Właściwie wbrew anonsom księgarskim, jakoby powieść dokumentowała przemiany obyczajowe lat sześćdziesiątych w Ameryce Północnej najwięcej miejsca Cohen poświęca dziewczynie indiańskiej, jej okrutnemu losowi dzielonemu dwoma państwami – Stanami Zjednoczonymi i Kanadą, żyjącej trzysta lat wcześniej.
To książka o Kateri Tekakwitha, Lili Mohawków, dwudziestoczteroletniej świętej, którą na ołtarze Jan Paweł II wyniósł 22 czerwca 1980.
W Internecie i na YouTube jest bardzo dużo i bardzo wiele świętobliwych zniekształceń żywota świętej.
Można wiec bardziej wierzyć bohaterowi powieści, który ślęczy w bibliotekach, zbiera okruchy i ślady dokumentów by zrozumieć kult świętej u jego indiańskiej żony, Edith.
Relacja ostatnich chwil życia Katarzyny – męczennicy w jezuickiej misji, wstrząsające praktyki religijne, wykorzystywanie jej dla kultu już w agonii, zbieranie dowodów świętości – wszystko podane jest z kronikarską, beznamiętną skrupulatnością.
Dopiero na tym tle Leonard Cohen buduje opowieść o skomplikowanym związku Narratora ze swoją żoną i przyjacielem F, postacią barwną, związaną z Edith przede wszystkim wstrzykiwaniem sobie wzajemnie heroiny oraz świętej wody z Lourdes z ampułek. Niewybredne opisy różnorakich sytuacji kopulacyjnych między tymi trzema osobami zapewne zniekształcone polskim tłumaczeniem, gdzie wszystko staje się jeszcze bardziej wulgarne niż mogło by być, dzisiaj – po pół wieku, od powstania powieści, są bardziej egzaltacją obsceną, niż nią samą.
Wprowadzając wiodący okrutny wątek religijny, Cohen zagęszcza atmosferę powieści powołując stan perwersji na styku tych tematów – seksu i masochizmu religijnego łącząc go z sadyzmem okrutnych religijnych obrzędów Indian.
Cierpienie jest ukazane jako wielki, niepotrzebny produkt, jako wartość dodatkowa, jako wikłanie ludzkości w upiorną normalność wierzenia w jego konieczność. W absurd kultu dla zadręczonych ofiar.
W tej niefrasobliwej narracji budowanej z dialogów między kochankami, z ich kłótni i czułości, z listów, monologów wewnętrznych, opowieści z kronik misjonarzy, wyłania się okropny obraz świata popsutego i nieracjonalnego. Na istniejące rdzenne religijne anomalie nakładają się jezuickie, przywiezione z Europy okrucieństwa.
Myśliwi nie tylko bezceremonialnie zjadają się w miarę, jak nieudane łowy nie przynoszą jedzenia w postaci zwierząt.
Cierpienie służy też dla uświetniania. Nie tylko ofiarą dla Kościoła katolickiego z Katarzyny Tekakwitha, ale obrazem mimochodem umieszczonym w książce cierpienia owadów:
„Nad zasnutą mrokiem łąką mrugały robaczki świętojańskie. Zebrani łapali je, wiązali nićmi w świecące bukiety i wieszali przed ołtarzem, na którym była wystawiona hostia. Potem rozbili namioty, rozpalili ogniska, wystawili warty i zlegli na spoczynek. Tak wyglądała pierwsza msza święta odprawiona w Montrealu.”
tłumaczenie: Anna Kołyszko
Edith ma sutki na 3 cm długie. Podobno wszyscy o tym wiedzieli i dlatego została zgwałcona, jako bardzo atrakcyjna Indianka z powodu tych sutków. Nie wiedziałam, że chodzi o sutki. Żeby je wkładać do dziurek od nosa?
Tam chodzi o to, żeby wkładać dwie sutki do jednej nosowej męskiej dziurki. Tam mężczyźni szaleją za właśnie tą kobiecą częścią ciała.
Przeczesałam cały Internet, by poczytać jakieś fora na temat tej książki i nic. Skoro ma w Polsce tak wielu fanów, a w porywach dziejowych miał więcej ich w Polsce, niż w Kanadzie, dziwi takie milczenie, szczególnie, że na anglojęzycznych stronach są nieprawdopodobnie pracowite witryny dotyczące tej książki, bądź, co bądź, kultowej.
Książka jest ewidentnie antyreligijna.
Ostatnio oglądałem dwuczęściowy film Richarda Dawkinsa „The Roots of All Evil?”.
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5068
To właściwie ilustracja tezy Cohena.
Myśmy też sobie ściągnęli ten film z eMule.
Pamiętam kazanie w latach osiemdziesiątych, gdy chodziłam do Akademickiego Kościoła w krypcie naszej Katedry na kazania, były tam kazania na najwyższym poziomie w mieście, zapraszano księży intelektualistów. Pamiętam to entuzjastyczne kazanie o Leonardzie Cohenie proboszcza tego Kościoła i opiekuna Duszpasterstwa Akademickiego. A było to dwadzieścia lat po wydaniu książki. Piosenki też przecież nie grzeszą moralną chrześcijańską poprawnością…
A dla mnie ta powieść jest bardziej o seksualnym podnieceniu w kontekście religii, niż o samej religii. Tak, jakby religię stworzono właśnie dla perwersji. I Cohen raczej jest za, niż przeciw. Marzeniem mężczyzn nie są tylko te sutki, ale świętość. Śmierć Edith to też brak kultu Bł. Kateri Tekakwitha, bardzo głównego bohatera inspirującego….
Pan Zbyszek Kowalczyk , właściciel portalu muzycznego
http://www.muzyczneabc.pl/
w którym prezentuje płyty i książki które posiada – jedną z pozycji jest Piękni przegrani (Beautiful Losers) Leonarda Cohena,
http://www.muzyczneabc.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=9749
gdzie linkuje mój blog z uwagi, jak pisze w prywatnym liście, cenne spostrzeżenia.
Donosi też, że we wrześniu 2013 roku ukaże się nowa biografia Leonarda Cohena.
biografia Cohena ukazala sie we wrzesniu 2012, autorstwa Sylvie Simmons, nudna zreszta jak flaki z olejem, choc oczywiscie niepozbawiona cennych informacji
Pan Zbyszek odpisał, że “Wydawca powiedział mi tylko, żebym spodziewał się we wrześniu się nowej biografii Cohena, ale ani autora, ani tytułu mi nie podał – taką mają politykę. Jak będzie czas to przyślą mi materiały promocyjne i wtedy dam Pani znać. Trochę cierpliwości.”
Więc nie wiadomo, czy to ta sama spolszczona. Ale wie Pan Panie Januszu, Kraina Szczęśliwości, za jaką zawsze uchodziła dla Polaka Kanada będzie zawsze nudna, bo tak to już jest, że czytelnik najbardziej egzaltuje się nieszczęściem. A u nas przecież nawet w Oświęcimiu była Kanada, miejsce obfitości, gdzie każdy więzień marzył, by tam pracować…
Fajnie mieć takie powodzenie do późnej starości, jakie ma Cohen i móc przetworzyć przez całe twórcze życie egzystencjalną nudę w coś porywającego, co uwalnia od nudy przynajmniej na chwile obcowania z nim wszelkich nudziarzy.
Ma Pani racje, jak czesto. Zycie Cohena jest fascynujace, bardzo samolubne, kobiet zmienianych jak rekawiczki, a mimo to pozostajacych jego przyjaciolkami. Milo bylo sie dowiedziec kim naprawde byla Suzanne i Marianne i Nancy z jego piosenek. ja dowiedzialem sie, ze moja ulubiona profesorka, Ruth Wisse, jidyszystka, byla kolezanka Cohena z mlodosci, co znaczy, ze Cohen musial byc w jakis tam sposob zaznajomiony z aspektami polskiej kultury. Co do biografii, duza to sztuka napisac nudna biografie tak ciekawego czlowieka.
Broniłabym Panie Januszu biografów, zawsze jestem im wdzięczna, że porządkują życie artysty i go nam przybliżają. Pan Zbyszek napisał mi znowu maila, że skontaktował się z Panią Dorotką, która odpowiada za promocję nowej książki o Leonardzie Cohenie wydawanej w Polsce we wrześniu, ale w dalszym ciągu nie wiemy, czy to ta sama biografia, którą Pan w Stanach czytał.
Ja mam taką teorię, że tylko syci i zamożni mogą robić sztukę i ten smutas Cohen jest tego przykładem. W nędzarskiej Polsce nie mogła powstać wielka sztuka, bo artysta albo borykał się z kibitkami, albo z bolszewicką cenzurą, a jak już się sprzedał i był syty i bogaty, to nie był wewnętrznie wolny, żarło go sumienie i nic wartościowego stworzyć nie mógł. Tylko za Gierka mogła powstać prawdziwa opozycja, bo tylko wtedy ludzie byli najbardziej zamożni i mieli egzystencjalny luz do knowania. Knowanie, a przecież taki Cohen nic innego nie robi, tylko jest cały czas przeciw światu, może odbywać się jedynie na luzie, czyli powiedzmy, w takiej Kanadze. Bo sztuka, to luksus.
Może dobrze, że jest nudna. Przynajmniej nie koloryzuje i nie kłamie, by zwabić czytelnika. Nie wiem, zobaczymy, ja na pewno o niej na blogu pisać będę.
Panie Januszu, biografia Leonarda Cohena, która wyjdzie we wrześniu 2013 roku jest tą samą biografią, którą Pan przeczytał w USA. Właśnie Pani Dorotka odpowiedzialna za promocję tej książki przysłała mi okładkę. Jak tylko znajdzie się w polskich bibliotekach napiszę o niej na blogu i przekonam się czy jest, jak Pan pisze, nudna.
odłożyłem polskie tłumaczenie, angielskiego nie mam, może bym go nie odłożył.
Tak, szczerze mówiąc mam wiele sympatii dla tego cierpiętnika ( kiedyś nabrałem takiego mniemania oglądając jeden z jego wywiadów), inspirował mnie mocno przez wiele lat, tym jak ja go sobie odbierałem, nie wnikałem w oryginał.
Odłożyłem przekład, ponieważ przebrnąwszy kilkadziesiąt stron nie znalazłem nic ciekawego, może nie umiem szukać lub powinienem przeczytać na siłę do końca. Końca, który rozświetliłby i uzasadnił przebyty trud, może i tak…
zapomniałem dodać, że tytuł, “piękni przegrani” działa na mnie.
Podobnie zresztą jak i jak słowa Gertrudy Stein wypowiedziane w rozmowie z Hemingway,em, “Wy wszyscy jesteście straconym pokoleniem”.
pozdrawiam
Piękni przegrani, dwa świetnie zestawione słowa, ogniskujące różne skojarzenia, zalążek wielu powieści, opowieści, sensu niejednego wiersza, i może alternatywa dla pewnego kazania…, może jednak istnieje taki świat, w którym piękno nie przegrywa. Kiedy w przegraniu pojawia się piękno, wówczas jest mi trudno oprzeć się kolorowi nadziei, takiemu kolorowi jaki lubię, który jest, kiedy wschodzi słońce a jeszcze nie wzeszło, pozdrawiam
nie wiem, dlaczego według Pana piękno przegrywa zawsze. Raz przegrywa, raz nie, a istnieje tak samo, jak istnieje szpetota. Jedni artyści mówią o degradacji, inni o rozkwicie, to rzecz temperamentu, lub losu poszczególnego człowieka, a nie perswazji, czy czekania na Godota. Jaka tam nadzieja. Raz na wozie, raz pod wozem. Cohen przy tak wypasionym życiu, o czym ma nas przekonać biografia, jest smutasem nie dlatego, że świat go zawiódł, tylko dlatego, że penetruje wszystkie dziury ludzkiej egzystencji, zagląda tam, gdzie artysta zaglądać powinien. A tak nawiasem mówiąc, to czarne charaktery udają się lepiej w literaturze, a i czarne strony ludzkiego upadku też łatwiej literacko przedstawiać, niż pisać hymny, bukoliki, sielanki i ody.
tak wskazałem, na taką możliwość i nie stwierdziłem, że nie ma takiego świata, w którym piękno wygrywa.
Dlaczego penetruje dziury a nie wypełnienia, tak rzecz temperamentu, ale wynika z tego, odwrotny porządek, tzn. To znaczy Cohen jest “smutasem” – ja bym tego tak nie nazwał, to zbyt powierzchowne określenie – i dlatego penetruje to o czym Pani pisze, a nie, że jest smutasem ponieważ penetruje (…). Nie wyklucza to faktu, że mając takie upodobania, penetrując, staje się jeszcze większym “smutasem”
Zresztą Cohen zwracał uwagę na podstawowy motyw swojej jakości życia – podkreślał przeżywane wewnątrz siebie cierpienie, to raczej ono warunkowało wszystko inne.
pozdrawiam
ps. wolę zdecydowanie, moje myślenie o nadziei niż ludową sentencję raz na wozie…, rzecz temperamentu, choć nie tylko, także wyboru
pisząc dlaczego Pan uważa, że…, a Pani uważa, że nie zawsze piękno przegrywa a dalej, jaka tam nadzieja, staje się Pani właścicielką przypisanego mi poglądu;), a może mechanizm projekcji, no nie wiem, ale jest tu jakaś niekonsekwencja:)
pozdrawiam
gwoli wyjaśnienia jeszcze 🙂
Piękni przegrani, „przegrani” – jako coś dokonanego, i coś, co charakteryzuje pięknych. Kontekstem wypowiedzi jest cały czas ów tytuł. Pani, Ewo, wyciągnęła Pani z tego wniosek, odnośnie moich poglądów na temat zawsze przegrywającego piękna poza kontekstem tytułu . Podczas, gdy ja odniosłem się do tytułu, którego forma dokonana a nie dokonywująca się np. piękni przegrywający, ale jeszcze nie przegrani, sugeruje jednak w ramach tego co określa (pięknych), że już przegrali bez widoków na zmianę stanu rzeczy.
Ponieważ nie uważam, że piękni są przegranymi, wyraziłem platońską nadzieję z obrony Sokratesa. Co więcej, uważam, ze przegrani, ponieważ są piękni, mogą być przegranymi tylko w pewnym sensie, na pewno nie totalnie. Jest to jednocześnie źródłem, nadziei, a skoro jest źródło, jest ten, kto jej wierzy, a ta pomaga, a czasami się realizuje, to czuję się zupełnym realistą pisząc o takich rzeczach., przy czym nadzieja jeśli znajduję się poza kontekstem tytułu, warunkuje jego odbiór, lub tkwi w tytule tzn. w „pięknych”, ale wtedy musi demaskować „przegranie” jako fikcję.
Cohen jest przede wszystkim ironiczny. I platoński idealizm nijak się ma do cohenowego egzystencjalizmu. I tu jest bardziej problem “Smutku tropików” strukturalisty, niż sokratejski optymizm Dobra i Piękna. Tak jak Pan pisze, rzecz punktu widzenia jedynie, a nie obiektywizmu. Tak to widzę.