najnowszych technologii zapisu elektronicznego myśli. Gorzej jest z wyjściem. Bowiem kanwą utworu autor uczynił wyjście ze świata żywych Papieża Polaka. Na tym historycznym tle młody student filozofii, Czers, po tygodniu niepewności, wraz z informacją o nadejściu menstruacji Oli, wychodzi automatycznie ze swojego ojcostwa. Dysproporcja, jaka zaistniała w tej, raczej na miarę wypracowania szkolnego, prozie, między osobistym, a publicznym przeżyciem trudno wytłumaczyć z uwagi właśnie na kierunek, w jakim bohater – student się kształci. Śmierć biskupa Rzymu, przedstawiciela najbardziej katolickiego państwa, gdzie jest około 40 tysięcy księży i zakonników, 50 procent więcej fundacji klasztornych, opactw i konwentów niż przed wojną, dziwi Czersa. Obserwuje wszystko, co jest z tym związane, jak przybysz z obcej planety. A fakty są takie: do pierwszej komunii świętej przystępowało 92 – 95 procent dzieci, które nauczano w osiemdziesięciu tysiącach punktach katechetycznych do momentu powrotu lekcji religii do szkół; 90 procent zmarłych chowa się w porządku katolickim; napływ chłopów do miast zwiększył praktyki religijne po wojnie, co spowodowało zawieranie przez dwie trzecie mieszkańców ślubów w kościele; w mszy św. w niedzielę uczestniczy 50 procent ludności. I to zjawisko, ten fenomen życia publicznego w Polsce, jego konsekwencje dla przechadzającego się po Krakowie Czersa, jest nieznaną mu egzotyką. Wiemy z młodości, że są różne pozy, Młodziakówna w „Ferdydurke”, nie pozowała, natomiast pozował Witold. Czers niestety nie pozuje właściwie. Jeśliby, a przychodzi mi tu na myśl „Buszujący w zbożu” Salingera, Piotrowi Czerskiemu o coś ważnego chodziło, wybaczone mu byłoby i kumoterstwo w wylizywaniu przyszłego wydawcy książki, i mówienie o ludziach, o których nikt niedługo nie będzie pamiętał. Ale nie chodzi mu nawet o to, że pokolenie JP2, tak jak moje, J23, jest pokoleniem zepsutym. Nic podobnego. Wręcz przeciwnie. Dlatego doświadczenie pisania w tym wypadku nie jest zapładniające. Czytelnik oczekuje przecież czegoś więcej, niż sam obserwuje i dowiaduje się z mediów. A nie daj Boże, jeszcze wpadnie na demoralizujący pomysł, że przecież taką książkę też sam by z łatwością napisał. I – napisze

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *